13.10.2016

V - AND I PLAY IT ON REPEAT


- Mamie się pogorszyło.
Nie pocieszyłam się za długo swoim szczęściem. Szczerze, to miałam nadzieję, że tym razem obejdzie się bez komplikacji i chociaż raz coś pójdzie po mojej myśli, jednak i teraz coś musiało się spieprzyć.
- Co znaczy: pogorszyło? - spytałam, przygryzając delikatnie paznokieć.
- To znaczy, że jej lekarz powiedział, że terapia musi rozpocząć się najlepiej jutro, bo pojawiły się przerzuty.
Ton taty mówił mi więcej niż same jego słowa. Wiedziałam, że jest źle, ale to był już ostateczny cios w plecy. W końcu jednak zebrałam się w sobie. Nie miałam innego wyjścia.
- Dziś zdobędę te pieniądze. Pojadę do fundacji najszybciej jak będę mogła i otworzę konto. Wieczorem z domu przeleję je na konto kliniki - wydusiłam na jednym oddechu, powtarzając sobie, że to po prostu troszkę podgonione tempo, nic złego. Wszystko przecież skończy się dobrze.
- Jak zdobyłaś tą sumę? Sakura, nie pozwalałem brać ci pożyczki.
- Nie wzięłam żadnej pożyczki… jeszcze.
- Sakura, rozmawialiśmy o tym.
Dopiero teraz przypomniałam sobie, że siedziałam w aucie z Sasuke, który bez choćby cienia skrępowania mi się przyglądał. Rozmawiałam przy nim o bardzo prywatnej sprawie. Usłyszał już wystarczająco dużo, więc wysiadłam z auta i oparłam się o maskę.
Chyba nie do końca pojmowałam, jak bardzo było z mamą źle. Myśl, że miałaby umrzeć nie docierała do mnie w takim stopniu jakim powinna. Musiałam się z nią zobaczyć, zobaczyć na własne oczy. Dopiero wtedy uwierzę.
- Spokojnie, tato. O mnie się nie martw. Przyjadę do was jutro, dobrze?
- Nie będziesz miała kłopotów w pracy?
- Starej już nie mam. Jadę na rozmowę do nowej, lepiej płatnej.
- Sakura, nie możesz się przepracowywać. Jakoś damy sobie radę, ja też dorabiam. - Miał zmęczony głos, udręczony ciągłą pracą i zamartwianiem się. Nie chciałam, żeby żył w napięciu i stresie. Dziś zamknę sprawę z tym kontem i wpłacę pierwszą ratę.
Wszystko będzie dobrze.
- Tatuś, zaufaj mi. - Westchnęłam, spoglądając w stronę korka, który nie miał końca. - Wpadnę jutro, to pogadamy na spokojnie.
- Dobrze, trzymaj się córciu.
- Pa, tato.
Czułam, że muszę usiąść. Otworzyłam drzwi i na powrót znalazłam się w samochodzie, gdzie Sasuke kończył własną rozmowę telefoniczną.
- Tak, utknąłem w korku. Nie dam rady dojechać na to spotkanie, możliwe, że na kolejne dwa też nie. Przełóż je. Tak, wiem. Zawiadom Dyarę, może da radę to udźwignąć. - Odezwał się jakiś głos w telefonie, ale Uchiha tylko przewrócił oczami. - Sekretarki, sekretarki, wiem, że moja siostra nie ma sekretarki. Dopiero wiozę jej nową. - Znów chwila przerwy, w której akurat usadowiłam się wygodniej. - Guzik mnie to interesuje. Załatw to i już. A, i przekaż, że owa sekretarka, której nie możesz się, doczekać przyjedzie razem ze mną, jakbyś wcześniej tego nie wyłapała. Co… Nie, nie mam cię za głupią, że ci to powtarzam. Ugh, już! Przekaż i tyle. Cześć.
Zakończył rozmowę i odłożył telefon. W samochodzie panowała cisza. Sasuke na szczęście z powrotem włączył płytę, a z głośników popłynęło kojące ‘You are beautiful’.
- Nie mogę pojechać z tobą od razu do biura - powiedziałam, wklepując w gps adres siedziby fundacji, którą wybrałam. - Muszę coś załatwić, także zaraz będę się zbierać.
- Że zaraz zaraz? - Uniósł brwi, ale ja tylko skinęłam głową. - Tu nie ma zejścia dla pieszych. Jest tylko trasa szybkiego ruchu.
- Nie mam wyjścia.
- I tak odwołałem spotkania na dziś, więc jeśli ruch wróci, to mogę cię podwieźć.
Spojrzałam na niego, nie bardzo wiedząc, co nim kierowało. Nie musiał się mną przejmować, a tym bardziej nie musiał mi pomagać. Ciekawe, ile usłyszał ze słów taty.
- Potrzebuję być tam jak najszybciej - sprostowałam, ale on tylko zgromił mnie wzrokiem.
- Jesteś na szpilkach, a całe K12 stoi. Zanim znajdziesz odnogę do wyjścia dla pieszych przejdziesz z jakieś trzy kilometry, bo tam była furtka w ekranach dźwiękoszczelnych. Jeśli jesteś aż tak zdesperowana, proszę bardzo.
Przyłożyłam dłonie do twarzy. Do fundacji miałam trochę daleko, droga była nieprzejezdna, ja faktycznie miałam na nogach szpilki, a on cholera miał rację. Nienawidziłam, gdy miał tą głupią rację.
- Dobrze, niech tak będzie - spasowałam.
- I widzisz jak prosto?
Podwinął sobie rękawy koszuli wyraźnie zadowolony. Ja natomiast klęłam na te buty, które do facto kosztowały sporo i kupując je wydałam sporą część pensji trzy miesiące temu. Wtedy było warto. Teraz? Nie bardzo.
- Więc gdzie mam cię zawieźć? - spytał, chyba naprawdę próbując być miłym. Musiałam się uspokoić i, i zadzwonić do Ichiro! No tak!
- Zaraz podam ci adres, ale muszę jeszcze wykonać jeden telefon.
Wyszłam z samochodu. Ichiro zrozumiał sytuację i potwierdził swoje wcześniejsze słowa. Powiedział, że mam mu jak najszybciej wysłać numer konta, a on wszystkim się zajmie. Nadal nie miałam pojęcia, jak mogłabym mu się odwdzięczyć.
Gdy wsiadłam z powrotem Sasuke był zamyślony, patrzył się w jeden punkt z pięścią przyłożoną do ust. Zmarszczył brwi, dopiero po kilku sekundach orientując się, że znów byłam obok.
- Chcesz słuchać czegoś konkretnego? - chrząknął, nachylając się w moją stronę. Sięgnął do schowka, a ja poczułam chwilowy przypływ paniki. Na pewno się nie zorientuje, że coś możliwie poprzestawiałam. Na pewno....
- A co masz?
Zestrofowałam się w ostatnim momencie. Gdybym rzuciła nazwisko piosenkarza z płyty, którą miał, popełniłabym nie tylko faux pas.
- Sting?
- Może być - odparłam, opierając się całkowicie o fotel.
