2.02.2017

VIII - THE NIGHTS WERE MAINLY MADE FOR SAYING THINGS


Całą resztę dnia miałam rozklekotaną, ale jak się potem okazało resztę  tygodnia również. Po głowie obijała mi się myśl, że powinnam wreszcie pojechać do mamy. To właśnie zrobiłam w weekend. Mama wciąż czuła się słabo, jednak teraz miała chociaż odrobinę nadziei, której mogła się trzymać. Radości i łzom nie było końca. Na wspomnienie tego czasu spędzonego w domu uśmiechnęłam się lekko.
Teraz, w poniedziałek, idąc do jednej z wielu kawiarni w centrum zastanawiałam się czy ta praca na pewno jest dla mnie.
Wtedy, gdy Tanja wróciła ze “spotkania, na które wysłała ją Dyara” okazało się, że faktycznie mnie sprawdzała. Co śmieszniejsze zdałam ten swoisty egzamin, będąc tym samym zaakceptowana przez “ekipę z korpo". Szczerze mówiąc nie wiedziałam, czy to powód do dumy. Nie pociągały mnie pracownicze lunche, wokół których krążyła fama jako byłoby to skupienie wszystkich możliwych spotkań towarzyskich. Poszłam na coś takiego raz. Jedyne co zaobserwowałam to wyścigi pod tytułem: kto bardziej komu wejdzie w dupę. Raz zagadała do mnie jakaś zupełnie nieznajoma dziewczyna pracująca na trzecim piętrze - tak się przedstawiła, serio - że jakaś Hira dała się przelecieć sekretarzowi działu jakiegoś tam, tylko po to, żeby pierwsza nie zrobiła tego Mayashi. Po tej opowieści, przekazanej mi w tajemnicy, oczywiście - w końcu Hira siedziała aż trzy stołki dalej - ta “z trzeciego piętra" uśmiechała się do Hiry, a gdy zaczęły plotkować o najnowszym bezwonnym zmywaczu do paznokci, zwyczajnie się wyłączyłam. Nie widziałam tam jednak Tanyi, a zawsze gdzieś wychodziła, gdy zbliżała się pora przerwy. Nie wnikałam jednak gdzie znikała. Niby nie była moją przełożoną, jednak wolałam mieć w niej przyjaciela, a nie wroga. Gdybym spytała, mogłaby to odebrać jako wścibstwo, lecz kiedy następnego dnia zaproponowała, żebym poszła z nią na owy, znienawidzony przeze mnie lunch, nie mogłam odmówić. Nawet może i trochę się ucieszyłam, ale to tylko dlatego, że miałam jakąś dziwną pewność, że to będzie naprawdę spoko sprawa.
Przez resztę zeszłego tygodnia w pracy dali mi popalić. Ilość spotkań, jakie musiałam ustalić, dokumentów, które musiałam przygotować… Pracowałam po godzinach. Raz wyszłam nawet o dwudziestej, kiedy zaczęłam o dziewiątej. Były to godziny płatne, więc nie mogłam narzekać, lecz nie miałam pewności, czy na pewno mi się to podobało. Dywagując nad tą rozterką nieuchronnie zbliżałam się do lokalu, w którym albo czekała mnie radość albo rozczarowanie.
Się okaże.
Od czasu ostatniego dziwnego listu nic spektakularnego się nie wydarzyło. Nie miałam kontaktu z Sasuke, który zaszył się na swoim piętrze i nie wyściubiał z niego nosa. Nie sądziłam, żeby miało to jakiś związek ze mną - w końcu nie oszukujmy się, byłam dla niego nikim - lecz miałam wrażenie, że mnie unikał. Dowodów nie miałam żadnych, okej. Nie wystarczyło to jednak, abym zupełnie porzuciła tę myśl. I teraz tak: powinnam być zadowolona, czy raczej przeciwnie?
Weszłam przez drzwi do uroczego, doprawdy lokalu. Jedyne co widziałam to czerń, biel i stal. Istny minimalizm, który już na wejściu mi się z kimś kojarzył, bo był wybitnie podobny do wystroju gabinetu mojej byłej szefowej. Serialnie, miałam wrażenie de ja vous, tylko tu było więcej miejsca oraz stoliki, oczywiście. Zdziwił mnie jednak fakt, że w środku było zupełnie pusto. Z sufitu zwisały stalowe półokrągłe lampy na długich kablach. W strategicznych miejscach zostały rozstawione okna i ciemne kotary. Czułam jednak w powietrzu kurz i smród, który towarzyszy odpakowaniu nowego telewizora albo lodówki.
Smród nowości.
Zaczęłam rozglądać się jeszcze bardziej, gdy zbliżając się do lady usłyszałam głosy.
- I wstaję. Idę do tych drzwi. No już myślałam, że zabiję tego sadystę, który dobijał mi się w środku nocy, ale jak zobaczyłam zakrwawionego Sasuke z Sakurą na rękach, to nagle mi się odechciało. - Zobaczyłam przez delikatnie uchylone drzwi na kuchnię Sheeiren, opierającą się o nowiuśką kuchenkę. Obok niej na blacie siedziała Riv, bawiąc się jakąś szmacianą lalką.
- Ale nie zalewał się tą krwią jakoś bardzo, bo był w pracy rano - powiedziała Dyara chyba z pełną buzią jedzenia, bo bełkotała. Jej niestety nie widziałam.
- Ale masz pojęcie, jak się przestraszyłam? - Sheeiren się wzdrygnęła. - Po tej strzelaninie ostatnio dom jest pod stałą ochroną, miałam nadzieję, że już wszystko będzie w porządku, po czym mój szwagier w zakrwawionej koszuli przynosi mi moją nieprzytomną pracownicę.
- Eks-pracownicę - zauważyła Dyara.
Kurcze, było mi trochę niezręcznie tak podsłuchiwać, ale mogłam się tyle dowiedzieć…
- Mów na to jak chcesz - burknęła Imai, patrząc z nostalgią na córkę.
- Szwagier, powiadasz. - Usłyszałam dźwięk, jakby Dyara zeskoczyła na podłogę, siedząc wcześniej tak, jak Riv. - Czyli nie podjęłaś decyzji o rozwodzie?
- Nie potrafię.
Okej, teraz chyba robi się zbyt prywatnie. Sumienie wrzeszczy, żebym się odezwała, ale ciekawość bierze górę. Będę się za to palić w piekle.
- Nie dziwię ci się. - Przez moment widziałam Dyarę, jak niosła pusty talerz w ręce. Chyba wrzuciła go do zlewu.
- Bo to twój brat - odparowała Sheeiren. Spokojnie gładziła Riv po włosach. Tak patrząc na nią stwierdziłam, że dziecko może być darem jak i przekleństwem. Jestem pewna, iż kocha córkę ponad życie, jednak za każdym spojrzeniem przypomina jej ojca, którego ta chyba nie chce znać.
- Brat nie brat, to dobry człowiek. Wiem to.
- Nie pomógł jej. Zostawił ją na śmierć. - Głos Sheeiren stał się ostry, trochę wyższy, jakby się zdenerwowała. Mnie samą przeszły dreszcze, gdy zabrzmiało słowo śmierć.
- Ciągle nie przyznaje się do winy, ja mu wierzę. - Dyara jej nie ustępowała. Szła za Itachim w zaparte. Nawet stojąc za drzwiami wyczuwałam panujące między nimi napięcie.
- Nie umiem mu zaufać. - Ciszę, która wybrzmiewała w pomieszczeniu można było kroić nożem. Była ciężka i nieprzyjemna, przez co moje wyrzuty sumienia coraz szybciej brały górę. - Sama wiesz, że moja siostra zginęła tylko dlatego, że nie udzielono jej pomocy. Tylko dlatego, że jakiś skurwysyn ją tam zostawił. Gdyby jej pomógł,to by żyła. Itachi oskarżany jest o to samo, jak miałabym mu wybaczyć?
Wstrzymałam powietrze. Czyli mąż Sheeiren był oskarżony o nieudzielenie pomocy w czego wyniku ktoś zmarł? Zmarszczyłam brwi, nie wiedząc, co o tym myśleć. To było naprawdę przytłaczające.
- Czuję do niego wstręt, a jednocześnie cholernie za nim tęsknię.
Dłużej tak nie mogę. Przekroczyłam już wszelkie granice prywatności - ale za to czego się dowiedziałam… Ech. Nienawidzę takich dylematów.
Odczekałam moment, próbując uspokoić zdenerwowany oddech i zapukałam kilkakrotnie w drzwi.
- Kto tam? - Dyara zaczęła się do mnie zbliżać. - O, Sakura. - Uśmiechnęła się na mój widok, jednak nie był to uśmiech szczery. Ciągle jeszcze myślała o rozmowie, którą przerwałam, ale próbowała nie dać tego po sobie poznać. Zresztą sądzi, że dopiero przyszłam, więc powinnam zachowywać się naturalnie.
- Cześć.
I teraz chyba popełniłam wtopę.
Powinnam mówić cześć czy dzień dobry? Mówić w ogóle na ty, czy dalej mówić do Sheeiren na przykład na pani. Obie chyba zobaczyły moje zakłopotanie. Imai pierwsza wykonała ruch.
- Mów mi po imieniu, nie jesteśmy już w pracy. - Skinęła na mnie głową, lekko wykrzywiając usta w grymasie, który początkowo chyba nie miał nim być.
- Mi też. Tak naprawdę, to jesteśmy w jednym wieku, tylko jestem siostrą gościa, który dostał w spadku firmę. - Uchiha puściła mi oczko, gestem zapraszając do środka. - To jest mój nowy projekt! - Ruchem ręki omiotła pomieszczenie. - Teraz będę mieć własną kawiarnię. - Podparła biodra dłońmi, stając się coraz bardziej naturalną.
- Przypomina mi twój gabinet - powiedziałam do Sheeiren.
- Buuu, ale jesteś monotonna, Imai. - Dyara zaczęła się lekko podśmiewać, na co obiekt kpin jedynie przewrócił oczami na znak irytacji. - To ona ją zaprojektowała. Po godzinach bawi się w dekoratora wnętrz.
- O, to całkiem jak moja przyjaciółka - odparłam, chcąc podtrzymać rozmowę.
Zastanawiałam się, gdzie była Tanja i co robiła tu Sheeiren. Czułam się tu nieswojo i stałam jak na szpilkach. Cholera, w sumie faktycznie byłam na szpilkach, ale za pierwszym razem miałam na myśli ich inny rodzaj.
- Rozgość się, lokal nie miał jeszcze oficjalnego otwarcia, więc czekamy na żarcie z dowozu, ale po prostu lubię tu siedzieć. - Dyara odwróciła się i powróciła na miejsce, na którym chyba siedziała w momencie, kiedy perfidnie podsłuchiwałam prowadzoną przez nią rozmowę.
Zgodnie z radą zdjęłam apaszkę oraz płaszcz i położyłam je na najbliższej szafce. Gdy się odwróciłam, to o mało na coś nie nadepnęłam, a raczej na kogoś. Riv stała przede mną patrząc na mnie tymi wielkimi, przepięknymi oczami swojego ojca z wyciągniętą w moją stronę zabawką. Za pierwszym razem się pomyliłam, mówiąc, że to lalka. Był to czarny zając z powyciąganymi długimi uszami, jakby o ludzkiej, wyprostowanej posturze. Na jednym z nich była przyszyta szara łatka. Za oczy służyły białe wyszyte iksy, a usta składały się z pojedynczej grubej nitki przyszytej w linii prostej.
Doprawdy urocza zabawka dla małej dziewczynki.
