26.05.2016

II - IT MAKES ME THINK OF YOU SOMEHOW


Zakwasy.
Tak, zakwasy. Przebiły nawet potęgę kaca.
Drzemałam na pograniczu snu i jawy. Mniej więcej kojarzyłam, że nie śpię, jednak moja świadomość była na tyle uśpiona, aby nie mieć zamiaru pozwolić mi kompletnie wrócić do życia. Słyszałam, że ktoś krzątał się po pokoju, choć szczególnej chęci na dowiedzenie się kto jakoś nie miałam.
Czułam tępe pulsowanie z tyłu głowy. Kac był nieodłącznym towarzyszem wszystkiego co procentowe, więc tak jak każdy człowiek dzień po imprezie dogorywałam pod kołdrą, klnąc na los, że jest niesprawiedliwy, a na Boga za to, że owego kaca stworzył. Dziś jednak nie wpadłam w stan, gdy słyszałam swój oddech i był on głośny co najmniej tak bardzo jak całkiem porządny huragan, więc względnie pocieszona i schowana w pościeli próbowałam zasnąć. Doskonale pamiętałam przebieg wczorajszego spotkania, jak i sam powód, dlaczego upiłam się bardziej niż zwykle.
Jęknęłam cicho, przewracając się na drugi bok.
Naprawdę byłam w związku z facetem, który zamiast ze mną po ludzku porozmawiać, po prostu napisał sms’a? Nie miał odwagi, aby powiedzieć mi to w twarz? Najwyraźniej nie miał jej w ogóle. Po pierwsze wypadło to żenująco. Po drugie pokazał mi, jak mało ważna byłam w jego mniemaniu. Sms? Serio? Myślałam, że mroczny okres gimnazjum już dawno zakończyłam, a okazało się, że nie do końca - bo mój eks-chłopak kiblował tam do dziś.
Spodziewałam się po nim czegoś dojrzalszego, mimo iż wiedziałam, że wyrażanie głębszych uczuć zawsze szło mu kiepsko. Poruszanie cięższych tematów graniczyło z cudem. Często mówił, że mnie kocha, okej, ale było to jedno utarte stwierdzenie nie poparte niczym więcej. Nawet tonem w wielu przypadkach. Po prostu… taka kwestia do odbębnienia. Wczoraj zachowywał się w miarę luźno, bo i w rozmowie i w jego zachowaniu nie wyczułam stresu. Zawsze się wtedy uśmiechał w taki specyficzny, łagodny sposób, nie bał patrzeć mi się w oczy i być szczerym w tym, co podobno do mnie czuł. Czasem, fakt, zasypywał mnie deklaracjami, lecz odkąd pamiętam, miałam wrażenie, że słyszałam tylko część tego, co powinien powiedzieć. Wszystko zostawiał trochę niedopowiedziane, trochę niepewne, takie niedokończone. Z racji, że domyślanie się szło mi nieźle, potrafiłam zgadnąć to, co myślałam, że chciał przekazać. Lecz teraz naprawdę zastanawiałam się, czy sobie tego wszystkiego nie uroiłam.
Westchnęłam, a do otworzenia oczu zmusiły mnie tony jednego z radiowych hitów. Wieża w salonie ustawiona prawie na maksa grała w najlepsze. Warknąwszy cicho pod nosem, zakryłam sobie twarz poduszką. Planowałam spokojny ranek pełen zielonej herbaty z ewentualną cichą muzyczką w tle, a nie pobudkę w rytmie hymnu Euro 2012. Brakowało tylko Shakiry i Pitbulla w korytarzu. Choć kto wie.
Może wyskoczą też pod prysznicem?
- Wyłącz to!
Wychyliłam się, czując dokładnie wszystkie możliwe mięśnie pleców, które protestowały przeciwko takim ruchom. W drzwiach pojawiła się wkurzona Tay, machając w stronę Ino stojącej w korytarzu dalej. Blondynka zmarniała na moment, z pilota przyciszając źródło hałasu.
- Czy ciebie popieprzyło do reszty?! - Usłyszałam krzyk Karin, która przespała się w innym pokoju na materacu.
- Zostałyśmy we czwórkę, a wiem, że początek dnia jest najważniejszy, więc chciałam, abyście zaczęły go w pozytywnych wibracjach. - Wzruszyła ramionami Ino, robiąc zbolałą minę. - Równowaga ying i yang jest ważna.
- Twoja równowaga obchodzi mnie tyle, co… nie wiem.- Tayuya wyrzuciła ręce do góry. - Proces rozrodczy pingwinów. Mam to totalnie w dupie.
Była porządnie wkurzona, bo najprawdopodobniej od razu po otworzeniu oczu pierwsze, o czym pomyślała, to fakt, że Kiba był kobieciarzem, który uległ pierwszej lepszej barmance. Dokładnie mówiąc, bzyknął ją za ladą. No cóż. Domyślam się, że pobudka w stylu “Bajlando”, czy “Waka waka” nie zajmowała najwyższej pozycji na liście: pragnę natychmiast.
- Dobra, dobra! - Ino żachnęła się, mierząc Tayuyę zdystansowanym spojrzeniem. - Tak naprawdę chciałam cię obudzić, bo za pół godziny musisz być w pracy, jędzo - prychnęła i założyła ręce na piersi. - A wolałam zrobić to tak, zamiast dostać w twarz na wejściu.
Zniknęła w kuchni, na co Tay oparła głowę o ścianę. Szybko jednak zmarszczyła brwi.
- Ej, mam dziś urlop!
- Sprawdź skrzynkę odbiorczą!
Westchnęłam, zrzucając z siebie błękitną kołdrę. Szybko założyłam frotowe skarpetki leżące na podłodze. Mama dała mi je na szesnaste urodziny, tłumacząc, że jeśli i tak nie noszę kapci - biznes polegający na inwestowaniu w nie się jej nie opłacał - to kupi mi więcej grubych skarpet, żeby było mi ciepło choć trochę. Kochana.
- Awrrr!
Wzdrygnęłam się, słysząc ten dziwny odgłos. Coś pomiędzy krzykiem, miauknięciem a jękiem. Mogła to wyrzucić z siebie tylko wkurzona Tay.
- Nie ma za co!
- Co jest? - spytałam, stając w drzwiach.
- Jasne, oczywiście, że przyjdę, szefie. Oczywiście, że nie mam dzisiaj nic do roboty. Oczywiście, że to, o czym marzę, mając kaca stulecia, to właśnie zastąpienie twojej dziuni w warsztacie, bo jej suka ma cieczkę. - Uderzyła lekko pięścią w ścianę, biorąc kilka głębokich oddechów.
- Wystarczyło powiedzieć, że to pies… - Ino poprawiła kucyka, patrząc, czy Zołza siedząca w kieszeni jej szlafroka nadal tam siedziała.
- To nie jest zwykły pies. To kilo czystego demona. - Tayuya wściekła odwróciła się, wchodząc do swojego pokoju.
- Jakiś york?
- Chihuahua.
Weszłam za nią do środka, kiwając głową na Karin rozpłaszczoną na jednoosobowym materacu w przejściu. Tay zaczęła szybko szukać odpowiednich ubrań, po czym bezpardonowo zrzuciła z siebie piżamę i zabrała się za przebieranie.
- Bierze człowiek urlop, kulturalnie umawia się na wódkę, po czym ten urlop mu zabierają. Co za popieprzona polityka. - Naciągnęła na siebie czarny T-shirt z wielkim motorem na plecach. Na jej piersiach widniał duży, krwistoczerowny napis “HARLEY DAVIDSON”. Teraz pasowały do niego nie tylko jej włosy, ale i kolor twarzy, bo była naprawdę nieźle wkurzona.
- Słuchaj, no. Życie jest brutalne. - Karin uniosła się na łokciach, ze zdegustowaniem spoglądając na nas z dołu. - Ja na przykład wczoraj straciłam pracę. Wspominałam?
- Co? - Ino zastygła w połowie ruchu mającego na celu pogłaskanie Zołzy.
Wszystkie wpatrywałyśmy się w Karin ze zdziwieniem.
- Tak, obcinali etaty, a że ja byłam aż na półtora, to obcięli mnie z góry.
Opadła z powrotem na materac, wbijając spojrzenie w sufit.
- Może po prostu ktoś doszedł do wniosku, że jeden adwokat nie potrzebuje aż trzech asystentek? - mruknęłam cicho, jednak od razu zostałam spiorunowana wzrokiem.
- To trzeba było wywalić pozostałe dwie.
- Fakt.
W sypialni zapadła cisza przerywana jedynie odgłosem przebierania się Tay. Wcisnęła się w krótkie, poprzecierane spodenki i czarne trampki. Na głowie zawiązała ciemną bandanę, dzięki czemu włosy nie wpadały jej do oczu, a materiał przykrywał część kosmyków odrzuconych do tyłu. Resztę swobodnie puściła z przodu.
- Jeśli Minori naprawdę zajmuje się tym małym diabłem, to nie wróci do końca zmiany. Będę zapieprzać do dziewiętnastej co najmniej - prychnęła, zabierając z haczyka skórzany plecak.
- Zawsze mogli cię wywalić.
- Spieprzaj - odburknęła i wyszła, trzaskając wejściowymi drzwiami.
- To życie jest naprawdę brutalne.