Spokojne tony wkradły się do samochodu, mimowolnie powodując, że zeszło ze mnie zbędne napięcie. Przecież dziś wszystko załatwię, mama wyzdrowieje, wszystko będzie dobrze.
- Gdzie mam cię zawieźć? - spytał znów, ale tym razem podstawiłam mu pod nos komórkę z adresem fundacji.
- To prawie po drodze - skwitował, ale bez uśmiechu.
- Blisko macie biuro?
- Tak.
W takim razie wychodziło na to, że miałam stamtąd w miarę blisko do domu. Jednak na razie moim problemem był Uchiha siedzący obok, który deprymował mnie na tyle, że czułam się nieswojo. Nie chciałam siedzieć sztywno i zastanawiać się, czy się odezwać, czy zamknąć, czy cokolwiek. Miał mi przecież coś do wyjaśnienia.
- Wczoraj… - Zwrócił się ku mnie, a ja zaczęłam żałować, że jednak się odezwałam. - Powiedziałeś, że musimy się jeszcze spotkać, bo miałeś mi przybliżyć wczorajsze… zajście.
- Taaak. - Przeczesał palcami włosy. - Co usłyszałaś od Sheeiren?
Streściłam mu to co zapamiętam, ale on tylko pokiwał głową.
- To tyle? - Obróciłam się w jego stronę i spojrzałam mu w oczy.
I to był mój błąd.
Haruno, tu ziemia, zejdź na ziemię, zejdź na ziemię.
- Pokrótce. Mniej więcej. - Skinął głową na potwierdzenie swoich słów.
- Kim był ten, kto strzelał?
- Jakbym wiedział, to bym ci powiedział - prychnął i odpalił auto, ponieważ korek zaczął poruszać się w żółwim tempie do przodu. Dzięki Bogu.
- Nie domyślasz się? - Uniosłam pytająco brew.
Widziałam gołym okiem, że czegoś mi nie mówił.
- Domysły niech lepiej pozostaną domysłami. Wolę nie rzucać słów na wiatr, bo takie słowa powodują podejrzenia, a przez takie podejrzenia powstają opinie i osądy. Z reguły błędne, nadmieniam. A opinie i osądy prowadzą do czynów, a złe czyny nawet, jeśli mają dobre - względnie - pobudki, wciąż są złe.
Zamilkłam na moment.
- Dobra czy zła nie można uzależnić tylko od własnego subiektywnego poglądu, Sasuke. To trochę jakby wsadzić kogoś za kratki, bo się uważa, że jest winny, choć nie jest. Sądzisz, że robisz dobrze, bo usadzasz kryminalistę, a w efekcie wychodzi na to, że skrzywdziłeś niewinnego człowieka. To trochę śmierdzi subiektywizmem, nie sądzisz?
Uchiha wyraźnie myślał nad tym co powiedziałam, bo nie odzywał się, kiedy centymetr po centymetrze koła z zawrotną prędkością pokonywały niebotyczny dystans.
- Ale to trochę tak, jakby nie można było popełnić mniejszego zła dla większego dobra, tak abstrahując od sytuacji, którą podałaś. - Zahamował trochę zbyt gwałtownie, przez co pasy wbiły mi się w klatkę. - Co jeśli jest dziecko, które zabija ojca w obronie matki, którą temu prawie udało się przed chwilą udusić, hm?
- Wiesz, generalnie roztrząsanie takich sytuacji nie znając szczegółów nie bardzo ima się sensu…
Obrócił się w moją stronę, będąc spokojnym i opanowanym, chłodnym wręcz.
- To nie ma mieć sensu. Wszystko opiera się na opiniach i chęciach. - Z powrotem skupił się na powolnej jeździe, dzięki czemu mogłam na chwilę odpocząć od jego spojrzenia. - Skoro coś podoba się większości ludzi, to jest to popularne i powszechnie pożądane. Jeśli duża część społeczeństwa coś krytykuje, to idą za tym skutki, że jest to automatycznie mniej atrakcyjne. - Westchnął. - Obiektywizm tak naprawdę nie istnieje, jeszcze nie zauważyłaś?
Nie bardzo wiedząc co robić spojrzałam za okno. Atmosfera była ciężka i niezręczna. Nie do końca zgadzałam się z jego opinią, ale nie potrafiłam ubrać myśli w słowa. Ciągle coś mi umykało, on mi umykał. Nie umiałam mu jednoznacznie odpowiedzieć, co mnie strasznie zdenerwowało.
- Dobra, starczy ciężkich tematów - powiedział wreszcie, na co odetchnęłam z ulgą.
- Tak, zdecydowanie.
- To ile pracowałaś dla Sheeiren?
Zamyśliłam się, powoli nabierając chęci, żeby jednak trzymać się od niego z daleka. To był ten wszystkim znany impuls z tyłu głowy, którego nie da się wytłumaczyć.
- Coś koło czterech lat - odpowiedziałam spokojnie, siląc się na granie rozluźnionej.
- Nie miałaś ambicji na coś więcej?
Czy jeśli powiem, że było to bezczelne, to będę miała rację? Czy jednak jest to po prostu bezpośrednie?
- Dość bezpośrednie pytanie - odparłam w końcu, wybierając drugą opcję.
- Lubię jasne sytuacje.
Ruch nabierał rozpędu, gdy minęliśmy miejsce wypadku.
- Więc? - Spojrzał na mnie wyczekująco.
- Trochę ze strachu, trochę z braku perspektyw.
- Skończyłaś nie najgorsze studia, po tym musi być praca.
- Taaak. - Przewróciłam oczami. - W jakiejś małej firemce na obrzeżach z marnymi zarobkami. Miałam podobne u Sheeiren jako kierownik, a praca jest ciekawsza i przyjemniejsza.
- Czyli trafiło ci się teraz jak ślepej kurze ziarno - skwitował, ale tego już nie puściłam płazem.
- A to było niemiłe.
- Wiem, ale prawdziwe.
Nie mogłam na niego nakrzyczeć, musiałam się jakoś zachowywać. W końcu musiał mnie zawieźć do fundacji i de facto był jednym z moich szefów. Czy mogło być gorzej?
- A, bo ty to wzięłaś do siebie? - Rzucił na mnie okiem, posyłając mi ironiczny uśmiech. - Niepotrzebnie. Ja tą firmę też tak dostałem.
- To znaczy? - odburknęłam nadal zła, gdy akurat skręciliśmy z K12 i wreszcie mogliśmy nabrać prędkości.
- Powiedzmy, że zajmowałem się pewnym staruszkiem, ze wzajemnością w pewnych momentach i dostałem za to, jakby to... prezent. - Wzruszył ramionami, lecz ja szeroko otworzyłam oczy.
- Wziąłeś ją tak po prostu?
- Dostałem na mocy testamentu.
- Och. - Zacisnęłam usta, żałując, że nie ugryzłam się w język. -  Niepotrzebnie pytałam.
- Nie ma sprawy, to było kilka lat temu. - Kiwnął spokojnie głową. Wyglądał jakby już się z tym pogodził. - Firma była w ruinie. Udało mi się ją podźwignąć z pomocą ojca, Kirito i… Itachiego.
Znów przewinęło się imię jego brata, który wciąż był dla mnie jedną wielką zagadką.
