Słońce świeciło mi w oczy, ledwo utrzymywałam pion i przeżywałam największy ból głowy, jakiego kiedykolwiek było dane mi doświadczyć. To jak bombardowanie, jak wkręcanie mi śrub w skronie. Czułam, że mój mózg skończy jak elektrownia w Czarnobylu, to było wręcz pewne, a w dodatku nie do zniesienia. Nie. Do. Zniesienia.
Sumienie gryzło mnie niemiłosiernie, gdy wpatrywałam się w innych żałobników pogrążonych w rozpaczy, smutku czy milczeniu. Ja co prawda też milczałam, ale nie stać mnie było ani na smutek, ani na rozpacz. Jedyne, co potrafiłam z siebie wykrzesać, to owe milczenie i melancholia, dzięki czemu nie odstawałam od innych aż tak bardzo, jak myślałam, że będę. Biorąc pod uwagę moje wczorajsze wojaże to cud, że w ogóle tu dotarłam po tym, jak zachowałam się ultra dziecinnie i nieodpowiedzialnie, choć z drugiej strony skąd mogłam przypuszczać, że ktoś dosypie mi czegoś do drinka?
Westchnęłam cicho na wspomnienia z ostatnich kilku godzin. Mgliste, bo mgliste, ale chociaż jakiekolwiek.
Ostatnie, co pamiętam przed obudzeniem się w mieszkaniu Sheeiren to to, że było mi bardzo niedobrze, wszystko śmierdziało fajkami, a ja traciłam przytomność. Gdzieś na skraju umysłu majaczyły mi też wyjątkowo ładne męskie perfumy, ale żeby wymienić coś jeszcze, to raczej ciężko.
Dobudzenie mnie też było ciężkie. Około siódmej rano ktoś mocno szarpał mnie za ramię. Mój mózg krzyczał: obudź się! - ale ciało średnio chciało go słuchać. Leżałam tak więc jak szmaciana lalka, nie mogąc się dobudzić. Dopiero, gdy ktoś zaciągnął mnie do łazienki, wsadził do wanny i skierował na mnie lodowatą wodę lecącą prosto z słuchawki prysznicowej, otrzeźwiałam. Mogłam nawet trochę skupić wzrok w jednym miejscu. Jednak w głowie miałam taki bałagan, natłok myśli, które nieuporządkowane nie chciały złożyć się w logiczną całość, że przez to ból nasilił się jeszcze bardziej. Ewoluował, gdy zorientowałam się, że tej mojej makabrycznej kompromitacji towarzyszyła moja była szefowa.
- Widzę, że dobre balety były wczoraj - mruknęła, gdy przetarłam oczy, do których dostały się resztki mojego wczorajszego makijażu, ciągle siedząc w wannie w bieliźnie.
- Ktoś mi czegoś dosypał, bo mało wypiłam, a szybko odpadłam. - Złapałam się za rozgrzane czoło. - Boże, zginę marnie…
- No na pewno nie dziś, królewno - rzuciła pod nosem Sheeiren, podając mi ręcznik. - Sasuke powiedział, że masz być na jakimś pogrzebie rano, więc obudziłam cię teraz, bo raczej będzie on później niż na ósma rano.
- Na dziewiątą - odparłam od razu, dopiero po chwili w pełni rozumiejąc jej słowa. - Moment. - Schowałam twarz w dłoniach. - To on mnie tu przywiózł?
Czy można upaść niżej? Czy to w ogóle możliwe? Jest mi po prostu kurewsko najgorzej. Znajdowałam się właśnie pod poziomem dna. Mogę wszystkim stąd pomachać, ale pamiątek nie przewiduję, bo chyba zostanę tam do końca życia.
- No a kto inny? - Uśmiechnęła się pod nosem, ale bardziej zgryźliwy komentarz wyjątkowo zachowała dla siebie. - Mówił, że chciał skontaktować się z jakąś Hinatą przez Naruto, ale ten nie odbierał. Próbował też do Kirito, ale tego już nie było z twoją drugą współlokatorką, której potem nie mógł znaleźć w klubie - powiedziała na jednym oddechu, jakby usatysfakcjonowana, że wszystko zapamiętała. Patrzyłam na nią z otwartą buzią. - Słuchaj, zawsze mogło być gorzej.
- Ja bardzo przepraszam, naprawdę. - Wzięłam głęboki oddech, mając wrażenie, że stoi za mną septha z Gry o Tron i tylko powtarza: wstyd, wstyd, wstyd. W sumie byłam też prawie naga, tylko włosy miałam na miejscu…
- Zdarza się. - Wzruszyła ramionami, ostentacyjnie patrząc w sufit. - To, że mi się nie zdarzyło tylko potwierdza regułę…
Jęknęłam. Myśl, że muszę się ogarnąć i dojechać stąd na pogrzeb na czas, i jeszcze jakoś wyglądać przybiła mnie jeszcze mocniej. Wstyd, wstyd, wstyd. Oj no, cicho już.
- Tutaj masz jakieś moje ubrania. Chętnie pożyczyłabym ci sukienkę, ale dwa razy do roku oddaję całą garderobę do pralni, sama wiesz, jak pranie marynarek i długich sukienek jest uciążliwe… - Odgarnęła sobie z twarzy grzywkę, która wpadła jej na oczy. - I mam w szafie dosłownie ubrania na dziś i dresy, bo wieczorem odbieram tą całą resztę, a moje buty będą na ciebie za duże. Jeśli chcesz suszarkę, płyny czy kosmetyki, to się nie krępuj. - Oparła ręce na biodrach i spojrzała na mnie krytycznym wzrokiem, który widziałam w wielkim lustrze po swojej prawej.
W tej ogromnej wannie można było robić całkiem ciekawe rzeczy, dodatkowo mając widok na to wszystko… Od razu pomyślałam o swojej małej, ciasnej i starej wannie, a moja mina zrzedła natychmiast.
- Dziękuję za wszystko i przepraszam. Nie wiem, jak się odwdzięczę - powiedziałam, spuszczając wzrok. Chciałam, żeby już wyszła. Już się nade mną napastwiła, choć może tylko ja to tak odebrałam. Traktowałam ją jak kogoś na zasadzie starszej siostry, tylko w pakiecie musiałam dołożyć jeszcze sporą porcję szacunku.
- Nie ma sprawy, i tak miałam wziąć wolne. - Machnęła ręką, jakby naprawdę nie była na mnie zła. Zaczęła zbierać się do wyjścia. Odwróciła się tylko, gdy już miała zamykać drzwi - Swoją drogą, Sasuke wyglądał na całkiem przejętego.
I wyszła, a ja miałam ochotę wrzeszczeć. Jednak zanim ta myśl stała się ciałem, ból głowy znów sprowadził mnie do parteru. Posiedziałam tak jeszcze chwilę niczym ostatnia ofiara losu, ale w końcu, zebrałam się do roboty. W miarę możliwości szybko się umyłam. W wysokiej szafie znalazłam suszarkę do włosów, a w mniejszej obok lustra kosmetyki. Wskoczyłam w legginsy i stary t-shirt z napisem: Korpo-Racja - i zaczęłam się zastanawiać, czy Imai faktycznie była taka święta za jaką się podawała.
Zabrałam brudną bieliznę, opakowaną dla przezorności w papier toaletowy, ze sobą. I to koniec rzeczy, które mogłam wziąć, bo tylko w tym dotarłam do łazienki ciągnięta za ramiona po ziemi.
Otworzyłam drzwi na korytarz i rozglądnęłam się dyskretnie. Długie pomieszczenie wydawało się być puste. Nie miałam jednak pojęcia z którego pokoju mnie wyciągnięto, a fakt, że nigdy nie byłam dobra w zgadywaniu zupełnie mi nie pomagał. Podeszłam więc do pierwszych drzwi i zapukałam, ale nikt nie odpowiedział. Odetchnęłam w duchu prawie pewna, że to te. Nacisnęłam klamkę i popchnęłam je do przodu.
Przed sobą w odległości może półtora metra i na wysokości moich oczu, miałam niebiańsko wręcz wyrzeźbioną męską klatkę piersiową. Szkoda tylko, że gdy spojrzałam do góry, ujrzałam jedynie pytające i ciemne jak noc spojrzenie oraz uniesioną brew. Itachi Uchiha, którego widok przyprawiał mnie o dreszcze, stał przede mną pół nagi i z słuchawkami na uszach. Żeby nie było, te dreszcze powodował strach, choć teraz może i delikatna fascynacja tym doskonałym ciałem.
Stop.
- To panią przywiózł Sasuke w nocy? Czegoś pani szuka? - Stałam lekko pochylona z rozdziawioną buzią, próbując sklecić choćby trochę wartościowe zdanie.
- T-tak, to ja. Nie wiedziałam, w którym pokoju spałam - wybełkotałam. Jego oblicze pozostało zimne. Jedynie oczy lustrowały mnie z nutą zaciekawienia, choć może to przez tę koszulkę. Tak, to przez nią. Jego wzrok spoczął na napisie, a kącik ust uniósł się delikatnie, gdy mruknął:
- Nie do wiary, że wciąż ją ma.
Wolałam konspiracyjnie milczeć, bo to ja byłam na przegranej pozycji. Mężczyzna na szczęście szybko się ocknął, a znużenie wróciło na jego twarz.
- Zgaduję, że spała pani w drugim gościnnym. - Machnął w stronę drzwi. - Na lewo i do końca.
Szybko się odwróciłam, wymamrotałam krótkie “dziękuję” i czmychnęłam na korytarz. Serce chciało wyrwać mi się z piersi, jednak zimna ściana, o którą się opierałam, trochę ostudzała moje emocje. Na szczęście.
