Kilka godzin wcześniej
Tayuya w drodze do pracy myślała tylko o tym, dlaczego matka nie wychowała jej na próżną dziunię, która z racji swojej głupoty żyje w nieświadomości i do tego na czyjś rachunek. Dlaczego mówiła, że trzeba się szanować, być odpowiedzialnym i całą resztę mądrych mądrości według których żyła. Mogłaby przecież teraz leżeć i pachnieć, czy egzystować bez najmniejszego wysiłku, bo propozycji miała niegdyś wiele.
Jeden chciał ją kiedyś zabrać do Tybetu, żeby tam wziąć z nią ślub, bo dzień wcześniej oświadczył jej się na środku rynku, poprzez faceta ubranego w strój myszki Miki. Ów facet wziął ją siłą na ręce i zaniósł do fontanny, do której ją wrzucił, bo jej niedoszły mąż pragnął “miłości oczyszczonej”. Potem okazało się, że był jakimś fanatykiem buddyzmu, woda w fontannie była święcona i miał fetysz Myszki Miki. Tay generalnie wiedziała, że gość miał kasy jak lodu. Stać by ją było na wszystko. Od prywatnych apartamentów po prywatne jachty. Nawet do łóżka nie musiałaby z nim chodzić, bo upijał się prawie natychmiast i nawet by nie zauważył, jakby zamiast niej przespał się z murzynką.
Co więc poszło nie tak?
Najlepszy okres swojego życia przeżyła w liceum, ale nie umiała go docenić. Jak skończyła liceum, to myślała tylko o studiach, byciu studentem i wszystkim co związane z zapijaczonymi imprezami do samego rana z piątku na niedzielę. Jednak nawet na studia przyszła pora, bo zachciała iść do pracy, żeby już nigdy więcej nie musieć pisać egzaminów, których tak nie znosiła. I jak teraz prowadziła swoją starą hondę, nieubłaganie zbliżając się do warsztatu, nie mogła zrozumieć, co jej się do cholery w tym liceum nie podobało.
Chwilę później zaparkowała na swoim zwyczajowym miejscu. Warsztat, w którym pracowała, znajdował się na podwórku jednej z kamienic na pograniczu centrum i przedmieścia. Udało jej się tam trafić tylko dlatego, że kiedyś spotykała się z gościem, który miał fabrykę klocków hamulcowych - z tego słynął, ale produkował też inne części. Był w niej zakochany po uszy, jednak umknął mu fakt, że ona w nim nie. Spotkali się zaledwie kilka razy, ale tyle starczyło, żeby powiedział: mój znajomy szuka mechanika na wczoraj, a ty chciałaś zmienić pracę, złotko.
Zgodziła się od razu, gdy tylko usłyszała nazwę warsztatu. Ona zaczęła pracować, on stracił nią zainteresowanie, bo jasno mu oświadczyła, że nigdy nie zostanie dla niego wegetarianką, co doszczętnie zepsuło jego plany na wegerodzinkę.
W ogóle, jakąkolwiek rodzinkę.
Tay nie widziała się w roli matki. Nawet nigdy nie zajmowała się dzieckiem. Nie miała ani rodzeństwa ani rodziców i przez długi okres czasu bała się ludzi. Dopiero, gdy zmarła jej matka zastępcza stała się taka, jaką była teraz.
Weszła przez bramę na podwórko. Z zewnątrz nie widać było, że znajduje się tu ogromny warsztat. Kamienica była odrestaurowana, wyglądała jak zabytek. Jednak za bramą znajdowało się nowoczesne centrum mechaniki, gdzie ona sama zajmowała się odrestaurowywaniem starych samochodów.
Skinęła głową do recepcjonistki i ruszyła w stronę szklanych drzwi jej oddziału. Przywitała się z kim musiała, starając się unikać spojrzeń tych, z którymi jednak się nie przywitała. Szybko założyła swoje czarne, typowe dla mechanika, długie spodnie na szelki. Dzień był wyjątkowo gorący, a dzięki dyskretnemu podsłuchaniu dowiedziała się, że padła dziś klimatyzacja. Nie zastanawiając się więc zbyt wiele zmieniła stanik na sportowy, równie czarny i zabudowany jak spodnie. Poprawiła bandanę na głowie, dzięki której włosy nie spadały jej na oczy i poszła zobaczyć swój grafik na dziś.
W zastępstwie, przecież.
W pomieszczeniu dla personelu, gdzie można było sobie zaparzyć kawę i spędzić przerwę, wisiała duża korkowa tablica. Tam rozpisany był grafik dla poszczególnych sekcji, który właśnie przeglądała Tayuya, szukając nazwiska dziewczyny szefa. Pracowała tu już cztery lata, ale ostatnie trzy miesiące były koszmarne.
Z początku była dziewczynką na posyłki praktycznie każdego. Była kobietą, marnym puchem przecież mającym w genach jedynie gotowanie - to skreślało ją na starcie, jeśli chodzi o posadę mechanika. Mężczyźni traktowali ją jak popychadło do sprzątania i tak wyglądał jej pierwszy rok pracy. Dopiero wtedy szef się nad nią zlitował i kazał reszcie przyjąć ją do swojej ekipy i pozwalać pracować w zawodzie, a nie na mopie. Kolejne dwa lata wyglądały tak, że wykonywała drobnostki, ale miała dużo okazji do oglądania. Cud stał się podczas czwartego roku, gdy zachorował Yori - nie znosiła go. Był szowinistą i tępą świnią, a panował sezon urlopowy. Nie miał kto wykonać zlecenia, a było pilne. Zrobiła je, awansowała. Nawet zaczęto ją trochę szanować. Na tym stała teraz. Miała swoje stanowisko, gdzie mogła spokojnie założyć ulubione słuchawki i…
- Halo halo! Czy ktoś widział Dori?!
Tayuya na sam ten głos zirytowała się jeszcze mocniej niż rano, gdy dowiedziała się, że w ogóle ma przyjść. Pamela pracowała z nią od trzech miesięcy, ale tyle starczyło, żeby znienawidzili ją wszyscy, nawet Yori. Choć inaczej. Dopóki się nie odzywała i mogli patrzeć na jej odsłonięte cycki, to byli wniebowzięci. A potem otwierała buzię.
- Dori!
Pamela miała czarne włosy, choć farbowane, co było bardzo widać. Ust nie powstydziłaby się Kim Kardashian, tyłka też. Tay nie miała pojęcia ile było tam silikonu, ale jakby miała strzelać, to pokusiłaby się o dawkę śmiertelną, a jeśli taka nie istniała, to powołała ją do istnienia na rzecz Pameli.
- Dori, kochana!
Z gracją konia pociągowego Pamela wparowała do jej części warsztatu. Nawet się nie przywitała. Odkąd stała się nową zabawką szefa, czasami udawała, że nie widzi nikogo poza swoim psem. Niestety szef był w niej tak po uszy zakochany, iż zrobiłby dla niej wszystko.
O wilku mowa.
Postawny facet po czterdziestce wszedł do środka. Zapatrzył się na chwilę na Pamelę, a Tayuya miała ochotę zwrócić śniadanie. Słodkość była wszędzie, co znaczyło, że było jej zdecydowanie za dużo. Czarny demon zniknął z jej pola widzenia, dalej szukając Dori. Szef jednak podszedł do Tay.
- Cześć.
- Dobry. - Skinęła głową, wypatrując odpowiedniej zmiany.
- Przejmiesz jednak obowiązki Yakushiego, nikt nie zauważy braku Pamelki. - Mrugnął do niej porozumiewawczo i przez chwilę widziała w nim tego prawdziwego faceta z zamiłowaniem do samochodów, którego poznała cztery lata temu. Szybko się to jednak zniknęło.
- Toshiii! Nie mogę znaleźć Doriii! - Ten jęk sięgał zawrotnych oktaw. Zdecydowanie nie w guście Tayuyi.
- Musimy ją znaleźć, moment.