Ino zapatrzona w jeden punkt wyglądała dość creepy, więc taktycznie wycofałam się do siebie, zostawiając Karin w pokoju Tay. Kątem oka zobaczyłam czysty salon. Nigdzie nie walały się butelki ani pudełka po chipsach. Wszystko wyglądało dokładnie tak samo jak przed przyjściem ekipy, na co odetchnęłam w duchu, ciesząc się, że Yamanaka zajęła się sprzątaniem.
Usiadłam na łóżku i oparłam się plecami o ścianę. Powoli łapało mnie gastro, więc napaść na lodówkę stanowiła tylko kwestię czasu. Nawet zebrałam się do tego mentalnie, jednak w tym momencie do sypialni weszła Ino.
- Słuchaj, potrzebuję czegoś nowego.
Usiadła obok z laptopem na kolanach. Spojrzałam na nią badawczo.
- Co masz na myśli?
- Po pierwsze farbuję końcówki na turkus. - Chyba zrobiłam zdziwioną minę, bo machnęła ręką. - Spoko, mam to przemyślane. Będą pasowały pod kolor oczu.
- Okeeej.
- Ej, tak poza tematem. - Odwróciła się w moją stronę, delikatnie mrużąc oczy, jakby o czymś głęboko myślała. - Chciałabym, żeby chipsy przyspieszały metabolizm.
- Może jakieś konkrety? - Uniosłam brew, na co zacisnęła buntowniczo usta, jednak kontynuowała:
- Muszę ukrócić potęgę yogi w moim życiu.
Lekko rozchyliłam usta.
Co z jej chi?
- Coś musi być ze mną nie tak, jeśli nie mogę znaleźć porządnej agencji, więc zmiany są konieczne.
Poprawiła się, podciągając nogi. Wyprostowała się i ustawiła w sposób przypominający mi mojego wykładowcę z rachunkowości, który bardzo starał się coś nam wytłumaczyć, jednak nikt go nie słuchał.
- Zapisuję się na siłownię, kurs hiszpańskiego i zumbę.
- Ou - wymknęło mi się razem z uśmiechem, który pojawił się na mojej twarzy.
- Tak. I szukam dobrej miejscówki. - Zacisnęła pięść, chyba chcąc podkreślić powagę jej wypowiedzi.
- Byłam wczoraj na świetnej siłowni, mogę odpalić ci jeden darmowy karnet od Tay - powiedziałam, ciesząc się, że Ino w końcu podjęła jakąś decyzję.
Dotychczas szła ślepo za mną i Tayuyą, szczególnie się nie zastanawiając, jak sama na tym wyjdzie, a teraz w końcu decydowała za siebie i to bez niczyjej pomocy.
- Podaj nazwę, oblukam.
- Raibar? Raibaru? - strzelałam, próbując przypomnieć sobie nazwę.
- No nie mów, że masz tam karnet! - ucieszyła się ogromnie, na co zmarszczyłam brwi.
Czegoś nie wiedziałam?
- To znaczy?
- No, Raibaru! Wszyscy chcą tam chodzić! To jak czerwony dywan na gali Hollywood! - Jej oczy świeciły się radośnie, emanując zachwytem.
Podrapałam się po karku w zamyśleniu.
- Było trochę ekstrawagancko, prawda, ale żeby aż tak?
- Laska, ty naprawdę jesteś zacofana. - Przymknęła na chwilę powieki, okazując mi jawną pogardę.
- Ma być mi przykro?
- Szefem salonów spa i współwłaścicielem firmy Raibaru jest Kirito Nayanari, no halo!
- Emmm.
Tak, skojarzyłam, że facet, który mnie wczoraj zagadał, miał na imię Kirito i chciał mnie poderwać w totalnie oklepany sposób. Nie wiedziałam, że był tym Kirito, choć w sumie za wiele by to nie zmieniło. Jak teraz o tym myślałam, to doszłam do wniosku, że rzeczywiście mógł być obrzydliwie bogaty i te tandetne teksty o ogromie hajsu miały poparcie w faktach.
Apartament, tak?
- Poznaliśmy się - mruknęłam, gdy podstawiła mi ekran pod nos.
- No nie mów…
- Tak.
Skinęłam głową, zapatrując się na sylwetkę blondyna, który najwyraźniej nie dość, że był właścicielem, to i twarzą kampanii reklamowej własnej firmy, co dosadnie widać na stronie internetowej Raibaru, gdzie blondwłosy amant świecił torsem, sprowadzając takie kobiety jak Anko na złą stronę mocy. Pozwalał im uważać, że był dostępny, co w wielu przypadkach kończyło się fatalnie. Na przykład wołaniem na swoje koty “dzieciaczki”, a do jego plakatu “kochanie”. Nie, nie przesadzałam.
- Musisz tam ze mną iść! - Złapała mnie za rękę, energicznie nią potrząsając. - Jak go w ogóle poznałaś?
- Próbował mnie poderwać? - powiedziałam niepewnie, krzywiąc się lekko.
Jednak od razu przywołałam w pamięci ten jego uśmiech, który jako jedyny szczery aspekt uwiódł mnie dostatecznie, aby nie myśleć o nim jak o pospolitym 3Z - Zauroczyć, Zaliczyć, Zapomnieć. Ale co ja się będę łudzić…
- No nie mów - powtórzyła zachwycona.
- Mówię.
- Teraz już musisz ze mną tam iść!
- Okej, ale nie dziś. Ten bankiet będzie wystarczająco wyczerpujący - odparłam.
- Jak już mówimy o pracy, to dziś rano rzuciłam swoją - powiedziała Ino jakby nigdy nic. Karin stanęła w drzwiach, przez co teraz obie wpatrywałyśmy się w blondynkę z konsternacją. - No co?
- No nic, czekamy na ciąg dalszy opowieści.
Ino złączyła dłonie, bawiąc się palcami.
- Jak wam powiem, że było tam za dużo mrocznej energii, to nie uwierzycie?
- Przed chwilą walnęłaś mi wykład o tym, że to ściema. - Uniosłam brew, uparcie patrząc jej w oczy.
- No… po prostu stać mnie na coś więcej niż kasa w spożywczym. - Popatrzyła po nas niepewnie, jakby bojąc się naszej reakcji.
- No! - Przyciągnęłam ją do siebie, obejmując za szyję. - Wreszcie odezwały się w tobie jakieś ambicje!
- Ja tam bym się za wcześnie nie cieszyła. - Karin rzuciła nam wymowne spojrzenie znad okularów.
- A to dlaczego? - Yamanaka uniosła podbródek, tym samym określając swoją gotowość do walki.
- Czasem masz takie przebłyski, skarbie, ale na chwilę obecną w stu procentach kończyło się na motywacyjnej gadce i postanowieniach, lecz to tyle.
Oglądanie własnych paznokci musiało być zajęciem bardzo absorbującym, bo wydawało się pochłonąć to Karin kompletnie. Ino natomiast zmarszczyła brwi i zacisnęła usta. Wyglądała na naprawdę zdeterminowaną, jednak w zdaniu Karin było sporo racji. W taki sposób kończyła się większość pomysłów dziewczyny.
- Jeszcze dziś znajdę sobie nową pracę!
Spojrzałyśmy na nią lekko sceptycznie.
- Sakura, zadzwoń do swojej szefowej i spytaj, czy nie potrzebuje dzisiaj na tym bankiecie jakiegoś zastępstwa. - Założyła ręce na piersi.
Rozbawiona sięgnęłam po telefon.
- Albo dwóch - mruknęła Karin, studiując fakturę sufitu.
- Wątpię, ale spytam.
- A ty jak?
- To znaczy?
- No z pracą.
Od razu oklapłam. Pomasowałam sobie skronie, chcąc ująć to w odpowiednie słowa.
- Na rynku jest przesyt ekonomistów. Nawet magisterka z zarządzania nic mi nie daje. To, co teraz robię, starczy akurat, żeby znaleźć coś dobrego, a nie posadę w jakiejś małej firemce na obrzeżach.
- Marzy ci się korpo, co? - Karin uniosła kącik ust, patrząc na mnie z wyższością. - Nawet nie zaprzeczaj.
- Nie będę… - mruknęłam, wykręcając odpowiedni numer.
- Znajomości, skarbie, znajomości - rzuciła, idąc do kuchni.
Usłyszałam sygnał połączenia.
- Ale jesteś pewniakiem, tak? Żebym potem nie musiała przed Imai świecić oczami - ostrzegłam Ino, lecz ona tylko skinęła głową.
- Halo? - Usłyszałam, biorąc głęboki oddech.
- Cześć, szefowo. Tu Sakura.
- Przecież wiem, czyj numer wyświetlił mi się na ekranie.
Już widziałam ten jej grymas zirytowania i wzrok pełen litości. Najwyraźniej nie wstała dziś z dobrym humorem, będąc jeszcze bardziej nieprzyjemną niż zwykle.
- Mam do ciebie pytanie - mruknęłam.
- Streszczaj się.
Przewróciłam oczami, biorąc szybki oddech.
 - Nie potrzebujesz może dodatkowych dziewczyn do pracy dzisiaj?
Cisza. Spojrzałam na Ino, która wpatrywała się we mnie z wyczekiwaniem, splatając dłonie na kolanach. Po drugiej stronie słuchawki wyczułam lekkie wahanie.
- W sumie tak ze trzy mogłyby się przydać. Rano Yara zadzwoniła, że złamała nogę, bo spadła ze schodów, Miya, że dziecko jej się rozchorowało, a Ushina, że zmarła jej ciotka. - Szefowa westchnęła, a ja skinęłam głową na Yamanakę. Oparłam się o ścianę. - Dobra, co to za dziewczyny?