Rozejrzałam się za opisanymi drzwiami. Faktycznie takie znajdowały się w zasięgu mojego wzroku, więc niechybnie podążyłam w ich kierunku. Gdy znalazłam się wreszcie w dobrym pokoju, poszukałam wzrokiem mojej torebki, która o dziwo przetrwała cała i zdrowa. Co najlepsze jej zawartość też. Na widok swoich kart kredytowych i dowodu osobistego o mało co się nie rozpłakałam. Może jednak los chociaż trochę trzymał mnie jeszcze w swojej opiece…
Zebrałam wszystko co moje, pościeliłam łóżko i spojrzałam na zegarek. Miałam równo godzinę, żeby dotrzeć na pogrzeb. Gdyby nie to, że miałam na sobie za dużą koszulkę i legginsy, wszystko byłoby spoko, a przecież nadzieja umiera ostatnia…
Dopiero teraz sobie przypomniałam, że Sheeiren mówiła ostatnio, że będą z Riv spały w mieszkaniu po jej matce. Ja jednak obudziłam się w domu, w którym byłam wcześniej z Sasuke, więc coś mi nie grało. Nie był to mój problem, to się w niego nie zagłębiałam. Po prostu chwilowo mnie to zaciekawiło.
Jakimś cudem znalazłam drzwi wejściowe do domu, a skupienie się sprawiało mi trudności, przy tak nieludzkim bólu głowy. Były tam też moje botki i kurtka. Na szafce przy drzwiach leżała kartka następującej treści:
Musiałam wyjść, ale Itachi jest w domu, gdyby coś się działo. Na drugiej kartce znajdziesz numer do Sasuke. Nie ma za co.
S. Imai
Raz: sugerowanie, że chciałabym mieć numer Sasuke. Mogłam mu przecież podziękować w pracy. Dwa: no co za kobieta, żeby tak bezpośrednio mi podsuwać jakieś myśli o umówieniu się.
Nie gardząc jednak asem w rękawie, schowałam obie kartki do torebki. Na myśl o Sasuke poczułam niepokój. Wciąż nie wiedziałam co o nim sądzić. Może nie być takim do końca skończonym chamem. W końcu się mną zaopiekował, choć wcale nie musiał. Mógł mnie tam zostawić, a ja rano mogłam obudzić się pod jakimś śmietnikiem zgwałcona, czy martwa, co za różnica. Dzięki Bogu obudziłam się w mieszkaniu Sheeiren, za co niechybnie on był odpowiedzialny. I tu pojawiał się klops, bo miałam wobec niego dług wdzięczności, a wypadałoby go kiedyś spłacić.
W ciągu kolejnej godziny cudem zdążyłam wpaść do dwudziestoczterogodzinnego sklepu ze wszystkim, którego oddział znajdował się praktycznie na każdej stacji metra. Uszczuplając moje marne konto bankowe wyczarowałam prostą czarną sukienkę i tego samego koloru buty na obcasie. Dojazd na cmentarz burżujsko zafundowałam sobie taksówką, bo nie chciałam zaliczyć pierwszej wtopy samym spóźnieniem - już na starcie wiedziałam, że jakaś się pojawi, więc mogła pojawić się nie na początku, a gdzieś na końcu, kiedy nikt nie będzie patrzył.
Teraz stojąc na tyłach zebranych żałobników chwiałabym się jak płatek na wietrze, gdyby nie drzewo, o które mogłam się oprzeć. Zza okularów przeciwsłonecznych, które cudem uchowały się w mojej torebce widziałam wszystko rzecz jasna trochę ciemniej, jednak zamazywało się tak samo, jak i bez efektu przyciemnienia. Starałam się skupić na słyszanych słowach, ale było to prawie niemożliwe. Wiedziałam, że to brak poszanowania dla duszy cioci, jednak zdecydowałam, że przeżyję tę żałobę i przyjdę na jej grób w swoim czasie. Myśli o tym, co zrobi dla mnie Ichiro, o możliwości pomocy mamie przerywały migawki z wczorajszego wieczoru, a raczej nocy.
Przypomniałam sobie, że ktoś - za pewne Uchiha - niósł mnie na rękach. Faktycznie wsadzono mnie do jakiegoś auta. Jednak to tyle. Reszta wspomnień mogła do już nigdy nie wrócić.
- Sakura, cześć. - Wzdrygnęłam się i otworzyłam oczy. Nawet nie bardzo zarejestrowałam momentu, kiedy je zamknęłam.
- Cześć, Ichiro. - Stał przede mną w całej okazałości. Brakowało mu jedynie charakterystycznego, leniwego uśmiechu. Jego twarz pozostała przyozdobiona jedynie w grymas, który chciał chyba ukryć, lecz znałam go na tyle, że od razu go wyłapałam.
Rozejrzałam się dookoła i spostrzegłam, że zostaliśmy sami. To spowodowało, że tylko mocniej skupiłam się na Ichiro, który wyglądał jakby miał się zaraz rozpłakać. Bez wątpliwości wyciągnęłam ręce przed siebie, a on bez zastanowienia przyparł do mnie, chowając twarz w zagłębieniu między moją szyją, a ramieniem. Nie płakał, nic z tych rzeczy. Oddychał jedynie szybciej, a na swojej piersi czułam szybkie bicie jego serca. Staliśmy w tej pozycji dłuższy moment. Oparłam swoją głowę o jego, a on rozluźnił mięśnie. Powoli się uspokajał, gdy uparcie stałam w jednej pozycji mimo, że kora drzewa boleśnie wbijała mi się w żebra.
- Możemy już iść? - spytał cicho, ciągle się nie ruszając.
- Jasne - odparłam, zdejmując spojrzenie z grobu cioci.
Nostalgia wzięłą górę i pomimo ogromnego bólu głowy w moich oczach zalśniły łzy. Obiecałam sobie jednak, że w przeciągu kilku dni przyjdę tutaj i należycie pożegnam ciocię. Zasłużyła w prawdzie na o wiele więcej niż to, ale tylko tyle mogłam jej dać. Położyłam na jej grobie bukiet białych róż, które bardzo lubiła i wróciłam do Ichiro.
- Nie chciałbym jeszcze jechać do domu. Możemy załatwić to w jakiejś kawiarni?
- Oczywiście, prowadź.
Ichiro wyprostował się. Na moment zatrzymał spojrzenie na mojej twarzy, lecz zmarszczył brwi i bez słowa ruszył w stronę wyjścia z cmentarza. Nie chcąc drążyć ruszyłam za nim. Szliśmy w ciszy zakłócanej jedynie przez szum wzbudzonych do życia przez wiatr liści drzew, który o dziwo kojąco działał na mój stan.
- Masz na myśli jakiś konkretny lokal? - zagaiłam, gdy wsiadaliśmy do auta.
- Nawet tak.
Wyjechaliśmy z parkingu przy dźwiękach jakiegoś smutnego kawałka lecącego z podłączonego do radia pendrive’a. Cieszyłam się, że nie było to nic mocnego, bo moja głowa mogłaby tego nie wytrzymać, jak i zdecydowanie nie miałam nastroju na takie numery. Ichiro zresztą też.
Jazda zleciała nam na trochę sztywnej rozmowie o niczym. Zatrzymaliśmy się pod małą, kameralną kawiarnią w starej dzielnicy pełnej zabytków. To znaczyło jedynie tyle, że ta sprawa była dla Ichiro bardzo ważna i to nie tylko przez wzgląd na pieniądze, bo nigdy nie były dla niego najważniejsze.
Usiedliśmy w rogu przy oknie. Zachwycona patrzyłam na delikatne zasłony, starodawny wygląd, okrągłe okno, o którym zawsze marzyłam, kiedy byłam dzieckiem, aby siadać na jego parapecie i godzinami czytać książki. Nad stolikiem zwisał klimatyczny lampion, dając uczucie odosobnienia, bo świecił tylko w zasięgu stolika. Dzięki zasłonom panował tu półmrok, który delikatnie rozświetlała skrzypcowa muzyka klasyczna, kojąc mój ból.
- Proszę, siadaj. - Ichiro odsunął dla mnie krzesło na którym usiadłam, podziękowawszy cicho. Kurtkę powiesiłam na oparciu kilka sekund wcześniej.
Od razu pojawiła się przy nas elegancko ubrana kelnerka i podała nam dwa menu. Przy akompaniamencie jakiejś nostalgicznej melodii wybrałam jabłecznik i podwójne latte. Gdy pracownica wróciła do mojego zamówienia Ichiro poprosił jeszcze espresso i sernik. Faktycznie, zawsze uwielbiał sernik.
- Okej, zacznijmy od formalności - przerwał milczenie, sięgając po torbę, którą ze sobą przyniósł. Wyjął z niej teczkę oraz dwa długopisy i położył to wszystko na stole.
- Nadal trzymam się stanowiska, że wszystko ci zwrócę, co do grosza. - Nie miałam wątpliwości w tej kwestii. Nie potrafiłam przyjąć tak wielkich pieniędzy od kogoś znajomego tak po prostu, za nic. Gdyby był to jakiś anonimowy dar, który wpłynąłby na konto fundacji tylko dlatego, że chciał komuś pomóc, potraktowałabym to inaczej. Jednak wiedziałam, że Ichiro robił to tylko ze względu na mnie.
- Przedyskutujemy to jeszcze - mruknął, chyba myśląc, że odpuszczę.
- Nie ma nad czym dyskutować. Wydrukowałeś ten dokument, który wysłałam ci wczoraj?
- Tak - odpowiedział po dłużej chwili. Wolniej reagował, był przymulony. Mimo, że wszystko co romantyczne względem niego już we mnie wygasło, nie znaczyło to, że było mi obojętne czy cierpi czy nie. Nadal na swój sposób się o niego troszczyłam i nie potrafiłam tego zignorować.
- I podpiszemy go dzisiaj? - spytałam, choć wiedziałam, że do tego dojdzie.
- Tak, tak.
Dokument ten mówił, że pieniądze, które dostaję od Ichiro są tak naprawdę pożyczone, ale bez procentu. Do swojej śmierci mam w obowiązku je spłacić. To rodzaj umowy podpisywanej przez właśnie na przykład dwóch znajomych, którzy pożyczają sobie pieniądze, lecz mają na to nie tylko słowo przyjaciela, jednak też dokument. To ja o niego nalegałam, ponieważ bądź co bądź były to pieniądze Ichiro, nie moje. Jest też dopisek, że w razie mojej śmierci bądź niemożności spłaty rachunku, odpowiednia kwota zostanie pobrana z mojego ubezpieczenia. Wszystko zostało uzgodnione z notariuszem, dlatego byłam pozbawiona zmartwień.