Powiedział i wyszedł. Tayuya już miała ponownie skupić się na grafiku, kiedy usłyszała głos szefa przez głośniki.
- Wszyscy mają przerwać pracę i zacząć szukać Dori. Powtarzam, wszczynamy poszukiwania Dori, natychmiast!
- To chyba jakiś żart - warknęła dziewczyna pod nosem, mając ochotę zamordować “Pamelkę” własnymi rękoma.
- Niestety obawiam się, ze to prawda.
Odwróciła się i ujrzała Aidena.
Był to jedyny facet prócz Kiby, który działał na nią w jakikolwiek sposób. Tylko przy nich mogła się zaciąć, bądź stracić wątek. W innych sytuacjach jej się to nie zdarzało praktycznie nigdy. Nie wiedziała dokładnie co pociągało ją w Aidenie. Może amerykańskie korzenie, może pasja do samochodów, a może do muzyki, bo był perkusistą, do którego wzdychała damska połowa miasta. A może te włosy w odcieniu jasnego blondu i oczy, za których zieleń można zabić?
- I będziemy teraz ganiać za jakimś farfoclem? - burknęła cicho, zakładając ręce na piersi.
- Farfoclem? Nikt już tak nie mówi.
- Ja mówię.
Lubiła słuchać jego śmiechu. Lubiła czuć się przy nim niska, bo miał ponad metr osiemdziesiąt wzrostu, gdy ona marne metr sześćdziesiąt sześć. W ogóle dużo w nim lubiła.
- To co, idziesz ze mną czy ma mi towarzyszyć Pamela? - rzucił jej porozumiewawcze spojrzenie, na co ona uśmiechnęła się jak psychopata, bo właśnie tak w jej wykonaniu wyglądał zachwyt. Niestety była pozbawiona wrodzonego uroku i delikatności. Były to zjawiska zupełnie jej nieznane.
- Chyba jestem zmuszona. - Przywołała na swoją twarz standardowe znudzenie i ruszyła za nim.
Aiden jednak zatrzymał się przy drzwiach. W swoim brudnym od smaru podkoszulku i długich spodniach wyglądał jak jakiś banita z gangu motocyklowego, ale to chyba przez włosy, przez te obłędne włosy i jednodniowy zarost. Fakt, że rzeczywiście jeździł na motorze, Tay odrzuciła na drugi plan.
- Będziemy tak stać? - spytała, gdy on patrzył na nią odrobinę zbyt długo.
- Przepraszam, zapomniałem co chciałem powiedzieć.
Odwrócił się szybko i wyszedł. Tayuya bez zbędnego pośpiechu poszła za nim. Wyszli na zewnątrz, gdzie stado pracowników przekrzykiwało się: Dori gdzie jesteś?!
- Jeśli krzykniesz tak choćby raz, to obiecuję, że więcej się do ciebie nie odezwę. - Zagroziła mu, ale on jedynie zbył ją śmiechem.
- To byłoby zbyt piękne.
- Bardzo śmieszne!
Zatrzymała się na chwilę, lecz on nie, więc mruknęła pod nosem: co za kretyn - po czym ruszyła za nim.
- Słyszałem!
- Prawidłowo - burknęła, lecz on tylko poczochrał jej włosy jak małemu dziecku. - Zostaw…
- Czemu?
- Bo mnie to drażni.
- No właśnie.
- No właśnie?
- Dokładnie tak. - Znów się do niej uśmiechnął, a ona odpowiedziała półgębkiem.
- Kretyn.
Wyszli przez bramę na ulicę. O dziwo, nikt poza nimi na to nie wpadł, bo wszyscy szczerze mówiąc mieli to gdzieś. Pooglądali się dookoła swoich stanowisk i to tyle by było z ich poszukiwań. To Aiden się uparł na jakieś faktycznie zaangażowanie.
Nie tracąc czasu, zaczęli się rozglądać w poszukiwaniu Dori.
Tayuya ruszyła w prawo. Sprawdzała nawet pod mijanymi samochodami. Mogła szefa posądzić o wiele, ale nie o taki cyrk. Nie dość, że musiała w ogóle przyjść do tej pracy, to jeszcze żeby było śmieszniej szukać jakiegoś psa, który bardziej przypominał fretkę niż rzeczywiście psa. Aż miała ochotę go znaleźć i gdzieś zakopać. Najlepiej żywcem.
Gdy wreszcie miała dość odwróciła się i widząc Aidena dosłownie obok siebie zaniemówiła na moment.
- Ale co t…
Jeśli wcześniej zaniemówiła, to teraz zamarła. Aiden nachylił się i pocałował ją, wprawiając w stan permanentnego osłupienia nie tylko ją, ale i samego siebie.
Odsunął się niespodziewanie, jakby czekając na jej reakcję, jednak ona potrafiła tylko na niego patrzeć szeroko otwartymi, szczenięcymi oczami. Gdy już miała coś powiedzieć, Aiden znów to zrobił, lecz teraz złapał ją jedną ręką w talii i przyciągnął do siebie, a ona rozpłynęła się pod jego dotykiem, jakby całowała się pierwszy raz w życiu. Odważyła się unieść dłoń i położyć ją na jego policzku. Odkąd zobaczyła go pierwszy raz, marzyła, żeby to zrobić.
Odsunęli się od siebie tylko dlatego, że ktoś zaczął bić im brawo i zrobił to niespodziewanie. Tayuya z tego wszystkiego źle stanęła i spadła z krawężnika. Syknęła cicho, jednak dawka endorfin przyćmiła ból.
Spojrzeli na kilku chłopaków z zakładu, którzy uśmiechnięci od ucha do ucha stali w bramie, dopiero teraz przestając klaskać.
- Nareszcie, młody! - rzucił jeden z nich, po czym poklepał resztę po plecach i pociągnął w stronę warsztatu, pozostawiając Tayuyi i Aidenowi ten teren do poszukiwań we dwójkę.
- Tay, ja przepraszam, ale… - wykrztusił Aiden przeczesując te boskie blond włosy, do których Tayuya mogłaby piać poematy, gdyby miała tylko choć trochę talentu muzycznego.
- To było, takie… - wzięła głęboki oddech - niespodziewane.
Stali tak na przeciwko siebie i patrzyli we własne buty. Tay pierwszy raz w życiu doświadczyła czegoś na kształt zawstydzenia, a Aiden wcale nie czuł się lepiej. Sytuacja była napięta i co najmniej niezręczna. Zaczynała sięgać wręcz zenitu upokorzenia, gdy ciszę między nimi przerwało szczekanie, które po głębszym namyśle przypominało bardziej pisk.
Oboje odwrócili się niczym na zawołanie. Ujrzeli obrazek, który zaskoczył ich oboje. Aiden od razu wpadł w śmiech, jednak Tayuyi nie było już tak wesoło. W sumie właśnie znalazła Dori, może dostanie za to darmowa wizytę u kosmetyczki, lecz to nie Dori przykuła jej uwagę. Nawet nie Akamaru, który bał się małego demona i próbował zerwać się ze smyczy. Problemem był jego właściciel, wpatrujący się w Tay przenikliwym wzrokiem.
- Dori! Dori! - wołał Aiden, ruszając w stronę małego zdrajcy, całkowicie nieświadomy, że zbliżał się do potencjalnego przeciwnika - i wcale nie był to Akamaru.
Dori jednak była na tyle zajęta zalotami, że chyba nawet nie zarejestrowała, iż znalazła się na rękach blondyna, który spojrzał na Kibę z uśmiechem.
- Dzięki stary. Mamy ją i wreszcie możemy wrócić do pracy. - Głaskał tę pokrakę z zezem, gdy Tayuya podchodziła do nich.
- Cześć - rzuciła w stronę Kiby.
- Cześć - odpowiedział, wkładając ręce w kieszenie.
Aiden jakby wyczuł, że coś się święci, bo ledwo zauważalnie - ale wciąż - zbliżył się do Tay, która czuła się jak w potrzasku. Dosłownie.
