"Do I wanna know?"
- Arctic Monkeys
– Jak tak patrzę po ludziach, to dochodzę do
pewnego wniosku. – Tayuya mało dyskretnie spojrzała w bok. – Aparat oszukasz,
znajomych oszukasz, ale… – zrobiła dramatyczną pauzę, mocno mrużąc oczy – ale
legginsów już nie oszukasz.
Westchnęłam w duchu, zastanawiając się, ile
było w tym prawdy, a ile czystej uszczypliwości. Fakt, nie ćwiczyłam ostatnio,
lecz słysząc te słowa, moje kobiece ego poczuło się zdecydowanie naruszone,
wręcz podjechało pod niebezpieczną granicę, kiedy niespodziewanie mogło wszcząć
alarm z byle powodu. Tay miała dziś gorszy dzień i cisnęła po wszystkim i
wszystkich, a że ostatnie cztery godziny spędziłyśmy razem, duma rodu Haruno
została bardzo potężnie zbombardowana i zaczynała powoli pękać.
– Zejdź ze mnie – mruknęłam, lecz ona
machnęła ręką z dezaprobatą, jakbym w ogóle się nie odezwała.
– Mówiłam to do tej laski po prawo.
Odwróciłam się we wskazaną stronę, gdzie na
ławce siedziała dość spora dziewczyna, z żywą fascynacją pochłaniając
cheeseburgera.
– Pewnie ma kiepską przemianę –
powiedziałam, choć widziałam, że jej figura raczej oscylowała wokół kształtu
beczki, nie gruszki.
– Wieloryby to czasem nie miały być pod
ochroną, gdzieś daleko, monitorowane, z ustaloną dietą?
Prychnęłam cicho, akurat kiedy Tayuya
poprawiła kucyka.
– Jesteś okropna – odparłam, gdy ona wciąż
spojrzeniem maltretowała biedną nastolatkę.
– Albo jej nie kochali w dzieciństwie i
dawali ciastka za karę, albo jest chora, ale po tym, z jaką pasją wcina tę
bułkę, obstawiam pierwsze.
– Przestań obgadywać ludzi aż tak perfidnie.
– Co jeśli to silniejsze ode mnie? –
Spojrzenie ciemnych oczu prześlizgnęło się po mojej sylwetce, jednoznacznie
dając mi do zrozumienia, że jego właścicielka miała mnie głęboko gdzieś.
– To jesteś słaba – prychnęłam, mimowolnie,
kątem oka patrząc na obiekt zamieszania.
– Przynajmniej starcza dla mnie rozmiarówki
w C&A.
– Dla mnie też, a jakoś nie robię z tego
sensacji.
Tay zaśmiała się cicho, posyłając mi spory
kawał litości zawarty w jednym, krótkim kontakcie wzrokowym, na co zacisnęłam
zęby, starając wykrzesać z siebie maksymalną dawkę ironii.
– Przynajmniej już wiem, czemu nie nosisz
legginsów.
Ten krótki moment, w którym jej twarz
nabrała odcieniu purpury, wspaniale wręcz komponując się z czerwienią włosów,
uznałam za sukces.
Umilkłyśmy obie, wciąż idąc jedną z wielu
jednokierunkowych uliczek Tokio. Generalnie nasze mieszkanie znajdowało się
blisko centrum, jednak na tyle daleko od największego gwaru, aby móc zasnąć,
nie bojąc się, że zaraz wleci ci do domu migracyjna impreza jakiegoś korpo–bossa,
mimo że twój lokal sam prosił o rentę, bo jego stan dotknął dna. Problem
polegał na tym, iż wcale nie chciał się od niego odbić. Ten szkopuł ostatnimi
czasy mnie trochę smucił, ale mogłam przecież skończyć gorzej. Na przykład w
jednym pokoju z własnym facetem.
– Ej – mruknęłam cicho, gdy akurat weszłyśmy
na przejście dla pieszych przy jednym z wielkich biurowców, chowając się w
padającym na ulicę cieniu.
– No? Czuję jakiś głębszy tekst. Nie krępuj
się – rzuciła, wkładając ręce do kieszeni. Poprawiła torbę na ramieniu,
rozglądając się na boki.
– Ta twoja wrodzona empatia wcale nie pomaga
mi tego powiedzieć.