- Mam go wziąć? - spytałam, wiedząc, że byłam pod stałą obserwacją dwóch innych kobiet w tym pomieszczeniu.
Riv skinęła głową.
- Dziękuję. - Wzięłam zabawkę do ręki, a dziewczynka odwróciła się i podeszła do mamy. Wyciągnęła do niej ręce, na co Sheeiren od razu posadziła ją z powrotem na blacie.
Okej, to było dziwne.
- Jesteś głodna, prawda? - spytała mnie Dyara, pisząc coś na komórce.
- Szczerze, to tak - odparłam zgodnie z prawdą. Dziś rano nie zdążyłam złapać choćby jabłka, bo bym się spóźniła, a wolałam tego unikać jak nadłużej się dało.
- Świetnie. Zaraz powinien być Sasuke z żarciem.
Sasuke?
Boże, miała być Tanja…
- A na pewno nie przeszkadzam? - mruknęłam, czując się naprawdę nie na miejscu. - Jestem tylko pracownikiem, tak jakby, a miała być tu Tanja…
- Rozumiem, że nie odpowiada ci nasze towarzystwo? - spytała Sheeiren, unosząc brew, a ja myślałam, że zaraz odlecę na rakiecie, którą trzymam w torebce “na wypadek apokalipsy”.
- Nie, nie. To zupełnie nie tak - zaczęłam się plątać. - Po prostu jestem tak jakby nikim i wyjścia z szefostwem mogą źle wpłynąć…
- Wyluzuj. - Dyara zaśmiała się krótko, ale przyjaźnie. - Z reguły Tanja też z nami wychodzi, ale dziś coś jej wypadło, a, że Shee powiedziała, że jesteś w porządku, doszłam do wniosku, że nie mogę cię dyskryminować tylko dlatego, że jesteś nowa. - Zmarszczyła brwi. - Coś dużo “że” w tym zdaniu.
- Tak - potwierdziła z przekąsem Sheeiren.
- O-okej. Trochę mi lepiej - odparłam z cichym westchnieniem.
- Halo, halo. - Dobiegło zza drzwi. - Nadciąga tajskie żarcie z kuponów promocyj… Co ona tu robi? - Sasuke stanął w progu i momentalnie zmizerniał na mój widok. Na głowie miał czapkę z napisem “tajskie żarcie u Grubego”, a ton, którego wcześniej używał był wręcz komediowy. Chyba się mnie tu nie spodziewał.
- No i czemu na wejściu jesteś taki niemiły? - rzuciła kąśliwie Dyara, jednak bez zastanowienia wzięła z jego rąk pudełka. Jedno podała mi.
- Mogę się zbierać, jeśli to problem - powiedziałam cicho, bo przez niego znów czułam się tu jak piąte koło u wozu. Trochę przypał.
- Przestań. - Dyara machnęła lekceważąco ręką. - Sasuke jest po prostu przygłupi i wcale nie chciał tego powiedzieć, prawda?
Uchiha patrzył to na mnie, to na nią i chyba się zgubił w tym, czego konkretnie chciał. A przynajmniej sprawiał takie wrażenie. Wreszcie wypuścił z siebie głośno powietrze i szybkim ruchem zdjął z głowy papierową czapeczkę. Wyprostował się i przybrał minę prezesa.
- Jasne, wyrwało mi się.
- Jesteście komiczni - mruknęła Sheeiren i z Riv na rękach wyszła z kuchni. Dyara podążyła za nią od razu.
- Sasuke, przeproś - powiedziała do brata, po czym, próbując ukryć szatański uśmiech, zniknęła z naszego pola widzenia.
Drzwi się zamknęły, a ja poczułam, że brakuje mi tlenu. Halo, czy przebywanie z nim w jednym pomieszczeniu jest bezpieczne? Halo, może ma sadystyczne zapędy i zaraz mnie zabije tą papierową czapeczką? Dla dobrego mordercy wszystko może być narzędziem zbrod…
- Zareagowałem tak z zaskoczenia - burknął, podając mi plastikowy widelec.
- Nadal zareagowałeś jak palant.
Oj.
Wyrwało mi się, przysięgam. Po stokroć przysięgam!
- Dobrze wiedzieć, że myślisz o mnie w tych kategoriach - odparł zimno, jednak nie poszedł w ślad za dziewczynami. Oparł się o jedną z dwóch wielkich lodówek i otworzył sobie pudełko z jedzeniem. Nie wiem, mieliśmy tu zostać? Sami? To na pewno dobry pomysł?
- Rozumiem, że powinnam patrzeć na ciebie w kategoriach bohatera? - spytałam, patrząc na niego znad swojego pudełka. Żarcie pachniało bosko.
Zmarszczył brwi, jakby się zastanawiał.
- Właśnie tak. - Skinął głową, na co zaśmiałam się lekko.
- W takim razie wybacz - chrząknęłam, spoglądając na niego z ironią. - Potrzebujesz jakiegoś konkretnego przydomka?
- Wystarczy Sasuke. Uchiha Sasuke.
Było to dość denne nawiązanie do filmów z Jamesem Bondem, ale z jakiegoś powodu wybuchłam niekontrolowanym śmiechem. A w efekcie się poplułam. Naprawdę się poplułam. Zero gracji, zero opanowania, zero taktu. Co dzisiaj było ze mną nie tak...
- Śmieszy cię to?
Sakura, uspokój się. To chyba nie jest śmieszne, tylko ty się śmiejesz jak kretyn. Przestań.
- Nie, nie. Zakrztusiłam się. - Zaczęłam się rozglądać za jakimś ręcznikiem jednorazowym albo chusteczką. Czułam, że mam sos słodko-kwaśny na twarzy, a tak przy okazji znów spadłam przy tym mężczyźnie na dno. Znów widzi mnie w najgorszym możliwym wydaniu. Tym razem jako roztrzepaną idiotkę z napadami śmiechu. Boże, dlaczego. Dlaczego zawsze to przy nim jestem skompromitowana.
- Nie wiedziałem, że mam tak cięty dowcip - parsknął i podał mi lnianą chusteczkę, którą trzymał złożoną w kieszeni spodni. A, tak w ogóle to był dziś bez marynarki, koszulę miał rozpiętą pod szyją, a rękawy podwinięte do łokci. Wyglądał naprawdę świetnie.
Boże, czy ja to powiedziałam?
Proszę niech się okaże, że nie.
- Tak, jest wyjątkowo cięty i trafiony - potwierdziłam, ciągle lekko podśmiechując się pod nosem. Nadal nie wiem, dlaczego mnie to tak bawiło.
Przetarłam twarz w miejscach, gdzie wydawało mi się, że się ubrudziłam.
- Przez chwilę myślałem, czy powiedzieć ci, że jesteś jeszcze brudna, czy pozwolić ci tak stąd wyjść, ale z racji, że jestem miłosierny, gdy patrzę na ludzką bezradność zdecydowałem się na to pierwsze. - Przełknął wielką porcję makaronu, wciąż nie zdejmując ze mnie lekko rozbawionego spojrzenia, którego świadomość sprawiała, że temperatura mojego ciała zaczęła wzrastać, a ręce trząść się. - A ty dodatkowo tą swoją nieporadnością wręcz niewysłowienie mnie bawisz.
Ubrał, to w bardzo ładne słowa, jednak efekt był taki, że mnie po prostu wyśmiał. No wziął i mnie wyśmiał.
- Jak będę chciała, to będę tak chodzić. - Założyłam ręce na piersi, ale szybko zrezygnowałam z tego przejawu buntu na rzecz jedzenia. Byłam naprawdę głodna.
- Nawet długo nie potrafisz grać obrażonej. Co z ciebie za kobieta… - westchnął i przymknął oczy. Że niby jedzeniem się delektował, tak? Prowokował mnie, cham jeden.
- Ha! Ja wiem co ty robisz. - Uniosłam dumnie brodę. - Nie ze mną takie numery. Nie pozwolę ci na to.
- Na co? - spytał, zbliżając się do mnie o krok.
Okej. Zły ruch.
Sasuke, nie rób tak więcej.
- Na, na prowokowanie mnie, o! - Wzięłam solidny widelec jedzenia. Jeju, jakie to było pyszne.
Chyba za bardzo dałam po sobie poznać jak mi to smakowało, bo w sumie zapomniałam na moment, że stał naprzeciwko mnie i pozwoliłam sobie na błogą chwilę rozpłynięcia się.
No dobra.
Na pewno znowu patrzył na mnie jak na kretynkę. Nie wiem, czy chciałam otwierać oczy. Wiedziałam tylko, że musiałam natychmiast przestać, czymkolwiek było to co robiłam, bo jedynie kopałam pod sobą jeszcze większy dół.
Coś puknęło mnie w czoło.
Uchyliłam delikatnie powieki, bojąc się tego, co mogłabym zobaczyć. Na widok twarzy Sasuke w odległości kilku centymetrów od mojej własnej odskoczyłam jak poparzona. To instynkt! Patrzył na mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy, kiedy ja tutaj o mało co nie umarłam. Spojrzałam na to, co miał w ręce.
No nie, serio. Dźgnął mnie widelcem w czoło. Widelcem.
- Możesz mi powiedzieć co to było? - syknęłam, oczekując jakiejś reakcji. On jednak wciąż pochylał się w moją stronę, patrząc na mnie nieprzeniknionym wzrokiem. Było dziwnie. Bardzo, bardzo dziwnie.
- Sprawdzałem coś - powiedział, po czym jak gdyby nigdy nic, używając tego samego widelca, nałożył sobie kolejną porcję jedzenia i wpakował ją do buzi.
Kątem oka zarejestrowałam, że moja było już zaczęta, ale przede wszystkim zimna. Ech. To wszystko jego wina.
- Otrzymałeś pożądane efekty? - prychnęłam, mając zamiar naprawdę skupić się tylko na jedzeniu. Dobrze, że miałam wysoko spięte włosy. Przynajmniej ich niczym nie ubrudziłam.
- Może nie efekty, ale to całkiem ładny przymiotnik - mruknął i wyminął mnie.
Drzwi za Uchihą zamknęły się prawie od razu. Jedyne co mogłam w tym momencie zrobić to pacnąć się w czoło z rezygnacją. Czy jeśli przywiesiłabym sobie do pleców białą flagę, to los by się nade mną ulitował?
Hm, warto spróbować.
Doprowadzając się do względnego porządku, zdecydowałam nie dać nic po sobie poznać i pójść do reszty. Zebrałam wszystkie rzeczy i wmaszerowałam do głównego pomieszczenia lokalu.
Moi towarzysze dzisiejszej niedoli siedzieli przy oknie. Ostatnie wolne miejsce było naprzeciwko Sasuke, oczywiście. Chyba umrę ze stresu mając go ciągle przed sobą.
- O, Sakura. Już miałam iść i sprawdzić, czy wszystko z tobą w porządku - powiedziała Dyara, pijąc kawę w termicznym, jednorazowym kubku. Spoko, nie przewidziałam, że to kawa przez plastikową zakrywkę. Pisało na nim po prostu “biała z cukrem”. Zauważyłam, że na miejscu dla mnie też stał podobny.
Całkiem miłe.
- Dzięki, wszystko w porządku - odparłam i usiadłam z nadzieją, że w końcu dokończę jedzenie.
- Dlaczego masz sos pomiędzy oczami? - mruknęła, próbując się nie zaśmiać. Poczułam jak dostaję mentalnego kopa w przełyk po prostu. Zapomniałam się drugi raz wytrzeć.
- Taki... wypadek przy pracy. - Uniosłam lekko kącik ust, mając nadzieję, że ją tym zbędę.
- A to nad czym pracowaliście z Sasuke w kuchni? - Sheeiren zachowała kamienną twarz. Nie odrywała wzroku od gazety.
Spojrzałam kontrolnie na Sasuke, mając nadzieję, że coś powie. Ale nie, po co. Najlepiej, żebym to ja się męczyła. Jasne, super Uchiha. Nie ma sprawy.