- Będziesz w pracy w tym tygodniu? - spytał Kiba, przerywając ciszę.
- Raczej powinnam.
- Spoko, to wpadnę. Mam coś ze skrzynią biegów. - Podrapał się po głowie, jakby ta kieszeń zaczęła go jednak parzyć.
- Tay nie zajmuje się takimi rzeczami. - Wtrącił się Aiden, jakby wreszcie zaniepokojony. Z Dori na rękach wyglądał śmiesznie, choć wciąż męsko w swoim roboczym komplecie. - Ale jak chcesz, to dla znajomego Tayuyi zrobię miejsce w grafiku i może cię gdzieś wcisnę do siebie.
“Powiało chłodem, albo walką kogutów” - pomyślała Tay, nie bardzo wiedząc co robić, a zdarzało się to rzadko.
Kiba zacisnął pięści ze złości, gdy Aiden tylko wytwornie głaskał Dori. Cała ta sytuacja wyglądała bardzo komicznie.
- Chciałem być obsłużony przez sprawdzonego specjalistę.
Oups.
Kości zostały rzucone, runda pierwsza rozpoczęta. Tay odczuwając wyraźną wrogość między panami zdecydowała się wkroczyć. Wciąż na szczęście nie zapomniała, że imię Kiba było teraz synonimem określenia: zdradliwa świnia.
- Nie wiem, czy warto tracić na ciebie czas - powiedziała, starając się brzmieć beznamiętnie. - Jeśli będę miała chwilę, to się odezwę, ale jest opcja, że się nie doczekasz.
Jak w bajkach dla dzieci rozgrywających się na dzikim zachodzie często przelatywała taka kupka siana zwiastująca ciszę, to teraz też by mogła. Pasowałaby idealnie.
- Muszę wracać do pracy, na razie Kiba. - Machnęła ręką i ruszyła w stronę warsztatu. - Chodź Aiden, Dori musi znaleźć swoją Nemo.
Aiden ruszył za nią posłusznie. Doszli w ciszy do bramy. Dopiero tam Tay obejrzała się za siebie, lecz Kiby już nie było. Blondyn to zauważył i zacisnął usta. Widział gołym okiem, że między tą dwójką albo coś kiedyś było albo miało być. Nie podobało mu się to. Nie planował z Tayuyą dzieci i labradora, jednak poznał ją na tyle, żeby wiedzieć, że to kobieta dla niego. Może faktycznie wybrał kiepski i mało romantyczny moment i w ogóle zrobił to źle, bo zaczyna się od randki a nie od pocałunków, jednak ważne, że zadziałało. Tego się trzymał. Gdyby go odepchnęła chyba nigdy więcej nie spojrzałby jej w oczy. Spojrzał na nią, na jej nieprzeciętną urodę i znów ujrzał ten upór, który charakteryzował jej spojrzenie, całkowicie różniąc się tym od jego, w którym zawsze znajdywało się miejsce na spokój.
I w tym momencie zdecydował.
Chciał zwrócić na siebie jej uwagę, więc dotknął delikatnie jej ramienia, wyrywając tym z zamyślenia. Uniosła na niego zaskoczone oczy, które po jego słowach rozszerzyły się jeszcze bardziej.
- Umówisz się ze mną?
***
Sakura, teraz.
Wczorajszy dzień był dziwny.
Leżałam w łóżku, nadal nie mogąc do końca uwierzyć, że to wszystko stało się naprawdę. To, to stanowczo wykraczało poza moje monotonne życie, jednak nie byłam pewna, czy na pewno nie wolałabym jednak zostać przy tej znanej monotonii. Była prostsza i spokojniejsza, a więzienne porachunki, cudowne dzieci i strzelanie do mnie niczym do kaczki było… niekonwencjonalne. To na pewno.
Gdy mąż Sheeiren podniósł się z kolan z Riv na rękach, w końcu ujrzałam jego twarz. Wychudłą, zmęczoną, choć wciąż przystojną. Zawsze kiedy widzę człowieka po raz pierwszy coś konkretnego o nim myślę. Potocznie można powiedzieć, że oceniam… okej, nawet się z tym nie kryję.
W jego przypadku nie walczyłam z przyzwyczajeniem. Mimo świadomości, że właśnie opuścił więzienie coś nie pozwalało mi zrobić z niego kryminalisty. Po prostu coś mnie blokowało przed aż tak oczywistym osądem. Gdy się wyprostował i stanął za Sheeiren na myśl przywiódł mi mur, który bronił ją ze wszystkich stron. To ona stała niepewna, niepodobna do siebie, jakby przygarbiona. On natomiast wyprostowany, pewny, nie do ruszenia.
Miałam całą noc, żeby to przemyśleć, jednak to nie wystarczyło. Sam Sasuke wcale nie ułatwiał mi prób rozwiązania zagadki. Nie mogłam mieć do niego jednak pretensji. Dla mnie była to ciekawa sprawa, lecz dla niego wyglądała raczej jak rodzinna tragedia. Dlatego też podczas jazdy do mojego mieszkania nie mówiliśmy za wiele. Szczerze, to nie odezwaliśmy się nawet słowem. Na szczęście pocisk nie uszkodził mu mięśni ręki, dzięki czemu mógł spokojnie prowadzić.
Musiał powiedzieć Sheeiren co zaszło. Co najśmieszniejsze, nawet nią to za bardzo nie wstrząsnęło. Po prostu skinęła głową i powiedziała, że z samego rana przeniosą się z Riv gdzie indziej. O mężu w tej kwestii nie wspomniała.
Sasuke, dopeiro gdy wychodziłam z auta, powiedział jednak, że będzie musiał się ze mną jeszcze spotkać, żeby wyjaśnić mi pewne - jak to ujął - okoliczności wczorajszej sytuacji. Nawet gdybym nie chciała go widzieć, to pewnie i tak bym się zgodziła. Byłam zbyt ciekawska. Problem polegał na tym, że bardzo chciałam, a to zdecydowanie przemawiało na moją niekorzyść. Było tym, czego miałam się wystrzegać i przed czym uciekać - nie tym, do czego lgnę jak ćma do ognia. Ktoś tu popełnia drastyczny błąd. I czemu znów jestem to ja?
- Sakura!
Schowałam się tylko bardziej pod kołdrą, mając nadzieję, że będę mogła tu zgnić na wieki.
- Sakura, śniadanie!
Ino odkąd rzuciła pracę na kasie zaczęła spędzać więcej czasu w mieszkaniu, racząc mnie teraz częściej swoją obecnością.
- Wiem, że nie śpisz! Chodź, mam coś ważnego!
Ugh.
Chciałam sobie poumierać w samotności, a nie przy trajkotaniu o yin i yang.
Zwlekłam się z łóżka i z wczorajszym makijażem oraz w samej bieliźnie i bluzie, która dał mi Sasuke wkroczyłam do kuchni, gdzie Ino naprawdę zrobiła śniadanie. Byłam mile zaskoczona.
- Boooże! - Podskoczyła, o mało nie upuszczając patelni, którą trzymała w ręce. - Jak ty wyglądasz?!
- Ciężka noc… - mruknęłam. Próbowałam wyciągnąć dłoń z włosów, które mocno skołtunione nie chciały jej uwolnić.
- Chyba katorżnicza - odparła, podsuwając mi pod nos talerz.
- A ty jak po pracy? - Zaczęłam skubać smażone warzywa, a ona w euforii złapała mnie z rękę.
- Już myślałam, że nie spytasz! - Wybiła mi z ręki widelec…
Podniosłam go mozolnie.
- Ten blondyn! Oh, Sakuuura! - A więc to tak. - Opowiedział mi wszystko o tym Sasuke! - A WIĘC TO TAK.
O mało się nie zakrztusiłam.
- Tak? Co ci powiedział? - rzuciłam niby to od niechcenia.