– Nie kazałam ci się nastawiać na tryb
szczerości, aczkolwiek jestem, czekam.
Przygryzłam usta. Już dawno powinnam się
przyzwyczaić do jej sposobu bycia, jednak irytował on trochę, kiedy planowałam
wyskoczyć z jakimś, nie daj Boże, zwierzeniem, a ona moją długą przemowę
zwieńczała jednym krótkim zdaniem, które, de facto, wcale nie pomagało
rozwiązać przedstawionego problemu. Ot tak lubiła wszystko komplikować.
Przeszłyśmy przez spory parking, wchodząc na
teren parku. Cały czas zastanawiałam się, jak ją podejść, żeby nie wyśmiała
mnie już po pierwszych słowach, co niestety zakładałam już teraz. Z drugiej
strony powód mojej żałości był naprawdę fatalny i cała gadka o tym, że życie
jest niesprawiedliwe, nie imałaby się obecnej sprawy.
Choć ono było niesprawiedliwe. Bardzo,
bardzo, bardzo.
Zatrzymałam się.
– Chyba nie dam rady być dłużej z Ichiro –
wydusiłam z siebie, zaciskając na chwilę powieki. Policzyłam do trzech, pięciu.
Uchyliłam je i od razu moje nadzieje na zostanie wysłuchaną legły w gruzach.
– Ty chyba nie mówisz poważnie!
Szyderczy, choć perlisty, nienawistny, choć
nadal szczery, śmiech Tayuyi przeciął chwilowe milczenie. Najlepsze było to, że
dziewczyna wcale nie udawała rozbawionej. Autentycznie wybuchła nieopanowanym
śmiechem, zwracając uwagę większości mijających nas przechodniów.
Cudnie. Tay wcale nie wyglądała, jakby miała
przestać rechotać. Czułam tę emanującą od ludzi żałość.
– No zamknij się – syknęłam, a ona uspokoiła
się trochę, choć nadal nie przestawała się uśmiechać.
– Czy nasza Sakura, cnotka trzymająca faceta
we friendzonie pod pozorem związku, w końcu dorosła do poważnej decyzji?
Ludzie! – krzyknęła, obracając się. – Ludzie, wiekopomna chwila!
– Cicho – warknęłam, łapiąc ją za rękę i
ciągnąc w stronę domu.
Poszła za mną niczym niechętny dzieciak.
– Jak to możliwe, że wreszcie zdecydowałaś
się zakończyć tę pseudorelację?
– Nie nazywaj tego tak.
– A jak? – sarknęła z dezaprobatą.
Doskonale wiedziałam, co myślała na temat
mojego, jakby to... o! powiązania z Ichiro, ale w sumie musiałam jej to dziś
wyjawić, wyłożyć kawę na ławę, o losie, przyznać się, bo chyba to stanowiło
największy kłopot. Przez ostatni tydzień nie myślałam o niczym innym, jak o
tym, żeby czasem nie widzieć własnego chłopaka. Użyłam już wszystkich wymówek,
aby jakoś odwlec spotkanie, jednak w takim stylu, aby wyszło realistycznie.
Tylko ile można udawać jelitówkę, przyjazd ciotki i kota znajomej na
przetrzymaniu, na którego sierść miał alergię?
No nie dłużej niż pieprzony tydzień.
– To po prostu… zastój w związku – mruknęłam
wymijająco, na co prychnęła pod nosem, nawet nie starając się udawać, że
przejęła się faktem rozpadu owego związku najlepszej przyjaciółki. Uwielbiałam
te momenty.
– Skarbie, co? – Popatrzyła na mnie z
litością, a ja puściłam jej rękę, upewniwszy się, że nie zacznie się znowu
rzucać. – Ile wy macie lat? Siedemnaście? Bo na tyle się zachowujecie, oboje –
skwitowała, na co westchnęłam cicho, niestety musząc przyznać jej rację.
– Dopiero ostatnio zaczęło mi to
przeszkadzać – odparłam, ale ta znowu posłała mi wzrok pełen pogardy, przez co
poczułam natychmiastową potrzebę obrony. – No co? – Zmarszczyłam brwi. –
Wcześniej było okej.