- Nad niczym ważnym.
Unik numer dwa również nieudany. Efekt? Śmiech Dyary i prychnięcie Sasuke.
- Ufam, że normalnie jesteś mniej sztywna, a to wszystko to tylko nowe środowisko - powiedziała i upiła łyk kawy.
- Nie wiesz, jak potrafi się drzeć - wtrąciła Sheeiren, przekładając stronę. - Albo dogadać. Moi klienci po prostu jedli jej z ręki, nawet jeśli miała za zadanie podać im na niej gówno.
- Fuuuj, to obrzydliwe. - Dyara skrzywiła się, ale w jej oczach wciąż tańczyły radosne iskierki. Chyba miała z tego wszystkiego niezły ubaw.
- Obrzydliwa to ty jesteś z rana.
Przemówił.
I zabił.
- Jaki jesteś śmieszny po prostu, boki zrywać - rzuciła dziewczyna z przekąsem. Sarkazm aż kipiał z jej słów.
Zamknęłam puste pudełko, czując cudowne uczucie pełnego żołądka. Cuuudowne.
- Dziś wyjątkowo odkryłem w sobie naturę komika.
- Więc lepiej ją skończ jak najszybciej - podsumowała Sheeiren. Po jej słowach jakoś zrobiło się cicho. Dyara znów miała wzrok wlepiony w komórkę, Imai w czasopismo, a Riv w zabawkę. Zgadnijcie kto nie miał konkretnego zajęcia.
Udawałam, że nie widzę, jak się we mnie wpatrywał. Starałam się zainteresować się sytuacją za oknem. Jedynak wytrzymałam tak niecałą minutę.
- Nie patrz się tak na mnie, bo wyglądasz jak psychopata - powiedziałam w końcu, nie wytrzymując. Głowy Sheeiren i Dyary natychmiast zrobiły zwrot w naszą stronę. Zupełnie, jakbym je zawołała.
- Wcale nie ciebie nie patrzę, tylko na coś za twoimi plecami.
Odwróciłam się. Bang, tam jest pusta ściana, Uchiha. Mam cię.
- Fascynuje mnie symetria tego pomieszczenia - mruknął, jakby nigdy nic popijając kawę z tym, że tym razem patrzył mi w oczy. Cholera, odbił piłeczkę.
- Fajna, nie? Tak sobie wymarzyłam - odparła Sheeiren, wciąż zainteresowana gazetą.
Muszę coś zrobić, bo inaczej wyjdzie, że się wygłupiłam. No jak najgorzej.
A może lepiej po prostu milczeć?
- Mamo, co to jest rozwód?
O cholera.
Wszyscy spojrzeliśmy na Riv, a Sheeiren i Dyara dodatkowo po sobie. Nie jest dobrze.
- A skąd to pytanie, kochanie? - spytała Imai, nachylając się lekko nad dzieckiem.
- Powiedziałaś, że nie wiesz, czy się na niego zdecydować, a ty wszystko wiesz. Więc co to jest rozwód, skoro tego nie wiesz?
- Nie wiesz, czy chcesz się rozwieść? - warknął Sasuke, uderzając pięścią w stół. Kubki podskoczyły, zrobiło się niemiło.
- Uspokój się - syknęła Dyara, ale on jakby nie słyszał. Patrzył na Sheeiren pogardliwie przez dobre kilka sekund. Potem nagle wstał i wyszedł. Drzwi trzasnęły głośno, gdy wyszedł na ulicę. Mnie nawet nie omiótł spojrzeniem.
Nikt się nie odzywał. Sytuacja była co najmniej dziwna. Znów miałam wrażenie, że nie powinno mnie tu być, tym bardziej, że jego reakcja wyglądała na trochę sztuczną.
- Mamo, więc co to? - Riv ponowiła pytanie.
I tu wkraczała do akcji słodka i naiwna dziecięca niewiedza oraz nieświadomość w pewnych tematach. Zrobiło się niezręcznie, więc pomyślałam, że to dobry moment, żeby oddać dziewczynce zabawkę. Zabrałam ją z krzesełka za sobą, gdzie wcześniej położyłam i wyciągnęłam w jej stronę, rzucając pytające spojrzenie.
- Dałam ci ją. Jest twoja. - Riv miała głos dziecka, a jednak wybrzmiewała w nim jakaś nuta dorosłości. Ta dziewczynka była naprawdę jedyna w swoim rodzaju.
- Dziękuję bardzo w takim razie - odpowiedziałam, cofając rękę.
- Będzie cię chronić, przyśniła mi się w nocy dla ciebie.
Dobra, zgłupiałam. I co teraz?
- Riv często po przebudzeniu coś rysuje. Znalazłam taką krawcową, która z obrazków dzieci produkuje maskotki - powiedziała Sheeiren, próbując panować nad tonem, który wydawał się pusty i odległy. - Jednak bardzo rzadko je komuś daje - przerwała, bawiąc się srebrną bransoletką na nadgarstku. - W sumie prócz mnie i Itachiego nikt takiej nie dostał - dodała.
Aha.
Jakieś wyczulone na dziwne zjawiska dziecko ze snami, w których widzi śmierć dało mi zabawkę w postaci królika z iksami zamiast oczu. Przecież to normalne.
- Rozwód maleńka to taka sytuacja, gdy dwoje ludzi się rozstaje. - Dyara przejęła pałeczkę i przyznam, że ubrała to w naprawdę ładne słowa.
- To z kim mama chce się rozstawać? - Wielkie czarne oczy prześlizgiwały się między Dyarą, a Sheeiren, czekając na odpowiedź. - Ze mną?
- Nie - odpowiedziały obie od razu.
- Nie maleństwo, ciebie nikt nigdy nie zostawi - powiedziała Imai, uśmiechając się do córki, a ten uśmiech był tak udawany, że nawet Riv to wyczuła.
- Więc kogo zostawisz?
Ta sytuacja była jak spokojne centrum huraganu. Miałam wrażenie, że emocje kłębiły się mocno w powietrzu, gdy tak naprawdę panowała cisza i spokój. To było straszne uczucie.
Sama nie wiedziałabym, jak wytłumaczyć coś takiego małemu dziecku, a w dodatku takiemu, które z mojej perspektywy miało lekko zaburzony system odbierania i okazywania uczuć. Ciężka sprawa.
- Kochanie, jeszcze nic nie jest pewne.
- Powiedz.
Wiem, że Itachi był bratem Sasuke, ale ta akcja i tak była lekką przesadą jak dla mnie. W sensie mam na myśli to, że się go przestraszyłam. Tej zmienności nastrojów, tego wybuchu. Nie byłam przyzwyczajona do takiej huśtawki.
- Możliwe, że tata nie będzie już z nami mieszkał - powiedziała Sheeiren z bólem.
- Znowu chcesz mi go zabrać?! - Riv zeskoczyła na podłogę i zaczęła tupać nogami. - Nie zabierzesz mi go! Nie zabierzesz!
- Riv, uspokój się. Przecież to nie przez mamę taty nie było - powiedziała Dyara trochę za ostro.
Myślę, że wiedziała, jak mocno odbiera to Sheeiren i chciała, żeby jak najszybciej się to skończyło. Z tego co wywnioskowałam z rozmowy, którą perfidnie wcześniej podsłuchałam, ona go nadal kochała, lecz ta miłość nie pozwalała pokonać nadszarpniętego w przeszłości zaufania. To chyba najgorsze wyjście ze wszystkich, gdy miłość już nie wystarcza.
- Pokłócili się, a potem zniknął! - Riv znowu krzyknęła, tylko tym razem przez łzy. Miałam wrażenie, że Sheeiren zaraz do niej dołączy.
- To nie z powodu mamy..
- A z czyjego? Nawet przestałam się odzywać, bo myślałam, że jak będę cicho, to odda mi tatę!
O mój Boże. Byłam świadkiem jednej z najbardziej przykrych sytuacji w moim życiu. Miałam ochotę sama się rozryczeć, bo to na co patrzyłam to był dramat. Sheeiren świat by temu dziecku dała, gdyby tylko zapragnęło, ale ono odebrało to zupełnie inaczej. Przez tyle czasu Riv sądziła, że matka pozbawiła ją ojca. To jak cios w plecy po prostu.
- Idziemy do domu. - Sheeiren wstała. Zaczęła się ubierać.
- Nigdzie nie idę!
- Ale pójdziesz. - Imai wzięła Riv na ręce, mimo że tamta zaczęła kopać i się wyrywać. - Przepraszam was za to wszystko. Ciebie najbardziej, Sakura. - Spojrzała na mnie, jednak spojrzenie nie dosięgło moich oczu. - Nie powinnaś tego widzieć.
Skinęłam jedynie słów, bo nie znalazłam odpowiednich słów, aby się odezwać.
Sheeiren zamknęła na chwilę oczy, po czym szybko zmarszczyła brwi.
- Dyara, czy mogę ukraść Sakurę na dzisiejsze popołudnie? - spytała z kamiennym wyrazem twarzy. - O ile się zgodzi oczywiście.
- W zaistniałej sytuacji myślę, że tak. Tanja da sobie radę. - Uchiha odpowiedziała, chowając dłonie w kieszeniach marynarki.
- Sakura. - Imai zwróciła się do mnie, lecz tym razem spojrzała mi w oczy. To jedno z najsmutniejszych spojrzeń, jakim mnie kiedykolwiek obdarzono. - Dziś jest średniej wielkości impreza, ja z… powodów osobistych nie mogę tam być. Chyba rozumiesz, a nikt komu mogłabym to powierzyć nie jest pod ręką.
- Jasne - odparłam od razu.
- Zrób to samo co zawsze, dobrze? Wpuszczą cię do mojego gabinetu, tam jest cała rozpiska. Masz jeszcze jakieś cztery godziny. - Spojrzała na zegarek. Teraz mogła to zrobić, bo Riv przestała się rzucać. - Będę ci bardzo wdzięczna i oczywiście solidnie cię wynagrodzę.
Chyba było jej głupio. No dobra, na pewno było jej głupio. Nigdy mnie nie zawiodła, więc jeśli dodatkowo mogłam jej w czymś pomóc, to grzechem byłoby tego nie zrobić.
- Oczywiście, wszystko załatwię.
- Dziękuję. W razie czego dzwoń.
I wyszła. W sumie to prawie wybiegła. Drzwi trzasnęły po raz kolejny. Dyara nie marnowała czasu.
- Mam prośbę, abyś nikomu tego nie m…
- Wiem czyich sekretów warto dotrzymać - weszłam jej w słowo. - Te są u mnie bezpieczne.
- Oby - powiedziała, a ja zrozumiałam, że to ten moment, kiedy znikam.
- Dziękuję za wszystko. - Chciałam powiedzieć, że było to miłe spotkanie, aczkolwiek popełniłabym wielki nietakt. Dlatego też doszłam do wniosku, że takie podsumowanie wystarczy.
- W takim razie do zobaczenia jutro - mruknęła, ubierając kurtkę. Ja byłam już wtedy wyszykowana, zbierając się do wyjścia.
- Tak, do jutra.
- Załatw to o co cię poprosiła, żeby chociaż tym się nie zamartwiała.
Słowa zawisły w powietrzu.
- Do jutra - powtórzyłam, po czym wyszłam na dwór.
Myślałam, że świeże powietrze mnie otrzeźwi, jednak to marne nadzieje. Wcale nie było mi lepiej. Takie dziwne uczucie ucisku w klatce piersiowej nie chciało mnie opuścić. Sasuke mnie martwił. To co zrobił nie było normalne, tak nie reagują normalni ludzie. Przez to nie wiedziałam co o nim myśleć.
Z zamyślenia wyrwał mnie klakson. Spojrzałam na światła. Miałam czerwone, a znajdowałam się na środku dwupasmówki. Kiwnęłam głową na znak przeprosin i szybko pokonałam resztę dystansu do chodnika.
To znaczyło tylko jedno.
Koniec zbędnych rozmyślań. Ta dzisiejsza impreza sama się nie poprowadzi.