- Nooo, wiesz jaki to odjazdowy gość?
Wyglądała jak nastolatka zadurzona w wokaliście zespołu pop, który śpiewał o tym, jak w wieku piętnastu lat musiał zapomnieć o bólu i cierpieniu, więc uchlał się w trupa, bo jego artystyczną duszą nie potrafiła udźwignąć aż tyle. Ugh.
Tylko Sasuke był z zupełnie innej kategorii.
- Nooo, on i jego siostra i ojeciec są współwłaścicielami tej firmy. I on grał kiedyś w kosza i miał jakieś zawiłe dzieciństwo i jeeej.
No nie mogłam na nią patrzeć. No mimo całej sympatii do niej nie mogłam. Jeść też.
- Gdzie zniknęliście wczoraj? - Zbliżyła się jeszcze bardziej, skanując mnie wzrokiem. Czułam, że to ten moment, gdy niemo mówimy sobie “możesz go wziąć” albo “jest mój”.
- Nic ważnego, podwiózł mnie gdzieś, bo musiałam załatwić sprawę dla Sheeiren - odparłam wymijająco. Na widok radości w jej oczach poczułam, że popełniłam błąd. Chciałam się z nim spotkać, chciałam… Cholera. Wszystko spieprzyłam.
- O, to super, bo meeega mi się podoba.
Cholera. Cholera. Cholera!
To naprawdę duży błąd. Świetnie to rozegrałaś, Sakura. Po prostu świetnie.
- Trzeba przyznać, jest przystojny.
Zaczęłam wręcz torturować te smażone warzywa na talerzu.
No ale żeby aż tak zwalić sprawę…
- Ale ty spodobałaś się strasznie Kirito. - Puściła mi oczko, a ja miałam tylko ochotę zwrócić te pieprzone warzywka. - No cóż… On też jest przystojny! Wręcz bossski.
Grrr. Jak pracowała w tym swoim spożywczaku to z ludzi przystojnych widziała może jakiegoś Sebę w wyjściowym niedzielnym dresie, a teraz? Aż się boję tego, co będzie dalej.
Nie mogłam już patrzeć w te jej maślane oczy, więc wolałam szybko zmienić temat.
- Gdzie jest Tay?
- Emmm. - Ino podrapała się po głowie i usiadła na swoim miejscu przy stole. - Gdy chciałam ją obudzić to tylko warknęła, a ja chcę żyć. - Uniosła ręce do twarzy. Westchnęłam.
- Dobra, idę do niej…
Wzięłam swój talerz i ruszyłam na spotkanie z bestią. Ku mojemu zdziwieniu bestia nie wydała z siebie żadnego dźwięku gdy weszłam. Nie wykonała też żadnego ruchu. Leżała jedynie i patrzyła w sufit, co samo w sobie wyglądało trochę creepy.
- Halo? - mruknęłam. Brakowało mi tylko takiego patyka, żeby ją lekko dźgnąć.
- Bez odbioru…
Niczym smoczyca z jaskini wynurzyła się ona. Cała w bieli. Z pościeli.
- Mów, co ci leży na serduszku. - Usiadłam w jej nogach, dalej jedząc warzywka.
- Nie mam serduszka. - Głos niczym wołanie z grobu. Cokolwiek się wczoraj stało musiało być mocne.
- No to o c…
- Aiden się ze mną umówił.
- O.
Widelec zatrzymał się w połowie drogi do moich ust.
- I mnie pocałował.
Okej, samolocik trafił na lotnisko. Przełknęłam warzywko.
- Kiba to widział.
- Że co?!
- Ciszej - warknęła, ale Ino zdążyła już otworzyć drzwi i wcisnąć głowę do pokoju.
- Co? Co? Co?
- Po prostu kolejny dzień pracy z Pomelo. - Machnęłam ręką, chcąc ja zbyć, a ona chyba łyknęła haczyk.
- Ach, Pamelka. Ta to jest agentka - powiedziała i na szczęście wróciła do kuchni, zamknąwszy za sobą drzwi.
- Dzięki - mruknęła Tay i wzięła głęboki oddech.
Poustawiałam sobie to w głowie i usadowiłam się wygodniej.
- Jeszcze raz - chrząknęłam. - Że co?
- Jajco. To co powiedziałam.
Po tych słowach odebrała mi talerz i sama zaczęła jeść. Oparłam się o ścianę. W sumie do mnie wczoraj strzelano i to byłoby raczej większą sensacją, ale. Niech ma swoje pięć minut.
- A ty podobno zwiałaś z bankietu - powiedziała z pełnymi ustali i oczami wpatrzonymi w talerz.
- “Zwiałaś” to raczej kiepskie określenie - mruknęłam. Nie byłam pewna, czy powinnam o tym komukolwiek mówić, nawet Tay. Najpierw musiałam spotkać się z Sasuke i dostać jakieś konkretne wyjaśnienie, bo na razie wiedziałam jedno wielkie nic.
- Sakura! Telefooon! - krzyknęła Ino z kuchni, na co leniwie wstałam i ruszyłam do drzwi.
- To gdzie cię zabiera na randkę?
Spojrzałam przez ramię na Tay, która wyglądała jak kupka nieszczęścia - choć powinna promieniować czymś zgoła innym - i uniosłam brew, czekając na odpowiedź.
- Na koncert swojego zespołu.
- Uuu. - Uśmiechnęłam się pod nosem. - Tylko ubierz się jakoś konkretnie.
- Goń się. - Spiorunowała mnie wzrokiem, ale ja już zdążyłam ulotnić się na korytarz.
- Nie zdążyłaś - mruknęła Ino, która stukała coś na klawiaturze laptopa w salonie. Po chwili sama wyjęła telefon i przystawiła do ucha.
Zaczęłam szukać swojego, bo za Chiny nie wiedziałam, co z nim zrobiłam.
- Dzień dobry, tu Ino Yamanaka. Miałam się do pana zgłosić. - Zastygłam w bezruchu, podsłuchując, choć nie jakoś perfidnie. Tylko tak troszkę.. - W reklamie? Tak, bardzo chętnie. - Nie słyszałam w jej głosie tego zachwytu, który powinien tam być i już miałam iść do siebie, gdy znów się odezwała. - Może pan powtórzyć? Reklamie reeboka? - Wygięłam się jak struna, węsząc. Nie dość, że bezkarnie zrzekłam się praw do Sasuke, to jeszcze zrobią z niej sławę… - Takiej o-o-ogólnoświatowej. - Spojrzałam na nią ukradkiem. Siedziała, zszokowana gapiąc się w ścianę. - Jestem, jestem! - Jej cisza trwała o chwilę za długo i chyba zniecierpliwiła tym swojego rozmówcę. - Tak, bardzo chętnie. Eee, jutro? Tak, tak. Będę. Trzynasta, CSiR. Jasne, tak. Do widzenia. Dziewczynyyy! - Nawet nie zdążyła odłożyć telefonu, a jej pisk już obudził całą kamienicę.
- Tak? - spytałam, udając, że nie mam o niczym pojęcia.
Przez kolejne piętnaście minut razem z Tay byłyśmy zmuszone wysłuchiwać o tym, jaki Kirito jest fantastyczny, bo załatwił jej tę reklamę i jaki jest wspaniały, ale oczywiście nie tak cudowny jak Sasuke, który na pewno zwróci na nią uwagę, gdy nagra tę reklamę.
Ech.
W końcu udało mi się dostać do swojego pokoju. Na ekranie telefonu widniało powiadomienie o nieodebranym połączeniu oraz wiadomości.
Sheeiren
Sakura, przyjdź dzisiaj o 15 do mojego biura. Chyba muszę ci coś wyjaśnić.
Klops.
Ledwo zdążyłam zablokować klawiaturę, a ekran znów się rozjaśnił. Pojawiło się na nim zdjęcie Ichiro i sygnał połączenia przychodzącego. Westchnęłam.
- Hej - powiedziałam, szukając w szufladzie świeżej bielizny.