- Moje dwie przyjaciółki. - Ino uśmiechnęła się szeroko, zaciskając pięści w geście zwycięstwa.
- Jak z wyglądem?
- Jedna jest początkującą modelką, a druga asystentką mecenasa.
- Modeleczka i asystentka… - mruknęła z przekąsem Sheeiren, na co zacisnęłam usta.
Uprzedzenie Imai nadal czasem mnie zaskakiwało.
- Ręczę za nie - powiedziałam szybko, żeby czasem się nie rozmyśliła, co było wysoce prawdopodobne.
- Normalnie wysłałabym je do porządkowej, ale to zastawa z najwyższej półki i gdyby coś stłukły, to do końca życia by się nie wypłaciły. - Zaśmiała się krótko, najpewniej właśnie wyobrażając sobie jedną z takich katastrof. Byłaby pierwszą, która zaczęłaby klaskać. - Dobra, potrzebuję jednej do nalewania ponczu, jednej do noszenia szampana i rozdawania małych, marynowanych krewetek i jednej do stanowiska z francuskimi serami.
- Niestety mam tylko dwie pod ręką - odparłam, na co Ino odetchnęła wyraźnie.
Wstała i podeszła do biurka.
- Wyrobisz na dwa etaty dzisiaj, czy muszę szukać zastępstwa?
Stanęłam przed trudnym wyborem. Jakbym dała radę wziąć podwójną zmianę, to na pewno poszłoby mi to na plus, jednak tylko i wyłącznie jeśli jednak sobie poradzę. A co, jak nie?
- Jeżeli znajdę kogoś na trzecie miejsce, to wezmę ze sobą. Jeśli nie znajdę, to wyrobię.
Zacisnęłam powieki, czekając na tyradę ze strony Sheeiren, w której ta jawnie wytknęłaby mi bycie nieodpowiedzialną i totalnie niezorganizowaną, żeby pozostawiać taką kwestię pod znakiem zapytania. Tymczasem…
- W porządku.
Otworzyłam usta ze zdziwienia.
- Przekaż im, że mają przyjść wcześniej i podpisać umowę na jednorazowe zlecenie. Dostaną standardowe wynagrodzenie.
- O-oczywiście.
- Coś jeszcze?
- Nie.
Uśmiechnęłam się zadowolona, że udało mi się pomóc dziewczynom.
- W takim razie żegnam.
- Do zobaczenia. - Odłożyłam komórkę na stolik. - Kariiin! - krzyknęłam, wstając.
Ruszyłam do kuchni. Ino deptała mi po piętach.
- No? - spytała, robiąc sobie jajecznicę.
Właśnie mąciła w patelce drewnianą łyżką, wyjmując jednocześnie z szafki talerz.
- Masz tę robotę!
- Że którą? - Rzuciła mi przez ramię spojrzenie pełne znudzenia i rezygnacji, na oślep nakładając jedzenie.
- No na tym bankiecie - westchnęłam, wskazując na komórkę.
- Kiedy ja żartowałam.
- Co? - Zmrużyłam oczy.
Imai mnie zabije. Poćwiartuje i jeszcze sprzeda do wietnamskich knajp jako psie mięso. Szuja na tym nawet zarobi.
- Serio załatwiłaś mi fuchę? - Wyjęła z szuflady widelec. Oparła się o lodówkę i zaczęła jeść.
- Nooo.
- Karin, nie rób teraz z gęby dupy - powiedziała zza moich pleców Ino, na co uniosłam brew.
- Co to za powiedzonko? Jakbyś się ze wsi urwała - odparłam, ale ona tylko odburknęła:
- Jestem ze wsi…
- No fakt.
- Dobra, wchodzę w to. - Karin przegryzła jajecznicę kromką chleba i zalała herbatę, bo czajnik właśnie zaczął gwizdać.
Podeszłam do szafki, aby wyjąć szklankę dla siebie.
- O siedemnastej musimy tam być, żebyście podpisały umowę.
Wytłumaczyłam im wszystko, co mieściło się w tej kwestii. Nie protestowały. Karin nawet z lekkim zainteresowaniem słuchała, o czym mówiłam. Zagadałyśmy się o tym, kto ma być na tym bankiecie, o tym, że to naprawdę wielka impreza, o której piszą wszystkie szmatławce.
- Potrzebujecie czarnych szpilek, resztę uniformu dostaniecie na miejscu.
- Szpilek? - Po twarzy Karin przeszła fala emocji. Od rozdrażnienia do zdegustowania.
- A przepraszam, chciałaś podawać faszerowane meduzy w trepach? - Spojrzałam na nią wymownie, na co tylko przewróciła oczami.
- Nie mam szpilek.
- Zakupy! - Ino wyrzuciła do góry zaciśniętą pięść. - Idziemy na zakupy.
- Chyba oszalałaś.
- Nie, zbieramy się. - Złapała Karin za ramię, promieniejąc zadowoleniem.
- Nie mam nawet ze sobą ubrań na zmianę.
- Ale ja mam.
W ten sposób piętnaście minut później zostałam sama w mieszkaniu. Na spokojnie zrobiłam sobie śniadanie, umyłam się. Położyłam się pod kołdrą z notatnikiem i długopisem. Na szafce nocnej parowała druga już tego dnia herbata. Z głośników leciały kojące dźwięki “Cheers darlin” Damiena Rice’a, więc była to idealna pora, aby ostatecznie pogodzić się z tym, że czas z przyczepioną etykietką “Ichiro” dobiegł końca.  
Na nowej kartce wpisałam dzisiejszą datę. Opisałam wczorajsze spotkanie z dziewczynami, ten kretyński sms oraz wszystko, co cisnęło mi się na usta. W sumie było tego całkiem sporo. Wylałam tam cały żal, który miałam do Ichiro. Wymieniłam, co mi nie pasowało, czego mu do dziś nie powiedziałam. To trochę bolało. Ten fakt, że potraktował mnie jak nic niewarte gówno. Mimo wszystko byliśmy parą, więc należała mi się chociaż odrobina szacunku. Choć najwyraźniej on uważał inaczej.
Gdy skończyłam, odłożyłam notatnik, całkowicie chowając się pod kołdrą. Miałam w planach nie zasypiać, aczkolwiek plany te legły w gruzach. Obudził mnie dopiero dzwonek do drzwi. Spojrzałam na zegarek. Kiedy Ino zabierała kogoś na zakupy, nie kończyły się one po półtorej godziny. Wtedy to one się dopiero rozkręcały, więc kto stał teraz pod drzwiami?
Złapałam z szafy za dużą bluzę dresową Ichiro. Sięgała mi do połowy ud, ale była cholernie wygodna, a on przyswoił sobie informację, że teraz należała już do mnie. Zaspana przeszłam przez korytarz i nacisnęłam klamkę.
- O.
Ichiro stał na klatce z rękami w kieszeniach jeansów. Wzrok wbił w podłogę. Wyglądał, jakby nie spał całą noc. Jasnobłękitne oczy zdawałay się być wyblakłe, a sińce pod oczami dopełniały tylko obrazek chodzącego nieszczęścia. Chyba miał na tę rozmowę ochotę tak samo żadną jak ja.
- Proszę, wejdź.
Usłuchał i wszedł, nadal nie patrząc mi w oczy. Skrępowanie było wręcz namacalne. Już nie zdjął kurtki swobodnie, nie objął mnie w pasie i nie pocałował na przywitanie. Teraz stał jak kołek pod ścianą, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć i co zrobić.
- Napijesz się czegoś?
- Kawy.
Bez słowa poszłam do kuchni i wstawiłam wodę. Nasypałam do kubka dwie łyżki kawy rozpuszczalnej. Zalałam ją wrzątkiem do połowy. Posłodziłam półtorej łyżeczki i uzupełniłam mlekiem. Tak, jak lubił.
Ichiro nie poszedł za mną, więc obstawiałam, że był w sypialni. Nie przeliczyłam się. Spojrzał na mnie przelotnie, tak jak zawsze siedząc z rękoma zaplecionymi na karku, oparty o ścianę. Wyglądał w tym miejscu tak normalnie, pasował tu. Nawet jego koszulka z Kapitanem Ameryką na piersi pasowała do tego łóżka, do tej pościeli. Do mnie też, choć najwyraźniej niewystarczająco.
- Proszę - powiedziałam, stawiając kubek na szafce nocnej.
- Dziękuję.
Usiadłam obok po turecku i oparłam łokcie o kolana. Ichiro powoli upił łyk kawy. Playlista Rice’a skończyła się. Teraz z głośników płynął kojący głos Adele, single z jej najnowszej płyty.
Właśnie. Single.
- Po prostu powiedz co chcesz powiedzieć - mruknęłam cicho, marszcząc brwi. - Wyjaśnijmy to i tyle.
Czułam, jakbym coś właśnie traciła. Nie do końca wiedziałam, czy to coś dobrego czy złego, ale traciłam to. To coś przeciekało mi przez palce, niemożliwe do ponownego złapania. Coś pięknego, choć ulotnego. Znajomego, lecz wciąż słabego.
- Po pierwsze, chciałbym przeprosić cię za wczoraj.
Zaczęłam bawić się palcami. Kiwałam się do rytmu “Hello”, starając się nie słuchać tekstu piosenki. Musiałam skupić na się Ichiro, nie rozkojarzać. Odpowiedzieć. Dobrze odpowiedzieć.