- Kirito? - spytałam, wybierając najbardziej neutralny grunt.
- Tak, przyjaźnimy się od dziecka. W sumie we trójkę - mruknął. - Trzeci wyjechał na studia i znalazł tam pracę. Już prawie się nie widujemy, ale podobno wrócił kilka dni temu. Nieważne.
Sasuke nie wyglądał na rozmownego, a jednak trochę się przede mną otworzył. Choć może nie były to jakieś skryte informacje? Sama już nie wiem.
- To ja mam tylko jedna taką przyjaciółkę, choć może do końca tego po nas nie widać. - Zaśmiałam się cicho, a on popatrzył na mnie jak na wariatkę.
Uniósł brew, nakłaniając mnie do dalszego mówienia.
- To po prostu niecodzienna przyjaźń.
- Eee. - Zaniemówił na chwilę.
Akurat przystanęliśmy na światłach.
- Wy tego… ten. - Zaczął stykać ze sobą dwa palce, robiąc głupkowatą minę.
- O naprawdę? - Skrzywiłam się, na co zaczął się śmiać.
- Zrobiłem to tylko po to, żeby zobaczyć twoja minę - sprostował, ale i tak śmiał się pod nosem.
- Em… Ja nie jestem homofobem, ale nie przepadam za tym, o. Zresztą. - Potrząsnęłam głową. - Czemu ja ci się w ogóle tłumaczę.
- To dobrze, że nie jesteś.
Zbił mnie z tropu.
- Czy ty chcesz powiedzieć, że eee… ty, ten tego z facetem?
- Z Kirito.
- Z Kirito?!
- Tak.
Ooo losie.
Spojrzałam na niego z przestrachem, mając przed oczami scenę z nim i blondynem.
- Żartujesz - wydusiłam wreszcie, a on wybuchnął śmiechem.
- Nawet kijem bym go nie tknął.
- Boże, mam nadzieję. - Odetchnęłam z ulgą.
- A co? Masz jakieś plany wobec niego? - spytał już normalnie. Nie widać było po nim już nawet śladu uśmiechu.
Dziwne.
- Ja? Nie. Ale on chyba tak. - Skrzywiłam się.
Chciałam powiedzieć, że najchętniej miałabym plany wobec niego samego, ale byłoby to złe posunięcie. Na tysiąc procent.
- To niedobrze?
- No średnio.
Zamilkł. Muzyka też. Płyta się skończyła, bo nie włączył jej wcześniej od początku, więc jechaliśmy w ciszy. Znów niezręcznej. Do tego ku mojemu zdziwieniu prawie od razu się zatrzymaliśmy.
- Hm? - Spojrzałam na niego, lecz on tylko westchnął zrezygnowany.
- Chciałaś tu przyjechać. -  Kiwnął palcem w prawo.
- Ach, tak. Faktycznie. - Logo fundacji zamajaczyło w tle, gdy się odwróciłam. Wzięłam torebkę i poprawiłam żakiet. - Nie wiem ile mi zejdzie, ale to naprawdę bardzo ważne.
- Rak, tak?
Potwierdziłam ruchem głowy. Miałam nadzieję, że nie będzie tego drążył.
- W porządku, mogę zaczekać. Muszę dowieźć cię do Dyary w jednym kawałku.
Wyszłam z auta i nachyliłam się nad otwartymi drzwiami.
- Może zejść mi długo. - Wiatr pochwycił moje włosy, przez co przysłoniły mi twarz. Wyglądałam przez chwilę jak różowy Wookie.
- Dobrze więc, że jestem cierpliwy, gdy muszę.
Wolałam nie roztrząsać jego słów, co by się zbytnio nie zdenerwować albo rozczarować… Rozmowa z Sasuke na przemian mnie rozluźniała i spinała. Jednak gdy tylko zobaczyłam przed sobą drzwi do siedziby fundacji, żołądek zacisnął mi się w supeł.
Dopełnienie formalności zajęło mi godzinę. Podałam tacie przez telefon wszystkie dane, dzięki czemu cały ten proces mógł ruszyć do przodu.
Wychodząc z biura miałam ze sobą teczkę pełną dokumentów i co najmniej średnie nastawienie. Pani w sekretariacie, jak i kolejna w gabinecie, była bardzo miła, lecz to chyba tylko dodatkowo mnie przybiło, bo odbierałam ich słowa jak litość, przed którą osobiście wolałam się bronić, niż dać się jej zjeść.
Nie byłam pewna, czy Sasuke będzie na mnie czekał. Tak naprawdę w ogóle go nie znałam - co właściwie nie przeszkodziło mi grzebać w jego rzeczach - więc nie mogłam od niego nic wymagać. Jednak gdy spojrzałam na parking i zobaczyłam to wyróżniające się spośród wszystkich czarne monstrum, odetchnęłam. Jakoś było mi lżej z faktem, że ktoś na mnie czekał. Od razu przyszedł mi na myśl Ichiro, który też na pewno by na mnie czekał, zabrał do domu i… w sumie nie wiem co dalej. Jakoś chyba przyjęłam do wiadomości, że będzie go w moim życiu mniej niż więcej. Nic jednak nie odda tego, jak mi w tym momencie pomógł. Tylko dzięki niemu w ogóle poszłam do fundacji, a pomoc dla mamy stała się realna.
Podeszłam do auta Sasuke. Coś mnie tknęło, żeby najpierw spojrzeć przez okno do środka. Uśmiechnęłam się lekko na widok śpiącego Uchihy, który nawet przez sen wyglądał poważnie.
Otworzyłam cicho drzwi i usiadłam na swoim miejscu. Sasuke - co najśmieszniejsze - nawet się nie poruszył. Dopiero jak szturchnęłam go palcem w policzek szybko zamrugał i spojrzał na mnie urażony.
- Nie mogłaś delikatniej? - burknął, a ja tylko roześmiałam się, widząc taką odsłonę wielkiego prezesa ogromnej firmy, z tego co zauważyłam, zawsze pod krawatem i z nadmiarem powagi.
- To było delikatnie.
- Jasne. - Obruszył się, ale szybko doszedł do siebie. - Załatwiłaś wszystko?
- Tak mi się wydaje.
- Czyli możemy jechać?
- Tak.
Sasuke, nie tracąc czasu, wycofał z parkingu. Powróciliśmy na główną drogę.
- Ile nam zostało do firmy? - spytałam, chcąc utrzymać luźną atmosferę. W tej akurat rozmawiało mi się z Sasuke naprawdę przyjemnie.
- Jakieś pięć minut.
Zaczęliśmy mówić o Rotzy. Uchiha chciał mi opowiedzieć trochę więcej ponad to co już wiedziałam, ale jego głos jakoś zanikł, gdy podjechaliśmy pod imponujący przeszklony wieżowiec.
- To tu? - Wskazałam palcem na budynek.
- Nie. Tam. - On też wskazał palcem na budynek, tylko inny. Jednopiętrowy i bardzo ubogi.
- Aaaha.
- Ech. - Westchnął i wyszedł. Idąc w jego ślady również opuściłam pojazd. Jakby co, to podeszliśmy do tego ultra super wieżowca, a nie do tej małej rudery.