- Cześć. Jak tam bankiet?
W tle słyszałam szum uliczny i mega donośny klakson, który mnie rozdrażnił. Jakby Ino nie zrobiła tego przed nim.
- Pojawiły się komplikacje, ale w efekcie wszystko wyszło super.
- Słuchaj… - Wyczułam zawahanie w jego głosie, taką jakby niepewność i z doświadczenia wiedziałam, że gdy zachowywał się w ten sposób, to chciał mi powiedzieć coś tak dla niego ważnego jakby co najmniej miał mi się oświadczyć. - Zmarła moja ciocia Lou.
Zatrzymałam się w pół kroku. Poznałam ciocię Lou. Była babką po sześćdziesiątce, której pasją były rowery górskie. Kochała kolarstwo ponad życie i nikt nie mógł jej przetłumaczyć, że powinna się oszczędzać w tym wieku. Miała w sobie tyle wigoru co non stop biegający pięciolatek i nigdy nie widziałam jej narzekającej bądź zmęczonej.
- C-co się stało?
Usiadłam na łóżku i przytuliłam do siebie poduszkę.
- Zawał, ale przynajmniej zmarła na rowerze… - Próbował obrócić to w żart, ale ja potrafiłam mieć tylko łzy w oczach. Byłam prawie pewna, że on też.
- Kiedy?
- Dwa dni temu, ale ojciec powiedział mi dopiero teraz.
Oparłam się o ścianę i wzięłam głęboki oddech.
- A pogrzeb?
- Jutro o dziesiątej. Tam przy placu Niepodległości. Jednak… nie dzwonię tylko po to. - Chyba wszedł do jakiegoś pomieszczenia, bo zrobiło się cicho i żaden klakson mnie już nie drażnił.
- Hm?
- Lou zostawiła spadek, a że nienawidziła mojego ojca, to wszystko przepisała na mnie.
Zmarszczyłam brwi, niekoniecznie wiedząc dlaczego mi o tym mówił.
- I?
- Chcę przekazać te pieniądze na zabiegi dla twojej mamy.
Zatkało mnie. Otworzyłam tylko usta i siedziałam tak, próbując zaakceptować to, co powiedział.
- Ichiro, nie wiem czy ja tak mogę, to…
- Po prostu otwórz jej konto w jakiejś fundacji. Tam prześlę wszystkie pieniądze, a to prawie 80% całej sumy - powiedział, jakby wyzbywając się już niepewności i będąc przekonanym, że robi dobrze. - Sakura, jesteś tam?
- Ja… Nie wiem, co ci powiedzieć.
- Nic. - Łzy napłynęły mi do oczu. - Po prostu otwórz to konto, proszę.
- Dz-dziękuję. Kiedyś ci się odwdzięczę, obiecuję. - Przetarłam nos, żeby nie zasmarkać sobie koszulki.
- Nie musisz. Ona potrzebuje tych pieniędzy bardziej niż ja. - Czułam, że właśnie delikatnie się uśmiecha.
- To może pójdziemy jutro po… po wszystkim na kawę? - Potrząsnęłam głową, chcąc wziąć się w garść. Nie powinnam płakać, powinnam się cieszyć. Nie mogło spotkać mnie nic lepszego. Tylko ta ciocia Lou...
- Nie bardzo mam nastrój, ale myślę, że to dobry pomysł.
- Okej, to zapraszam i… jeszcze raz dziękuję.
Przez kolejne piętnaście minut zdążyłam posprzątać w pokoju, ubrać się w miarę elegancko i umalować się delikatnie. Poszłam do pokoju Tay, bo siedziały tam razem z Ino, a raczej Ino gadała bez przerwy. Tayuya udawała, że jej słucha.
- Muszę wyjść, mam spotkanie z Sheeiren.
- Ja też zaraz spadam, muszę pójść do kosmetyczki przed jutrzejszymi zdjęciami. - Blondynka odrzuciła swe długie włosy na plecy.
- Tylko, żeby nie była to porno sesja. - Tayuya, chcąc uniknąć spojrzenia koleżanki wzięła do ręki telefon.
Zdążyłam wyjść, nim Ino wszczęła wrzask, który usłyszałam na szczęście już na klatce. Ze słuchawkami w uszach wyszłam na ulicę, kierując się na przystanek. Nie bardzo wiedziałam czego się spodziewać, choć nie to zajmowało moje myśli. Siedząc w autobusie szukałam w internecie informacji o zakładaniu kont w różnych fundacjach. Z tego co wyczytałam nie było to trudne. Wybrałam nawet jedną, konkretną.
Gdy wysiadłam pod budynkiem, gdzie Sheeiren miała biuro, zdążyłam doczytać już każdą zakładkę na stronie internetowej fundacji. Wyjątkowo byłam dobrej myśli. Razem z moimi oszczędnościami, kredytem, który byłabym w stanie udźwignąć i dodatkową pracą powinnam dać radę zebrać całą sumę.
Weszłam na trzecie piętro oszklonego budynku. Czekał tam na mnie przytulny hol i sekretarka Sheeiren, która tylko spojrzała na mnie i mruknęła pod nosem “szefowa czeka”.
Sama “szefowa” wcale nie pałała większym entuzjazmem na mój widok. Imai siedząc za biurkiem wyglądała jakby nie spała z tydzień, papiery leżące obok niej wydawały się ją osaczać, a nawet jej z reguły nienaganny ubiór wołał pomstę do nieba. Sheeiren siedziała w jakiejś za dużej koszulce, w której zdawała się tonąć, mając na nogach jakieś trampki na kiju, które miały swoją młodość dawno za sobą.
- Siadaj, Sakura.
Powiedziała tylko tyle, ale to wystarczyło, żebym poczuła się nieswojo. Przez wczorajszą sytuację miałm wrażenie, jakbym wpadła w sam środek jakiegoś wielkiego konfliktu między nią, jej mężem i Sasuke, choć wszyscy byli mi obcy. Sheeiren chyba podzielała moje zdanie, bo odczułam, że mimo iż musiała ze mną porozmawiać, to wcale nie miała ochoty.
- Po pierwsze chciałabym cię bardzo przeprosić za wczorajszą sytuację - chrząknęła i zacisnęła usta w cienką linię, co tylko potwierdziło mnie w przekonaniu, że mówiła do mnie raczej z przymusu. - Najpierw za zamieszanie na bankiecie, za Riv, no i wiadomo… co było potem.
- Fakt, nie spodziewałam się tego - odparłam, choć byłam bardziej ciekawa niż dałam to po sobie poznać. - Nie mam zamiaru tego rozdmuchiwać, lecz chciałabym wiedzieć, czemu ktoś w ogóle to zrobił.
Sama nie wiem czemu po prostu tego nie zgłosiłam i nie rzuciłam pracy, aby znaleźć robotę, w której nikt nie chciał mnie zastrzelić. Miałam po prostu jakieś głupie wrażenie, że nic mi się nie stanie.
Sheeiren wstała i podeszła do okna.
- Ponad dwa lata temu mój mąż zrobił coś złego i to jedna z konsekwencji - odpowiedziała rzeczowo. - Myślałam jednak, że kiedy wyjdzie to, to wszystko się skończy. Najwyraźniej się myliłam. - Rozłożyła ręce, a ja wręcz czułam tę jej bezradność. - Nie bardzo nawet wiem, co ci powiedzieć. Przepraszam, że do ciebie strzelano? Przepraszam, bo to ja powinnam być na twoim miejscu, tylko mnie nikt nie przewróciłby na ziemię? Ja… ja naprawdę nie wiem, co powinnam ci powiedzieć.
Umilkła, a ja miałam jedynie gulę w gardle, która nie pozwalała mi się odezwać. Dopiero, gdy Imai odeszła od okna zdecydowałam się odezwać.
- Czy ty, Riv i twój mąż macie gdzie się podziać?