- Już abstrahując od formy. - Przełknęłam ślinę, unosząc na niego wzrok. - Przekaz to przekaz. Był jasny.
- Był - powiedział natychmiast. - Choć źle sformułowany.
- Sama chciałam o tym z tobą pogadać ostatnimi czasy. - Nachyliłam się po kubek z zimną herbatą, ale nie dosięgnęłam go bez potrzeby wstania. Ichiro podał mi go bez wahania.
- Zanim zaczniesz wyzywać mnie od gnojów i chamów, to wiedz, że masz rację. - Jego ton był spokojny. Jak zawsze opanowany, stateczny, choć niezrezygnowany. - Ale ty też nie jesteś bez winy.
- Oboje spieprzyliśmy. - Podsumowałam, na co skinął głową. - Można nawet powiedzieć, że po równo.
- Byłem wczoraj pijany. Uchlałem się jak świnia, bo nie potrafiłem uszczęśliwić kobiety, którą kocham. To straszne uczucie, Sakura. Osobiście nie polecam.
Zacisnęłam palce na kubku, aż zabolały mnie opuszki. Wzięłam głęboki oddech, nie pozwalając sobie na okazanie jeszcze większej dawki emocji.
- I dlatego napisałeś mi sms’a? - odparłam cicho, starając się nie zawrzeć w tym oskarżenia.
- Znasz mnie i dobrze wiesz, że nie ja to napisałem.
- Ouyshi.
- Tak.
Siedziałam tak, zastanawiając się, czy dobrze robię. Jeszcze półtorej godziny temu napisałam w notatniku, że Ichiro był zbyt odpowiedzialny i fair, żeby zachowywać się w ten sposób, załatwiać ważne sprawy przez telefon. Ostatecznie jednak to jego obarczyłam winą, bo tak było mi łatwiej. Pozbyć się własnej, a podwoić czyjąś.
- Piliśmy wczoraj, i że z reguły nie jestem w jego towarzystwie zbyt wylewny, to wczorajsza rozmowa chyba trochę go przerosła. - Przeczesał włosy palcami i westchnął cicho. - Upiłem się dość szybko, Ouyshi był kilka kolejek w plecy. Wyrwał z kontekstu część moich słów, po czym wysłał ci je sms’em.
Mogłam się tego spodziewać po Talakim. Ichiro od początku gryzł mi się z takim prostackim zachowaniem, dlatego nie mogłam w to uwierzyć. Teraz wszystko nabierało sensu, a ja nie miałam podstaw, aby mu nie uwierzyć.
- Więc powiedz teraz wszystko w odpowiednim kontekście. Miejmy to za sobą.
- Czyli już podjęłaś decyzję. - Uśmiechnął się smutno, patrząc w sufit. Zacisnęłam zęby, sama zdając sobie sprawę, że praktycznie Ichiro miał rację. Ja już zdecydowałam.
- I do tego jeszcze nie zaprzeczasz - dorzucił gorzko, biorąc łyk kawy.
- Sam mnie do tego popchnąłeś.
- Ouyshi to zrobił - próbował się usprawiedliwiać.
- Miałam pełne prawo myśleć, że to ty.
- To wszystko?
Spojrzał na mnie zbyt pewnie jak na niego. Był zdeterminowany. Tak, to dobre słowo. Determinacja. Naprawdę chciał jeszcze o nas walczyć? Nie wierzyłam w ponowne zejścia, choć to może we mnie leżał problem? Przestawiłam już swoje myślenie na bycie samą. Na tęsknotę też, fakt. Tylko teraz miałam wrażenie, jakby mówiła do mnie przeszłość, jakiś zamknięty rozdział, który nie miał wstępu w teraźniejszość mimo całego swego uroku. Jak taka nieosiągalna część, nigdy zdolna do zdobycia celu kiedyś będącego w zasięgu ręki.
- A jest coś jeszcze do powiedzenia?
- Mógłbym powiedzieć ci wiele, ale to już nic nie zmieni. - Przygryzł dolną wargę. Jego pierś unosiła się szybko, jakby naprawdę sobie z tym nie radził.
Dopadły mnie ogromne wyrzuty sumienia i to nie tylko dlatego, że ja również nie potrafiłam uszczęśliwić jego, tylko dlatego, że przez tyle czasu traktowałam go, jakby nie był mnie wart, jakby był gorszy ode mnie tak naprawdę bez konkretnego powodu. Nie przywiązywałam wcześniej do tego podejścia zbyt dużej wagi. Uważałam, że on podchodził podobnie do mojej osoby, ale teraz miałam co do tego poważne wątpliwości.
Położyłam dłoń na jego udzie, chcąc, żeby na mnie spojrzał. I spojrzał, a to pogrążyło mnie już kompletnie. Do teraz nie wiedziałam, że jedno spojrzenie potrafi rozedrzeć serce. Właśnie dlatego pozwoliłam mu przyciągnąć mnie i położyć obok. Objąć w pasie i wtulić się też.
Szczerze mówiąc, żaden mężczyzna jeszcze przy mnie nie płakał. Właśnie zdarzyło mi się to widzieć po raz pierwszy i był to przykry widok, ale tylko dlatego, że to ja byłam tego powodem. Czułam się z tym strasznie, lecz to tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że to koniec, że ja też nie potrafię go uszczęśliwić nawet jakbym bardzo chciała.
- To nie wyjdzie - powiedziałam łamiącym się głosem, lecz Ichiro jedynie zacisnął palce na moim biodrze, całując delikatnie w kark, gdzie czułam jego delikatny oddech. Przeszły mnie lekkie dreszcze, więc zacisnęłam zęby, starając się uspokoić. To nie mogło tak wyglądać.
- Wiem - odparł szeptem.
- A chciałbyś, żeby wyszło? - spytałam po raz ostatni, chcąc mieć ostateczną pewność, że decyzja o rozejściu się należała tylko do mnie.
- Bardzo. - Wtulił nos w moje włosy, wdychając zapach cytrusowego szamponu, który zawsze lubił. “Hello from the other side” śpiewała Adele, a ja tylko chłonęłam następne jej słowa, odczuwając każde kolejne coraz mocniej.
Nie wiem, jak długo tak leżeliśmy, jednak oboje wpadliśmy w coś jak półsen. Dopiero dźwięk przekręcanego zamka i otwieranie drzwi popchnęło mnie do otworzenia oczu. Ichiro jednak nie ruszył się, zasnął. Wyswobodziłam się z jego szczelnego uścisku i wstałam. W korytarzu Ino zdejmowała płaszcz, a ja sceptycznym okiem spojrzałam na trzy pudełka nowych butów.
- O, Sakura. Muszę pokazać ci, co kupiłam! - Rozentuzjazmowana blondynka wyrzuciła ręce do góry, oglądając się w lustrze.
- Ciszej, Ichiro śpi - mruknęłam, a ona zatrzymała się w pół kroku.
Popatrzyła na mnie z jakąś nadzieją, taką dziecięcą fascynacją. Ino miała to do siebie, że była maksymalnie naiwna i łatwowierna, ale zawsze z dobrymi chęciami. Często nie potrafiła dobrze ująć w słowa tego, co chciałaby przekazać, ale znając ją szmat czasu wiedziałam o jej intencjach. Teraz zdecydowanie liczyła na happy end.
- Zeszliście się?
- Rozeszliśmy - powiedziałam głucho z rękoma założonymi na piersi, wbijając wzrok w podłogę.
Ino nie odpowiedziała. Zrobiła tylko zbolałą minę i wyminęła mnie, idąc do kuchni. Podążyłam za nią z cichym westchnieniem. Dziewczyna stała przy kuchence, tępo wpatrując się w ulicę za oknem.
- Facet, z którym się spotykałam okazał się żonaty. - Szybko potrząsnęła głową, szukając w zmywarce czystego kubka. - Dzisiaj spotkałam go przypadkiem z inną. Miał obrączkę na palcu. Przy mnie nigdy jej nie nosił.
- Nie wiedziałam…
- Nikt nie wiedział - ucięła, obracając się. Zauważyłam łzy w kącikach jej oczu, na co westchnęłam cicho, marszcząc brwi.
- Nie wiem c…
- Ja bym chciała takiego faceta, jak twój Ichiro - rzuciła półgębkiem, na co otworzyłam szeroko oczy.
- Nie jest już mój - odparłam spokojnie, ciekawa jej dalszych słów.
- Ale czego ty chcesz? - W powietrzu zaczął unosić się aromat parującej kawy, którą trzymała w dłoniach Ino. Wyczułam w jej tonie oskarżenie. Chyba nawet słuszne.
- Nie wiem.
- A ja wiem, czego ja chcę, a i tak tego nie mam. - Oparła się o blat.
Ino z reguły nie znała czegoś takiego jak nostalgia. Zawsze wszędzie było jej pełno, i to w pozytywnym znaczeniu. Stanowiła taką duszę towarzystwa, która potrafiła optymizmem wybrnąć z najgorszego gówna. Do dziś.
- Ale jeśli oboje podjęliście taką decyzję, to nie mam tu nic do gadania.
- On wcale nie napisał tego smsa. To “żart” jego kolegi, i to ja ją podjęłam - powiedziałam cicho, tak chyba sama do siebie, żeby wbić sobie ostateczny nóż w plecy. Może miałam w sobie coś z masochisty?
-  Twoja decyzja, nie mam prawa jej kwestionować.