- Tutaj jest numer konta mamy w fundacji.
Kolejne pół godziny zeszło nam na analizowaniu wszystkich papierów, abyśmy nie musieli wprowadzać żadnych poprawek. W międzyczasie przez kawiarnię przewinęło się sporo ludzi, lecz dzięki temu, że spokojnie siedzieliśmy sobie w rogu, przy tym oknie wprost z moich marzeń, zupełnie nie przeszkadzał nam ewentualny tłum.
Łącznie minęła godzina odkąd weszliśmy, załatwiliśmy co mieliśmy załatwić i zjedliśmy przyniesione nam ciasta. Gdy kelnerka podeszła, aby dać nam rachunek, uparłam się, że ja zapłacę, na co Ichiro po moich przekonaniach niechętnie przystał. Miernie zadowolona ze swojego szczęścia w nieszczęściu, lecz z teczką papierów w ręce szykowałam się do wyjścia.
Już spokojnie prawie przekraczaliśmy próg, gdy ktoś z zewnątrz bezczelnie wepchnął się, tym samym szturchając mnie w ramię i powodując, że poleciałam do tyłu, prosto na Ichiro, który na szczęście nie zachwiał się, a jedynie pomógł mi utrzymać pion.
- Kultury trochę - warknęłam przez zęby, poprawiając kurtkę.
- Wolnego, paniusiu. Uważaj, do kogo mówisz. - Kobieta ze zdecydowanie zniszczoną cerą latami makijażu, jak i szpetnym obecnym makijażem patrzyła na mnie z wyższością i oburzeniem.
O ty parszywa lampucero.
Kiedy już miałam powiedzieć jej coś od serca, zdałam sobie sprawę, że już ją kiedyś widziałam. Zmrużyłam delikatnie oczy, gdy pojawił się za nią młodszy chłopak, pewnie syn. W tym momencie trybiki zaskoczyły i skojarzyłam tę specyficzną parę z matką i synem z bankietu, którzy spoglądali na wszystko z wyraźną wrogością.
- Chwilunia, ja cię znam - powiedziała do mnie eks-barbie, unosząc podbródek. - Byłaś kelnereczką na tym żałosnym spędzie - prychnęła zdegustowana. - Nie myśl, że jesteś jakaś wyjątkowa, po prostu masz tak beznadziejny kolor włosów, że ciężko cię nie zapamiętać.
Zacisnęłam usta, żeby nie powiedzieć jej prosto w twarz, że nie dość, że jej kolor przypominał mi obsikany mur na przedmieściach, który kiedyś mijałam w codziennej drodze do szkoły, to jeszcze coś co miało być kokiem wyglądało żałośnie. Ichiro w odpowiednim momencie dotknął mojego ramienia, a ja się stonowałam i uśmiechnęłam jedynie najżyczkurwaliwiej jak się dało i powiedziałam radosnym tonem.
- Mi przynajmniej twarz nie odpada, jak zmywam makijaż, a teraz przepraszam, spieszę się.
Na tyle ją zaskoczyłam, że przejście obok niej bokiem nie było zbyt trudne. Dopiero, gdy chyba zrozumiała znaczenie powiedzianych do niej słów, krzyknęła za mną.
- Nie będzie mnie gówniara osądzać!
Po co to wywrzeszczała, nie wiem. Przecież nie zamierzałam jej odpowiadać, czy nawet odwracać się, żeby spojrzeć na ten wybotoksowany pyszczek jeszcze raz. Już wystarczająco bolała mnie głowa.
- Kto to był? - spytał cicho Ichiro, gdy odeszliśmy kawałek. Po jego zmęczonej twarzy błąkał się przebłysk radości.
- Ostatnio obsługiwałam ją na bankiecie. Uwierzysz, że mogła wyglądać gorzej niż teraz? - Skrzywiłam się, chcąc chociaż na chwilę zobaczyć jego uśmiech. Doczekałam się marnej imitacji, ale to zawsze krok do przodu.
- Wracasz już do domu?
W efekcie Ichiro zawiózł mnie najpierw do kliniki, gdzie po moich działaniach pieniądze do jutra miały znaleźć się na koncie mamy. Tata na tę wiadomość o mało nie wyszedł z siebie, a Ichiro zaczął tak dziękować, że nie mógł przestać mówić. Głęboko wierzyłam, że moja mama wyzdrowieje, więc przestałam dopuszczać do siebie możliwość, że będzie inaczej.
Dopiero koło trzynastej dotarłam do domu. Obiecałam Ichiro, że jakoś mu to kiedyś wynagrodzę i dodatkowo to powtórzyłam, wysiadając przed swoją kamienicą. Sama wpadłam w nostalgiczny nastrój, jednak na myśl o wielkiej dawce apapu, ciepłej herbaty i własnym łóżku zrobiło mi się lepiej.
Weszłam do klatki bez problemów, bo na szczęście i klucze pozostały w mojej torebce. Wchodzenie po schodach nie należało do najprzyjemniejszych czynności w moim stanie, ale dzielnie szłam do przodu, mając ochotę nucić sobie marsz imperialny pod nosem.
Ku mojemu zdziwieniu drzwi do mieszkania coś tarasowało, a dokładnie to ktoś. Ino najnormalniej na świecie spała pod drzwiami, okryta jedynie w cienką kurtkę. Majtki miała na wierzchu, bo we śnie niefortunnie rozchyliła nogi i czarne figi mógł teraz obejrzeć każdy, kto tylko by ją minął. Przykładając głowę do ściany poczułam kojące zimno, jednak na myśl o braku odpoczynku, a o wciąganiu Ino do domu znowu zrobiło mi się niedobrze.
- Hej, wstawaj. - Szturchnęłam ją mocno, ale tylko zaczęła coś mamrotać. - Cholera, no wstawaj. - Nasiliłam szturchanie i po chwili wpatrywały się we mnie niebieskie, lekko zamglone oczy.
- S-sakura? - bąkneła Ino, kręcąc głową. - Otwórz mi drzwi, prrroszę. - Głowa opadła jej do dołu, ale widać, że Ino mocno walczyła, aby utrzymać ją w górze. Ta jednak ona znów spadła i bez mojej pomocy już się nie uniosła.
- Ech - westchnęłam, wkłądając klucz do zamka. - Uwaga, otwieram.
Ino rąbnęła plecami o wycieraczkę już w naszym mieszkaniu. Przeszłam nad nią, zdjęłam wysokie buty i kurtkę.
- Zaraz po ciebie wrócę. - W odpowiedzi dostałam tylko przeciągłe mruknięcie.
Szybko przebrałam się w dresy i luźną koszulkę. Dopiero w takim rynsztunku mogłam siłować się z blondynką, która, gdy już do niej wróciłam, to nawet siedziała o własnych siłach.
- Widzisz? Siędzę. - Uniosła palec, aby to podkreślić. - I sama wstałam.
- Ale sama już nie ustoisz. - Wysiliłam się maksymalnie, pod pachy podnosząc ją do pionu.
- I sama się nie zaprowadzę do łazienki, a muszę szybko - wymamrotała, a ja nie tracąc czasu zaciągnęłam ją do toalety.
- Zostawić cię samą czy trzymać ci włosy? - spytałam kontrolnie, ale ona posłała mi jedynie pijacki uśmiech.
- Spoooko, mam opaskę. - Podniosła rękę, aby jej ruchem mnie zatrzymać. Raczej wyglądało to na próbę złapania równowagi, ale wolałam trzymać się tej pierwszej wersji.
- Wrócę za pięć minut i wpakuję cię do wanny - ostrzegłam.
- Dobsz, mamo. Chep.
Jest i pijacka czkawka. Komplet.
Zamknęłam drzwi, mając nadzieję, że nie rozwali sobie głowy o zlew czy inne ustrojstwo. Pognałam do zbawiennej kuchni, gdzie znalazłam cud potocznie nazywany wodą mineralną. Gdy jechałam na pogrzeb wypiłam litr jednym haustem, a ciepłe ciasto i słodka kawa nie pomogły mi potem zaspokoić pragnienia. Wypiwszy kolejny litr dopiero poczułam, że wreszcie nie chce mi się pić. Połknęłam w międzyczasie trzy apapy. Miałam nadzieję, że nie dało się tego przedawkować.
Moja batalia z Ino trwała kolejne dwadzieścia minut, gdy wsadziłam ją do wanny i zrobiłam to samo, co Sheeiren rano ze mną. Przyznam, że mi samej było niedobrze i też myślałabym co by kontrolnie nie oczyścić żołądka na wszelki wypadek, jednak zaniechałam tej próby. Byłam już dużą dziewczynką i musiałam sobie z tym radzić jak dorosły człowiek, a nie pierwsza lepsza małolata. Tak naprawdę to chciałam trochę pocierpieć, bo zachowałam się okropnie nieodpowiedzialnie i tylko dzięki Sasuke i Sheeiren dotarłam na pogrzeb, zachowałam twarz przed Ichiro i pozyskałam pieniądze dla mamy. Nieświadomie polegałam na ludziach, którzy zupełnie nie mieli interesu w tym, żeby mi pomóc. Musiałam o tym pamiętać.
Podłączyłam telefon do ładowania. Tayuyi nie było w domu i coś mi mówiło, że na noc też nie wróciła. Zmartwiło mnie to, więc gdy tylko komórka się włączyła, wybrałam jej numer. Odebrała po trzech sygnałach.
- Cześć, gdzie jesteś? - spytałam od razu.
- Zaraz będę w domu, wchodzę do klatki - odpowiedziała i rozłączyła się.
Ech, a było posiedzieć z Ichiro trochę dłużej, to nie ja musiałabym zbierać Ino.
Zdążyłam wstawić wodę na herbatę, a drzwi do domu otworzyły się.
- Jestem - powiedziała Tayuya, zdejmując buty.