Nie chciałam, żeby odebrała to jako litość, bądź nie daj Boże przejaw jakiejś ironii. Jednak sposób w jaki na mnie spojrzała wręcz rozdarł mi serce. Nie wiem, co się działo w jej głowie, nawet nigdy nie próbowałam się dowiedzieć. Była ode mnie starsza o kilka lat, ale nigdy nie postawiłam jej na równiej stopie co resztę znajomych. Była po prostu szefową, która gdy coś spieprzyłam mogła mnie zwolnić, i postrzegałam ją tylko w ten sposób. Teraz jest spróbowałam zajść ją od innej strony: dziewczyny, którą wczoraj ktoś planował zastrzelić. Choć wydawało mi się, że to wszystko miało raczej charakter groźby. To przecież jej mąż był powodem tego całego zamieszania.
- Mój mąż? - Pokręciła głową, jakby chciała samą siebie przekonać, że dobrze robi. - Nie wiem, co ze sobą zrobi Itachi, ale ja i Riv śpimy teraz w mieszkaniu po mojej matce.
- Jeśli potrzebowałabyś jakiejś pomocy…
- Pomocy, pomocy. - Zacisnęła pięści, chyba przez złość przekazując mi jak bardzo było z nią źle. - A potrafisz ochronić mi córkę, jeśli jakiś szaleniec będzie do niej strzelać? Albo mnie?
Złapała się za głowę i wzięła głęboki oddech.
- Przepraszam, nie powinnam na ciebie naskakiwać.
Usiadła z powrotem na fotelu i aby zająć czymś dłonie bawiła się spinką do włosów, która przed chwilą leżała na biurku.
- Zależało nam, żebyś nie szła z tym na policję, bo Itachi dopiero co wyszedł i byłyby z tego same kłopoty. Sasuke miał zająć się jakąś ochroną i - spojrzała na zegarek - powinien niedługo przyjść. Zrozumiem, jeśli będziesz chciała jakieś pieniądze za to milczenie, dostaniesz je.
- Pieniędzy potrzebuję bardziej niż kiedykolwiek, ale nie chcę ich zarobić w ten sposób - mruknęłam, a ona tylko uniosła na mnie wzrok. - Potrzebuję więcej zmian, więcej roboty, w…
- A, tego jeszcze ci nie powiedziałam. - Machnęła ręką. - Siostra Itachiego, Dyara poszukuje sekretarki, bo jej poszła na macierzyński i chce kogoś na zastępstwo. Sasuke powiedział, że masz kwalifikacje i doszłam do wniosku, że nawet byś się tam nadawała. Pensję raczej miałabyś większą niż u mnie, a wiem, że jeśli Dyara kazałaby ci zostać po godzinach, to na pewno by ci je naliczyła jako płatne.
O.
Miałam wcześniej propozycje pracy jako sekretarka, jednak nigdy w tak wielkiej firmie. Taka zmiana wiązała się z mniejszą ilością wolnego czasu i w sumie wszystkiego, ale była to świetna okazja, żeby zarobić więcej kasy, a ja przecież nie narzekałam na jej nadmiar.
- To… ja jestem chyba chętna.
- Jeszcze coś. - Sięgnęła do szafki obok i szukała czegoś po omacku. - Proszę. Premia za wczorajsze utrzymanie bankietu oraz coś, żebyś miło wspominała firmę.
Położyła przede mną pieniądze. Nie widziałam ile ich było, ale tak na oko leżała przede mną miesięczna pensja.
- Dziękuję - odparłam, nie zamierzając narzekać.
- Nie myśl, że mam w zwyczaju rozdawać ludziom pieniądze za nic bądź kupować ich milczenie. Ta sytuacja jest dość… Wyjątkowa, a ty i tak de facto nie zgodziłaś się na wzięcie pieniędzy, więc sądzę, że to dobra opcja.
- Dziękuję.
Schowałam pieniądze do torebki. Już za pierwszym razem wzięłabym - pewnie większą - sumę, gdyby nie to, że kwotę za operację mamy można było zapłacić w dwóch ratach. Tata upewnił się co do tego, gdy jechałam w autobusie. Ciągle jednak nie mogłam sobie wybaczyć, że buduję swoje szczęście na tragedii Ichiro. Jednak jeśli nie wezmę tych pieniędzy, to nie dam rady spieniężyć zabiegów. I tak to błędne koło się kręci, a ja tylko skaczę to tu to tam nie bardzo pewna co robić.
- Nie wiem, czy jest coś jeszcze, co mogłabym ci po…
Sheeiren przerwała, bo ktoś zapukał do drzwi. Nie czekał jednak na pozwolenie. Sasuke wszedł do gabinetu i zanim mruknął: cześć - to zdążył głęboko westchnąć i zmarszczyć brwi.
- Gdzie jest Riv? - Imai spojrzała na szwagra, ale ten tylko uniósł znudzony brew.
- No chodź. - Machnął ręką za sobą. Dziecko niepewnie weszło do środka, ale na widok matki uśmiechnęło się.
- Cześć.
Tak jak ostatnio, dziewczynka trzymała w rękach pluszową zabawkę. Gdy zdjęła spojrzenie z Sheeiren, skierowała je na mnie.
- O, dzień dobry.
- Cześć. - Pomachałam jej i po tym w pomieszczeniu zapadła niezręczna cisza.
- No, to ja wracam do firmy. Dasz sobie dalej radę? - Sasuke włożył ręce w kieszenie spodni z kompletu do marynarki. Włosy miał rozwiane, a ja nie posiadałam się z radości, że wyglądam lepiej niż planowałam, bo z początku miałam po prostu wskoczyć w t-shirt, a nie w krótką, choć wciąż wizytową spódniczkę, koszulę i marynarkę.
- Tak. Słuchaj, wziąłbyś Sakurę ze sobą. Jest umówiona z Dyarą.
- Jest?
- Jestem? - spytałam, nie planując wcześniej aż tak szybkiego spotkania z przyszłym pracodawcą.
- No co się tak patrzysz jak ciele w malowane wrota, baranie. Sam mi ją podsunąłeś. - Riv się zaśmiała, i nawet sam Sasuke uśmiechnął się pod nosem.
- Ale muszę coś załatwić po drodze.
- Przeszkadza ci to? - spytała mnie Sheeiren, lecz zaprzeczyłam.
- Widzisz? Idealnie. To jedźcie. - Machnęła na nas ręką, a drugą wyciągnęła do Riv. - Ja mam robotę.
- A, no spoko. - Uchiha podrapał się po karku. - To chodź, Sakura. Trochę mi się spieszy.
- Jeszcze raz dziękuję - powiedziałam na odchodne do Sheeiren.
- Ja też.
Skinęłam głową na pożegnanie i pomachałam do Riv.
- Jakbyś czegoś potrzebowała to dzwoń.
- Zapamiętam.
Drzwi zamknęły się, a ja spojrzałam niepewnie na Sasuke, który po chwili namysłu westchnął jedynie i spojrzał na mnie z wyższością. Miał kiepski dzień, było to widać gołym okiem. Nie, żeby mój był fantastyczny, ale w sumie to był, bo już zaledwie kilka kroków dzieliło mnie od pomocy mamie, a nie marzyłam teraz o niczym innym.
- Gdzie musisz podjechać? - spytałam, gdy wreszcie się ruszył.
- Nie twój interes - żachnął się, choć mimo wręcz pogardy, która wylewała się z niego, gdy choćby musiał na mnie spojrzeć, otworzył mi drzwi prowadzące na zewnątrz budynku.
- Dzięki - burknęłam, co by nie być od niego gorsza.
- Na którą jesteś umówiona z Dyarą?
- Na zaraz.
Szłam za nim do znanego mi już samochodu, który był tak samo odjazdowy jak ostatnio. Miałam jednak nadzieję, że gdy dziś z niego wysiądę nikt nie będzie do mnie strzelał niczym do królika.
Wsiedliśmy do środka, a ja wzdrygnęłam się na myśl pozostania zwierzyną łowną.