To oczywiste, że była na mnie zła, nie rozumiała, czemu to robię. Ja do końca też nie, ale czułam, że tak właśnie powinno być. Z czasem zobaczę, czy przeczucie mnie nie myliło.
- Cześć, Ino. Sakura, będę się już zbierał.
Gdy odwróciłam się, zobaczyłam go stojącego w drzwiach. Miał podpuchnięte oczy i zgarbione plecy. Kapitan Ameryka na jego piersi nie był widoczny przez to w całości, jakby ktoś spuścił z niego powietrze. Ino chrząknęła cicho, lecz skinęła głową, a on zniknął w korytarzu.
- Sama tego chciałaś - rzuciła cicho blondynka. Przygryzłam usta, idąc za Ichiro.
Właśnie miałam się z nim pożegnać, ale w mojej kieszeni zawibrował telefon.
- Daj mi chwilę - powiedziałam do chłopaka, odbierając połączenie. - Cześć, tato.
- Cześć, córuś. Co u ciebie? - Miał strasznie przygnębiony głos, co mi do niego nie pasowało.
Ichiro wyczuł to i rzucił mi kontrolne spojrzenie, ale tylko potrząsnęłam przecząco głową.
- Wszystko w porządku, tato? - Zmarszczyłam brwi, opierając się barkiem o ścianę. - Tato? - powtórzyłam, gdy nie odpowiedział.
- Nic nie jest w porządku, dziecko - westchnął przeciągle. - Masz chwilę, żeby porozmawiać? - Spojrzałam na Ichiro, który pokiwał głową.
- Tak.
- Dzwonię, ponieważ u mamy zdiagnozowano złośliwego raka mózgu. - Oparłam się o ścianę, żeby nie upaść. Wzięłam głęboki oddech. - Nie chciałem, żebyś przyjechała i zobaczyła mamę w tym stanie bez jakiegokolwiek uprzedzenia - chrząknął cicho, a ze mnie uszło wszelkie powietrze.
- Co znaczy w tym stanie?
Ichiro zmarszczył brwi, słysząc mój głos i podszedł, aby objąć mnie delikatnie. Bezwiednie położyłam głowę na jego ramieniu, czekając na dalsze słowa ojca.
- Jest źle - powiedział tylko.
- Dlaczego dowiaduję się o tym dopiero teraz?  - Skoro było źle, to nie pogorszyło się z dnia na dzień. Musieli to przede mną ukrywać.
- Mama nie chciała cię martwić.
- Martwić? Mnie? - warknęłam.
- Muszę przedstawić ci sprawę jasno - starał się trzymać rzeczowy ton, choć słyszałam, że te słowa przychodziły mu z trudem. - Powiedzieli, że bez chemii umrze w przeciągu ośmiu miesięcy. Sakura, jak ja mam jej powiedzieć, że zostało jej tak mało życia, bo nie stać mnie na chemioterapię? Jak?
Głos mu się załamał, przestał udawać, że może mi to po prostu przekazać.
Byłam prawie pewna, że stał przy oknie na strychu. Jak byłam mała zawsze mnie tam zabierał, gdy miałam zły humor. Pokazywał mi stamtąd małe ptasie gniazdo na szczycie wierzby, która stała akurat pod tym oknem i mówił, żebym obserwowała ptaki, bo to mądre zwierzęta i jemu samemu przynoszą spokój. Od tego czasu spędzałam tam dużo czasu. Nadałam im imiona, codziennie patrzyłam, czy wszystkie są. Dokarmiałam je. Jednak pewnego dnia zobaczyłam same młode, bez matki. Kolejnego też. Następnego gniazdo było puste. Do dziś żadne inne ptaki nie zasiedliły go ponownie. Miałam wtedy cztery lata i wszystko zrzucałam na ich matkę. Jak mogła je zostawić?  Dopiero później zrozumiałam, że może wcale nie chciała tego robić, a po prostu nie mogła wrócić.
Poczułam dotyk na ramieniu. Uniosłam wzrok na Ichiro, który wciąż mnie nie puszczał, obdarzając czymś więcej, niż pojedynczy uścisk. Zorientowałam się, że musiałam długo milczeć, a tata wciąż czekał.
- Ile pieniędzy potrzebujemy?
- Nie powiedziałem tego, żeby prosić cię o pieniądze, Sakura. - Głos taty był cichy, ale troszkę spokojniejszy. - Po prostu, to samo tak…
- Ile?
Kolana się pode mną ugięły, gdy usłyszałam cenę terapii. Nie protestowałam, kiedy mocnieej przytulił mnie do siebie i zaczął powoli prowadzić do pokoju.
- Ostatnio zrobiliśmy z mamą remont i jesteśmy praktycznie bez pieniędzy.
- Ja je jakoś zdobędę, tylko potrzebuję czasu - powiedziałam, nawet nie biorąc innej opcji pod uwagę.
- Nie, nie. Ja wezmę kredyt - odpowiedział od razu.
- Nie będziesz miał jak go spłacić.
- Czy to ważne, jeśli mama ma umrzeć?
Ichiro posadził mnie na łóżku, samemu stojąc obok. Złapałam go za rękę i pociągnęłam lekko, chcąc, żeby usiadł. Nawet, gdy to zrobił, wciąż trzymałam go za dłoń.
- A ma przeżyć po to, żeby być samą, bo ty wylądujesz w więzieniu za długi? - Przełknęłam ślinę, opierając się o ramię Ichiro. Zacisnęłam pięść, czując, jak paznokcie wbijają mi się w skórę. Skąd ja wezmę taką sumę?
- Nie wiem, nie mam pojęcia co robić. - Przyznał. - Po prostu musiałem z kimś o tym porozmawiać.
- Dziękuję, że do mnie zadzwoniłeś. Postaram się do was przyjechać jak najszybciej.
- Na razie poczekaj. Sam muszę sobie z tym poradzić, bo gdybym zobaczył teraz jeszcze ciebie, to na pewno nie dałbym rady milczeć. Ta świadomość… mnie przytłacza.
- Musimy jej powiedzieć. - Zacisnęłam usta, ponieważ głos przestawał być mi posłuszny. Nie mogłam się rozkleić, kiedy tata wciąż mnie słyszał.
- Zadzwonię jutro, dobrze? - spytał, a ja ostatkami sił powstrzymywałam się od zaniesienia się płaczem.
- Jasne tato, o każdej porze.
- Cześć, mała.
- Pa, tato.
Moja ręka bezwiednie upadła na kołdrę. Z oczu leciały mi łzy, lecz ja wbrew poprzednim przeczuciom nie wpadłam w histerię, lecz w otępienie. Rak, kilka miesięcy, znowu rak, i znowu tylko kilka miesięcy. Mama wspominała ostatnio, że czuła się gorzej, ale nic nie wskazywało na coś takiego.
- Sakura, co się stało?
On tylko spytał, a ja bez wahania wtuliłam się w niego jak dziecko. Ichiro na to zaczął powoli bujać się w przód i w tył, gładząc moje włosy, kiedy bezgłośnie płakałam, próbując się uspokoić.
- Mojej mamie zostało osiem miesięcy życia - powiedziałam cicho, niezdolna do mocniejszego tonu.
- Al…
- Nowotwór. Złośliwy.
Zesztywniał na chwilę, po czym tylko mocniej przyciągnął mnie do siebie,  delikatnie całując w czoło, co spowodowało, że rozkleiłam się już kompletnie. Rozpłakałam się, ignorując wszystkie opory. Usłyszałam kroki Ino, ale chłopak najwyraźniej gestem pokazał, aby zostawiła nas samych. Dobrze zrobił.
Długo płakałam.
Wiem, że Ichiro na piętnastą miał być w pracy, a jednak mimo tego został. Byłam mu za to wdzięczna. Potrzebowałam teraz kogoś, kto nie zadawał zbyt wielu pytań, kto po prostu siedział ze mną w ciszy. Potrzebowałam przyjaciela.
Wtulałam twarz w jego szyję, obejmując go nogami w pasie.
- Przepraszam. - W końcu odsunęłam się lekko, przecierając oczy.
- Nie masz za co.
Wzięłam głęboki oddech i wstałam. Poprawiłam włosy, rozluźniłam się. Musiałam zabrać się do roboty.
- Która jest godzina?
- Szesnasta dwadzieścia.
- Cholera.
Na siedemnastą trzydzieści miałam być najpóźniej w hotelu, a przecież Ino i Karin musiały jeszcze podpisać papiery.
- Co jest? - spytał Ichiro, opierając ręce na kolanach.
- Muszę lecieć do pracy. - Zaczęłam szybko pakować potrzebne rzeczy, szukając wzrokiem kosmetyczki.
- Mogę cię podrzucić.
- Przecież jesteś już spóźniony.
- Więc co za różnica, czy dwie godziny czy trzy?
- W porządku. - Pomasowałam sobie skronie, starając się skupić na czymś konkretnym. - Powiedz Ino, że zaraz wychodzimy. Niech zadzwoni do Karin - powiedziałam cicho i szybko wyszłam z sypialni.
Zamknęłam się w łazience. Miałam maksymalnie podpuchnięte oczy, twarz zaczerwienioną, a włosy potargane. Zacisnęłam dłonie na krawędziach umywalki, zmuszając się do zachowania spokoju. Już przeszła przeze mnie pierwsza fala histerii i nie mogłam pozwolić, aby właśnie teraz pojawiła się kolejna. Tą przyjemność musiałam zostawić sobie na moment, aż wrócę z pracy. Szczerze mówiąc miałam nawet ochotę, żeby zostać w domu, ale potrzebowałam teraz pieniędzy bardziej niż zwykle i nie mogłam sobie pozwolić na wywalenie z tej roboty.