- Heeej - dobiegło z łazienki, niczym pomruk z najgłębszej jaskinii.
- A tej co? - Tay wskazała głową na toaletę, wieszając kurtkę.
- Ino miała jeszcze cięższą noc niż ja - podsumowałam, opierając się o futrynę.
- Miałaś ciężką noc?
Wysłuchała mojej opowieści w ciszy. Zdążyłam w tym czasie zaparzyć trzy herbaty i zjeść resztki jakiegoś spaghetti z lodówki, które jeszcze były jadalne. Tay nie reagowała w żaden sposób na moje słowa. Patrzyła jedynie w okno na uliczny gwar, którego na szczęście w mieszkaniu słychać nie było.
- Przecież jak siedziałyśmy, to wszystko było w porządku - odezwała się wreszcie, mówiąc tylko to, na moją wielką opowieść.
- Wiem. Może to dlatego, że wstałam i zaczęłam się ruszać spowodowało, że substancje zaczęły szybciej działać. - Wzruszyłam ramionami, upijając łyk ciepłej herbaty. Usiadłam za stołem na przeciwko Tayuyi, żeby móc dojrzeć jej każdą reakcję, z których na razie była wypruta.
- Możliwe, że to ten sam gość, który chciał coś dosypać Hinacie - mruknęła. - Potem drugi raz wywalono go z klubu.
- Hinacie próbowano coś dosypać? - zdziwiłam się.
- Nie słyszałaś? Przyszedł jej na ratunek blond książę z bajki. - Przez chwilę się zastanawiałam, czy nie chodzi może i Kirito, jednak przecież to nie w niego Hinata była wpatrzona jak w ósmy cud świata.
- Uroczo. Mnie nie miał kto uratować w czas - burknęłam, ale potrząsnęłam delikatnie głową, bo czułam coraz większą senność. - A teraz mów, gdzie ty byłaś.
- U Kiby.
Okej, czas się zatrzymał, jesteśmy w równoległej rzeczywistości, gdzie Tay nie wyzywa Inuzuki od dupków, fiutów i innych określeń na męskie genitalnia, gdzie chce z nim rozmaiwać, gdzie… spędza z nim noc? Boże, co mnie ominęło.
- Emmm, w porządku, dobrze. - Splotłam dłonie i położyłam je na blacie. - Powtórz, gdzie byłaś?
- U Kiby.
- Faceci to chuje! - Taki oto okrzyk godowy dotarł do nas z oddali. Poprzedzał głośnego pawia, w gwoli ścisłości. Dobrze, że teraz była kolej Ino na mycie łazienki.
- Pomijając tę prawdę nad prawdami - chrząknęłam. - Nie rozumiem, jak, czemu, przecie…
- Ja też nie rozumiem. - Przerwała mi, ciągle mówiąc, robiąc wszystko bez emocji, jakby wszystkie zostawiła u niego. - Muszę to jeszcze sama przetrawić. - Wzięła do ręki kubek i nawet nie badając temperatury herbaty - którą ja musiałam siorbać, bo była gorąca - wzięła wielki łyk.
- W porządku - przytaknęłam niepewnie. - Ale nie zrobił ci krzywdy?
- Nie spaliśmy ze sobą. - Rzuciła mi zabójcze spojrzenie, które po chwili lekko złagodniało. - Nie uprawialiśmy seksu, jeśli o to ci chodzi. - Poprawiła się. - Jednak tak, spaliśmy w jednym łóżku - powiedziała bez skrępowania, rumieńca, zająknięcia, no czegokolwiek! co powinno towarzyszyć takim słowom. Nigdy nie przestawała mnie zaskakiwać.
- A to dziwne! Bo chodzi im tylko o jedno!
Kolejny paw.
- Wiesz co, Ino? Może więcej mów, bo widzę, że ci to pomaga! - odkrzyknęłam, ale tym razem odpowiedziała mi cisza. - Widzę, że średnio chcesz o tym rozmawiać - zwróciłam się do Tay - ale gdybyś chciała…
- Tak, tak wiem. Przyjdę w swoim czasie - podsumowała, a ja całą sobą próbowałam nie zacząć wypytywać jej o każdy szczegół tego spotkania.
- Aleee, no powiedz. - Okej, nie wytrzymałam. - Specjalnie się z nim umówiłaś?
- Skądś wiedział, że będziemy dzisiaj w klubie - westchnęła, marszcząc brwi. - Pewnie Hinata do kogoś napisała i poszło to w eter.
- Hinata napisała do kogoś? - Skrzywiłam się. To raczej do niej niepodobne. Tym bardziej, że Kimimaro miał o tym nie wiedzieć.
- Choć w sumie racja, to miało być tajne wyjście. - Zasępiła się, obejmując obiema dłońmi kubek. - Więc nie wiem, skąd się tam wziął, ale miał konkretną gadanę, jakby naprawdę to wszystko zaplanował. - Spojrzałam dyskretnie na drzwi łazienki.
Mieszkałyśmy z Ino, jednak Tay bardzo pilnowała swojej prywatności. Szczególnie w kwestii Kiby. Byłam wręcz pewna, że rozmawiałyśmy o tym teraz i powiedziała o tym prosto z mostu, mając pewność, że Ino to zapamięta, a co usłyszy Ino, niedługo słyszy też ktoś inny. W większości przypadków, rzecz jasna. Zawsze była trochę mściwa, więc może chciała utrzeć Hanabi nosa. Pójdzie plotka o treści, że chyba się zeszli, ale Tay nie jest taka łatwa, żeby od razu dać się przelecieć, potocznie mówiąc.
Tak, to byłoby w jej stylu.
Tayuya uniosła oczy znad blatu i posłała mi konkretne spojrzenie pod tytułem: o reszcie pogadamy później. Wędka zarzucona, czekamy na to, co się stanie, ale już starczy tej manipulacji.
Właśnie miałam wstawać, gdy w progu stanęła Ino, podpierając się o framugę. Wyglądała jak siedem nieszczęść, a w dodatku chyba nie spuściła wody w toalecie, bo zapach rzygowin zaczął wędrować po kuchni.
- A ty gdzie byłaś, Ino? - Tay odwróciła się do niej, zakładając ręce na piersi. Z nas trzech wyglądała najlepiej, bo raczej doskonale pamięta, co robiła tej nocy, w przeciwieństwie do nas dwóch.
- Chyba nie chcę wam się do tego przyznawać, bo to wstyd. - Wyciągnęła rękę, w którą włożyłam jej kubek z herbatą.
- Zaufaj mi, gorzej nie będzie. - Puściłam do niej oczko, wiedząc, jak ją podejść. Tak naprawdę nie potrzebowała wiele, żeby się wygadać. Wystarczyło, że lekko ją usprawiedliwię przed nią samą, a będzie mówiła jak z nut.
- No w sumie - mruknęła i usiadła na trzecim taborecie oparta o ścianę.
- Nie krępuj się - dodała Tay.
- Wiecie, że poznałam, dzięki tobie zresztą - kiwnęła głową w moją stronę - Sasuke i Kirito. - Tay delikatnie zmrużyła oczy, a ja miałam ochotę się zaśmiać, ale nic nie powiedziałam. - No i… eee, tak wyszło, że obserwuję ich na fejsie. - Spojrzała po nas, jakby badając teren. - I na instagramie. - Uniosłam brew. - I snapie, i twitterze…
- Sasuke ma instagrama? I snapa? - Nie mogłam uwierzyć, że ten burczący egzemplarz męskiego gatunku mógłby wrzucać do chwilę zdjęcia ze swojego prywatnego życia.
- Emmm, nie. - Ino westchnęła. - To Kirito ma to wszystko, Sasuke jest tylko na fejsie.
Tay wypuściła głośno powietrze, a cichy uśmiech złośliwości błąkał się po jej ustach, ale Ino była zbyt pogubiona, żeby to zauważyć.
- I co dalej?
- Nooo, widziałam, że Kirito jest w takim klubie jednym, wiecie, na przedmieściach. - Spojrzałyśmy po sobie z Tayuyą znacząco. - Długo się wahałam czy jechać, bo nie wiedziałam, czy będzie Sasuke. Wiedziałam tylko o Kirito. - W tym momencie Tay o mało nie wybuchnęła szyderczym śmiechem, ale Ino pogrążona w swoich przemyśleniach i ze wzrokiem wbitym w podłogę znów tego nie zauważyła.
- I? - podjudzała ją dalej Tay.
- No i spotkałam tam Kirito, akurat wychodził.
Musiało to być między wyjściem Naruto i Hinaty, a moim, bo gdy wróciłam do loży, to ich już nie było, a Ino spotkała Kirito samego.
- I poznał mnie i… zrobiliśmy sobie rundkę po pijalniach wódki i no wiecie, trochę poszalałam. I, i on jest cudowny, ale chyba nadal bardziej podoba mi się Sasuke. - Uniosła wzrok i zawiesiła go na suficie, a Tay udawała, że się krztusi, żeby zamaskować śmiech.
- I Kirito pozwolił ci w takim stanie wrócić do domu? - Spojrzałam na nią z naganą, mimo, że sama nie zachowałam się lepiej.
- Nie, no coś ty. To dżentelmen. - Uśmiechnęła się szeroko, ale kac chyba szybko o sobie przypomniał, bo zrzedła jej mina. - Taksówka wysadziła mnie pod klatką praktycznie. Wyszłam z niej z gracją, nie potknęłam się ani razu, byłam prawdziwą damą!
- Gratuluję - powiedziałam gorzko, żeby zatuszować zażenowanie.
- I grawitacja pokonała mnie dopiero przy drzwiach, było przed szóstą rano. - Pokiwała głową do swoich słów, jakby właśnie sobie o tym przypomniała i potwierdzała, że faktycznie tak było. Ach, te ubytki w pamięci.
- Dobra, dziewczyny. Wybaczcie, ale znikam. - Wstałam i włożyłam kubek do zlewu. - Jestem padnięta i kręci mi się w głowie. - Ziewnęłam jakby na potwierdzenie i poczułam zmęczenie, które opanowało całe moje ciało.