Z racji, że byłam elegancko ubrana mogłam od razu zabrać się do pracy. Nie potrzebowałam nic, czego nie miałabym przy sobie, więc wsiadłam w pierwszy tramwaj, który mógł zawieźć mnie pod gabinet Imai. Ciągle nie mogłam uspokoić myśli. Zachowanie Riv, to jedno. Przed laty odebrała coś błędnie i wyrosła w tym przekonaniu, tak naprawdę w ciszy pielęgnując nienawiść do matki. Jednak reakcja Sasuke wciąż mnie zastanawiała. Poniekąd rozumiałam podejście Sheeiren. Związek bez zaufania nawet pomimo wielkiej miłości nie będzie szczęśliwy. Zadaniem Uchihy było to raczej uszanować, a nie urządzać sceny, w dodatku przy mnie - osobie totalnie obcej - ale on miał to zupełnie gdzieś. Widziałam, że gdy wyszedł od razu wsiadł w samochód i odjechał.
Wyciągnęłam z kieszeni telefon, który zawibrował od przychodzącego smsa.


Przepraszam, ale jednak musisz podjechać jeszcze do mnie do domu. Jest tam prezent dla szefa firmy, dla której jest ten bankiet. Wszystko na miejscu jest już względnie przygotowane, musisz jedynie ogarniać rzeczy na bieżąco. Bardzo przepraszam za zamieszanie, ale kompletnie o tym zapomniałam.
Sheeiren


Szybko jej odpisałam, że nie będzie to duży problem, bo od firmy do domu nie było daleko. Tym sposobem dwadzieścia minut później wzięłam z jej gabinetu, do którego wpuścił mnie ochroniarz uprzedzony o moim przyjściu, teczkę opatrzoną dzisiejszą datą. W drodze do jej domu, do którego tym razem zmierzałam busem, przejrzałam z grubsza te papiery. Impreza miała trwać od szesnastej nie dłużej niż do dwudziestej. Raczej ma być to spotkanie towarzyskie w ładnym lokalu na pięćdziesiąt osób.
Jak dla mnie spoko.
Wysiadłam pod domem Imai. Na widok auta Sasuke poczułam niepewność. Co on tu robił? To tu przyjechał po teatralnym trzaśnięciu drzwiami w kawiarni? Był to jednak jedyny samochód, co znaczyło, że Sheeiren wybrała inne miejsce na rozmowę z córką. Obawiałam się, że tą ciężką, z mężem, wolała zostawić sobie na później.
Przed wejściem stał ochroniarz, którego musiałam nie widzieć, gdy wychodziłam stąd ostatnio. Byłam pewna, że w odległości stu metrów czaiło się ich więcej, a ten był tylko dla niepoznaki. Wylegitymował mnie nawet, co mnie szczególnie nie zdziwiło. Sheeiren miała kogo chronić i chyba była zdolna naprawdę dużo wydać, aby to zrobić.
- Torebka, którą ma pani wziąć stoi w holu - powiedział barczysty mężczyzna, nawet na mnie nie patrząc.
- Dziękuję - odparłam i weszłam do środka.
- Nie możesz jej na to pozwolić!
Okej, nie mogłam podsłuchiwać kolejny raz. To już byłoby przegięcie, paliłabym się za to w piekle przez wieczność. Musiałam przekonać samą siebie, że to nie wypada, że…
- Zrobi, co będzie uważała za słuszne.
Głos Itachiego intonacją zdecydowanie różnił się od głosu Sasuke. Ten Itachiego był spokojny, opanowany, chłodny. Sasuke natomiast mówił bardzo emocjonalne, wyraźnie przemawiała przez niego wściekłość.
- Przecież oskarżono cię niesłusznie. Ona też cię o to osądza. Nawet nie chcesz o nią walczyć?!
Zaczęłam rozglądać się torebką.
- To moja sprawa o co walczę, a o co nie.
- Chcesz tak po prostu spieprzyć sobie życie?
- Ktoś spieprzył je za mnie, gdy mnie oskarżył.
- Dobrze, rób co chcesz.
Jest! Torebka leżała w miarę na widoku, tylko cały czas patrzyłam praktycznie w przeciwną stronę. Złapałam szybko łup i chciałam cichaczem wyjść, zmyć się stąd, nie zostawiając po sobie śladu.
- Co ty tu znowu robisz?
Warknięcie Sasuke spowodowało, że zatrzymałam się z ręką na klamce.
- Mam poprowadzić imprezę za Sheeiren i przyszłam po to. - Uniosłam torebkę, próbując się bronić. Faktycznie, znowu pojawiłam się gdzieś w najmniej odpowiednim momencie. Już drugi raz tego dnia Sasuke był zaskoczony moim widokiem. Trudno było mu się dziwić.
- Dlaczego Sheeiren jej nie prowadzi? - Za plecami Sasuke pojawił się Itachi w czarnym podkoszulku i dresach. Opierał się o framugę ramieniem. Teraz miałam dwoje braci Uchiha obok siebie i dopiero teraz zauważyłam, jak bardzo byli podobni. Mieli w sobie to coś, czego pragną kobiety. Nie potrafiłam tego nazwać. Nie dziwiłam się Sheeiren, że wyszła za tego faceta, spoglądając na Itachiego. Prawnik, przystojny, dobry ojciec i człowiek, czego uparcie broniła Dyara. Komu podpadł, że ten raj legł w gruzach?
- Ujęła to jako problemy rodzinne - powiedziałam, mając nadzieję, że to neutralna odpowiedź.
- Widzisz? - syknął Sasuke, zakładając buty. - Mówiłem.
- Co mówiłeś? - spytał Itachi beznamiętnym tonem. Tak teraz myślę, że może i kochał Riv ponad wszystko, jednak to po nim dziecko odziedziczyło brak umiejętności wyrażania uczuć, jakichś emocji. To jego musiało naśladować, próbując ukarać tym matkę.
- Że będzie tylko gorzej, jeśli nic nie zrobisz - odwarknął i wyminął mnie, lekko przepychając w drzwiach.
No i wyszedł. Znowu bez słowa, niczym prawdziwy cham, wyszedł. Poczułam się przyrównana do śmiecia, który nawet nie zasłużył na “cześć”. Tym bardziej, że Itachi wpatrywał się we mnie ze spojrzeniem jednoznacznie mówiącym: idź już, chcę być sam. I już prawie go posłuchałam.
- Słuchaj. - Znów złapałam tę nieszczęsną klamkę żeby móc się czegoś przytrzymać. - Nie powinnam ci tego mówić, bo to nie moja sprawa, ale…
- Więc nie mów - przerwał mi.
- Ale Riv sądzi, że to przez Sheeiren zniknąłeś z ich życia. I dlatego przestała się odzywać, żeby ją ukarać.
- Wiem.
Wstrzymałam oddech. Imai tego nie wiedziała. Pierwszy raz usłyszała o tym dopiero dziś, przy mnie. Widziałam jej reakcję, była maksymalnie prawdziwa. A on o tym wiedział i nic z tym nie zrobił, tak jak powiedział Sasuke.
- Ale dziękuję za dobre chęci.
Nie mogłam go zrozumieć. Albo już ze wszystkiego zrezygnował i było mu wszystko jedno, albo bał się coś zrobić, aby nie było tylko gorzej. Coś mi podpowiadało, że ta druga opcja jest prawdziwa, ale przecież to nie moja sprawa. Już wystarczająco się wygłupiłam.
- Przepraszam i do widzenia.
- Do widzenia.
Skinęłam głową i wyszłam na ganek.
- Nie wiesz, gdzie pojechała? - spytał, gdy byłam już odwrócona do niego tyłem. Spojrzałam przez ramię.
- Niestety.
Zamknęłam za sobą drzwi. Niewiele myśląc, ruszyłam przed siebie w kierunku przystanku, z którego mogłabym wsiąść w busa prosto pod lokal. W głowie miałam zupełny mętlik jak i wrażenie, że nagle coś wrzuciło mnie do czyjegoś życia, czyichś problemów osobistych. Poznałam je przez przypadek, ale to spowodowało, że byłam jakby ich częścią. Tak nagle wpadłam w tę rodzinę i ich kłopoty, które zaczęły przejmować mnie bardziej niż moje własne.
- Sakura! - Spojrzałam w bok, skąd doszedł krzyk, a raczej wołanie. Zdziwiłam się na widok Sasuke, który siedział za kierownicą swojego auta kilka metrów za mną.
Odwróciłam się, a on chyba pokręcił głową i rzucił coś pod nosem, ale wysiadł z auta i zaczął iść w moją stronę. Stanął przede mną z rękoma w kieszeniach i nietęgą miną. Chyba nie chciałam z nim rozmawiać.
- Podwieźć cię gdzieś? Jadę w kierunku miasta.
- O, przypomniałeś sobie, że można się do mnie odezwać? - mruknęłam, poprawiając torebkę na ramieniu. - Zapominasz powiedzieć choćby cześć, gdy skądś wychodzisz, głośno trzaskając drzwiami, więc dlatego się dziwię.
- Daruj sobie. - No i to by było tyle, jeśli chodzi o jakieś dobre relacje. Stał spięty z zaciśniętymi ustami i wzrokiem wbitym gdzieś daleko. Czego on tak w ogóle ode mnie chciał? Miałam nie mieć z nim nic wspólnego, bo podświadomie wiedziałam, że to się źle skończy. Jednak z jakiegoś powodu ciągle tu stałam i zastanawiałam się, co mu odpowiedzieć.
- W sumie możesz mnie podwieźć, nie chce mi się tułać busem - odparłam, a on jakby minimalnie odetchnął, choć może tylko mi się wydawało.
Odwrócił się i ruszył w kierunku auta. Zrozumiałam, że powinnam zrobić to samo. Przyznam, że jeszcze nie stracił szczątkowego ostatnio bycia szarmanckim i otworzył mi drzwi od strony kierowcy oraz zamknął je, gdy już siedziałam w środku.
Kolejne czynności też wykonał bez słowa. Jechaliśmy już kilka minut, mimo że nie podałam mu adresu. W końcu nie wytrzymałam i zapytałam:
- Wiesz w ogóle gdzie mam dojechać?
- Tak, wiem nawet czyja to impreza - odparł, jakbym wyrwała go z głębokiego zamyślenia.
Nie czując dalszej potrzeby rozmowy, a raczej nie czując się na siłach, aby ją prowadzić milczałam, wpatrując się w mijane budynki. Czas leciał mi bardzo powoli, w zupełnej ciszy. Szczerze mówiąc ten dzień się ledwo co zaczął, a ja już miałam go dość.
- Źle to wszystko rozegrałem dzisiaj, musisz mi wybaczyć.
“Musisz mi wybaczyć” - ja nic nie muszę Uchiha. Ja mogę i wiem, że chcę, ale nie wiem jak to się dla mnie skończy. Do tego to nie były przeprosiny, tylko coś w rodzaju rzucenia ironicznym “wybacz”, kiedy tak naprawdę miał to gdzieś.
- Dwa razy potraktowałeś mnie jak śmiecia - powiedziałam lekko, aby nie wyszło, że mnie to nie dotknęło. A dotknęło niestety.
- Po prostu coś mnie przerosło, a byłaś obok i oberwałaś rykoszetem.
Proszę. Czyli jednak potrafił przyznać się do błędu. Interesujące.
- W porządku.
I znów cisza przerywana jedynie przez dźwięk wydawany przez kierunkowskaz. Ciche tykanie, które z jakiegoś powodu doprowadzało mnie do szału.
- Dlaczego tak zareagowałeś?
Okej, może nie powinnam pytać. Patrząc na niego z boku, na zaciśnięte dłonie na kierownicy i grymas na twarzy może powinnam siedzieć cicho i spieprzyć przy najbliżej okazji. Prawda jednak była taka, że mimo wszystko - w końcu musiałam to przyznać - przebywanie w jego towarzystwie sprawiało mi przyjemność, choć taką nieoczywistą. Taką… dziwną. Ale wciąż przyjemność.
- Ludzie tak reagują, jak są bezradni - odpowiedział po dłuższej chwili.
- Tak czy siak powinni poradzić sobie z tym, a nie wyżywać się na wszystkich dookoła - mruknęłam, dopiero po fakcie zdając sobie sprawę, że pouczanie go, to raczej kiepskie wyjście.
- To tutaj - powiedział, zatrzymując samochód. Nie spojrzał na mnie, nic więcej nie powiedział. Żadnego ruchu, reakcji. Nic. Mój mózg przesyłał mi sprzeczne informacje. Tak bardzo jak chciałam z nim pobyć tak bardzo chciałam od niego uciec. Strasznie dziwna sprawa.
- Dziękuję za podwiezienie - mruknęłam cicho, otwierając drzwi.
- Nie ma za co. Udanej imprezy.
Drzwi się zamknęły, auto odjechało, a ja stałam jak ten kołek w tym samym miejscu. Ostatni tydzień był pasmem dziwnych zdarzeń, które mnie przerastały, bo zupełnie nad nimi nie panowałam. Jakby ktoś wrzucił mnie w ich wir z kartką na plecach “miło było cię poznać” i odszedł, zostawiając mnie tam samą. Super opcja, polecam.
Godzinę później wiedziałam już wszystko, co powinnam. W miarę doświadczony personel tylko ułatwił mi pracę. Na szczęście tak jak się spodziewałam wszystko odbyło się bez przeszkód. Przygotowania poszły jak z płatka. Lokal był przestronny i przyjemny dla oka. Miała odbyć się tu kolacja dla grona nauczycielskiego pewnego liceum z okazji stulecia szkoły. Zapowiadała się spokojna, cicha,  i że tak powiem, siedząca kolacja.
Po ponownym sprawdzeniu, czy wszystko było odpowiednio przygotowane przysiadłam na zapleczu. Dziewczyny wolały siedzieć na sali, gdzie było bardziej klimatycznie w oczekiwaniu na gości. Ja natomiast chciałam chwilę odsapnąć. Ostatnio kiepsko sypiałam, przez co szybko stawałam się zmęczona. Obecnie czułam się, jakbym była co najmniej dwadzieścia cztery godziny na nogach. Bolały mnie mięśnie i głowa. Byłam głodna. Dlatego też bez skrupułów podkradłam trochę pasztecików z zapasowej patery. W końcu byłam tu teraz szefem.
Chcąc sprawdzić, która była godzina wyciągnęłam z torebki telefon. Na widok dziesięciu nieodebranych połączeń skrzywiłam się. Wszystkie od Hanabi. Był jeszcze sms o treści: wrócił do niej!!!
Co z tą dziewczyną było nie tak, to nie do końca wiedziałam. Trzymała się z nami tylko dlatego, że była siostrą Hinaty, nic poza tym. Do tego wiedziała, że Tay jest moją najlepszą przyjaciółką oraz, że zawsze stanę po jej stronie. Co jej odbiło, żeby pisać do mnie takie rzeczy…
Mimo wszystko zdecydowałam się oddzwonić. Może coś się stało? Prócz jej paniki o Kibę, który śmiał ją zostawić.
Hanabi odebrała po trzech sygnałach.
- Halo, Sakura?
- Tak, cześć - mruknęłam, zjadając trzeci pasztecik. Były świetne.
- Podobno Tayuya przespała się z Kibą, rozumiesz? Jak ona mogła mi to zrobić?!
Co najśmieszniejsze, w jej głosie naprawdę pobrzmiewał żal. Już nie chciałam mówić, że to ona była zdzirą, schodząc się z nim niedługo po ich rozstaniu, że to on do przyszedł do Tay, prosząc o drugą szansę. Nie na odwrót. Hanabi to słodkie, bogate dziecko, tyle że pełnoletnie. Tak jak potrafiła być urocza, tak potrafiła być głupia i zapatrzona w siebie. Jak teraz.
- Słuchaj, nie chcę nic mówić, ale podobno się rozstaliście. - Chciałam wybadać sytuację, ale chyba zapowiadało się najgorsze.
- I co z tego?! - Była wręcz oburzona, bidulka.
- To, że kiedyś ze sobą byli i pewnie zeszliby się wcześniej, gdybyś się między nich nie wpakowała.
No ktoś jej to musiał kiedyś powiedzieć. Wypadło na mnie, no cóż. Martwiła mnie cisza w słuchawce. Musiała przyjąć prawdę na klatę, ale chyba nie była w stanie.
-Zawsze o tym wiedziałam - powiedziała cicho, gdy już miałam się odezwać. Powoli zaczynało mi się robić jej żal. - To nie moje imię mówił przez sen.
Okej. U niej chyba zapowiadało się na dłuższą litanię, na którą nie miałam czasu. I ochoty, szczerze mówiąc. Powinnam jej wysłuchać, ale przecież miała tylu innych znajomych, że to naprawdę nie mnie teraz potrzebowała.
-Przepraszam, ale nie mogę za bardzo rozmawiać. Jestem w pracy.
-Oh, no dobrze… To pa.
Nie zdążyłam powiedzieć swojego “pa”. Rozłączyła się, ostatnie słowa wypowiadając już z płaczem.
Ech.
Odłożyłam telefon, a w zasięgu mojego wzroku pojawił się czarny króliczek. Wzięłam zabawkę do ręki, przyglądając się jej. Czemu akurat królik? Nie stać było mnie na jakieś bardziej majestatyczne zwierzę? Choć w sumie mogłam dostać ślimaka. To byłby już cios w kolano. Coś obrzydliwego.
- Schodzą się pierwsi goście. - Usłyszałam i uniosłam głowę.
- Jasne, już idę - odpowiedziałam pracownicy.
Czas mijał mi bardzo powoli, spotkanie ciągnęło się niemiłosiernie. Dzisiejszy dzień był kolejnym z serii “tych dziwnych”. Przez to aż zaczęłam się zastanawiać dokąd zmierzamy i po co żyjemy. A to nie oznaczało nic dobrego. Oznaczało jedynie to, że powinnam skupić się na swojej pracy, a nie zastanawiać się o sprawach tak irracjonalnych jak pokój na świecie.
Choć może pomyliłam się i powinnam pójść na filozofię?
Boże, jak mi się tam nudziło. To była najnudniejsza impreza na jakieś pracowałam. Do tego ciągle odpływałam i nie mogłam się skupić. Ci nauczyciele, tak jak się spodziewałam, po prostu przyszli, posadzili swoje dupska na krzesłach i jedli to, co dziewczyny podstawiły im pod nos. Nie, żebym spodziewała się melanżu stulecia, ale im nawet rozmowa się nie kleiła. Nie wiem, pantomima zdobyłaby większe zainteresowanie niż ich wzajemna konwersacja. Dlatego też widząc, że powoli zbierają się do wyjścia, odetchnęłam. Na myśl o gorącej kąpieli i kolejnym sezonie Gry o Tron aż się zachwiałam. I pizza. Muszę zamówić pizzę.
Godzinę później wyszła ostatnia para. Żwawa babcia i zdecydowanie mniej żwawy dziadek, który próbował za nią nadążyć, bo nie dość, że nadawała jak katarynka, to jeszcze wręcz podskakiwała z nogi na nogę. Nie marzyłam o niczym innym, jak o tym, żeby już poszła. Z racji, że musiałam pożegnać każdego gościa, a oni bylo na końcu… cóż, naprawdę nie mogłam się doczekać.
- Okej, ile wam zajmie sprzątanie? - spytałam dziewczyny, która stała najbliżej.
- Pół godziny. Zostało tylko to, co na stołach. Resztę sprzątałyśmy na bieżąco.
W sumie nic nie musiałam tutaj robić oprócz samego bycia. Sheeiren chyba powoli odchodzi od tego, aby pojawiać się na każdej imprezie, więc przekazała twarde instrukcje, a machina z jakiej zrobiła swoją firmę działała bez zarzutu. Byłam chyba tylko środkiem bezpieczeństwa.
Owe pół godziny minęło mi już zdecydowanie szybciej, niż ten uroczysty obiad. Był tort i tak dalej, ale naprawdę, poziom entuzjazmu wręcz ujemny, więc nie dziwota, że i mi udzielił się ten iście szampański nastrój.
Kąpiel i pizza, kąpiel i pizza - powtarzałam w myślach. Nie ma nic bardziej fantastycznego, przynajmniej na dziś. Rozliczyłam się z dziewczynami z obecności, a z ochroniarzem z kluczy. Pozostawiłyśmy lokal w takim stanie w jakim go zastałyśmy, więc obyło się bez problemów.
Gdy wreszcie wyszłam na dwór i odetchnęłam świeżym powietrzem, poczułam jak z mojej głowy uchodzi ból i uczucie ścisku. Wreszcie. Usiadłam na pobliskiej ławce, aby znaleźć w torebce powerbanka, bo bateria mojej komórki niebezpiecznie chyliła się ku dolnej granicy. Szukałam na oślep, a czując pod ręką papier zmarszczyłam brwi. Nic tam nie wkła…
Wzdrygnęłam się na widok koperty. Nie mojej koperty, a jednak naznaczonej moim imieniem. Rozejrzałam się, ale słońce zaszło ponad dwie godziny temu, a miejskie latarnie nie dawały za dużo światła. Co śmieszniejsze ulica wydawała się jakby wyjęta z wielkiego miasta jakim było Tokio. Nie dostrzegłam nikogo.
Drżącymi dłońmi zaczęłam otwierać powoli kopertę. W środku znajdowała się mała kartka, nie większa niż koperta, więc nie była w żaden sposób zagięta.