– Było okej. – Przewróciła oczami. – Okej,
to jest, nie wiem. – Wyrzuciła ręce do góry, szukając odpowiednich słów. – Okej
jest, gdy kupisz sobie nową wycieraczkę, jak odepchasz kibel i nie zalejesz
całej łazienki, jak dostaniesz psa, który nie będzie szczał na każdą szafkę w
zasięgu wzroku na linii kilku centymetrów nad ziemią, jak…
– Dobra, starczy.
Perspektywa nowej wycieraczki naprawdę była
okej. Cała reszta też prezentowała się znośnie, bo toaletę zawsze warto mieć, a
pies nie załatwiający się wszędzie i zawsze tam, gdzie najdzie go ochota, to
też nie najgorsza opcja. Zawsze lepsza niż facet zabierający cię do kina tego
samego dnia tygodnia od pół roku i udający, że za każdym razem jest tak samo
podekscytowany, kiedy natomiast twoja ekscytacja z jawnym protestem ciągnie się
za tobą na łańcuchu, z głośnym zgrzytem rysując kafelki galerii handlowej, gdzie
on wspaniałomyślnie zabrał cię na kolejną randkę twojego życia.
Okej.
Kiedyś nawet z tego wszystkiego policzyłam
siedzenia w sali kinowej, oglądając te same reklamy tych samych dzbanków do
filtrowania wody, miejscowego salonu spa i karmy dla kotów. To przecież
istotne, że wpływa dobrze na trawienie. Gdyby nie ta informacja moje życie
byłoby takie ubogie w sensacje.
– Bejbe, wróć do mnie. – Tay pstryknęła mi
palcami przed twarzą, wyrywając z przemyśleń natury realistycznej, ten dramat
był realny i naprawdę zdarzał się dokładnie raz na tydzień.
– Jestem, jestem – mruknęłam, orientując
się, że zbliżałyśmy się już do wyjścia z parku.
– Zostaw go wreszcieee – jęknęła, masując
skronie. – Mam dość tego, jak się marnujesz. Ten facet to porażka męskiego
gatunku, jakiś wypierdek w łańcuchu ewolucji.
– Ej, nadal mówisz o moim facecie.
– Jeszcze – dopowiedziała, nie kryjąc swojej
niechęci do Ichiro, który sam w sobie nie był złym człowiekiem.
Wręcz przeciwnie. Średnio u niego ze
sprzątaniem, fakt, ale świecił przykładem jako miły, uczynny, kulturalny… i
niestety strasznie monotonny chłopak. To nie tak, że na każdym spotkaniu
oczekiwałam porcji adrenaliny jak po skoku na bungee, ale czasem miałam
wrażenie, że kopulacja biedronek przyprawiała mnie o większe dreszcze niż nasze
zbliżenia.
Wzdrygnęłam się.
Może lepiej nie ruszać teraz akurat tego
aspektu naszej znajomości.
– Coś taka cicha? – Tayuya rzuciła mi
kontrolne spojrzenie, które zbyłam krótkim pomrukiem. – No?
– Zastanawiam się, jak to jest być singielką
– rzuciłam pół żartem, pół serio.
– Wspaniale! – Klasnęła w dłonie, a ja
właśnie zaczęłam żałować własnych słów.
– Udawajmy, że tego jednak nie powiedziałam…
– Singielstwo jest w porządku, dopóki nie
masz trzydziestu czterech lat, parcia na faceta i dzieciaka, rozstępów po
ciąży, której przecież nie przechodziłaś, oraz kondycji psychicznej godnej
mojej babki z powodu ciągłego zamartwiania, co stanie się, gdy się rozbierzesz,
a twoje cycki wcale nie będą takie fajne jak dziesięć lat temu.
Westchnęłam.
Co, jeśli przepowiedziała mi przyszłość?
– Spoko, to nie proroctwo – uprzedziła mnie,
uśmiechając się, doskonale wiedząc, o czym myślałam.
Wrzuciła do buzi gumę i sprawdziła godzinę
na ekranie telefonu. Przez moment mogłam na spokojnie przedstawić sobie jakieś „za”
i „przeciw” w kwestii bycia ową singielką, jednak Tay nie wytrzymała długo w
ciszy.