- Luz.
- Tay, odprowadź Ino do łóżka - mruknęłam, mijając je.
- Ale obiecaj, że mnie nie zarzygasz.
Z tymi słowami Tayuyi skierowanymi oczywiście do Ino, zniknęłam w swoim pokoju, w swoim łóżku, ze swoim bałaganem w głowie. Gdy tylko przyłożyłam głowę do poduszki, poczułam szybko przychodzący sen. Ostatnim co pojawiło mi się przed oczami była męska twarz widziana od dołu, tak, jakbym patrzyła na kogoś, kto niesie mnie na rękach. A po obrazie, pojawiło się wspomnienie zapachu. Najlepszych męskich perfum, jakie dane mi było kiedykolwiek poczuć.
Obudziło mnie walenie do drzwi. Na początku wydawało mi się, że to tylko złudzenie, jednak, gdy powtórzyło się już enty raz, przebijając się przez hard rock’a, którego puściła Tay w swoim pokoju, uświadomiłam sobie, że na pewno się nie przesłyszałam.
Z ociąganiem wstałam z łóżka. Zapadł już na pozór spokojny zmrok, jednak gdy bliżej się przyjrzeć, to bardzo wiało przez co przy większych porywach wiatru moje okna wydawały z siebie długi, okropny jęk. Kątem oka spojrzałam na swoje odbicie w lustrze, zdecydowanie bojąc się o reakcję przybysza, który wciąż z wielką upartością walił pięścią tym razem chyba w ścianę.
Jednak zamiast frontowe, otworzyłam drzwi pokoju Tay.
- Ej! Nie słyszysz, jak ktoś się dobija?! - krzyknęłam, chcąc zagłuszyć to darcie mordy, które ona nazywała muzyką.
Na mój widok Tayuya zastygła w bezruchu, jakby przetwarzając moje słowa po raz kolejny. Wreszcie potrząsnęła głową i przyciszyła głośniki.
- Co proszę? - spytała, ale walenie do drzwi mnie uprzedziło.
- Nawet mnie to obudziło. - Kiwnęłam głową w stronę wejścia do mieszkania. - Możesz otworzyć? Wyglądam średnio ponętnie.
Dziewczyna tylko burknęła coś pod nosem, ale wyminęła mnie i od razu podeszła do drzwi. Obluzowała zasuwę i pociągnęła za klamkę, przez co o mało nie dostała pięścią nieznanego osobnika w twarz. Wszystko trwało może trzy sekundy, choć stwarzało wrażenie, że czasu minęło jeszcze mniej.
- Och, to znowu ty. - Tay westchnęła z dezaprobatą, a ja wychyliłam się mocniej zza futryny.
- Kirito? - Otworzyłam szerzej oczy ze zdziwienia. - Co ty tu robisz?
Spojrzałam po nim, najbardziej skupiając się na wielkim bukiecie kwiatów w jego ręce. Pierwszy raz widziałam go w czymś innym niż garnitur, a mianowicie jeansach i niebieskim podkoszulku, który tylko podkreślał kolor jego oczu wpatrujących się na nas z oczekiwaniemm.
- Zastałem Ino? Powiedzcie, że tak.
Tayuya parsknęła cicho.
- Bohater minionej nocy, czy jak?
- Zaufaj, nie można upaść niżej niż ja - westchnął i pokręcił bezwiednie głową. - Zachowałem się jak palant.
- Pomyśl, że zawsze mogło być gorzej. - Tay bezlitośnie kontynuowała swoją tyradę, a ja aż bałam się zapytać co takiego zrobił.
- Często kupujesz takie bukiety? - Kwiaty znów przykuły moją uwagę. Były naprawdę imponujące. Kirito chyba zmieszał się delikatnie, bo wyprostował się i podrapał po karku z zażenowaniem. Jak nie on.
- Wiecie, naprawdę zawaliłem wczoraj…
- Ale to nie jest odpowiedź na moje pytanie - powiedziałam, mając ochotę się zaśmiać oraz wrażenie, że to była jakaś wyjątkowa okazja.
- No ostatni raz kupiłem kwiatki dla innej kobiety niż moja mama trzy lata temu - mruknął i spojrzał na mnie jakby obrażony, że to z niego wyciągnęłam.
- Oj, kochany. - Tay poklepała go po ramieniu, mimo, że ledwie go znała. W ogóle wyglądali, jakby dogadywali się całkiem dobrze. - W takim razie spieprzyłeś coś po całości - powiedziała z poważna minę eksperta, a on tylko jęknął z rezygnacją.
- Ale jest chociaż w domu? - spytał, wpychając się do środka.
- Hola, hola. Wpuściłam cię? - Tay zagrodziła mu drogę z zaciętą miną, choć byłam prawie pewna, że tylko chciała go wkurzyć.
Kirito jednak z uśmiechem na ustach położył jej rękę na głowie i lekko docisnął w dół, powodując, że dziewczyna się przygarbiła.
- Cicho, krasnalu.
- No żeby w moim własnym domu mną tak poniewierać! - Tay złapała go za dłoń, chcąc uwolnić swoją głowę, jednak Kirito chyba wybornie się bawił i zamierzał ją jeszcze chwilę pomęczyć. To trochę dziwne, że tak szybko złapali ze sobą tak dobry kontakt, jednak było to niczym miód na moje serce. Bardziej bałam się o Ino.
- No już już - mruknął chłopak wyraźnie zadowolony. - Więc pytam jeszcze raz, czy Ino jest w domu?
Spojrzałyśmy po sobie z Tayuyą. Wnioskując po stanie w jakim była jeszcze niedawno, prawie na milion procent powinna teraz leżeć u siebie.
- Raczej tak - mruknęłam i zapukałam do jej pokoju. Nikt mi nie odpowiedział, więc nacisnęłam klamkę.
Pokój był pusty.
- Jakby to… no nie ma jej - powiedziałam, a Kirito wyraźnie oklapł. Tay posłała mi zdziwione spojrzenie, ale nic nie powiedziała.
- No wiedziałem, żeby się wczoraj ogarnąć. - Przejechał sobie dłonią po twarzy. Gołym okiem widziałam, że mało spał.
- A co takiego odwaliłeś? - spytałam, opierając się o ścianę.
- No… nawaliłem się. - Przewrócił oczami z dezaprobatą. - Ino wsadziła mnie do taksówki. Znalazła mój adres w portfelu i tam kazała mnie zawieźć po tym jak sama wysiadła tutaj. Wiecie ile moi ludzie się męczyli, żeby znaleźć tego taksówkarza i pod groźbą śmierci zmusić go, żeby sobie przypomniał gdzie nad ranem wysadzał piękną blondynkę?
Skoro on był nawalony i sądził, że Ino mniej, to nie wiem, czy nie skończyłam lepiej po tym, jak ktoś dosypał mi tabletkę gwałtu do drinka niż on po samym alkoholu.
- Łał - mruknęła Tay z podziwem. - Ty po takiej akcji chociaż wpadłeś z kwiatami. Nie jeden by nawet nie zadzwonił…
Przez chwilę nikt nic nie mówił i było ultra niezręcznie. Wreszcie Kirito zdecydował się przerwać tę ciszę, podając mi kwiaty.
- Ufam, że jej przekażecie, że tu byłem. - Spojrzał na mnie znacząco. - Dawno kogoś nie przepraszałem i nie dawałem kwiatów, także no. Wiecie. To gruba sprawa. - Z kieszeni wyjął małą kopertę i wsadził ją w bukiet. - Tam jest mój numer telefonu. Jestem prawie pewien, że oddzwoni. - Uśmiechnął się od ucha do ucha, przypominając mi tym zadowolonego dzieciaka. Ta jego dziecięca radość udzieliła się nawet mnie.
- Przekażemy - potwierdziłam, wdychając piękny zapach świeżo ściętych kwiatów.
- Mamy zgodne chi. - Uniósł palec, aby to podkreślić. - Niby powiedziała, że już z tym skończyła, ale ma silną chakrę. To znak!
Jedyny dźwięk, który mógł być teraz usłyszany to głośne plaśnięcie dłonią o czoło w wykonaniu Tayuyi. Ja natomiast zaśmiałam się cicho, patrząc na minę blondyna.
- Śmiejcie się, śmiejcie. Niewierne. - Cofnął się z powrotem na klatkę. - Życzę paniom miłego dnia. - Skłonił się delikatnie i puścił mi oczko. - Liczę na was. - Kiwnął głową na bukiet i zaczął zeskakiwać po kilka schodków w dół, co tylko dodatkowo mnie rozbawiło.
Tay zamknęła za nim drzwi, po czym oparła się o nie.
- Gdzie ona jest? Była warzywem, była, nie wiem, papką warzywną, a teraz zniknęła? - Zwątpienie, które pojawiło się na twarzy Tayuyi podzielałam i ja. To było co najmniej dziwne.
- Dobra, napiszę do niej smsa - odparłam, wzruszając ramionami.
- Luz, ja wracam do siebie. - Tay minęła mnie i zamknęła się w swojej norze.
Nie miałam innego wyjścia, jak wsadzić kwiaty w wazon, zjeść coś na szybko i zaczaić się we własnym pokoju. Gra o Tron się sama nie obejrzy, a Ned Stark na pewno nie umrze, mimo, że go uwięziono w Królewskiej Przystani. Przecież jest głównym bohaterem.
Pomimo tego, że prawie zaspałam pierwszego dnia nowej pracy, myśli o tym, że poprzedniego ranka obudziłam się w domu byłej szefowej, gdzie z kolei przetransportował mnie jeden z obecnych szefów jakoś nie bardzo stawiały mnie w pozytywnym świetle. Gdzie te ogromy cheerleaderek z pomponami krzyczące “you go, girl!”?
No nie było ich. Jak i mojego samopoczucia, które zostało spisane na straty w momencie, gdy wyjęłam ze skrzynki pocztowej kopertę naznaczoną moim imieniem. Zero adresu, nazwiska, czegokolwiek. Jedynie moje imię widniało na białym papierze, do tego napisane najbrzydszym pismem, jakie w życiu widziałam.