Jak myślisz, jak wysoka może być cena za zdrowie twojej matki?


Szybko schowałam wszystko z powrotem do koperty. Może to już czas to zgłosić i przestać udawać, że mnie to nie dotyczy? Przygryzłam lekko wargę, opierając się całkowicie o ławkę. Okej, trochę spanikowałam, ale przecież nic się nie dzieje, nic się nie dzieje.
A potem jakieś auto zatrzymało się przede mną z piskiem opon. Dopiero po chwili dotarło do mnie do kogo należało. Jeśli Uchiha zaraz wysiądzie i powie: wsiadaj, nie ma czasu na wyjaśnienia, uciekamy do Meksyku, to chyba skonsultuję się z lekarzem.
- Jesteś zajęta?
Ani cześć, ani cokolwiek. Nawet nie wysiadł. Po prostu sobie podjechał pod krawężnik, przy którym byłam. Nieważne, że stał teraz pod prąd. Jedyne na co było go stać to opuszczenie pieprzonej szyby w tym swoim odpicowanym samochodziku i rzucenie mi krótkiego “jesteś zajęta”.
- Tak, siedzę tu od godziny i zastanawiam się nad istotą życia - odpowiedziałam trochę zbyt zgryźliwie jak na mnie. - Myślę, że pokontempluję jeszcze kolejne kilka.
Westchnął, tylko wydawał się bardziej zrezygnowany, niż zirytowany, jakby coś go trapiło. Ale co ja tam mogłam wiedzieć. Nie spotykaliśmy się, byliśmy dla siebie w sumie nikim, a wychodziło na to, że widzieliśmy się dziś częściej niż kiedykolwiek;  nadmieniam, że to kiedykolwiek jest krótkie, bo taka właśnie jest nasza znajomość.
Krótka.
- Mogłabyś wsiąść? - powiedział, patrząc się przed siebie, przez co miałam widok na jego profil. - Chciałbym coś wyjaśnić.
- Więc mów. - Wykonałam ręką gest, który znaczył: nie krępuj się.
- Raz: nie mogę tu stać. Dwa: mam coś, co powinienem szybko załatwić, więc wsiądź, jeśli możesz.
Miałam w planach kąpiel, pizzę i Grę o Tron. Nie uwzględniałam w nich Uchihy. W sumie nie musiałam. Mogłam mu teraz powiedzieć, żeby pocałował mnie w tyłek i odjechał, że nie będę na każde jego zawołanie, bo “on chce porozmawiać”, choć tak kusiło, aby zrobić zupełnie przeciwnie…
Nim się spostrzegłam otwierałam drzwi od strony pasażera.
Usiadłam i pierwsze co poczułam, to oczywiście perfumy Sasuke, które rozpoznałabym już chyba wszędzie, ale i alkohol. I to jakieś tanie wińsko, na które można swobodnie mówić “szczyny”.
- Sasuke, czy ty pił...Aaa! - krzyknęłam i przylgnęłam do zamkniętych już drzwiczek na widok nieprzytomnej dziewczyny na tylnym siedzeniu. - Albo natychmiast mi to wytłumaczysz albo wysiadam i uciekam z krzykiem - wyrzuciłam z siebie na jednym oddechu.
- Nie wysiądziesz, bo zamknąłem zamki z automatu - mruknął, jakby nic sobie nie robiąc z mojej paniki. Patrzyłam na tę dziewczynę i po prostu aż urosła mi gula w gardle. Nie wiem co musiałby mi powiedzieć, żebym się uspokoiła.
Samochód ruszył.
- Ej, ej! Nie pozwoliłam ci odjeżdżać!
- Nie musiałaś i uspokój się. - Wreszcie na mnie spojrzał. Wzrok miał faktycznie spokojny, usadził mnie nim z powrotem na siedzenie. Już nie dotykałam plecami szyby drzwi. - Ta dziewczyna jest po prostu pijana, nic jej nie jest. Między innymi dlatego mi się spieszyło.
- Jakbyś powiedział: “wiesz co, Sakura? Mam nieprzytomną laskę na tylnym siedzeniu, trochę nie mam czasu” to bym nie wsiadła!
- Wyluzuj.
- Wyluzuj!
- Tak. Naprawdę nic jej nie jest, możesz sprawdzić.
Okej, sprawa wymknęła mi się spod kontroli. A miałam tylko wrócić do domu i spokojnie odpocząć…
- Skąd ona się tu wzięła, gdzie my w ogóle jedziemy, kto to je…
- Spokojnie - przerwał mi. Czy on zdawał sobie jak irracjonalnie to wyglądało i brzmiało?
- Słuchaj…
- Dobrze wiem, jak to wygląda. Wszystko ci wyjaśnię. - Zacisnął dłonie na kierownicy. - Po prostu mi na chwilę zaufaj.
Zaufaj.
Zabawne.
- Powiedz mi chociaż gdzie jedziemy - rzuciłam w końcu, próbując się uspokoić i spojrzeć na tę sytuację jeszcze raz tylko z trzeźwiejszym umysłem.
- Na izbę wytrzeźwień. Zostawię ją tam.
I teraz tak. Jakby to była obca dziewczyna, to wezwałby na miejsce policję i oni by ją zabrali. Jakby był to ktoś bliski, to może wezwałby nawet pogotowie. Ale kim była, że wrzucił ją na tyle siedzenie i sam zawiózł na izbę?
- Kto to? Jak się nazywa?
- Ma na imię Cynthia.
- I?
- I więcej ci powiem jak już ją odstawię.
Wypuściłam z siebie głośno powietrze. Przecież nieprzytomna laska to nic takiego. Chyba, że…
- Masz jeszcze jedną w bagażniku? - spytałam, ale on tylko przewrócił oczami.
- Tak, razem z piłą mechaniczną, łopatą i workiem na zwłoki.
Spojrzałam na niego czujnie.
- Powiedz, że to kiepski żart.
- Żart, ale czy taki kiepski…
Uśmiechnął się! Kurcze, jak on dobrze wygląda jak się uśmiecha.
Nie, chwila. Nie pomyślałam tego. Na pewno tego nie pomyślałam…
- I skąd się tu wzięła?
- Miałaś poczekać, aż ją odwieziemy. - Teraz chyba powoli tracił cierpliwość. Ale ja musiałam wiedzieć!
- Cierpliwość nie jest moją dobrą stroną.
- To posłuchaj muzyki.
I włączył radio. Jakieś smutne kawałki Stinga. Westchnęłam, wiedząc, że to koniec rozmowy na chwilę obecną. Już się nauczyłam, kiedy on wręcz kroił środek rozmowy jak ciasto, mówiąc, że “reszta jest na potem”. Nienawidziłam tego z całego serca.
W ciągu piętnastu minut dojechaliśmy na komisariat. Wszystko działo się oczywiście bez słowa, jak to Uchiha miał w zwyczaju, co dało się bardzo szybko zauważyć. Jakoś widok, gdy wziął na ręce bezwładne ciało tej dziewczyny, jakby nic nie ważyło i po prostu, zostawiając mnie w samochodzie z kluczykami w stacyjce, poszedł do budynku, mnie zdezorientował. Kim była ta dziewczyna? Imię Cynthia nie było tutejsze.
Siedziałam jak na szpilkach, gdy nie wracał. Byłam zdenerwowana tym listem i tą niespodzianką, którą mi zaserwował. Gdzie moje spokojne życie pełne fajnej pracy i seriali? Halo? Nikomu nie pozwoliłam go zabrać.
Na widok Sasuke wychodzącego z komisariatu ulżyło mi. Nie wiem od kiedy ten mężczyzna powodował u mnie brak stresu, a nie jego nadmiar, ale teraz było mi to potrzebne jak nic innego. Potrzebowałam wyjaśnień, dużo wyjaśnień.
Uchiha wsiadł i oparł głowę o zagłówek. Zamknął oczy i tylko oddychał, coś wyraźnie było nie tak. Dla odmiany znów milczał. Gdy wyszedł wyłączyłam muzykę, więc przebywaliśmy w ciężkiej ciszy. Dodatkowo z jakiegoś powodu chyba nigdy nie cieszyłam się na jego widok tak, jak teraz. Jego obecność zapewniła mi jakieś psychiczne bezpieczeństwo, komfort, którego teraz potrzebowałam. Z drugiej strony to ten sam gość, który mnie go pozbawił, wożąc nieprzytomną kobietę na tylnej kanapie.
Gdzie w tym sens?
- Masz czas? - spytał wreszcie, a ja zmrużyłam oczy.
- Naprawdę teraz o to pytasz?
- Lepiej późno niż wcale - odparł, nawet ze mnie nie kpiąc, nie patrząc na mnie z żałością jak zwykle. Naprawdę był przybity, choć jedyny tego sygnał to brak tego charakterystycznego spojrzenia, gdy coś negował albo coś było dla niego po prostu głupie. To dość dziwne, ale chciałam, żeby poczuł się lepiej, jakby jego smutek jakoś na mnie oddziaływał.
- A co planujesz? - mruknęłam, nie zdejmując z niego wzroku. Dziś patrzyło mi się na niego wyjątkowo swobodnie. Nie onieśmielał mnie, ale nie zmieniało to faktu, że nadal potrzebowałam wyjaśnień.
- Chcę z tobą porozmawiać, ale potrzebuję wyjść z tego auta i wolałbym porozmawiać sam na sam, a na dworze jest zimno - odparł, jakby do siebie. - Ale mam pewien pomysł, nie zajmie to raczej sporo czasu.
- Hm.
- Odwiozę cię potem do domu.
No i nareszcie na mnie spojrzał! Boże, prawie utonęłam w tych oczach. Strasznie dziś smutnych oczach, de facto. Gdy tak na mnie patrzył, to chyba zgodziłabym się na wszystko. Uświadomiłam sobie, że nie potrafiłabym mu odmówić. Coś we mnie blokowało słowo nie.
- Dobrze. - Skinęłam głową, kląc w myślach.
- Jesteś głodna? - spytał i odpalił silnik.
Czy ten facet właśnie mnie zapraszał na jakąś kolację? O nie wierzę. Miałam się w to nie pakować. No obiecałam sobie!
- Nie ciesz się zbytnio, weźmiemy na wynos. - Kurde, no. Aż mi było bardziej niezręcznie, gdy taki był, niż jak mnie nieustannie oceniał.
- Spoko, możemy coś wziąć. - Skinęłam głową, a on znów zamilkł. - Na przykład pizzę.
- Świetny pomysł. - O, zgodził się ze mną. - Jaką chcesz?
- Capriciosę - odparłam.
Szybko wykonał telefon z zamówieniem, ale po tym znów nastała cisza. Powoli zaczynałam się do tego przyzwyczajać, jakby to akceptować. Nie wiem, czy potrzebował takiej przestrzeni dla swoich myśli, czy po prostu się wyłączał. Jednak teraz jego oblicze wciąż wyglądało na niespokojne, choć może tylko mi się wydawało?
Zatrzymaliśmy się dopiero pod lokalem Pizza Hut. Sasuke, znów bez słowa, wyszedł i wrócił po niespełna dwóch minutach z parującym pudełkiem pizzy i dwoma butelkami coli. Byliśmy w centrum miasta, niedaleko firmy. Dla odmiany Uchiha wsiadł do samochodu, położył wszystko z tyłu i ponownie w ciszy ruszył.
Strasznie mnie to bawiło, przynajmniej teraz. Zauważył to.
- O co ci chodzi? - spytał coś za cicho jak na niego, choć nadal jego ton miał w sobie tę charakterystyczną twardość.
- Trochę mnie bawisz - odparłam, uśmiechając się głupio.
- Bawię? - Uniósł brew, co tylko zwiększyło mój uśmiech.
- Tak. Wychodzisz, wracasz, odjeżdżasz. Bez słowa. Traktujesz mnie jak powietrze i nawet zdajesz się robić to nieświadomie.
- Nie traktuję cię jak powietrze - odpowiedział, jakby nie do końca rozumiejąc o czym mówię.