Ichiro i Ino rozmawiali o czymś w kuchni, więc skorzystałam z okazji, aby się przebrać. Zapakowałam buty, torebkę, i wyszłam na korytarz.
- Gotowa? - Ichiro stał przy drzwiach z rękoma skrzyżowanymi na piersi, a Ino właśnie przekraczała próg swojego pokoju.
Skinęłam na niego głową i zaczęłam zakładać trampki. Gdy wstałam, blondynka złapała mnie za dłoń i ścisnęła ją lekko, obejmując mnie. Zagryzłam zęby, wrzeszcząc w myślach, że nie mogę się rozryczeć. Ino puściła mnie i wyminęła, wychodząc za Ichiro na klatkę. Pogasiłam światła, zabrałam swoje rzeczy i zamknęłam mieszkanie.
W aucie atmosfera zakrawała o tę grobową. W sumie było mi to na rękę. Nie musiałam się odzywać, więc istniało mniejsze prawdopodobieństwo, że się rozkleję. Ino starała jakoś rozmawiać z Ichiro, jednak chłopak w większości milczał skupiony na drodze. Myślami dryfował gdzieś daleko, a ja nie byłam w stanie się skoncentrować. Po prostu siedziałam, i nawet, kiedy próbowałam obmyślić jakiś racjonalny plan, już na starcie spalał on na panewce.
Nawet, kiedy Karin wsiadła do samochodu, prócz mruknięcia krótkiego: cześć - nie powiedziała nic więcej. Wpatrywałam się bezwiednie w mijane budynki, jakby miało mi to jakoś pomóc. Cóż. Nie pomogło.
- Jesteśmy na miejscu - powiedział Ichiro, zatrzymując się na parkingu dla personelu ogromnego hotelu Victoria.
Strzelisty, oszklony budynek górował nad większością drapaczy chmur w Tokio. Istniały tylko dwa wyższe. Była to siedziba Microsoft’u oraz Nissana. Victoria, wyłożona w całości lustrami weneckimi, robiła ogromne wrażenie. Oświetlona była białymi światłami, które dodawały jej kunsztowności. Dookoła niej znajdowały się surowo urządzone ogrody. Zauważyć tam można jedynie idealnie przystrzyżoną trawę oraz krzewy - każde w dokładnie tym samym kształcie. Wjazd stanowiła ogromna brama i dziedziniec, na którym zatrzymają się samochody, aby potem wjechać do podziemnego parkingu. Jedność estetyki panowała w każdym miejscu. Nawet owa brama i ogrodzenie były zrobione z pomalowanej na czarno stali. Nie zdobiły ich żadne zawijasy, które, szczerze mówiąc popsułyby cały efekt. Było to tak proste i skrajnie minimalistycznie, że aż piękne.
My zajechaliśmy od drugiej strony, wjazdu dla personelu. Ichiro powtórzył to, co mówił wcześniej, bo wciąż siedziałam w aucie, wpatrując się w budynek. Potrząsnęłam głową i wygramoliłam się z samochodu. Musiałam mu podziękować, jak i… pożegnać się. Nie wiedziałam, czy dobrze robiłam. Byłam egoistką, potrzebowałam teraz kogoś takiego jak on, a obecnie właśnie strzelałam sobie w kolano, choć intuicja wciąż mówiła to samo.
- Dziękuję - powiedziałam, gdy stanęłam przy oknie kierowcy.
Ino pociągnęła Karin w stronę wejścia. Ichiro otworzył drzwi i wysiadł. Przeczesał palcami włosy i uniósł na mnie wzrok.
- Odezwij się jutro, dobrze?
Skinęłam lekko głową.
- Nie pozwolę ci całkowicie zerwać ze sobą kontaktu, rozumiesz? - Ponownie skinęłam głową, wdzięczna. Bardzo. - Nie zgadzam się z twoją decyzją i będę o ciebie walczył, tylko najwyraźniej muszę zmienić taktykę. - W kącikach moich oczu pojawiły się łzy, bo już wystarczająco wykańczała mnie sytuacja z mamą, żeby teraz i on dorzucał do tego wszystkiego swoje trzy grosze. - A o mamę się nie martw. Jakkolwiek duże są te pieniądze, zdobędziemy je.
- Dziękuję - szepnęłam, odwracając głowę.
Ichiro dotknął mojego ramienia, na co zamknęłam oczy. Objął mnie mocno, na co zesztywniałam, nie pozwalając sobie na kolejną histerię. Musiałam być silna, no chociaż udawać.
- Dasz sobie dzisiaj radę. - Lekko pstryknął mnie w nos, uśmiechając się delikatnie. - Gdyby cokolwiek się stało, to od razu do mnie zadzwoń.
Już stało się wystarczająco dużo, pomyślałam. Chyba nie mogło być gorzej.
- Jasne, cześć.
- Trzymaj się.
Puściłam jego bluzę. Ruszyłam w stronę dziewczyn, których spojrzenia starannie omijałam. Ino najwyraźniej powiedziała Karin, dlaczego wyglądałam jak siedem nieszczęść, bo żadna z nich nie rzuciła w moją stronę znienawidzonego: tak mi przykro.
Wejście dla personelu niczym nie różniło się od długiego na dwa metry okna weneckiego. Gdyby nie prowadzący do nich chodnik, ktoś postronny pomyliłby je ze sobą. Drzwi otwierały się, gdy dotknęło się ich lewej krawędzi, co już na starcie zainteresowało Ino i Karin. Fakt, cały budynek był ekstrawagancki, idealnie uporządkowany i cholernie drogi. Przywykłam do tego, bo już piąty raz jako Elevart obsługujemy tu wielki bankiet, jednak ten miał być największy ze wszystkich.
Korytarz lśnił bielą. Jasne ściany i kafelki w połączeniu z mlecznymi światłami z początku wręcz biły po oczach. Dopiero czarno-białe fotografie na ścianach troszkę tonowały pomieszczenie. Po przejściu jakichś dziesięciu metrów weszłyśmy przez wahadłowe drzwi do pomieszczeń dla obsługi. Tutaj następowało zameldowanie się, czyli po ludzku, musiałam umieścić kartę pracowniczą w czytniku. Dopiero teraz bramka pozwoliła mi wejść.
- Poczekajcie na mnie chwilę, zaraz po was wrócę - powiedziałam cicho, nawet nie patrząc na ich miny.
W środku przywitały mnie już kompilacje szarości, bieli, czerni i czerwieni. Był to duży, naprawdę przestronny pokój z wysokim sufitem. Po prawej stronie ustawiono szafki. Każdy stały pracownik hotelu miał własną, coś na pozór tych szkolnych, lecz oczywiście zdecydowanie bardziej eleganckich. Podłoga wyłożona była tam szarym długim dywanem, a w drugim rogu pomieszczenia stały czarne kanapy i stoliki do kawy zapełnione obecnie pracownikami, oczywiście. Po lewej stronie znajdowała się część kuchenna, gdzie można przyrządzić sobie kawę, a przy samym wejściu widniała ogromna tablica z rozpisanymi obowiązkami. Tylko to pomieszczenie było naprawdę wielkie. Już teraz przebywało w nim może ze sto pięćdziesiąt osób, a i tak zostawało jeszcze sporo miejsca.
W tym zgiełku - bo przecież taka ilość kobiet nie mogłaby usiedzieć w ciszy - próbowałam znaleźć wzrokiem kierowniczkę. Potrzebowałam jej karty, aby wpuścić dziewczyny. Ujrzałam ją przy drugiej tablicy schowanej za kanapami. Byłyśmy firmą wynajmowaną jedynie na jedną imprezę, więc nie mogłyśmy się tutaj panoszyć, przez co zostałyśmy zmuszone do lekkiego kiszenia się.
Przede mną przemaszerowała pokojówka z drastycznie krótkimi włosami. Była obcięta na chłopaka, prawie przy samej skórze. Przełknęłam ślinę, z całej siły próbując sobie nie wyobrażać mamy w takiej fryzurze.
Zaśmiałam się cicho pod nosem.
Przecież, żeby zaczęły wypadać jej włosy, musiałaby brać chemię. A przecież na razie jej nie weźmie, bo przecież mnie na nią nie stać. Ot, taki paradoks.
- Te, Sakura. Śpisz?
Ocknęłam się, patrząc na Miyę - niską, pocieszną dziewczynę, która bez żadnego wykształcenia przyjechała z jakiejś małej wsi do Tokio, łapiąc się na posadę kelnerki. Może nie potrafiła ogarnąć rachunków, ale nikt nie nosił wielkich tac tak dobrze, jak ona.
- Cześć - odparłam, ponownie szukając kierowniczki spojrzeniem.
- Szukasz Imai? - spytała Miya, bawiąc się swoim długim, ciemnorudym kucykiem, żując w międzyczasie gumę i stojąc w niekulturalnym rozkroku, przez co sprawiała wrażenie rozpieszczonej nastolatki.
- Tak.
- Właśnie poszła zrobić sobie kawę.
- Dzięki.
Niestety zostałam zmuszona do przejścia przez całe pomieszczenie. Starałam się unikać zbędnych spojrzeń, które z reguły mi nie przeszkadzały. Lubiłam być rozpoznawalna, a szczególnie w środowisku, w którym zarządzałam. Teraz jednak chciałam zniknąć.