- Richi, odprowadź go tam, gdzie zawsze. - Odwróciłam się i spostrzegłam, że powiedział to do chłopaka w czarnym uniformie, który sam w sobie miał karnację w kolorze espressoasfaltu. Zęby miał za to takie białe, że nie jedna modelka dałaby się za nie zabić.
- Nazywam się Lichi, panie Uchiha.
Chłopak dygnął kulturalnie, a Sasuke parsknął.
- Wybacz, ciągle was mylę.
- Zauważyłem, panie Uchiha.
- Ale nie masz mi tego za złe, prawda?
- Nie, panie Uchiha.
- To świetnie. Sakura, idziemy.
Poszłam za nim. Kiwnęłam głową na Lichiego, który odpowiedział mi pełnym powagi skinięciem.
- Kto nazywa bliźniaków Richi i Lichi… - mruknął Sasuke pod nosem, gdy zbliżaliśmy się do dużych obrotowych drzwi. Kto by z nich nie wychodził nie przeszedł obojętnie obok Uchihy.
“Panie Uchiha, dzień dobry.“
“Uszanowanko, prezesie. “
“Cała przyjemność po mojej stronie widzieć Pana.“
“Gdzie do cholery byłeś tyle czasu głupi imbecylu?”
Oboje stanęliśmy jak na komendę, słysząc ostatnie słowa. Stała przed nami średniego wzrostu kobieta o włosach koloru Sasuke i oczach równie czarnych. A więc to była moja szefowa. Mój Boże.
- Dyara, jak niemiło cię widzieć - odpowiedział Sasuke, zakładając ręce na piersi.
- Sakura, tak? - Zwróciła się w moją stronę, a ja miałam wrażenie, że patrzy na mnie młodsza wersja Imai.
Ubrana w czarny, dopasowany kostium z odkrytymi ramionami, z wysoko spiętymi włosami, szpilkami pod kolor - czarny oczywiście - i krwistoczerwonymi ustami wyglądała na prawdziwą panią prezes. Brakowało jej tylko asystentki, która ganiałaby za nią z torebkami z Chanel, kawą ze Starbucks’a i odtłuszczonymi, bezglutenowymi rogalikami.
A nie. To ja nią byłam.
- Tak? - powtórzyła. Sasuke w tym samym czasie szturchnął mnie w ramię.
- Tak, Sakura - odpowiedziałam, ale ona tylko roześmiała się, zakładając przeciwsłoneczne okulary.
- Mówiłam ci, że zostaniesz pod opieką mojego słodkiego braciszka, bo ja muszę zawieźć Riv na zajęcia. Będę za dwie godziny. - Uśmiechnęłam się z zażenowaniem.
- Przepraszam, zamyśliłam się.
- To zauważyłam.
Nawet Sasuke wykrzywił usta w pół uśmiechu.
- Także nazywam się Dyara Uchiha, ale życzyłabym sobie, żebyś mówiła mi po imieniu. Sasuke pokaże ci…
- Mam robotę - wtrącił się, lecz zostało to natychmiast zbyte.
- ...twoje miejsce pracy i zapozna z szefową działu administracji, Tają, która z kolei przybliży ci zakres obowiązków w kwestii papierkowej roboty. No. - Poprawiła okulary. - Miło było poznać, a teraz żegnam. Do niedługo.
Po czym minęła nas, ruszając w stronę srebrnego Mercedesa, do którego drzwi otworzył jej Richi… albo Lichi.
- Niewychowana gówniara - mruknął pod nosem Sasuke, a ja tylko wyprostowałam się, unosząc znacząco podbródek.
- Uważaj co mówisz o mojej szefowej w mojej obecności.
Przez chwilę był niepewny, ale zaraz się rozluźnił i potrząsnął głową.
- Bardzo nieśmieszne.
- Czy ja wiem… - westchnęłam. - Ja tam się ubawiłam. - Uśmiechnęłam się, ale on tylko przewrócił oczami.
- Przynajmniej dogadacie się pod względem poczucia humoru.
I ruszyłam za nim ku wejściu. Wielki hol, dużo luster, samochodów na wystawie, skórzanych białych kanap i rzeźb. Serio, rzeźb.
- Czujesz pociąg do antyku? - spytałam, gdy mijaliśmy posąg jakiegoś Adonisa.
- Nie. - Poprawił poły marynarki, jakby podkreślając, że go to nie dotyczy. - Kirito na nie nalegał.
- Kirito?
- Tak. Tamten ma nawet jego twarz. - Wskazał posąg po lewej, a ja otworzyłam buzię ze zdziwienia. - Sądziłaś, że żartowałem? - Pokiwałam głową, patrząc na solidne przyrodzenie rzeźby, która jako jedyna była całkowicie goła. - Nie mam tak ciętego dowcipu jak on, jak i nie zrobiłbym z siebie kretyna w ten sposób.
Lekko skołowana szłam za nim, analizując informacje. Zawsze w rozmowie przewijały się trzy postacie: Kirito, Itachi i Riv. Tajemnicze, utalentowane dziecko, którym zajmowała się cała rodzina. Dziwne.
Po serii przywitań ze strony personelu dotarliśmy do dużej windy, w której Sasuke nacisnął przycisk osiemnastego piętra, choć wszystkich było dwadzieścia.
- Jak to możliwe? Prezes nie ma gabinetu na najwyższym poziomie? - Udałam zawiedzioną.
- Mieszkam na ostatnim, a na przedostatnim mam siłownię, saunę i inne bajery - powiedział lekko dumny, na co wypaliłam:
- Nie musieć wychodzić z domu, żeby wyjść do pracy musi być średnie.
Od razu poczułam, że były to złe słowa.
- Lepsze to od mieszkania w wielkim, a pustym domu bądź mieszkaniu.
- Też racja…
I atmosfera pękła w sekundę.
Nie pomyślałam o tym aspekcie. W ogóle nie pomyślałam, zanim się odezwałam. Nie, żeby nie było to dla mnie typowe, ale po prostu teraz było wyjątkowo nietrafione. Bardzo wyjątkowo.
- Przepraszam, nie powinnam…
- Zdarza się - skwitował.
Reszta “podróży” minęła w ciszy.
- Więc zajmujecie się Riv na zmianę? - spytałam, chcąc jakkolwiek zagaić, gdy przechodziliśmy przez ciemny hol, na którego końcu siedział mężczyzna za biurkiem nad którym wisiało wielkie lustro. Dzięki temu wiedziałam, że mój przedziałek dawno przestał być prosty, przez co wyglądałam jeszcze bardziej nieprofesjonalnie niż mi się wydawało nie dalej niż kilka sekund temu.
- Można to tak ująć - odpowiedział po dłuższej chwili.
- Cześć, Sasuke - zwrócił się do niego chyba sekretarz. Tylko takie stanowisko mogłam przypisać facetowi w dredach, a jednak w garniaku.
- Cześć. Ktoś dzwonił?
Sasuke oparł się o wysoki blat, spoglądając na zakrytą część. Zabrał stamtąd kluczyki, którymi po chwili zaczął się bawić.