- To dlaczego ze mną nie rozmawiasz? Widzimy się któryś raz już dzisiaj, najpierw mnie jawnie ignorujesz, potem niespodziewanie odbierasz z pracy, zabierasz gdzieś, de facto wciąż nie wiem gdzie i nawet nie zwracasz na mnie uwagi.
To nie było oskarżenie, czy jakiś zarzut. Raczej stwierdzenie faktu, co on… przyjął dość beznamiętnie. No tak, czego się spodziewałam.
Zatrzymaliśmy się w znajomej okolicy. Gdy silnik zgasł Sasuke spojrzał na mnie i powiedział z poważną miną:
- Uwaga, wychodzę z auta.
- Och, przecież wiesz, że nie o to mi chodzi - mruknęłam, lecz uśmiechnęłam się pod nosem.
Gdy wysiedliśmy trochę się zdziwiłam na widok kawiarni Dyary, w której byliśmy jeszcze tego ranka. Choć w sumie spoko pomysł. Blisko, będzie można na spokojnie porozmawiać… o czymkolwiek tam Uchiha chciał. Spojrzałam na niego kątem oka i już sama nie wiedziałam, czy dobrze robię.
- Zapraszam, wchodzę do środka - powiedział Sasuke, otwierając drzwi kluczami. Musiał je podkraść siostrze. Sprytne.
- O jaki jesteś teraz uszczypliwy - rzuciłam zgryźliwie, sądząc, że ze mnie drwi.
- Przecież tego chciałaś.
Wyglądał na trochę zdezorientowanego. On tak naprawdę? Chciałam tylko zwykłej rozmowy, jakiejś takiej relacji międzyludzkiej. No nie wiem, jak ludzie gdzieś wychodzą, to ze sobą rozmawiają. Nie była to randka, nawet kolacja. Będziemy jeść pizzę na wynos w nieotwartej jeszcze kawiarni, ale to nie oznaczało, że mam łazić za nim jak pies i w nagrodę dostać kawałek żarcia.
- Dobrze, uznajmy, że tego nie powiedziałam - odparłam wreszcie, wchodząc lokalu.
- Nie ma prądu, więc musimy siedzieć gdzieś w miarę blisko okna, żeby coś widzieć - mruknął, podchodząc do jednego ze stolików. - Jeśli powiem, żebyśmy usiedli pod ścianą to będzie bardzo źle wyglądać?
Zależy czy zabrałeś mnie tu jak swoją siostrę, z którą równie dobrze możesz się po tej podłodze tarzać, czy jako kobietę i… a zresztą.
- Nie, jeśli tylko będę mogła usiąść na jakiejś poduszce, kurtce chociażby - powiedziałam, zdejmując płaszcz. Trochę go szkoda, bo był jasny…
- No są takie poduszki jakby w sumie.
Postawił wszystko na ziemi i zniknął w jakimś magazynie na tyłach. Wrócił po chwili z dwoma dość sporymi, ale płaskimi poduszkami. Akurat takimi, żeby na nich usiąść. Zapowiadało się fajnie.
Usiadłam na jednej, oparłam się o ścianę i nareszcie, po całym dniu zdjęłam szpilki. Słodkie uczucie wolności rozpłynęło się po moim ciele. Ech, jak ja nie mogłam się tego doczekać. Sasuke również usiadł, a pizzę położył przed nami.
- No, to smacznego - mruknął, podsuwając mi pudełko
Nie wiem, on był chyba upośledzony w kontaktach damsko męskich. Jak był przystojny, tak po prostu upośledzony. Choć może to ja sobie wyobrażałam za dużo. Sama już nie wiem.
Nawet nie próbując udawać damy wzięłam kawałek pizzy i zaczęłam jeść. On dołączył do mnie chwilę potem. Siedzieliśmy w zaciemnionej części lokalu. Gdybyśmy tu przyszli na randkę - a to spotkanie nią przecież nie było - to mogłoby być naprawdę klimatycznie. Za oknem miasto tętniące życiem, a tutaj cisza, spokój i my dwoje… Boże, nawet wina nie ma, tylko cola. Ja wiem, że on prowadzi, ale no. Okej, to przecież nie randka.
- Kim jest Cynthia? - spytałam, zapatrując się na kolejny kawałek pizzy.
- Dobra, to może zacznijmy od tego, że to ona do nas strzelała.
Prawie się zakrztusiłam.
- Słucham?
- To była policjantka, fascynuje się strzelectwem. Umie celnie strzelać prawie z każdego rodzaju broni - powiedział, po czym dalej zajadał się pizzą jak gdyby nigdy nic.
- Więc to jednak strzelano do nas, nie do Itachiego. - Dobra, to mnie przestraszyło, przyznaję. - Ale, czemu?
- Zapomniałem wspomnieć, że kiedyś byliśmy ze sobą? - Oparł głowę o ścianą, dzięki czemu miałam idealny wgląd na jego szyję i kawałek klatki piersiowej, ponieważ wcześniej rozpiął guzik koszuli. Pewnie był to dla niego ten rodzaj wolności co dla mnie zdjęcie szpilek.
- Tak, umknęło ci to - odparłam, gdy przeszedł mnie dreszcz. Więc poluje na nas jego psychiczna była. Super sprawa.
- No więc byliśmy. - Wzruszył ramionami, jakby to nic nie znaczyło. - Potem poszła do policji do sekcji narkotykowej i… zdradziła mnie z jednym ćpunem. Wywalili ją ze służby, a ona sama stała się ćpunką. Nic wzniosłego.
- Okeeej, mów dalej. - Im więcej jadłam tym czułam się lepiej, ale bałam się tego, co mógł jeszcze powiedzieć.
- Ma dość bogatych rodziców, posłali ją na odwyk. W ogóle wysłali poza granice kraju Zrobili jej coś na kształt luksusowego apartamentu, który miał być tak naprawdę więzieniem. Nie widziałem się z nią kilka lat, dlatego nie podejrzewałem, że to ona mogła strzelać - wyrzucił z siebie, a ja sięgnęłam po colę. Uchiha nie dawał po sobie nic poznać. Nic po czym mogłabym ocenić, czy to na niego jakoś wpłynęło, jaki ma do tego stosunek. Nic. Chłód, powaga i suche fakty. - Ale zaczęła mnie ostatnio nachodzić. Raz mówiła, że mnie kocha, raz, że mnie zabije. Nie potrafiłem stwierdzić, która opcja była bardziej prawdziwa, ale dodałem dwa do dwóch, a ona tylko potwierdziła, że to ona strzelała.
- Ale… po co?
Skoro była taka świetna w strzelaniu, to musiała chybić specjalnie. Po co więc w ogóle strzelać?
- Jedyne czego się od niej dowiedziałem to to, że nie była pewna, czy to ja. Śledziła mnie i tak dotarła do domu Sheeiren. Potem tak naprawdę strzelała do losowej osoby, a chciała mnie przestraszyć, dać znać, że wróciła - powiedział z dezaprobatą.
- Rozumiem, że z nią nie jest wszystko w porządku? - spytałam, lecz byłam pewna, że było z nią coś mocno nie tak.
- Mhm - mruknął. Znów na niego spojrzałam i tym razem się zapatrzyłam. Generalnie było idealnie prócz tego, że mężczyzna, z którym teraz przebywałam, nie reagował na mnie z żaden sposób, jakby jego testosteron sięgał ujemnych wartości. Nie pomagało mi to zupełnie.
- Jeśli chcesz powiedzieć, że to ona wysłała do mnie list, to niemożliwe. Dziś dostałam kolejny. - Wyciągnęłam go z torebki i podałam mu kopertę. Szybko zapoznał się z zawartością i zwrócił mi ją.
- Faktycznie, raczej nie mogła wiedzieć o chorobie twojej matki i pieniądzach.
- No właśnie.
- Czyli są już dwie osoby - podsumował i odłożył puste już pudełko na bok.
- Ale nadal siedzimy w tym razem.
Boże, naprawdę do powiedziałam? To zabrzmiało tak tandetnie…
- Też prawda. - Skinął głową, ale chyba nie zrozumiał podtekstu. Uf, jestem uratowana. - Ale nie wiem, co może zrobić następnym razem - westchnął. - Ciężko też z zakazem zbliżania się, bo nie zgłosiliśmy tego strzału, a nie mam dowodów, że mnie śledzi prócz tego, że ją widzę.
- Rzeczywiście, podstaw żadnych.
- Nadal mi nie powiedziałeś, skąd wzięłą się dziś na tylnym siedzeniu.
Chrząknął cicho, jakby miał nadzieję, że o to nie zapytam. Nie, nie Uchiha. Nie ze mną takie numery.
- Napisała mi sms-a z adresem i słowami: jeśli nie przyjedziesz, możesz mnie więcej nie zobaczyć. - Wciągnęłam powietrze trochę zaskoczona. - Wcześniej już robiła takie akcje, więc wiedziałem, że po prostu się nawaliła i chciała, żebym po nią przyjechał. Tak się już zdarzało.
Jaki to był krzyk desperacji. Tylko czy było w tym też wołanie o pomoc? Nie wydaje mi się.
- I po prostu po nią przyjechałeś, a potem po mnie, tak?
- Tak. Trochę namieszała mi trochę w planach i przez chwilę myślałem, że do ciebie nie zdążę.
- Mhm.
Brzmiało to tak, jakby faktycznie chciał się ze mną zobaczyć.
- Tak zmieniając temat… - zaczęłam niepewna, czy był to dobry moment. Sasuke spojrzał na mnie, gdy zaczęłam mówić. - Mam wrażenie, że zostałam wrzucona w wasze problemy rodzinne tak bez konkretnego powodu, ale jestem w ich… środku tak jakby i nie wiem, jak się do tego odnieść i…
- Tak, o tym też chciałem powiedzieć. - Zmarszczył brwi. Wychodziło na to, że zamierzał być dziś bardzo rozmowny. - Bardzo cenimy sobie prywatność.
- Po tym, jak poznałam…
- Wiem, ile poznałaś.
- Możesz mi nie przerywać? - syknęłam, pochylając się w jego stronę.
Oj, krok za daleko, Haruno.
- Proszę bardzo, droga wolna. - Uniósł podbródek, aby dać mi do zrozumienia, że nie ruszyło go to zupełnie. Bomba.
- I nie wiem, czy powinnam zostać biernym obserwatorem, czy w jakiś sposób ingerować, to trochę takie… niezręczne - powiedziałam wreszcie.
- Zacznijmy od tego, że nakreślę ci sytuację. - Przetarł sobie twarz dłonią, znów przemawiała przez niego dziwna rezygnacja. - Skoro i tak już pracujesz u Dyary, znasz Sheeiren i… wiesz o Itachim - przełknął ślinę, a ja już wiedziałam jak wąski był mój grunt w temacie jego brata - to nie wiele zostało ci do dowiedzenia się.
- Możesz mi powiedzieć, jak stałeś się właścicielem Rotzy - powiedziałam, chcąc aby mówił jak najdłużej. Miał piękny, niski głos. Chciałam go słuchać. - Nie wiem nic prócz tego, że ją po kimś dostałeś.
- Nie wiem, czy chcesz słuchać tej historii.
Wyglądaliśmy trochę groteskowo. Siedzieliśmy obok siebie pod ścianą w pustym lokalu. Obok nas miasto tętniło życiem, a tu w środku czas jakby się zatrzymał. Ciemność dodawała tej rozmowie intymności, jakiegoś osobistego przekazu, który z jakiegoś powodu był dla mnie bardzo ważny.
- Chcę.
Uniósł cynicznie kącik ust, ale to była jego jedyna reakcja. Wciąż miał głowę opartą o ścianę i zamknięte oczy. Może tak rozmawiało mu się swobodniej.