Gdy przy wejściu do wielkiego biurowca, który de facto miał się stać moim miejscem pracy już za kilka minut, legitymowałam się ochronie, po mojej głowie krążyła tylko i wyłącznie jedna myśl.
Po jaką cholerę w ogóle znalazłam się w domu Sheeiren podczas strzelaniny?
Zawsze przyciągałam do siebie wszystkie możliwie beznadziejne zdarzenia. Komuś przedziurawi się opona? Na pewno mi. Komuś zaklinował się cienki obcas w kratce odpływowej na środku ulicy, gdy jedzie na niego rozpędzone auto? Na pewno mi. Och, to była chwila grozy. Czułam się trochę jak Jennifer Lopez, którą z takiej opresji uratował boski Matthew McConaughey, tylko trzeba wymienić rozpędzone auto na rozpędzony śmietnik. Ile ja bym dała za taki ratunek… Ona nie dość, że wygrała życie na loterii lądując w ramionach takiego faceta jak on, to jeszcze odzyskała ten but przed upadkiem. Jedyne w czym byłyśmy zgodne to upadek, ponieważ ja nie miałam ani bohatera, ani w efekcie buta, który śmiercią tragiczną poległ w bitwie o niepodległość kratki ściekowej.
Tak naprawdę to myślałabym teraz o każdej głupocie, byle nie skupiać się na zawartości koperty, która bezlitośnie ciążyła mi w torebce. Na myśl o tym dostawałam dreszczy. We wszystkich serialach paradokumentalnych, których się naogolądałam jako dynamiczna piętnastolatka, groźby z reguły zgłaszano na policję, ale ci źli kryminaliści prawie nigdy o tym nie wiedzieli. W policji pracowali sami super tajni i najlepsi gliniarze, którzy po wielkim bum dochodzili do prawdy, a wszystko kończyło się zatrważającym sukcesem. Ja jednak musiałam najpierw przemyśleć wszystkie za i przeciw i zastanowić się, czy na początku nie porozmawiać o tym z Uchihą. To nie tak, że nie mieliśmy innych tematów - do dzisiejszej nocy wolałabym nie wracać, mimo, że niby nie mogłam się obwiniać o to, że ktoś dosypał mi narkotyków do drinka, jednak co, jeśli on pomyślał, że może po prostu aż tak się upiłam? Proszę, nie....
- Sakura, to twoje nowe miejsce w pracy. - Tanja o krótkich blond włosach i rdzawych piegach, które dość uroczo odznaczały się na delikatnej cerze, wcześniej czekała na mnie już na dole, gdy tylko ochroniarze rozprawili się z zawartością mojej torebki, musząc się upewnić, czy na pewno nie byłam terrorystą.
Teraz po minięciu niezliczonej ilości pracowniczych biurek w jednej z wielu sal, stałyśmy przed drzwiami z mlecznego szkła, za którymi czaił się nieznany mi do końca świat korporacji i wielkich pieniędzy. Może i skończyłam studia, które ukierunkowały mnie w tę stronę jednak nie miałam z tym wystarczającego obycia, aby czuć się komfortowo, więc gdy tylko Tanja powiedziała: teraz jest ogrom roboty, dlatego Dyara na razie przydzieliła mnie do ciebie, bo jedna osoba sobie z tym nie poradzi, więc na razie jesteś na mnie skazana - miałam wrażenie, że moja cała noc niepowodzeń właśnie znalazła wybawienie w postaci tej kobiety.
Weszłyśmy do kolejnego pomieszczenia z wyższym sufitem i przeszklonymi ścianami, dzięki czemu miałyśmy widok na panoramę miasta. Na chwilę zaparło mi dech w piersiach. Dawno nie byłam tak wysoko, już zapomniałam jak pięknie z tej perspektywy wygląda Tokio.
Gdy ja się po cichu zachwycałam, Tanja podeszła do jednego z dwóch dużych biurek. Oba były postawione pod ścianami, na przeciwko siebie. Oklapłam, kiedy zajęła to, przy którym mogła mieć ten piękny widok, gdy podczas pracy tylko zdejmie wzrok z monitora. Dla odmiany, żeby nie było za miło oczywiście, musiałam dostać to drugie przy którym siedzi się plecami do okna, bo czemu by nie.
- Okej, więc tak. - Tanja przygładziła czarną, ołówkową spódnicę i strzepnęła nieistniejący kurz z białej koszuli, lustrując mnie uważnym spojrzeniem. - Tutaj jest twoja prywatna drukarka, tutaj nasze wspólne ksero…
I zaczęła mi wymieniać oraz pokazywać co, gdzie i po co jest. Musiałam przyznać, że jeśli chodzi o sprzęt to miałam dosłownie wszystko, włącznie z małą lodówką wbudowaną w biurko. Żywiłam do losu jednak złudną nadzieję, że to tylko takie udogodnienie, które nie sugerowało, że będę tu spędzać - na przykład - noce. Powinnam być na to gotowa, ale tak bardzo nie miałam na to ochoty…
- Na razie możesz przejrzeć zestawienia wydatków w poszczególnych sektorach firmy. Zrób w exelu rozpiskę, w której jasno widać kto, kiedy i na co wydał, a potem porównaj z ostatnimi miesiącami i połóż mi na biurku. Na pulpicie masz wzór z ubiegłego miesiąca, a potrzebne dokumenty w szafce po lewej - powiedziała, po czym spojrzała na zegarek wiszący na ścianie nad wielkimi drzwiami - za pewne do gabinetu Dyary.
- Jasne. - Skinęłam głową, dochodząc do wniosku, że to całkiem w porządku zajęcie, jak na poranny rozruch.
- Idę po kawę. Chcesz coś? - Spojrzała na mnie wymownym wzrokiem: jak wrócę to masz pracować i nawet nie próbuj czegoś podwędzić, bo wszędzie są kamery.
- Tak, poproszę zwykłą białą.
- W porządku. Niedługo wrócę.
I zostałam sama w miejscu, gdzie miałam spędzać teraz naprawdę dużo czasu.
Gdy drzwi za dziewczyną zamknęły się cicho, oklapłam. Coś mi nie pasowało. To było to głupie uczucie, kiedy coś na krańcu świadomości sygnalizuje, że to owe coś się zaraz wydarzy albo już się wydarzyło, a ja jeszcze o tym nie wiedziałam. Nie dawało mi to spokoju przez kolejne dwie godziny, które spędziłam nad exelem. Nie używałam go kilka lat i bałam się, że niektóre potrzebne, a wcale nie takie oczywiste funkcje, sprawią mi problem, lecz na szczęś…
- Tanja, do jasnej cholery, czy mog…
Sasuke, który właśnie wparował do naszego - mojego i Tanji - tak jakby gabinetu, patrzył na mnie z konsternacją. Zaciśnięte usta drgały lekko, ale za to oczy niosły ze sobą mord. To tak, jakby obszar, na który właśnie patrzyły płonął ogniem, a jego ofiary w męczarniach torturowane gasły z każdą sekundą w imię niewyobrażalnego cierpienia, ogłuszone bólem i rozpacz…
- Sakura?
Szybko się ocknęłam. Wizja Destruktora Uchihy zbyt mnie pochłonęła. To znaczy jedynie, że musiała być bardzo realna bądź możliwa do spełnienia. Czyżby właśnie to uczucie nie dawało mi z początku spokoju? Świat zniszczony przez apodyktycznego dupka?
- Tak?
Znów na moment odleciałam, a on chyba tracił szczątkową cierpliwość.
- Gdzie jest Tanja? - mówił wolno, jakby uważał, że jeszcze nie wróciła mi pełna sprawność po ostatniej “balandze” w klubie. Hehe.
- Ponad dwie godziny temu poszła na - nagle przerwałam. Miałam powiedzieć, że na kawę, rzecz jasna, ale coś mnie olśniło. - Na spotkanie. Dyara gdzieś ją wysłała. Może chodzi ci o raport? - Przełknęłam ślinę, mając nadzieję, że nie rozmawiał dziś z siostrą, co mogłoby mnie wydać. Słyszałam tylko bicie swojego serca, a w wyobraźni widziałam, jak kat właśnie odrąbuje mi głowę. Jakby co, to właśnie odrąbywałam ją sama sobie.
- Tak, potrzebuję go - burknął, a ze mnie zeszło powietrze. Dosłownie, z ulgi nawet przygarbiłam ramiona.
- Właśnie go skończyłam. - Podeszłam do drukarki, zbierając plik kartek.
- Czemu nie jest włożony w koszulki i segregator? - spytał, opierając się o moje biurko. Ja natomiast dostawałam palpitacji pewnego organu, bez którego de facto nie mogłam żyć, a jednak dziś wyrabiał on maksymalne tempo.
- Zaraz to zrobię - odparłam sztywno, mając nadzieję, że nie widział zagubienia na mojej twarzy.
Za cholerę nie wiedziałam, gdzie są koszulki i segragatory. O tym Tanja już mi nie powiedziała.
- Jakiś problem? - spytał, przeglądając pierwsze strony zestawienia, które zdążyłam położyć na blacie.
- Nie, skądże.
Wszystko mam pod kontrolą.
Ugh. No przecież nie mam....
- Możesz mi wyjaśnić ostatnio zaistniałą sytuację? - Uniósł na mnie spojrzenie czarnych oczu znad kartek. Poczułam się skanowana, jakby patrzył ile jeszcze stresu może mnie nabawić zanim wykituję.
Spoko, Uchiha. Nie krępuj się. Jakby co mam dobrą polisę na życie, ktoś na tym skorzysta.
- Sama do końca nie wiem, co się stało. - Zmarszczyłam brwi, nakazując sobie spokój.
Sakura, chill. Przecież cię nie zje.
A przynajmniej nie powinien.