- Tylko jakaś Raion, czy jakoś tak. - Chłopak machnął lekceważąco ręką. Sasuke jednak nie poruszył się ani trochę. Odniosłam jednak wrażenie, że tylko zastygł jeszcze bardziej.
Miałam nadzieję, że nic nie było po mnie widać, bo ja też rozpoznałam to imię. To ono widniało na liście w samochodzie Sasuke i samo w sobie było dość złowieszcze.
- Okej. Dzięki.
Uchiha odwrócił się w lewo i skierował do dużych drzwi. Tak poza tematem, to ten cały sekretarz nawet nie zwrócił na mnie uwagi. Dało mi to do myślenia tylko tyle, że naprawdę wiele kobiet musiało się przewijać przez ten gabinet. Nie, nie podniosło mnie to na duchu.
Sasuke przepuścił mnie w drzwiach, kulturalnie zamykając za nami drzwi. Rozejrzałam się po przestronnym pomieszczeniu, w którym panował istny minimalizm, do tego tylko w kolorze czerni, bieli i szarości. Patrząc po stanowiskach Sheeiren i Sasuke, byłam pewna, że to Dyary będzie niemal identyczne.
- Słuchaj, nie wiem za bardzo co mam ci pokazać czy powiedzieć. Mogłabyś porozmawiać z Davem, jeśli chcesz.
Zdjął marynarkę i przewiesił ją przez krzesło. Rozpiął ostatni guzik koszuli, przeczesał palcami włosy, a ja miałam tylko nadzieję, że nie wyglądałam na tak rozmarzoną jak rzeczywiście byłam.
Oby nie.
- Z Davem? - odpowiedziałam po dłuższej chwili, gdy on podszedł do szafy w rogu.
- Moim sekretarzem.
- Z reguły to damska posada.
- W jego przypadku na pewno nikt nie oskarży mnie o seksualny mobbing - parsknął, wykrzywiając usta w kpiącym uśmiechu.
- No wiesz... - Odwrócił się przez ramię, aby na mnie spojrzeć, a ja zaczęłam stykać palce tak jak on ostatnim razem.
- Bardzo śmieszne - mruknął. Na szczęście dopatrzyłam się na jego twarzy cienia uśmiechu. - Napijesz się czegoś? - Wyjął z szafki dwie butelki. - Czegoś to znaczy albo wina albo szkockiej, bo tylko to mi zostało.
- Emmm. - Podrapałam się po karku. - Chyba jestem w pracy.
- Jeszcze nie. - Zamachał lekko butelkami. Nadal nie byłam przekonana. - Jestem prawie pewien, że w przeciągu piętnastu minut dostanę od Dyary sms-a, że masz jednak iść do domu, bo nie wróci do firmy.
- Dość dziwne stwierdzenie.
- Wszystko co tyczy się mojej siostry jest dziwne.
Mi nalał wina, o które przecież wcale nie prosiłam, a sobie szkockiej. Zaczął iść ku mnie z kieliszkiem. Nie miałam pojęcia, czy powinnam siedzieć, czy wstać. Z tego wszystkiego się nie ruszyłam. Sasuke nie wydawał się z tego powodu urażony. Na szczęście.
- Hm. - Upiłam łyk, mając nadzieję, że chociaż dobrze trzymałam kieliszek, bo na winie nie znałam się w ogóle. - Może nie powinnam pytać, ale skoro twoja siost…
- Dyara - poprawił.
- Okej, Dyara. - Wyprostowałam się. - Wiedziała, że musi odebrać Riv z zajęć, to czemu i tak kazała mi dzisiaj przyjść?
- W sumie nie powinnaś pytać, ale ci powiem. - Oparł się o ścianę za biurkiem i odchylił głowę, relaksując się.
O, mamuniu. Wpadłam po uszy.  
- Chyba po prostu myślała, że będziemy wcześniej. Korek był spory, a i tobie potem sporo zeszło.
- Chciałabym się z nią jednak spotkać i spytać, czy mogłabym zacząć od pojutrze, bo... bo jutro na dziewiątą muszę być na pogrzebie.
Sasuke jednym haustem dopił resztę alkoholu, który miał w szklance. Sądziłam, że da mi jakieś kazanie, że dostałam pracę, jeszcze jej nie zaczęłam, a już stawiam jakieś żądania.
Jednak on powiedział tylko:
- To nie będzie problem. Uznajmy, że właśnie to z nią załatwiłaś.
- O. - Przełknęłam ślinę, bawiąc się w palcach pustym już kieliszkiem. - Dziękuję.
- To mało prawdopodobne, ale to nie pogrzeb mamy, co? - Dolał sobie jeszcze, po czym kiwnął na mnie butelką z winem. Potwierdziła ruchem głowy, że może mi dolać.
- Nie, nie mamy. Cioci.
- To dobrze. - Wzdrygnęłam się na te słowa. Nie do końca te planowałam usłyszeć. - Pogrzeby matek są najgorsze.
- Wierzę na słowo.
To jedyne co przyszło mi na myśl. Byłam zbyt zdezorientowana tym co powiedział, żeby wymyślić coś innego.
- Prawidłowo.
- Więc może przedstawisz mi Tanję? - spytałam, czując się nagle nieswojo. Osoba Sasuke zaczęła mnie przytłaczać i w sumie jedyne o czym myślałam, to to, żeby stąd wyjść.
- Nie. - Moje zauroczenie nim jakby prysło w przeciągu kilku sekund. - Wiesz, może lepiej będzie jak już pójdziesz. - Usiadł za biurkiem i otworzył laptopa, wymownie dając mi do zrozumienia, że faktycznie mam wyjść. Gdy nadal nie wstałam, on znów się odezwał. - Ktoś z firmy się do ciebie odezwie.
A teraz już w ogóle nie zwracał na mnie uwagi, bo zaczął stukać coś na klawiaturze.
Okej, to było dziwne.
- Do widzenia.
- Do widzenia.
I wyszłam.
Serio. Po prostu wyszłam.
Tak samo pożegnałam się z Davem, który o dziwo nawet odpowiedział mi tym samym. Nawet nie bardzo wiedząc co o tym myśleć zadzwoniłam tylko do Hinaty, bo wiedziałam, że właśnie kończy pracę i może mnie stąd podwieźć do domu, bo ma po drodze. Będzie to też dobry pretekst, żeby się z nią spotkać, bo pomocy mi nie odmówi, wpierając mi, że musi wracać do domu, żeby zrobić Kimimaro obiad.
Boże, to było dziwne spotkanie.
Czekałam na nią pod tym wielkim budynkiem niecałe dziesięć minut. Akurat gdy podjechała poczułam na skórze kropelki deszczu. Wsiadłam szybko i zatrzasnęłam za sobą drzwi.
- Sakura, nie pozwól jej tego zrobić.
To były pierwsze słowa, jakie skierowała do mnie Hinata, zamiast na przykład: cześć.
-  Em. Komu i na co? - odpowiedziałam i zapięłam pasy. Mały, fioletowy smarcik ruszył.
- Tay...
- Na?
- Chce mnie wziąć dziś na spotkanie z tym swoim perkusistą…
Jej mina wyrażała skrajną rozpacz. Była ona tak wielka, że Hinata nawet nie zauważyła, że byłam lekko skołowana.