Na ogół byłam jedną z pięciu szefowych mniejszych grup kelnerek. Każda odpowiadała za co innego, w zależności od imprezy. Przydział dostałyśmy już rozpisany na tablicy i to do tego w zależności od humoru kierowniczki właśnie parzącej sobie kawę.
Brunetka stała przy ekspresie, właśnie wyjmując filiżankę spod nalewaka. Miała na sobie standardową małą czarną, wysokie, czarne szpilki i równie smolistoczarne włosy związane w wysokiego kucyka.
- Witam - mruknęłam, na co ona odwróciła się, zaszczycając mnie krótkim prześlizgnięciem jej szarych oczu po mojej sylwetce.
- O, Haruno. No witam, witam. - Dosypała dwie łyżeczki cukru i zamieszała kawę. - Masz dla mnie te dwie?
- Tak - odparłam od razu, na co ona skinęła głową.
- Świetnie.
Odłożyła łyżeczkę do zlewu i stanęła przodem do mnie. Jej czerwona szminka zostawiła ślad na szkle, choć krwistość jej ust nie zmalała ani trochę. - Nie przerośnie ich nalewanie ponczu i pilnowanie, czy na danych stołach brakuje meduz?
- Nie.
- Haruno, co ci dzisiaj? - Kobieta uniosła jedną brew. Musiałam się przesunąć, bo ktoś o mało nie staranował mnie przy przeciskaniu się do ekspresu. Westchnęłam tylko cicho, zbierając się na odpowiedź.
- Nic.
- Widzę właśnie. - Cynizmu w tych dwóch słowach było więcej niż w tej małej filiżance, którą właśnie odstawiła na blat. Wyprostowała się, spoglądając na mnie wyczekująco. - Zaprowadź mnie do nich.
Wzięła ze stołu swoją czarną skórzaną aktówkę i ruszyła za mną. Jej szpilki równomiernie stukały o podłogę. Dziewczyny przed nami rozstępowały się, widząc, że szefowa obrała jakiś kierunek, dobrze wiedząc, że lepiej będzie, jeśli dotrze tam bez przeszkód. Wróciłyśmy do drzwi, za którymi czekały dziewczyny. Bramki otworzyły się automatycznie.
- Dłużej się nie d…
- Witam. - Na te słowa Ino i Karin natychmiast umilkły. - Nazywam się Sheeiren Imai i na dziś jestem waszym szefem. - Kierowniczka skinęła na nie głową, po czym lekko cmoknęła, bezwstydnie oceniając je wzrokiem. - Dobrze, że jesteście całkiem wymiarowe. Nie będzie problemu z uniformem - rzuciła, wyciągając dwa pliki papierów. - Wejdźcie i na spokojnie przeczytajcie. Macie na to plus minus trzy minuty. - Starannie zapięła suwak, a wzrok Karin zmienił się z tego statecznego na przeszywający. - Dokładnie za tyle ruszamy na górę, gdzie kucharze kończą wszystko podawać. Akurat zdążycie się przebrać i zająć robotą.
Wsunęła kartę w czytnik. Bramki zapiszczały, opuszczając zabezpieczenia.
- Za trzy minuty pod windą - powiedziała na odchodne, znikając w tłumie, który nagle zaczął okupować małą kuchnię.
- Wooow - westchnęła Ino, zachwycając się wystrojem. Fakt, wielkie lampy też robiły swoje, dodatkowo optycznie powiększając pomieszczenie. Teraz już nie robiło to na mnie aż takiego wrażenia, jednak za pierwszym razem moja reakcja zdecydowanie przypominała tę Ino.
- Całkiem, całkiem - skomentowała Karin. Jej zachwyt trwał jednak krótko. Od razu zaczęła przeglądać umowę.
Zboczenie asystentki adwokata.
Stałam obok, nie odzywając się. Dziewczyny z mojej ekipy machały mi, gdy nasze spojrzenia spotkały się przypadkowo, kiedy przyglądałam się pomieszczeniu, czekając, aż Karin powie sakramentalne: nie mam zastrzeżeń.
- Nie mam zastrzeżeń.
- To ja nawet nie czytam. - Ino podeszła do długiego biurka stojącego obok ogromnej tablicy po lewo i złożyła zamaszysty podpis na dole kartki.
- Czy ciebie do reszty popieprzyło? - Karin uwrażliwiona na takie przypadki syknęła dość niemiło. Nawet jakieś randomowe kobiety obejrzały się za nią. - A może kłamałam?
- Wątpię - skontrowała blondynka, podając jej długopis.
- Wyjątkowo masz rację.
Z powodu, że nasze pracownice zaczęły kierować się ku służbowym windom, do których wejście znajdowało w korytarzu wychodzącym obok kuchni, ruszyłam w tamtą stronę, dzielnie prowadząc swoją eskortę za sobą. Choć chyba mojej postawy nie można było nazwać dzielną. Przypominałam raczej skrzywdzone dziecko wojny, którego nie stać nawet na kosmetyki mogące przykryć sińce pod oczami. Żeby było śmiesznie, używałam jednych z najlepszych na rynku, a one i tak nie do końca kryły ten irytujący siny kolor.
- Może nie powinnam teraz ci tego mówić, bo to faktycznie kiepski moment - zaczęła Karin, szepcząc mi to na ucho - ale rak jest uleczalny. Wiem z autopsji. - Otworzyłam szeroko oczy. Znałam ją od lat, a nigdy nie wspominała o tym, że przeszła przez nowotwór. - Uprzedzając twoje pytania, tak. Miałam raka. Miałam wtedy osiem lat. Tak, nic ci nie powiedziałam. - Machnęła lekceważąco ręką, a ja uniosłam zdumiona brwi.
- Ale jak? - Zmarszczyłam brwi, dopiero po czasie orientując się, jak beznadziejnie zabrzmiały moje słowa.
- Szanse, że z tego wyjdę były znikome, ale jak widzisz stoję tu i żyję - pokazała na siebie - i nie chciałam, żebyście traktowały mnie inaczej - mówiła na jednym wdechu, gdy dookoła trajkotały inne kobiety o nowym butiku w centrum. - Sądzę, że wymodliłam sobie zdrowie. Polecam spróbować. - Dźgnęła mnie lekko w żebra, każąc posunąć się do przodu, aby wejść do windy.
- Jak mogłaś nie powiedzieć nam o czymś takim? - Osobiście chyba nie potrafiłabym zataić czegoś takiego w bliskim gronie. Choć rzeczywiście, Karin zawsze, mimo, że trzymała się z nami, rzadko mówiła o sobie, prawie wcale. To wyznanie właśnie uświadomiło mnie, jak mało ją znałam.
- Tay wiedziała.
Weszłyśmy do windy, w której mieściło się trzydzieści osób i to bez zbędnego ścisku. Oparłam się o ścianę, czując, jak jedziemy do góry. Spojrzałam dziewczynie prosto w oczy, lecz nie zobaczyłam w nich nawet cienia skruchy.
- Muszę to wszystko przetrawić.
Ino w tym czasie, kiedy rozmawiałam z Karin, poznała jedną z dziewczyn z zespołu Shaili. Właśnie zaczęły się z czegoś śmiać, choć widziałam po blondynce, że nie był to szczery śmiech. Z głośników płynęła cicha muzyka, w którą wsłuchałam się, ignorując zbędny nadmiar głosów.
Może mamie rzeczywiście uda się z tego wyjść jeśli zdobędę te pieniądze? Byłby to naprawdę dar od Boga,bardzo trafiony, jak nie najbardziej trafiony w moim życiu.
Dojechałyśmy na górę. Poruszając się wąskimi korytarzami dla personelu doszłyśmy do specjalnych pomieszczeń, gdzie czekały na nas już uniformy oraz małe mobilne przebieralnie i mnóstwo wieszaków.
- Przebierzcie się szybko i nie straćcie mnie z zasięgu wzroku - powiedziałam do Karin i Ino, które przytaknęły głowami.
Ino, zaprawiona w sklepowych bataliach o wymarzony ciuch, czuła się jak ryba w wodzie, czatując na wolną przebieralnię. Karin natomiast postawiła na cierpliwość, czekając w jednej kolejce.
Tak. Karin trafiła do przebieralnie szybciej.
- To takie niesprawiedliwe - jęknęła blondynka, przecierając twarz dłonią.
Dobrze wiedziała, że nie chciałam, żeby obchodziła się ze mną jak z jajkiem. Wolałam, aby traktowała mnie normalnie. Znała cienką granicę, którą czasem przekraczałam, kiedy trzeba było już zacząć się o mnie martwić. Ona i Tay miały to dopracowane do perfekcji.
Poczułam wibrujący telefon w kieszeni. Zobaczyłam na ekranie przychodzące połączenie od Anko. Nie miałam teraz nastroju na rozmowę, ale równie dobrze mogło to być coś ważnego, więc nacisnęłam zieloną słuchawkę.
- Sakura, ja mam tego wszystkiego dość! - Usłyszałam jej pełen lamentu głos, już na starcie wyczuwając, że jej problem należy do tych damsko-męskich, a ja na chwilę obecną zdecydowanie się do tego nie nadawałam. - Ja odstraszam facetów. Zostałam do tego stworzona, mówię ci!
- Cześć. Dam ci Ino, bo muszę kończyć - mruknęłam, mało kulturalnie ją spławiając. No cóż.  Szybko wcisnęłam Ino telefon w dłoń. - SSS, ja nie mam teraz na to siły - powiedziałam do niej, gdy byłam pewna, że Anko tego nie usłyszy.