- To znaczy? - powiedział, nie zdejmując ze mnie swojego wzroku, przez co czułam się nieswojo. Zaczęły pocić mi się dłonie, a przez to wszystko zapomniałam o segregatorze i koszulkach. Z wielką namiętnością zaczęłam ich szukać, byle nie patrzeć w te jego ciemne oczy, które przyprawiały mnie o ciarki, a raczej pustka, którą mogłam w nich zobaczyć.
- To znaczy mniej więcej tyle, że w momencie, kiedy wstałam od baru zaczęło mi się kręcić w głowie, być duszno. Gdy zabrałam kurtkę z kanapy już traciłam ostrość widzenia. A potem - westchnęłam, przeszukując jedną z szuflad - wiesz, co było potem.
- Ale ty nie wiesz.
Zastygłam. Co on chciał przez to powiedzieć? Co się stało w odstępie czasu, gdy odleciałam, a gdy się obudziłam?
- I co w związku z tym? - Udałam, że zupełnie mnie to nie ruszyło i dalej szukałam tych pieprzonych koszulek.
- Czyli zupełnie nic nie pamiętasz. - Skwitował i odłożył papiery. Wziął głęboki oddech i włożył ręce w kieszenie spodni. Ubrany oczywiście w marynarkę i koszulę prezentował się świetnie, , natomiast ja miałam wrażenie, że przez stres, który mną zawładnął wyglądałam przy nim jak mała zmierniała pchła.
- A coś mnie ominęło? - spytałam, przestając udawać, że kiedykolwiek znajdę ten segregator bez pomocy Tanji.
- Jeśli weźmiesz za warty uwagi fakt, że gdy tylko niosłem cię w stronę auta ktoś nas zaatakował, a potem gonił innym autem i przywalił mi w tył, to tak. Coś cię ominęło.
Siedziałam z otwartą buzią i mimo świadomości, jak źle w tym momencie mógł mnie odebrać Sasuke, zaniemówiłam.
- Hm. - Przełknęłam ślinę, prostując się. - Myślę, że dobrze, iż mi o tym wspomniałeś.
Chciałam czymś zająć ręce, a jedyne co miałam w miarę blisko to pudełko zszywek. Tak więc obracałam je w palcach, milcząc.
- Nie wiem już, czy to chodzi już tylko o Itachiego, czy o coś więcej.
Uniosłam głowę zdezorientowana.
- Ale co ty teraz sugerujesz?
- Czy ty nie podpadłaś komuś, Sakura?
- Komu miałabym podpaść? - prychnęłam. - Nigdy nie obracałam się w podejrzanych kręgach, nie zawierałąm nielegalnych tranzakcji. Jeśli łamię prawo to tylko dlatego, że przechodzę na czerwonym - burknęłam lekko urażona, że w ogóle tak pomyślał.
- Bo to już się robi trochę podejrzane.
- Podejrzane? - Spojrzałam na niego spod zmrużonych powiek. - Podejrzane to jest to, że moje problemy zaczęły się w momencie, gdy cię spotkałam. Jakieś strzelaniny, narkotyki, bo nie widzę innego wytłumaczenia dla tego, co się stało w klubie, a teraz opowiadasz mi o jakichś pościgach i innych… - Patrzyłam na niego jak rozpinał koszulę, gdy do niego mówiłam, ale kiedy zaczął ją rozchylać, to już się przestraszyłam.
Zakryłam sobie oczy dłonią.
- Słuchaj, nie wiem co robisz, ale przestań. - Delikatnie rozchyliłam palce, żeby jednak coś ujrzeć, ale tak, żeby on się nie zorientował.
Niestety nie skończyło się to gorącym seksem na biurku, tylko tym, że zobaczyłam na jego piersi opatrunek, którego ostatnio tam jeszcze nie było. Gdy go odkleił westchnęłam cicho, widząc zaognioną jeszcze delikatnie szramę na dobre dziesięć centymetrów. Niezbyt głęboką, lecz na pewno uciążliwą. I nagle wszystko przestało mi się podobać. Lepsza praca, lepsze perspektywy. Miałam wrażenie, że zostałam wciągnięta w sytuację, nad którą zupełnie nie panowałam.
- Co próbujesz mi powiedzieć? - spytałam cicho.
- Mniej więcej to, że faktycznie czas pokrywa się z momentem opuszczenia przez Itachiego więzienia, jednak to wcale nie musi być klucz do całej sprawy. - Zmierzył mnie taksującym spojrzeniem, jakby się spodziewał, że teraz mu powiem: ha, masz rację! Jestem eks kryminalistą. Zabijam w piwnicy małe kotki.
- Nie wynsnuwaj wniosków, dla których nie masz poparcia. - Przygryzłam lekko polilczek od wewnętrzej strony, zastanawiając się, jakby obrócić to przeciwko niemu. Przecież to na pewno był przypadek. - Sam ostatnio mi powiedziałeś, że wolisz nie snuć domysłów - powiedziałam pewnie, z uniesionym podbródkiem.
- Nie bądź taka mądra - mruknął, przeczesując palcami włosy.
- Zresztą Hinacie też z początku ktoś chciał coś dosypać. Może zostałam po prostu przypadkową ofiarą jakiegoś pomylonego gościa?
- Zostałabyś, gdybym za tobą nie poszedł. - Spojrzał na mnie z ukosa,a ja tylko poczułam jak zaczyna mi się robić gorąco.
Cholera, miał rację.
- Jestem ci za to bardzo wdzięczna - powiedziałam spokojnie. - Nie miałam jeszcze okazji ci podziękować.
- To kiedy mogę ci wystawić rachunek za pomoc doraźną i koszty naprawy auta?
Gdy ogląda się bajki animowane, to gdzieś czasem pojawia się taki przerysowany moment, jak dwóch bohaterów milknie, jeden jest zszokowany, a w tle lecą i kraczą gdzieś ptaki, uwydatniając jego porażkę. Spojrzałam za okno, lecz żadnego ptaszka się nie dopatrzyłam.
Tak blisko.
- Luz, żartowałem.
Halo, właśnie ktoś osiągnął granicę absurdu. Uchiha, żartował, słyszysz Sakura? On żartował. No dalej, śmiej się głośno. Śmiej.
- Wyglądasz na lekko skonfundowaną - powiedział po chwili, gdy nie dopatrzył się mojej reakcji. Jego oczy wyglądały trochę inaczej niż wcześniej. Widziałam w nich nawet iskierkę rozbawienia.
- Bo jestem, tego skonfundowana.
Jak już dotarło do mnie, że nie muszę kombinować kolejnej fortuny na naprawdę auta odetchnęłam.
- A tak wracając do sprawy - chrząknął. - To nie dostałaś żadnych listów z pogróżkami, coś w tym stylu?
Jaki on się nagle zrobił, cholera, rozmowny. No kto by pomyślał.
- A co miałoby to zmienić? - Odbiłam piłeczkę, lecz on tylko spojrzał na mnie z politowaniem.
- Nie wiem co spowodowało, że połączyły nas wypadki losowe, jak ci się wydaje, jednak wolałbym być obeznany w sytuacji, bo na razie oboje doznaliśmy uszkodzeń przebywając ze sobą.
I co on mi teraz próbował powiedzieć?
- Ahhh, więc może jesteśmy spleceni jakąś nicią przeznaczenia, rozumiesz. Niczym dwoje kochanków, którym nie jest pisany wspólny los i szczęśliwa przyszłość w miłości prężnie rozwijającej się ku szczytowi spełnienia…
O jak dobrze, że tego nie powiedziałam.
- Nie wiem, mam jakoś zareagować? - Uniosłam pytająco brew. - Zwolnić się, schować w bunkrze, gdzie dożyję późnej starości, robiąc na drutach, hm?
- Nie do końca to miałem na myśli. - Trochę go rozdrażniłam, co było widać po szczątkowej mimice jego twarzy.
- Więc co?
- Przyznam, że nie jestem pewien, jak to rozegrać.
- No tylko nie mów, że chcesz mnie zwolnić… - Oparłam głowę na podpartej na biurku ręce, czując jak los właśnie spłatał mi figla.
A mogło być tak pięknie.
- W sumie to nie, tu jesteś bezpieczna.
Z jakiegoś powodu przyszła mi na myśl figurka Kirito, która stała w holu na dole, przypominając starożytnego herosa. No faktycznie, świetny obrońca.
- Generalnie też jestem - odpowiedziałam, choć nie byłam tego już do końca pewna. Nie chciałam dopuszczać do siebie myśli, że coś mi groziło, bo wydawało mi się to lekko nierealne. Nie dorabiałam na boku jako handlarz koki, nie miałam tajemnej ksywki “Malina”, ani nawet nie miałam styczności z kimkolwiek, kto mógłby być powiązany z jakimś przestępczym światkiem.
- No nie wiem - powiedział nieprzekonany, jednak pełen złości, co trochę zbiło mnie z tropu.
- Dlaczego miałbyś dbać o moje bezpieczeństwo?
- No na razie, jakbyś nie zauważyła, to źle nam się dzieje, jak jesteśmy obok siebie, więc kiedy tobie by nic nie groziło, to mi raczej też.
- Głupie stwierdzenie - odpowiedziałam od razu. - To ja dostałam list z pogróżkami, a ty nie.
Nie czułam, że się wygadałam. I tak prędzej czy później by się dowiedział. Byłam raczej ciekawa, czy przyzna się, że sam taki otrzymał. Widziałam go przecież w schowku jego auta. Był napisany kobiecym pismem. Mój za to koślawym i zdecydowanie męskim.
- Może nie tylko ty - odparł gorzko, jakby właśnie wyjawiał mi jakąś super tajemnicę. Co najśmieszniejsze musiałam udawać zaskoczoną.
- Więc?
- Więc wypadałoby to z kimś skonsultować.
- Wybacz, ale ja nie mam z kim. - Zaprzeczyłam ruchem głowy. - Może to do ciebie strzelano i to ciebie zaatakowano, wykorzystując moment, że mnie niosłeś, przez co nie mogłeś się w pełni bronić, a ja zostałam przypadkową ofiarą jakiegoś gościa, który częstował laski dragami?
Zmrużył oczy i prychnął cicho.