- A czemu chce cię wziąć?
- No bo powiedziała, że jak on będzie grał, to ona nie chce stać tam "sama jak widły w gnoju".
Przyznam, że trochę mnie to rozbawiło. Troszkę, troszkę. Bardzo. Jednak to chyba ton Hinaty rozbawił mnie bardziej.
- Wiesz, to wcale niegłupie.
-  Jestem mężatką! - Zacisnęła usta w złości, jakby toczyła jakąś zaciętą wewnętrzną batalię.  
- Ale pójście do pubu z koleżanką na koncert bez męża to nie zdrada. - Przypomniałam jej.
- Ale... Tam będzie dużo obcych mężczyzn.
- Na ulicy też ich mijasz.
- Ale, ale oni tam przyjdą w wiadomym celu!
- Tak? A jakim? - parsknęłam.
- Czy-czynów nieczystych, kopulacji, czy coś!
- A no tak. Ludzie z reguły boją się tego, czego nie znają. - Puściłam jej oczko, a ona zaczerwieniła się natychmiast.
- To wcale nie tak!
- Właśnie tak. - Poprawiłam włosy. - Więc gdzie wyjechał Kimimaro, że chcesz oddać się tak haniebnemu czynowi, jak wyjście na miasto, co?
- A skąd pomysł, że go w ogóle nie ma? - Spojrzała na mnie kątem oka, lecz byłam pewna swego. - No w delegację. No.
- Mała Hinatka urwie się ze smyczy? Nareszcie!
Może brzmiało to szyderczo, jednak obie wiedziałyśmy, że wcale nie miało to tego na celu.
- Wiem co próbujesz zrobić, ale ci się nie uda - ucięła. - To, że wydano mnie wcześnie za mąż, nie znaczy…
- Hina, ty nigdy nie byłaś zakochana. Poznałaś Kimimaro dwa dni przed ślubem.
- Tego chciał ojciec.
- Hanabi jakoś ma to gdzieś.
- Ale Hanabi jest inna!
- Czyli?  
- Po prostu inna.
Westchnęłam z zażenowaniem. Prawie zajechałyśmy już pod moje mieszkanie. Hinata udawała, że skupia się na jeździe.
- Chyba chciałabym pracować w schronisku.
Odezwała się dopiero, gdy stanęłyśmy. Przygryzła lekko wargę, patrząc za okno, a mi zrobiło się jej żal. Nie potrafiąc uwolnić się z tego w co wpakował ją ojciec, żyła dzień w dzień takimi samymi dniami wypełnionymi mężczyzną, którego nie kochała.
- Więc zacznij to robić - odparłam od razu.
- Ale ojciec, Kimimaro...
- Mam wrażenie, że ty przez całe życie jesteś nieszczęśliwa, Hinata.
- I masz rację.
Po czym wysiadła.
Gdy otwierałam drzwi do klatki zawahałam się na chwilę.
- Przepraszam, nie powinnam.
- Ale ja powinnam to usłyszeć. - Uśmiechnęła się smutno, kiedy przeszłyśmy przez próg.
Czasem mówiłam o kilka słów za dużo i teraz też to zrobiłam. Przecież jej na pewno było wystarczająco ciężko i bez moich docinek.
W drzwiach od mieszkania przywitała nas Tay w samej bieliźnie i szczoteczką do zębów w ustach. Spojrzała na Hinatę taksującym wzrokiem. Uniosła palec na znak, że zaraz wróci. W tym czasie zdążyłyśmy zdjąć buty i wejść do kuchni.
- Hinata, chcesz mi powiedzieć, że idziesz tak ubrana na rockowy koncert?
Spojrzałam na opisany obiekt. To znaczy długą spódnicę do ziemi z lekkim rozcięciem i golfem w zestawie.
- No... No jest w porządku. Nie zbyt wyzywająco. Nic nie sugeruję...
- Nie sugerujesz nawet tego, że jesteś kobietą - skwitował Tayuya. - Wybierzemy cię inaczej.
- Twoje ciuchy będą na mnie za małe - powiedziała Hinata, jakby będąc pewną, że wygrała małą bitwę.
- Ale Sakury już nie - odparowała Tay.
- No cóż. Racja - powiedziałam, a biedna Hyuuga została bez argumentów.
- Ale nie założę nic krótszego niż do kolan!
- Kochana, założysz to ty spodnie. - Uśmiechnęłam się do niej, wstawiając wodę na herbatę.
- Masz już coś na myśli? - jęknęła przestraszona i to całkiem prawidłowo.
- Owszem.
Poszłam poszukać w szafie czarnych obcisłych spodni, które wspaniale podkreślały tyłek i zwykłej czarnej bluzki z krótkim rękawkiem. Była równie obcisła co spodnie, dzięki czemu fajnie eksponowała piersi, które były całkowicie zakryte, a mimo to przyjemnie było na nie spojrzeć. Akurat dla Hinaty.
Pokazałam to dziewczynom. Tayuya od razu przyklasnęła.
- No. Dorzucimy do tego te wysokie buty Ino. Zwiążemy ci włosy w wysoki kucyk i dam ci swoją czarną skórzaną garsonkę. Idealnie!
- Ale, ale ja będę wyglądać prowokacyjnie - zaprotestowała, lecz widziałam, że pomysł nawet jej się spodobał.
Hinata tak naprawdę nigdy nie wyrwała się z domu, mimo, że z rodzicami nie mieszkała już trochę. Choć na studiach ciągle urzędowała w tym samym pokoju, od dwudziestu lat. Gdyby nie to, że poznałyśmy się w szkole, to prawdopodobnie nie miałybyśmy innej okazji, bo cała reszta elitarnych zajęć Hinaty była indywidualna.  
- Nareszcie będziesz wyglądać na tyle lat ile masz, a nie na czterdzieści do przodu.
- Słuchajcie, to wszytko fajnie brzmi, ale to naprawdę nie w porządku w stosunku do Kimimaro.  
- Nie w porządku, to było wydawanie ciebie za mąż tylko dlatego, że pasowało to twojemu ojcu - burknęła Tay.
- Hinata. - Spojrzałam na nią, chcąc naprostować sytuację. - My się o ciebie po prostu martwimy. Wyjście z domu z koleżanką naprawdę nie zrobi z ciebie grzesznicy, a może nawet będziesz się dobrze bawić. - Uśmiechnęłam się, chcąc ją utwierdzić o moich dobrych pobudkach.
- No, no dobrze.
Przez kolejną godzinę dziewczyny się ubierały, malowały i czesały. Tay potraktowała tą randkę tak na poważnie, że aż byłam zdziwiona. Nawet się umalowała. Nie założyła sukienki - to nie zdarzało się nawet w skrajnych okazjach - ale wyglądała naprawdę dobrze. Ubrana w czarne legginsy z wysokim stanem i obcisłą równie czarną bluzkę z odkrytym brzuchem wyglądała jak bardziej niegrzeczna wersja Hinaty, która miała w łazience upiąć włosy i się przebrać w ostateczne ciuchy, żeby nam się pokazać.