- Spoko - odparła, kontynuując rozmowę.
- SSS? - spytała, jakby od niechcenia, Karin.
- Syndrom Starej Singielki - rzuciłam, wchodząc do zwolnionej przed momentem przebieralni, ignorując jej ciche parsknięcie.
Próbując stracić jak najmniej czasu szybko przebrałam się w służbowy uniform. Z torebki wyjęłam kosmetyczkę i poprawiłam makijaż najlepiej jak potrafiłam, a środki miałam przecież ograniczone. Wzięłam głęboki oddech, poprawiłam koszulę i zabrałam swoje rzeczy. Dość machinalnie ustąpiłam miejsca kolejnej dziewczynie, szukając Ino i Karin wzrokiem, którego wyjątkowo nie mogłam skupić. Tłum nagle zaczął powodować, że poczułam dyskomfort i potrzebę natychmiastowego uwolnienia się z tego zgromadzenia kobiet przed trzydziestką.
Karin znalazłam samotnie stojącą pod ścianą, sączącą najprawdopodobniej sok pomarańczowy. Co rusz omiatała spojrzeniem całe pomieszczenie, jakby czekając na Ino, która miała nagle wyskoczyć zza jakiegoś filaru. Ku mojemu rozczarowaniu blondynka dopiero wyszła z przebieralni i nawet w służbowym uniformie wyglądała, jakby ją wyjęli z magazynu Vougle.
- Ja bym lepiej skroiła te koszule. Nie uwydatniają biustu, a go spłaszczają. Czy sądzisz, że kierowniczka mi na to pozwoli? - mruknęła Ino, krytycznie przyglądając się sobie w szybie. Podała mi też mój telefon.
- Szczerze wątpię, ale możesz spróbować. Tylko byle po bankiecie - odparłam i skinęłam na nie ręką, żeby poszły za mną.
- Już rozmawiałam z tą całą Imai, powiem Ino, co mamy robić - odchrząknęła Karin, poprawiając włosy, lecz nagle znieruchomiała, patrząc na jakąś brunetkę, która właśnie wstawiała ekspres do kawy. - A ty masz iść do Shayli, Sheili, coś takiego.
- Aha, okej - odparłam z rezerwą widząc, że Karin nadal nie odwróciła wzroku.
- Naprawdę opracuję wam nowe uniformy - powiedziała Ino, jakbyśmy z Karin wcale nie rozmawiały przed momentem o czymś kompletnie innym.
- Tak, tak. - Pokiwałam głowę i ruszyłam na poszukiwania Shaili.
Miałyśmy jeszcze piętnaście minut do rozpoczęcia bankietu, tego uroczystego wejścia i tak dalej. To znaczyło mniej więcej tyle, że za pięć minut wchodziłyśmy na salę, żeby zająć swoje stanowiska, które ówcześniej przygotowała firma cateringowa. Żywiłam szczerą nadzieję, że Karin powie Ino gdzie ma iść i zadba, żeby nie pomyliła na przykład małych meduzek z faszerowanymi kalmarami.
Znalazłam Shailę przy wejściu dla personelu na tę wielgachną salę. Stała razem z kilkoma innymi dziewczynami z jej zespołu, więc musiałam chwilę poczekać, zanim przerwę im tę przemiłą pogawędkę.
- Shaila?
Odwróciła się od razu, rzucając mi pogodne spojrzenie dwunastolatki. Mimo, że lat miała dwadzieścia cztery, to jakby się bardzo postarała, to mogłaby wyglądać na zdecydowanie mniej. Strasznie dużo facetów na to leciało, przez co Shaila nigdy nie narzekała na brak adoratorów, co na szczęście nie przełożyło się na to, że przestała mieć głowę na karku.
- O, cześć Sakura. Co tam?
Grono jej koleżanek odwróciło się do mnie w tym samym momencie, przez co poczułam się jak w pułapce. Nie było to przyjemne przeżycie.
- Podobno miałaś mi coś przekazać. - Przystanęłam z nogi na nogę, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć.
- O, masz rację. - Uderzyła się lekko w czoło. - Imai cię szukała, ale nie znalazła, więc musiała znaleźć kogoś, kto ci przekaże radosną nowinę - rzuciła, lecz na jej ustach błąkał się ledwo widoczny uśmiech.
- Emmm, co masz na myśli?
Jedna z jej koleżanek puściła mi oczko, a dla mnie cała ta sytuacja wydawała się po prostu dziwna. Poczułam dreszcze na plecach, ale chyba nie dałam tego po sobie poznać. Czy może stać się dziś jeszcze coś gorszego? Chyba nie.
Nachyliła się w moją stronę, a ja instynktownie zrobiłam to samo.
- Sheeiren wyszła i…
- Jak to wyszła? - wyrwało mi się. Nie wiem co musiałoby się stać, żeby Imai opuściła stanowisko. Musiałaby mieć operację na otwartym sercu czy coś. Swoim sercu.
- I brak nam koordynatorki - kontynuowała Shaila. - Choć już nie, bo ty nią jesteś.
- Kim jestem?!
- Przeliterować ci? - zaśmiała się bez złośliwości. Podała mi mikrofon i słuchawkę Sheeiren, a ja właśnie sobie przypomniałam, że zapomniałam własnej.
- A-ale ja nie dam rady.
Byłam rozbita, chciało mi się tylko płakać, a na myśl, że musiałabym być odpowiedzialna za dzisiejszy cyrk, to, to już całkowicie opadłam z sił. Ludzie w takich momentach mówią, że niebo wali im się na głowę. Ja za to chyba nurkowałam w piekle.
Nagle otworzyły się drzwi. Nikt nie zwróciłby na to uwagi, gdyby nie uderzyłyby w ścianę, robiąc dziurę klamką, która się w nią wbiła.
- Dlaczego jeszcze nie jesteście na sali? Zostały cztery minuty do wejścia!
Mężczyzna, który stanął w przejściu emanował tak wielką wściekłością, że już kompletnie straciłam wiarę w siebie. Tak maksymalnie jak tylko się dało.
- Gdzie jest Sheeiren? - spytał, ale jego pytanie w odpowiedzi dostało jedynie ciężką ciszę.
Przełknęłam ślinę, czując, że powinnam się teraz odezwać.
- Szefowej nie ma - powiedziała Shaila, widząc w jakim byłam stanie.
- Co to znaczy nie ma?
Jeśli przed chwilą był wściekły, to teraz nie bardzo wiedziałam jak to nazwać. Słowa wycedził z taką nienawiścią, że pierwsze o czym pomyślałam to to, żeby nigdy nie stanąć mu na drodze.
- Nie ma, jest tylko zastępca - odparła frywolnie, jakby ta akcja wcale jej nie ruszyła.
- Ty? - spytał, prostując się.
- Nie.
Miał idealnie dopasowany garnitur i razem z Ino mógłby zarabiać tylko tym, jak wyglądał. Ja natomiast nie dość, że wcale nie wyglądałam olśniewająco to jeszcze nie mogłam się odezwać.
- Ona.
Shaila wskazała na mnie, a mój plan na schowanie się w cieniu i po prostu przetrwanie jakoś tego wieczoru w stanie wegetacji został zniszczony nawet przed tym, jak zamierzałam wprowadzić go w życie.
- Czyli? Jak mam na ciebie wołać? - spytał i już miałam jakimś cudem przemówić, lecz ktoś mnie ubiegł.
- A ty to kto, że się tak panoszysz? - krzyknęła Ino z drugiego końca sali, a wszystkie kelnerki popatrzyły na nią jak na kretynkę, jakby zadała pytanie, które zawsze ma w pakiecie oczywistą odpowiedź.
- Sasuke. Uchiha Sasuke.

*** 
Witam!
Bez zbędnych słów chciałam tylko powiedzieć, że wróciłam i nie zapowiada się, abym miała znowu znikać. Melduję się z nowym rozdziałem, który mam nadzieję nie zawiódł waszych oczekiwań :> 
Bywajcie! 


4 komentarze:

  1. Ostatnio byłam tak zawalona szkołą, że nie miałam czasu na kupno jakiejś odprężającej książeczki, więc twój rozdział na poczytanie w dzień wolny to cud i miód. Tęskniłam też za fanfikami z SasuSaku, więc to mi spadło jak z nieba. Było ciutkę (może trochę więcej niż ciutkę) smutku w tym rozdziale. Zerwanie Sakury z dotychczasowym chłoptasiem - ładnie, delikatnie przekazane - do tego nagła wieść o chorej matce. Na szczęście wkradło się trochę uśmiechu, poznając kolejnego chłoptasia. Na samym końcu rozdziału:D
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, jest ktoś <3
      Taaak, ja też za nimi tęskniłam, mimo wszystko. Za bardzo smucę? Postaram się coś z tym zrobić :>
      Dziękuję bardzo za komentarz! :D

      Usuń
  2. właśnie przeczytałam 2 rozdział jednym tchem! mam nadzieję, że niedługo dodasz kolejny :')
    co do fabuły. niesamowita. zakochałam się w postaciach i w twoim stylu pisania, a już nie mówię o zakończeniu. do ostatniej linijki czekałam na to jedno słowo 'sasuke'.
    weny życzę :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witam! :D
      Dodam, dodam. Jeszcze nad nim pracuję :>
      Cieszę się bardzo, że ci się spodobało. Mam nadzieję, że III cię nie zawiedzie :D

      Usuń