- A co, jeśli strzelano do ciebie, dla niepoznaki w domu Itachiego, a potem specjalnie cię na swój sposób obezwładniono, aby zrobić to po cichu, tylko przypadkiem tam byłem, a im się nie udało?
- Zabawne. - Skwitowałam, zakładając ręce na piersi.
- Ty jesteś zabawna. - Odwrócił się w moją stronę i podpierając ręce na biurku pochylił się do przodu, tym samym zbliżając się do mnie. Znów poczułam woń perfum, od których miękły mi nogi, ale powtarzałam sobie w myślach, aby nie dać się sprowokować.
- Co tym sugerujesz?
- Że będziesz zwyczajnie głupia, jeśli to zignorujesz.
- To już mój problem. - Położyłam łokcie na blacie, patrząc na niego z dołu.
Stał nade mną, próbując tym podburzyć moją pewność siebie, jednak ani mi się śniło się wycofywać.
- Skoro jest twój, to dlaczego za każdym razem to ja obrywam?
- Tych razów były aż dwa - powiedziałam z ironią
- O dwa za dużo. - Pochylił się jeszcze bardziej, a jego rozpięta koszula ukazała część gołej skóry na brzuchu, która opinała wyrzeźbione ciało Uchihy, utrudniające mi koncentrację. Nie zmieniało to faktu, że mnie denerwował, próbował grać na moich emocjach.
Z iście szatańskim uśmiechem na ustach wstałam i pochyliłam się, aby nasze twarze były na tym samym poziomie.
- Więc po prostu mnie unikaj, a już nic ci się nie stanie, chłopczyku. - Delikatnie złapałam jego policzek w dwa palce i lekko pociągnęłam. Zawsze tak robiłam młodszemu synowi sąsiadki, kiedy powiedział coś głupiego.
I w momencie, gdy Uchiha już z pewnością miał się odsunąć i rzucić jakąś cierpką ripostą, akcentując w niej moją głupotę, drzwi do pokoju otworzyły się. Dyara patrzyła na nas, stojąc w miejscu. Właśnie oczyma wyobraźni widziałam, jak wywala mnie z roboty już pierwszego dnia, a moje plany o lepszej przyszłości lgną w gruzach.
- O. Mój. Boże - mruknęła, a potem uniosła kącik ust, nie zdejmując wzroku z Uchihy. - Sasuke, mógłbyś nie molestować mojej nowej pracownicy już pierwszego dnia?
Chłopak od razu się odsunął i warknął coś pod nosem, zapinając koszulę.
- Hmmm. Zastanawiające. - Dyara przeszła przez pomieszczenie, zatrzymując się dopiero przy drzwiach do swojego gabinetu. - I to jeszcze to ty, Sasuke, jesteś roznegliżowany. Niewiarygodne. - Gdy Sasuke się poprawiał, a ja miałam ochotę umrzeć ze wstydu, Dyara wyjęła telefon i szybko odpisała na sms-a. - Braciszku, przypominam, że to było trochę nieetyczne. - Zrobiła smutną minę, choć na bank wcale nie było jej przykro. - A ty, Sakura przyjdź do mnie za kilka minut, podpiszesz umowę.
I z tym samym, szatańskim uśmiechem zniknęła za drzwiami.
- Nawet nie wiesz, jak sobie nagrabiłaś - burknął Sasuke, patrząc na mnie wzrokiem, który mógłby zabijać.
- To ty zacząłeś - odpowiedziałam równie dojrzale.
- Jeszcze zobaczymy.
Po czym wyszedł, a ja na poważnie zaczęłam się zastanawiać, czy w tej całej grze przypadkiem naprawdę nie chodziło o mnie.
***
Tudududu.
Ha! Nie spodziewaliście się mnie z drugim rozdziałem w ciągu odstępu mniejszego niż miesiąc, co? Ja też nie XD Tak się jednak stało, że ta notka przyszła mi bardzo łatwo, mimo iż zabiera w sobie zdecydowanie mniej akcji niż ostatnia. Jednak dobrze wiecie, że żeby coś miało moc, to musi się trochę rozkręcać :D
Pod ostatnim postem liczba komentarzy przebiła magiczną 2, za co jestem baaardzo wdzięczna :)
Do następnego!
"W tej ogromnej wannie można było robić całkiem ciekawe rzeczy, dodatkowo mając widok na to wszystko… Od razu pomyślałam o swojej małej, ciasnej i..." i tak, ooczywiście pomyślałam o wannie xD
OdpowiedzUsuńJaram się sceną w biurze. Długo wyczekiwany akcent SS :D
Pozdrawiam cieplutko i życzę weny. :*
patqie
PS. Oby i tym razem poszło tak szybko!
Oj ty XD Ja tam myślałam tylko o wannie, ty zbereźniku! XD <3
UsuńTeraz SS będzie już tylko więcej, także wiesz, mrymry :3
Aż tak szybko nie pójdzie, ale staram się jak mogę!
Pozdrawiam! :)
Po prostu ślicznie 🗻❤
OdpowiedzUsuńUwielbiam czytać blogi twojego autorstwa zwłaszcza że przypominają one naprawdę dobrą książkę.
dziewczyno naprawdę masz talent.
A SS to jak miód na serce *^*
Dziękuję i życzę czasu i weny pozdrawiam cieplutko i z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy 😊
Takie komplementy zawsze mnie zawstydzają XD Ale i tak bardzo bardzo bardzo miło mi się je czyta. Dziękuję :)
UsuńWalczę dzielnie z VIII. Nie zawiodę B|
Pozdrawiam :)
Mega wyczerpujący komentarz napisze jutro! Dzisiaj tylko daję ci znak, Sheeiren, że dopiero przeczytałam to boskie dzieło! :) A ponieważ jest już późno, ładne słowa pochwały przygotuje sobie w głowie i naklece tutaj dnia następnego! :*
OdpowiedzUsuńPozdrawiam cieplutko.
Dziękuję nawet za znak! Wyświetlnia są, komentarze nie bardzo i tak nie wiem, czy piszę do ściany, czy jednak do kogoś, ale tutaj widzę całe trzy osoby, więc jest dla kogo! Dzięki! :D
UsuńPozdrawiam :)
O kurcze, jestem! Chodź z poślizgiem!
UsuńStrasznie szybko mijają te dni. Przecież niedawno pisałam poprzedni komentarz! A tutaj już 17.. cóóóż.
Wracając do rozdziału, to jak zawsze - świetny! Chodź ze względu na przeważającą ilość SasuSaku, moim zdaniem zdecydowanie lepszy od poprzedniego! Dialogi. Oto rzecz która urzeka mnie najbardziej. Są takie.. życiowe! Bardzo realistyczne. Zarazem mam przeczucie że pisanie ich przychodzi ci z wielką swobodą. :) To sprawia że lektura jest bardzo sympatyczna i łatwa w obejściu! To spory plus... nie lubię opowiadań w których zgromadzenie różnorakich słów w jednym zdaniu jest tak olbrzymie, że na przeczytanie i przyswojenie ich muszę poświęcić kilak dobrych sekund xd
A u ciebie - idealnie.
Sasuke, postać wykreowana tak oryginalnie że aż jestem w szoku. Nie jest bogatym gburem jak w większości takich historii o Uchiha-biznesmenach. To znaczy jest! Ale w taki sympatyczny sposób.. xd Niby nie jest wygadany, ale jego sposób bycia.. wydaje mi się inny! W lepszym znaczeniu, oczywiście. Bardzo ciekawie jest poznawać go jako postać! :)
Natomiast ilością komentujących się nie przejmuj, będzie ich więcej! Chodź z własnego doświadczenia wiem, jak bardzo się na nie czeka! :D Haha. A tutaj na złość, wszyscy czytają, nikt znaku nie da. Podobało siee, nie podobało.. zgaduj xd
Dlatego też staram się komentować każdy przeczytany rozdział blogów, ku uciesze twórców.
No i przyjemnie mi się wtedy z Wami rozmawia! :D
Pozdrawiam i czekam na następnego!
Temira :)
HA! JAKŻE MOGŁAM O TYM ZAPOMNIEĆ.
UsuńWiedz że był taki etap mojego życia, kiedy szczerze miałam ochotę znaleźć Cię i zadusić XD
Ów stan miał miejsce po przeczytaniu
Egzorcysty Wspomnień...
[SPOILER]
... jak ich tam wszystkich, bezceremonialnie zabiłaś! XD
Nigdy Ci tego nie wybacze XD
BEZ POZDROWIEŃ.
UsuńXD
O mamuniu. Ktoś jednak przebrnął przez Egzorcystę? XD
UsuńMiło mi baaaardzo czytać takie komentarze. Aż rozumiesz, dają wielkiego kopa motywacji.
Od razu zabiłaś XD Możemy uznać, że zutylizowałam? XD Wiesz, Egzorcysta to część Kesshite, bo te historie są połączone, co w dalekiej przyszłości, kiedy dodam rozdział na Kessh, by się bardziej wyjaśniło, no ale co cię będę oszukiwać. Szybko to się nie stanie xD Zaufaj mi więc, że to część większego planu XD
Doceniam bardzo to, że wróciłaś z komentarzem, naprawdę.
Kocham, dziękuję, pozdrawiam!
Shee xx
Gdy czytałam rozmowę Sasuke i Sakury poczułam się jak za czasów Karuzeli, którą uwielbiałam♥ Widzę, że procenty szybko rosną, więc oby kolejny rozdział pojawił się niedługo!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i weny życzę.
Kurcze. Słowa "jak za czasów Karuzeli" napawają mnie lękiem, bo uważam, że Karuzela jest napisana fatalnie i zwykłym przypadkiem miała tylu czytelników XD
UsuńJednakże z twoich słów wynika, że rozdział ci się podobał, więc jestem naprawdę szczerze uradowana <3
Pozdrawiam!
Shee
Zaklepuję miejsce <3
OdpowiedzUsuńNikt go nie rusza, grzecznie czeka :D
UsuńCzekam i czekam na więcej! Obserwuję i dodaję u siebie do linków :3 Buziak!
OdpowiedzUsuń