- Żeby jakoś za bardzo się nie roztrząsać. - Wziął głęboki oddech. - Gdy matka zmarła byłem nastolatkiem. Odbiło się to w dość kiepski sposób. Ucieczki z domu, te sprawy. - Wiem, że na mnie nie patrzył, ale i tak wolałam panować nad emocjami. Uchiha, teraz prezes wielkiej firmy i ucieczki z domu? - Akurat była zima, gdy to się zaczęło. Często przychodziłem do takiej opuszczonej chaty na tyłach pewnej rezydencji. Dom był zaniedbany, nigdy nikogo nie widziałem na posesji i nigdy nikt stamtąd mnie nie wygonił. Wyglądało jak bezpieczna kryjówka. - Kryjówka przed kim, Sasuke? - Okazało się, że właścicielem był pewien starszy facet. Nie zagłębiając się w szczegóły przygarnął mnie. Zawsze gdy potrzebowałem przenocować czy coś zjeść mogłem tam przyjść i on mnie zawsze ugaszczał. - Brzmiało to jak smutna historia biednego chłopca. Zrozumiałam, że mówił mi to, bo chciał, żebym wiedziała. Nie było innej możliwości, nikt nie mógł mu kazać mówić o sobie. Do tego mi. W jakiś sposób poczułam się doceniona. - Wyszło na to, że spędzałem u niego więcej czasu niż w swoim domu, był dla mnie jak dziadek, którego nigdy nie miałem. Robiłem mu zakupy, zajmowałem się nim, pomagałem. Był świetnym gościem, chciał mnie wysłać na świetną zagraniczną uczelnię. - Sasuke wyprostował się i otworzył oczy. Podparł głowę na ręce, a łokieć na zgiętym kolanie. Musiałam przestać się w niego wgapiać. Jednak z drugiej strony tak przystojni faceci z reguły nie zabierali mnie w takie miejsca i nie opowiadali takich rzeczy, więc… Mam nadzieję, że zostanie mi wybaczone. - A potem umarł. - No tak, dostał ją przecież w spadku. W napięciu czekałam na dalszą część historii. - Nigdy nie liczyłem, że coś mi pozostawi. Miał żonę, z którą żył w separacji i syna kilka lat starszego ode mnie. Fakt, nie utrzymywali z nim kontaktu, kiedy Rotza zaczęła podupadać. Po prostu zostawili go samego, schorowanego i z długami w wielkim pustym domu. - Uchiha zdawał się być lekko zdenerwowany, jakby nigdy nikomu tego jeszcze sam nie opowiadał. Imponowało mi to. - W testamencie był zapisek, że wszystko zostało przepisane na mnie, o ile oczywiście wyrażę na to zgodę. Ten gość miał pieniądze w złocie w sejfie, mógł spłacić za nie wszystkie długi od ręki, ale nie zrobił tego.
- Dlaczego? - wyrwało mi się. Mam nadzieję, że go nie zniechęciłam.
- Wiedział, że odnowa firmy wymagała pracy. On był schorowany i zmęczony, a do tego miał świadomość, że miałby na głowie swoją głupią żonę i syna. Musiał walczyć z chorobą, nie chciał jeszcze walczyć z nimi.
- Czyli tak naprawdę nie odziedziczyłeś długów, tak? - spytałam, już nie zdejmując z niego wzroku. Nie umiałam przestać na niego patrzeć.
- Tak, nawet miałem lekki kapitał na start. Tylko głupiec by z tego nie skorzystał.
- Racja.
- Z pomocą Itachiego, który jest prawnikiem i ojcem, który skończył ekonomię i finanse nie było to trudne - powiedział i zapatrzył się w okno.
Dlaczego mi to wszystko mówił? Raz mnie ignorował, raz wręcz przeciwnie. To jak ta jego Cynthia, nie umie się wypośrodkować. Albo daje z siebie sto procent albo zero. Nie wiedziałam, jak to rozumieć.
- Miałem kiedyś lekkie problemy z prawem, więc aby móc to wszystko prowadzić Itachi musisz się nieźle natrudzić.
A co, jeśli w jego wykonaniu tak wyglądała randka?
- Co znaczy: problemy z prawem?
Podciągnęłam nogi pod siebie i rozpuściłam włosy, które po chwili swobodnie opadły mi na ramiona. Uchiha chrząknął, jakby o czymś siebie upominał.
- Jakieś małe rozboje…
- No nie gadaj, że byłeś zbuntowanym nastolatkiem, który wrzucał race do śmietników albo nie wiem, dziurawił opony.
- Najbardziej lubiłem te race - rzucił półgębkiem, jakby było mu trochę wstyd.
- No przestań! - Zaśmiałam się, wyobrażając sobie zbuntowaną nastoletnią wersję Sasuke, która z miną mordercy podpalała miejskie śmietniki. Urocze.
- To chyba wszystko - mruknął, gdy oboje ucichliśmy.
- Ale nadal jest Cynthia i ta druga osoba. - Zacisnęłam usta w cienką linię, naprawdę zaczynając się o siebie martwić. Ta osoba znała moje dane, adres zamieszkania. Co, jeśli posunie się dalej?
- Boisz się?
- Tak - odpowiedziałam bez zbędnego namysłu. Może trochę za szybko, zbyt narwanie.
- Sam nie do końca wiem, co zrobić. - Spojrzał na mnie, odwróciwszy twarz w moją stronę. Jednak nie zobaczyłam w jego oczach strachu czy niepewności. Ten wzrok wręcz upewnił mnie, że wszystko będzie dobrze, jakby oddał mi część tej swojej pewności.
- Cóż, ja też nie.
- Jesteś pewnie zmęczona? - Skinęłam głową. - To chodź, odwiozę cię.
I już? Ech, czyli to na pewno nie była randka. Co ty sobie głupia myślałaś…
Próbując nie wyglądać na zrezygnowaną wstałam, przystając na poduszce. Musiałam jakoś założyć szpilki, a wolałam nie stać na zimnej posadzce. Jednego buta założyłam od razu, ale z drugim już miałam problem. Sasuke przyglądał mi się z boku i tylko czekałam, aż zacznie się śmiać. On natomiast podał mi rękę, żebym mogła się na niej wesprzeć.
Dotknęłam jego wyciągniętej dłoni i dzięki niej udało mi się założyć but. Jego dotyk był… inny. Jakby dotykał coś więcej niż tylko moją skórę. Przestraszyła mnie ta świadomość. Staliśmy na przeciwko siebie, blisko, a on wciąż trzymał moją dłoń. Nie puścił jej, mimo że minęło kilka sekund. Nie wiedziałam, co się dzieje, nie potrafiłam się skupić.
- Wybaczyłeś Cynthi zdradę?
Nie wiem, dlaczego to powiedziałam. Przysięgam, że nie wiem. Okej, myślałam o tym od momentu, gdy tylko o tym powiedział, ale teraz wypaliłam to wręcz nieświadomie. Bałam się, że mnie zwyzywa, wyjdzie, że właśnie przekreśliłam wszystkie swoje szanse na cokolwiek.
- Nie.
Wciąż nie puścił mojej dłoni. Wręcz delikatnie zacieśnił uścisk.
- A ty co byś zrobiła? - spytał, unosząc palcami drugiej dłoni mój podbródek, abym spojrzała mu w oczy. Nie wiedziałam, co się właśnie działo, zupełnie nie wiedziałam, jakim cudem znaleźliśmy się tak blisko siebie.
Lekko drżałam, próbując znaleźć słowa mogące odzwierciedlić moje myśli.
- Ja przebaczam, ale nie zapominam - szepnęłam, a on uśmiechnął się ironicznie, jakby uśmiechał się do siebie, upewniał w czymś. Zbliżył się jeszcze bardziej i dotknął kciukiem moich ust, rozchylając je lekko. Nie protestowałam.
- Dobrze wiedzieć - odparł i nachylił się w moją stronę. Daj mi pole manewru, mogłam odmówić, mogłam zrobić wszystko, a zdecydowałam się nie zrobić nic. Pozwoliłam mu objąć się w talii i nim się zorientowałam przyparł mnie do ściany i całował tak, jak przez całe życie nikt tego nie zrobił. Zupełnie odleciałam. Nawet nie wiem, kiedy wplotłam dłoń w jego włosy. Ledwo mogłam złapać oddech. Uchiha całkowicie mnie pochłonął, nie byłam w stanie myśleć o niczym innym, o nikim innym poza nim.
Wreszcie, gdy uświadomiłam sobie co robię moje ręce były już pod jego koszulą. Odsunęłam się lekko, opierając głowę o ścianę. Oddychałam głęboko, próbując się uspokoić. Jak miałam teraz na niego spojrzeć, przecież to…
Otworzyłam oczy. Też próbował uspokoić oddech. Obejmował mnie obiema rękami, nasze ciała już nie mogły być bliżej. Oparłam czoło o jego policzek, pozwalając się przytulić. Boże, czy ja pomyślałam, przytulić?
- Chyba powinniśmy iść - powiedział cichym, zachrypniętym głosem.
- Wiem - odparłam, ale żadne z nas się nie ruszyło.
Nie chciałam, żeby mnie puścił. On sam chyba to wyczuł. Już się zorientowałam, że wszystko co robił, to robił dlatego, że tego chciał. Nigdy nic na pokaz, czy dlatego, że wypada.  
W końcu jednak to on odsunął się pierwszy. Kompletnie nie miałam odwagi spojrzeć mu w oczy, więc szybko ubrałam się i wzięłam torebkę. On zabrał pudełko i butelki. Otworzył mi drzwi i przepuścił w przejściu. Wszystko robiłam mechanicznie. Weszłam do auta, usiadłam. Chyba nigdy nie wiedziałam co powiedzieć aż tak bardzo. Za nim nie mogłam zdobyć się, aby choćby przez moment skupić na nim wzrok.
- Jaki adres? - spytał, włączając nawigację w telefonie.
Podałam mu to o co prosił. Standardowo odpalił radio i odjechaliśmy bez słowa. Teraz wyjątkowo mi to nie przeszkadzało. Nie potrafiłabym z nim rozmawiać, nie potrafiłam nawet logicznie myśleć.
Nie wiem, ile dokładnie jechaliśmy, ale zupełnie odpłynęłam przez ten czas. Zorientowałam się, że jesteśmy pod moją kamienicą dopiero, gdy Sasuke spojrzał na mnie dość znacząco, gdy staliśmy znaczną chwilę z wyłączonym silnikiem.
- To na pewno tutaj?
- Tak - mruknęłam, chcąc jak najszybciej stąd zniknąć.
- Bądź ostrożna, nadal nie wiem, kto wysyła ci listy.
Skinęłam głową, ale gdy dotknął mojego kolana lekko się wzdrygnęłam.
Halo, Uchiha, tak się nie robi. Mogłam dostać zawału.
- Uważaj na siebie.
- Ty też - odparłam i nacisnęłam klamkę. - Do zobaczenia - powiedziałam na odchodne, nie bardzo wiedząc, co miało to na celu. Czy to cokolwiek sugerowało, bo może sugerowało, nie wiem. Nic już nie wiem.
- Do zobaczenia - odpowiedział i odjechał od razu, jak tylko zamknęłam drzwi.
Co mnie, cholera, podkusiło, żeby gdzieś z nim jechać, żeby… dać się mu pocałować. Co ja najlepszego narobiłam, psia mać.
Na chwiejnych nogach weszłam do mieszkania. Dziewczyny siedziały u siebie, dzięki czemu mogłam od razu zaszyć się w pokoju. Szybko usiadłam na łóżku, próbując przeanalizować to, co się stało. To on mnie pocałował, nie ja jego. Nie odwrotnie. Na pewno? Boże, to ważne. Bardzo ważne, i co teraz? Przecież ja nawet dzisiaj nie usnę…