Nie chciała jednak stamtąd wyjść. Dopiero po chwili stonowanej rozmowy udało nam się ją wywlec. Efekt końcowy przewyższył nasze najśmielsze oczekiwania. Nigdy nie wiedziałyśmy Hinaty z tak spiętymi włosami, w takich ubraniach i w makijażu choć trochę wyzywającym. Tay wcześniej narysowała jej kreski na powiekach, a resztę Hinata zrobiła sama. W ruch poszedł podkład, puder, tusz do rzęs i co najważniejsze szminka - wkład całkowicie własny panny Hyuugi, który w gwoli ścisłości skomponował się z resztą co najmniej niebiańsko.
- A niech cię, Hinata. - Tay stała z rozdziawioną buzią. Sama po prostu wyprostowała włosy i narzuciła na plecy swoją ulubioną skórzaną, motocyklową kurtkę.  Pociągnęła powieki takimi samymi kreskami i usta czerwoną szminką. Szminka Hinaty była ciemnogranatowa, pasująca do jej włosów.
- Jest bardzo źle? - spytałam wyraźnie skrępowana.
- Jest najlepiej - odparłam i skoczyłam do barku.
Każdej nalałam po kolejce.
- No, dziewczęta. Na odwagę!
Ku mojemu zdziwieniu Hinata pierwsza sięgnęła po kieliszek. Wypiła zawartość jednym haustem, podstawiając mi puste naczynie.
- Jeszcze jedną - powiedziała, uciekając wzrokiem.
- Się robi.
Dwie minuty później obie były gotowe do wyjścia. Jak się okazało zapomniały mi wspomnieć, że mam je zawieźć. Tym sposobem znowu opuściłam mieszkanie, tym razem aby odstawić panienki do pubu.
Gdy się z nimi żegnałam, ukradkiem zobaczyłam znajomego blondyna, który właśnie zmierzał w tę samą stronę co one. Chcąc uniknąć niezręcznej rozmowy zmyłam się stamtąd smartem Hinaty jak najszybciej się dało, mając w planach na dziś jedynie ostatni sezon Gry o Tron.

Tayuya
Pub był zatłoczony i pełen naprawdę dziwnych ludzi. Hinata zachowywała się jakby była co najmniej naga, natomiast Tay była spięta z goła innych powodów. Z jakiegoś powodu nie skojarzyła wcześniej nazwy baru z jego barmanem. Dopiero, gdy zobaczyła lokal zorientowała się, że to ten, którego miała unikać jak ognia. Na odwrót było jednak za późno, mleko zostało rozlane. Nie mogła zrobić teraz nic innego, jak wejść tam z podniesioną głową i iść na randkę, bo w sumie taki był sens tej koedukacyjnej wycieczki.  
Pub był klimatyczny. Miał wysoki sufit, a jego kolorystyka utrzymywała się w granacie. Na razie z głośników leciała jakaś muzyka, bo na pewno nie była to muzyka zespołu Aidena. Tayuya, prawie ciągnąc za sobą Hinatę, próbowała na razie unikać baru. Sylwetkę Aidena wypatrzyła pod sceną. Wyróżniał się wzrostem, a gdy ujrzał ją w tłumie, dodatkowo do niej pomachał. Wszystko szło jak z płatka, na razie. Znalazła swoją ofiarę, nie spotkała wroga publicznego numer jeden, a Hinata jeszcze nie padła z nadmiaru swego grzesznego zachowania i jeszcze nie spotkała wroga publicznego numer jeden.
- Tayuya, cześć. Świetnie wyglądasz! - Aiden podszedł do niej i nachylił się, aby pocałować ją w policzek.
- Cześć Aiden. Ciebie też miło widzieć.
Uśmiechnęła się nawet zbyt uroczo jak na nią. On za to zapatrzył się w ten piękny obrazek, postanawiając sobie, że zrobi wszystko aby ujrzeć go jeszcze raz i jeszcze raz i jeszcze...
- Hinata, to jest Aiden. Poznacie się - powiedziała, chcąc dać przyjaciółce zaistnieć, bo była pewna, że sama na pewno pierwsza nie wyciągnęłaby ręki.
- Cześć. Pracuję razem z Tay - powiedział Aiden, lecz Hinata się zacięła jak stara zabawka i tylko patrzyła na niego jak cielę w malowane wrota.
- Ona też się cieszy, że cię widzi, ale wstydzi się powiedzieć. Tak, Hina?
- Tak.
- Luzik. Nie ma sprawy. - Aiden zaśmiał się przyjacielsko, a Hinata nawet rozluźniła ramiona. - Dobrze, że powiedziałaś wcześniej, Tay, że kogoś przyprowadzisz, bo gdybyś tego nie zrobiła, nawet moje kontakty nie załatwiłyby wam miejsca w loży. - Objął ją ramieniem, przyciągającym delikatnie jej głowę do swojej szyi, bo taka była między nimi różnica wzrostu.
- Super, że w ogóle udało ci się je załatwić - powiedziała trochę głośniej, bo muzyka zaczęła grać znacznie mocniej.
- Dla ciebie wszystko. - Puścił jej oczko, po czym rozejrzał się po sali. - Chodźcie. Przedstawię was reszcie zespołu - powiedział i pociągnął Tayuyę za sobą, która z kolei pociągnęła Hinatę w tłum.
Powoli zaczynał unosić się w powietrzu smród wielu stłoczonych w jednym pomieszczeniu ciał. Reflektory skakały światłem po ścianach, ludziach, ale nie w loży, która okazała się po prostu kątem, z którego dobrze widać było scenę, gdzie nie docierały kolorowe wiązki światła, co oznaczało troszkę więcej prywatności niż tam, gdzie to jednak robiły.
Hinata z każdym krokiem czuła się coraz bardziej winna. Świadomie zostawiała obrączkę w domu. Nie miała zamiaru zaliczać dziś jakichś szalonych ekscesów, lecz wiedziała, że mężczyźni luźniej rozmawiają, gdy nie mają do czynienia z zaklepaną już kobietą, a ona planowała co najwyżej rozmowę.
Tay za to, czując dłoń Aidena oplatającą jej, aż poprawił się humor. Był on dobrym materiałem na faceta. Słuchali tej samej muzyki, mieli tę samą pasję - oboje godzinami mogli dłubać w samochodach - potrafili się dogadać, a do tego on był jeszcze przystojny. Naprawdę przystojny.
- Niedługo zaczynamy! - krzyknął przez ramię, uśmiechając się jak dzieciak. Tay nie zdążyła mu odpowiedzieć, bo znaleźli się właśnie w tej ultra loży.
- Hej! - krzyknął, zwracając na siebie uwagę zespołu. - Tayuya, Hinata, poznajcie...
Ned Temeth, bo tak nazywała się formacja, składali się jeszcze z bruneta o wzroście podobnym do Aidena, który wyglądał jak przeciętny dwudziestoparoletni gość, średnio czymś się wyróżniający. Okazało się, że jest wokalistą i gitarzystą rytmicznym, a na imię mu Aaron.
Kolejnym członkiem był chłopak całkiem łysy. Wyglądał na takiego, co jakby zobaczyć go w ciemnej bramie, to można by się przestraszyć. Na imię miał za to śmiesznie, bo Bob, a grał na gitarze prowadzącej i czasem dośpiewywał jakieś chórki.