- Zimno ci? - zakpił i odpalił silnik. Natychmiast w twarz buchnął mi podmuch lodowatego powietrza, co tylko dodatkowo mnie zirytowało.
- Nie, skądże.
Ku mojemu zdziwieniu odpaliło się też radio, choć nie sam ten fakt mnie zdziwił, a muzyka, która zaczęła wydobywać się z głośników. Nie posądzałam Sasuke o słuchanie James’a Blunt’a. On jednak jakby nie zauważył mojej reakcji i spokojnie wyjechał z parkingu.
Kątem oka podglądałam jego umięśnione ramiona, które wspaniale kształtowały się pod materiałem białej koszuli. Cóż, od zawsze miałam słabość do męskiej elegancji.
Jechaliśmy chwilę w ciszy, jednak jemu zdawała się ona nie przeszkadzać. Nie bardzo wiedząc co powiedzieć postanowiłam milczeć. Czułam się w jego towarzystwie nieswojo, jakbym była skrępowana. Miałam wrażenie, jakby każdy mój ruch, gest czy słowo były przez niego oceniane z automatu, jakby się nad tym nawet nie zastanawiał. A ja nie lubiłam być oceniana, tym bardziej pochopnie.
- Zaczekaj tu chwilę.
Nawet nie poczekał na to, co powiem. Po prostu wyszedł, a ja oparłam głowę o siedzenie, biorąc głęboki oddech. Mimo że zabrał kluczyki ze stacyjki wciąż mogłam włączyć radio. Rozejrzałam się po okolicy, jak i spojrzałam na budynek, w którym zniknął Uchiha. Nie wzbudził on jednak moich podejrzeń. Patrzyłam na zwykły, niczym nie wyróżniający się biurowiec.
Sasuke nie było już z piętnaście minut. Nudziło mi się na tyle, żeby liczyć okna owego biurowca. Z braku laku zobaczyłam, czy trzyma coś w podłokietniku. Tata dla przykładu zawsze chował tam okulary słoneczne i klucze do domu. Sasuke dla odmiany schował tam perfumy i gumy do żucia.
Co kto lubi, w sumie.
Z racji, że Uchihy nadal nie było na horyzoncie, otworzyłam skrytkę w skrzynce rozdzielczej. Wyjęłam kilka płyt CD, przyglądając się każdej z osobna. Stevie Wonder, James Blunt, Sting. Musiałam przyznać, że miał gust.
Znalazłam tam też mnóstwo ulotek. Po cholerę mu ich tyle?
Myjnia samochodowa, szybkie kredyty, obiady na wynos, karta stałego klienta w butiku z damską odzieżą, kupon rabatowy... chwila moment. Powróciłam do karty, która obudziła we mnie mieszane uczucia. Spojrzałam na nią, mając ochotę wyrzucić ją za okno. Nie, żebym miała jakiekolwiek prawa do choćby cienia jakiejś zazdrości, ale... Dobra, musiałam wrócić na ziemię. Nie znałam tej sieci sklepów, którą reklamowała ulotka, lecz to pewnie dlatego, że byłam zwykłą podbiedłą dziewczyną, mogącą tylko marzyć o takich ciuchach. Sasuke kupował swoim kobietom raczej to co najlepsze. Na takiego wyglądał. Trochę gadżeciarza, trochę pozera, takiego gościa, który nigdy do końca nie jest sobą. Smutny jego żywot.
Po obrzuceniu spojrzeniem reszty ulotek miałam zamiar z powrotem wrzucić wszystko co miałam na kolanach do schowka, jednak moją uwagę przykuł biały papier wystający spod ciemnego zeszytu, którego wcześniej nie zauważyłam. Upewniłam się, że Uchiha wciąż nie opuścił biurowca i szybko wzięłam do ręki coś, co okazało się być kopertą. Przygryzłam na moment wargę, tocząc ze sobą wręcz wewnętrzną batalię w imię prawości, posiadania sumienia skrupułów, blablabla... Otworzyłam pospiesznie niezapisaną niczym z wierzchu kopertę.
W środku znajdowała się złożona na cztery kartka.
Chyba udało mi się odkryć coś, co próbowałeś długo przede mną ukryć, Uchiha. Wiedz, że powoli zaczynam odkrywać twoją tajemnicę i to nie jedną, bo jest ich naprawdę wiele. Dowiesz się, gdy będę wiedzieć wszystko, a wtedy zażądam ceny za swoje milczenie. Miej tego świadomość. Nie każ mi się znów krzywdzić, Raion.
Okej, to było dziwne.
Raion.
Schowałam szybko list z powrotem do koperty oraz ułożyłam w schowku wszystko tak, jak było. Nie byłam znawcą od kryminalnych zagwostek, jednak byłam prawie pewna, że to groźba. Cholera, to na pewno groźba. Ciekawe, czy dostał ją przed tą akcją wczoraj czy dopiero dziś rano. Wiedziałam, że tutaj gra toczyła się o wysoką stawkę, ale powoli zaczynało mnie to już konkretnie przygniatać. Strzelaniny, groźby, więzień wypuszczony na wolność, który nie pasował mi na kryminalistę, autystyczna dziewczynka wszędzie widząca śmierć - jeśli mówić w oparciu o jej rysunki. To było strasznie pogmatwane, a w środku tego badziewia siedział on, Uchiha.
- Wybacz, że tak długo. - Podskoczyłam na dźwięk jego głosu. Nie zarejestrowałam, jak się zbliżał. Dobrze, że zdążyłam wszystko schować. Inaczej byłoby kiepsko.
- Nie ma sprawy - odpowiedziałam odrobinę za późno.
Sasuke spojrzał na mnie podejrzliwie, jakby szukał odpowiednich słów. Z jego rozmyślań wyszło jednak tylko:
- Wszystko w porządku?
Och, niebiosa. Cóż za elokwencja po tak długim namyśle.
- Tak, możemy jechać.
Tym razem Sasuke przełączył odtwarzacz płytowy na stację radiową, a z głośników popłynął jakiś marny pop. Nie skomentowałam tego, bo moje myśli nadal pochłaniał tajemniczy list. Bez adresu, a w kopercie, co znaczyło, że ktoś musiał go podrzucić. Do tego może nie był to list do Sasuke? Nazwisko się zgadzało, jednak imię Raion nie pasowało do reszty. Może to jakaś ksywka?
- Uwaga, uwaga. Tu wasz ulubiony prowadzący Iniro Krayashi, którego słuchacie w radiu Daily Tokio!
- Nienawidzę gościa - mruknął Sasuke pod nosem, na co zaśmiałam się cicho.
- Fakt, jest mocno irytujący.
- Jakiś wspaniałomyślny słuchacz doniósł nam, że trasa S9 w kierunku północnym stoi w korku. Cóż był to za wypadek! Trzy auta, co najmniej dwie ofiary śmiertelne! Czyż to nie tragiczne? O...
Radio umilkło wyłączone przez Sasuke nagłym ruchem.
- Dłużej nie mogłem.
- Przynajmniej wiemy, żeby unikać S9. - Wzruszyłam ramionami, choć rozbawiła mnie jego reakcja.
- Taaak. - Zmarszczył brwi. - Pojedziemy obwodnicą i odbijemy na K12.
- Jak wolisz jestem tylko pasażerem, wię...
Krzyknęłam z zaskoczenia, gdy Sasuke gwałtownie zahamował, przez co zarzuciło tyłem samochodu, a my nagle rozpędzaliśmy się w kierunku, z którego przed momentem nadjechaliśmy.
- Nie rób tak! - Wystraszyłam się, nadal mając paznokcie wbite w fotel.
- Przecież jesteś tylko pasażerem... - Uśmiechnął się półgębkiem jak zadowolone dziecko, po czym jeszcze bardziej przyspieszył, a ja jedynie sprawdziłam czy mam dobrze zapięte pasy.