I w ten sposób z mojego planu składającego się z gorącej kąpieli, pizzy i serialu pozostała jedynie pizza z pewnym dodatkiem w postaci wysokiego i przystojnego bruneta, który zdecydowanie wkradł się tam nieproszenie.



***

Tududu. Stało sięęę. Pocałowali sięęę *fanfary*. To najdłuższy rozdział Ferris, choć zupełnie nie miałam tego w planach. Chciałam dopisać trzy, może cztery strony do tego do już miałam, a dopisałam... dziesięć XD Skończyłam już sesję, więc możliwe, że w najbliższym czasie będzie jeszcze jedna notka, ale na razie nic nie obiecuję.
No, to chyba tyle.
Bywajcie!

10 komentarzy:

  1. O ja...
    Najdłuższy rozdział, ale wiedząc, że to "ten przełomowy" rozdział pochłonęłam go tak szybko... Kiedy człowiek wie, że na końcu rozdziału czeka prawdziwa gratka to czyta po 5 linijek na raz. To ja właśnie xD
    Jak już Saski ją pocałował to myślałam, że zacznę piszczeć na cały dom, jednak korzystając z ostatnich pokładów samoogarnięcia zapanowałam nad tym odruchem ponieważ dobrze się czuję ze świadomością, iż moja rodzinka nie wie o mojej psychozie w kwestii SS.
    Podsumowując: Twoje "dziecko" czyta się z taką przyjemnością, że czuję się jakbym czytała książkę z pierwszego miejsca listy bestsellerów njujorktajmsa. Serio
    Moc buziaków i weny ofc :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O mojej psychozie w kwestii SS i Itachiego *-* też nie wiedzą, także też sie chowam XD
      Dziękuję bardzo <3

      Usuń
  2. Jezu, w trakcie czytania miałam tyle pomysłów na fajny komentarz... Ale rozdział był tak długi, że z fragamentów o których miałam wspomnieć, w głowie pozostało mi tylko "tajskie żarcie u Grubego" xDDDDDD
    Totalnie, całkowicie mnie to rozwaliło xD Samo wyobrażenie poważnej miny Sasuke i takiego ekstra dodatku. No bomba po prostu xD
    Po za tym - WOW.
    Perypetie życiowe Sheeiren i Itachiego, mała, w końcu wygadana Riv no i TEN POCAŁUNEK.
    Aż sama miałam motylki w brzuchu. Tak bajecznie znienacka, tak cudnie w stylu Sasuke!

    A postać Sakury- z rozdziału na rozdział lubie ją coraz bardziej. Jest taka naturalna, realistyczna! Nie jakaś super strong, ani nie mega słaba. Zwykła kobieta z niezwykłymi problemami.
    Super.
    Czekam na więęęceeeeej!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Coś tak czyłam, że to "żarcie" zostanie zapamiętane XD
      Właśnie trzymanie Sakury w ryzach, aby była naturalna - jak powiedziałaś - jest dość trudne, ale staram się xD
      Do następnego!

      Usuń
  3. Wysyłam propsy i czekam na następne ;>

    OdpowiedzUsuń
  4. Mijam droga, powiem Ci ze po prostu uwielbiam twoją twórczość i nie wyobrażam sobie nie czytać Twoich blogów i wlazic na nie codziennie, to już rutyna. Po pierwsze napięcie które budujesz między Sasuke a Sakura jest absorbujace, czekasz na ten moment w którym w końcu to wybuchnie, jesteś w tym mistrzem 😄 uwielbiam twoją wersję ich relacji ❤ czekam na następny rozdział, pozdrawiam cieplutko 😄

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo bardzo mi miło :D
      Mam nadzieję, że zostaniesz na dłużej :)
      Pozdrawiam!

      Usuń
  5. Długo wyczekiwany moment wreszcie nadszedł :D Czytam Twoje opowiadania od bardzo dawna i z każdym kolejnym zadziwiasz mnie coraz bardziej :)
    Pozdrawiam cieplutko i czekam na następny rozdział :D

    OdpowiedzUsuń