I ostatnie ogniwo okazało się być całkiem ładną blondynką, która w mniemaniu Tayuyi ciągle towarzyszyła Aidenowi duchem. Była basistką o jakimś dziwnym suczym spojrzeniu, jak na gust Tay i imieniu Karla.
Nie zdążyła jednak nawet z nimi porozmawiać, bo przyszedł któryś z dźwiękowców i powiedział, że "to czas na show".
- Przepraszam. Muszę lecieć. - Aiden znów pocałował Tayuyę w policzek. Zanim jednak jeszcze odszedł za scenę, spytał: lubicie piwo?
Potem już zniknął, ale na stoliku przed ich siedzeniami pojawiły się kufle zimnego piwa. Cały zespół już poszedł na backstage, oprócz Karli. Dziewczyna czaiła się trochę, ale w końcu zebrała się na odwagę i podeszła do Tay, leniwie rozglądającej się po pomieszczeniu.
- Czego byś od niego nie chciała, pamiętaj, że jestem obok, więc lepiej trzymaj się od niego z daleka - powiedziała, jakby Tayuya miała się tym przejąć.
- Jak na swoją rasę, to strasznie głośno szczekasz - odparła i upiła łyk piwa, dając blondynie znak, że skończyła z nią rozmawiać. Co dziwne, tamta nawet nie odpowiedziała.
W loży, która okazała się troszkę większa siedziało jeszcze kilka osób, których dziewczyny nie znały. Hinata po kilku łykach piwa jakby wyzbywała się tego kija, którego połknęła, odkąd Tayuya pamiętała.
- Jest tak źle? - spytała Tay, patrząc na scenę, gdzie Aiden siadał właśnie za bębnami.
- Jest super. - Hinata uśmiechnęła się zadowolona. - Nigdy nie byłam na koncercie.
- Żartujesz!
- Nie. Chyba, że te ze szkoły muzycznej się liczą.
- Nie liczą…
- Więc nie żartuję.
W tym momencie wszystkie światła skupiły się na scenie, a dokładniej na Aaronie.
- Halo, halo. Jak mnie słychać? Oby perfekcyjnie! - Nagrodzono go brawami. Ludzi było tak do setki, lecz wszyscy zdawali się być zainteresowani koncertem.  Nie traktowali go jako dodatku, a jako główną atrakcję.
- Słuchajcie, to nasz pierwszy koncert w tej miejscówce, także oby był najlepszy... wśród najgorszych oczywiście. - Tłum się roześmiał. - Okej, starczy zbędnego gadania. Przed wami... Ned Temeth!
Rozległy się oklaski, rozpoczęła się pierwsza piosenka.
- Hej! Ja to znam! - Hinata podskoczyła na siedzeniu.
- Serio?
- Tak! Ten kawałek nazywa się "nożownik", zaraz będzie refren.


On pokroił mi serce, na cztery równe kawałki.
Jeden dam ci w podzięce, na drugi chcę jeszcze popatrzeć.
Trzecim się bawię  jak nie śpię. Opowiadam mu różne bzdury.
W czwartym jest ciebie najwięcej, a kawałek ten lżejszy od chmury.


Tayuya musiała przyznać, że piosenki były naprawdę spoko. Sama podrygiwała nawet nogą pod stołem i nie ukrywała, że wpatrywała się w Aidena przez cały czas, który to za perkusją zdawał się być odizolowany od całej reszty świata.
- Chcesz jeszcze piwa? - spytała Hinaty po trzecim kawałku.  Aaron właśnie zagadywał tłum, gdy Bob dostrajał sobie gitarę. Hyuuga miała rozanielone oczy i wygląda jakby faktycznie bawiła się świetnie.
- Możesz mi wziąć - odpowiedziała, nie zdejmując spojrzenia ze sceny. I Aarona…
Tayuya wstała i ruszyła ku barowi. Gdy wstawała nie miała jeszcze pojęcia, że to niczym wyjście na przeciw przeznaczeniu. Choć jeśli przeznaczeniem można nazwać dwukrotne nadepnięcie, przez co musiała lekko utykać i dostanie w twarz łokciem pewnego gościa, który jej nie zauważył, bo przemykała poniżej wysokości jego ramion to jest to przeznaczenie dość kiepskie.
Bez zastanowienia podeszła do barmanki, ponieważ barmanka na pewno nie mogła być nim, do tego była ruda. Zamówiła trzy piwa, myśląc, że Aiden po zejściu ze sceny na pewno będzie chciał się napić, a wydawało jej się, że nie miał własnego kufla.
Ned Temeth właśnie zaczęli kolejny kawałek. Tay zapłaciła za trzy litrowe baniaczki i dopiero teraz zorientowała się, że może sobie nie poradzić z doniesieniem ich. Zaklęła pod nosem, mając zamiar poprosić barmankę, aby popilnowała, czy coś, tego jednego wolnego kufla, gdy ona będzie nieść pozostałe dwa.
Ale nie zdążyła, bo ktoś złapał ją za łokieć, a Tay zanim go ujrzała, to zdążyła poczuć już znajomą wodę kolońską i usłyszeć niski, ciepły głos.
- Mogę ci jakoś pomóc?


***
Witam!
Nie rozdrabniając się chciałam tylko powiedzieć, że istnieje zespół o nazwie Ted Nemeth, nie Ned Temeth, bardzo lubię ich muzykę, propsuję, polecam i idę w tym miesiącu na koncert. S. Imai

8 komentarzy:

  1. Więcej SasuSaku życzę sobie cieplutko!
    Chodź AaroHina też może być niczego sobie.. ( co nie zmienia faktu, że liczyłam, iż gdzieś w odmętach tego zespołu zaczai się Naruto! :D )
    Rozdział fajniutki, przesympatyczny, miło się czytający! :D
    Czekam na więceeeeeej!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witam!
      Cóż, Hinata będzie jedną z atrakcji głównych VI, także miło, że ktoś czeka XD
      Miło mi bardzo, że ciągle ktoś przy mnie czuwa :3

      Usuń
  2. rozdział świetny. czuję lekki niedosyt SasuSaku. czekam na następny :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kolejny dobry duszek, który jest ze mną od lat :3
      Dziękuję :)

      Usuń
  3. Kobieto pisz!
    Hinata mnie rozbraja, Tay z "gnojem na widłach" też...
    Czekam z utęsknieniem na nowy rozdział!

    OdpowiedzUsuń
  4. Proszę pisz dalej, to opowiadanie stało się moim uzależnieniem! Czytałam już twoja karuzele ss, czyli ustnie dzieło sztuki twojego autorstwa, a ta historia zapowiada się na kolejne mistrzostwo z twojej strony, więc proszę pisz ! ❤

    OdpowiedzUsuń
  5. Czekam niecierpliwie na następne rozdziały ;>
    I pytanie jedno- czy ktoś sprawdza twoje rozdziały, czy sama je ogarniasz? Bo znalazłam kilka rzeczy, ale nie przeszkadzają zbytnio w czytaniu.
    Cheers xx

    OdpowiedzUsuń