- Jeśli teraz zginiemy, to chcę, żebyś wiedział, że nie tak chciałam umrzeć - odparłam, ciągle nie mogąc się rozluźnić.
- Co ty tak od razu do tego umierania - rzucił i puścił na chwilę kierownicę, aby rozpiąć sobie górny guzik koszuli. Gdy to zarejestrowałam, spanikowałam i chciałam złapać kierownicę, jednak Sasuke mnie uprzedził. - Wyluzuj, mały napaleńcu - prychnął, lecz z lekkim uśmiechem na ustach. - Wszystko mam pod kontrolą.
- Jedziesz sto pięćdziesiąt w zabudowanym! Nazywasz to kontrolą? - syknęłam, ale on nic nie zrobił sobie z moich słów. Nadal wyprzedzał wszystko co się dało na dość wąskiej dwupasmówce.
- Ale z czym ty masz problem? - Machnął ręką, na co zmrużyłam oczy. Cholernie bałam się szybkiej jazdy, bo wolałam się gdzieś spóźnić, niż skończyć jako płaski placek na asfalcie. Sasuke najwyraźniej miał inny pogląd na tę sprawę.
- Jedziesz za szybko!
- Wydaje ci się...
- Licznik nie kłamie! - Spojrzałam na niego, gdzie wciąż widniała magiczna liczba sto pięćdziesiąt.
- Kłamie.
- Słucham?! - Otworzyłam szeroko oczy, sztywniejąc na całym ciele.
- Masz rację. Powyżej stówy zaniża o dwadzieścia na godzinę.
Zamarłam. To było niepoważne! Głupie! Panikowałam coraz bardziej. Panicznie bałam się samolotów i szybkiej jazdy samochodem odkąd pamiętam. Za dużo widziałam wypadków w swoim życiu. Nie chciałam uczestniczyć w kolejnych.
- Zatrzymaj się! Słyszysz?! - wrzasnęłam, ale co zrobił Uchiha?
Miał mnie totalnie w dupie.
- Wyluzuj. Po prostu trochę mi się spieszy.
Już miałam ponownie wybuchnąć, gdy jednak zaczął zwalniać.
- Co jest? - warknął cicho, a ja dopiero teraz trzeźwym wzrokiem spojrzałam przed siebie. Za chwilę mieliśmy wjechać w długi tunel, z którego był tylko jeden wyjazd. Samochody jednak zamiast nie wytracać prędkości, hamowały aż do całkowitego zatrzymania. Dookoła rozległy się przekleństwa i ryk klaksonów zdenerwowanych ludzi.
Zanim Sasuke zdążył zwyzywać wszystko i wszystkich, włączyłam z powrotem radio, czując, że muszę to zrobić.
- Uwaga, uwaga! To znów ja! Wasz ulubiony prowadzący Iniro Krayashi! Muszę was moi kochani wyprowadzić z błędu! Cóż za potworne niedopatrzenie! Nasze źródło okazało się zdradziecką kanalią konkurencji, aby nas skompromitować. Nadszarpnięto nasze dobre imię, ponieważ podałem wam, moi kochani, że to S9 stoi w korku. A to nieprawda! Jaki marny mój los... To K12 zostało zablokowane. Wypadek wydarzył się w tunelu! Odpokut...
- Dopilnuję, żeby była to jedno ostatnia audycja w jakimkolwiek radiu - warknął Sasuke i uderzył dłońmi o kierownicę.
Wszystkie auta stały w miejscu. Korek nawet powoli się nie rozluźniał. Nie mieliśmy nawet gdzie odbić, czy choćby zawrócić. Z obu stron odgradzały nas barierki, a z tyłu i z przodu inne auta. Sytuacja wyglądała zgoła beznadziejnie, tym bardziej, że Sasuke podobno się spieszyło.
- I masz, za karę - burknęłam i założyłam ręce na piersi, nieco ciesząc się, że tym razem to on się wściekał, a nie ja.
- Karę, karę. To ten kretyn z radia, to jego wina! - Zacisnął dłonie w pięści aż pobielały mu knykcie. Dopatrzyłam tam cienkie blizny, które odznaczały się na naciągniętej skórze. Udałam jednak, że nic nie zauważyłam, kierując jego uwagę z powrotem na radiowca.
- I pomyśl, że on jeszcze dostaje za to pieniądze - powiedziałam z przekonaniem, przybierając poważną minę.
- No dokładnie! Ktoś mu za to płaci! - Podłapał moją przynętę, coraz bardziej się podburzając.
- I to sporo, Daily Tokio to nie byle jaka stacja. - Kontynuowałam. Sasuke był jednak zbyt zajęty wysyłania tego durnia do piekła, aby mnie przejrzeć.
- Właśnie. Powinien stamtąd wylecieć!
- Tak, na zbity pysk!
Tak się zaaferował, że dopiero teraz na mnie spojrzał, a tego już nie wytrzymałam. Wybuchnęłam śmiechem, a jego zdezorientowana mina spowodowała jedynie, że śmiałam się głośniej.
- Ty, ty się ze mnie naigrywasz, ty mała kanalio. - Zmrużył oczy w wąskie szparki, wypowiadając te słowa niskim głosem. Chyba miało mnie to przestraszyć.
- Nieee, skądże znowu? - Uspokoiłam się na chwilę, próbując zdusić chichot.
- Nawet nic nie powiem. - Przyłożył sobie pięść do ust, a ja rozparłam się na fotelu.
- Wychodzi na to, że musisz spędzić ze mną więcej czasu niż planowałeś. Cóż za szkoda! - Od razu wyczuł delikatną nutę ironii, ale w odpowiedzi posłał mi jedynie "groźne" spojrzenie.
- Nie drażnij lwa. - Wciąż był zły, lecz dzięki temu coś zaskoczyło. Raion oznaczało przecież lwa. Dlaczego od razu o tym nie pomyślałam.
- Lwa powiadasz? - Łypnął na mnie niemiło i zacisnął usta.
- To takie... powiedzenie. - Tłumaczył, jakby było co i komu, a i plątał się śmiesznie, co sprawiało mi niespodziewaną przyjemność.
Spojrzałam na niego, starając się udawać skruchę.
- O, naprawdę? Pierwsze słyszę...
- Ugh! Zamknij się już!
- Bo co?
- Bo mam cię dość!
- Ano zdarza się i tak.
Spuściłam z tonu, biorąc głęboki oddech. Już miałam coś powiedzieć, gdy zabrzęczał telefon w mojej torebce. Bałam się, że nie zdążę odebrać, bo nie mogłam go znaleźć. Szybko jednak nacisnęłam zieloną słuchawkę, przykładając telefon do ucha.
- Tak?
- Cześć, córciu.
Wzdrygnęłam się na głos taty, który był spięty i niepewny. Zmarszczyłam brwi, czując, jak przyspiesza mi oddech. Sasuke przyglądał mi się bardziej podejrzliwie niż normalnie, ale to akurat zignorowałam.
A potem miałam wrażenie, jakbym dostała obuchem w łeb. Miałam ochotę naprawdę zemdleć i myśleć, że to wszystko mi się tylko zdawało.
- Mamie się pogorszyło.
***Yeah!
Powoli, ale do przodu, oby jak najdłużej. Ciągle czuwam, próbuję coś skrobać. Niedługo jadę na wakacje - NARESZCIE - czeka mnie przeprowadzka - NARESZCIE. Nadchodzi czas zmian, huehue. Oby dobrze wpłynęło to na Ferris.
Jakieś tam wyświetlenia się pojawiają, także wiem, że jesteście. Jest mi wręcz nieprzysłowiowo miło. Dziękuję! :)
Rajuśku czemu to musi być aż tak prze genialne! :D
OdpowiedzUsuńPostać Ino jest urzekająca, dosłownie! Nie za dużo, nie za mało - jest właśnie taka, jaką widziałabym ją w naszym, rzeczywistym świecie.
No i Sakura..
No i Sasuke..
Reeeety! ♥