– Wczoraj Anko wyspowiadała mi się
doszczętnie do tego stopnia, że znam nawet termin jej miesiączek. – Przełknęłam
ślinę zdegustowana, wyobrażając sobie Mitarashi, która naprawdę w dość dużym
dole emocjonalnym opowiadała o problemach w swoim nieistniejącym związku. –
Wiesz, upewniałyśmy się, że to nie menopauza albo ciąża.
– Chyba spożywcza.
– Rzeczywiście, przybyło jej parę kilo.
Anko sama w sobie reprezentowała typową
przedstawicielkę klasy średniej z kredytem na koncie, autem, którym nie
wyjedzie poza granice miasta, i perfumami kosztującymi tyle co nowa porządna
kanapa. Nie wnikałam w jej stosunki towarzyskie, bo, szczerze mówiąc, moje
własne były wystarczająco pochłaniające – przytłaczające – ale z tego, czego
zdążyłam dociec, to osiągnęłyśmy ten sam pułap kryzysu.
– A jeśli już mowa o wadze – Tay spojrzała
na szyld sklepu spożywczego, który właśnie mijałyśmy – to mam dwa karnety na
siłownię.
– Przecież ty nienawidzisz siłowni. –
Uniosłam brew, doszukując się ukrytego motywu jej działania.
– Jedwab! – Nie mówiąc nic więcej, odwróciła
się i weszła do marketu.
Westchnęłam, ruszając za nią. Gdy znalazłam
ją przy malutkim stoisku z kosmetykami, uparcie szukała czegoś wzrokiem na
niskich półkach. Przeniosłam ciężar ciała na jedną nogę, zakładając ręce na
piersi.
– Więc?
– Sorry, że tak nagle, ale ciągle
zapominałam, żeby go kupić – mruknęła, obracając w palcach małą buteleczkę.
– Ale co?
– Jedwab do włosów – odparła wyraźnie
zadowolona, za to ja nadal byłam tak samo zdezorientowana jak wcześniej. – A
wracając do tematu siłowni. – Przeszła do stoiska z pieczywem i wzięła pod
pachę bochenek chleba. – Tak, ale znalazłam dwa w kieszeni starej bluzy.
Kojarzysz Onichiego? – Pokiwałam głową, doskonale pamiętając jedną z kilku
miłostek Tayuyi, czyli gościa, który był szerszy niż wyższy, choć z gadki
wydawał się całkiem inteligentny. Nadmieniam jednak, że zostawił ją, bo była za
mało „fit”. – Kiedyś mi je dał, ale o nich totalnie zapomniałam, a są ważne
jeszcze cztery dni.
– I niby ja mam je wykorzystać? – Wzięłam z
półki czekoladę, aby potem dyskretnie podrzucić ją do rachunku Tay.
– No mogłabym dać je Ino, choć sądzę, że ty
zrobisz z nich większy pożytek – parsknęła, kierując się do kasy.
– W sumie racja.
Ino ostatnio zaczęła zagłębiać się w yogę
oraz medytację i wszystko, co z tym związane. Po domu rozstawiała świeczki, na
ścianach powiesiła jakieś wisiorki. Sama nosiła na szyi jeden z ying&yang.
Na co? Nie wiem. Podobno regulowało to przepływ jej energii wewnętrznej, chakry
jakiejś czy coś w tym guście. Paranoja.
– Chętnie skorzystam. – Tay dała się
zaskoczyć.
Na pewno nie spodziewała się, że tak szybko
się zgodzę. Chcąc jednak odejść od tego tematu, pomyślałam, czy miałam w czym
iść na taką siłownię. Nie wypadało wyskoczyć w starym rozciągniętym dresie i
bluzce z nadrukiem z anime na plecach. Goku był w porządku, jednak raczej nie
na takie okazje.
– No ja myślę. Podobno to jakaś mega
odwalona miejscówka. Raibaru, chyba.
Mój plan polegający na podrzuceniu czekolady
na taśmę oraz późniejszym podharcerzeniu jej z foliówki został zrealizowany.
Milka z borówkowym nadzieniem bezpiecznie leżała w mojej torebce, dojrzewając.
Potem, prosto z lodówki, będzie idealna.
– Luz, może nawet dzisiaj się wybiorę. Jutro
obskakuję ten ważny bankiet, ale do tego czasu mam wolne – rzuciłam za siebie,
wychodząc z marketu oraz starając się nie myśleć za bardzo o swojej dość
traumatycznej przeszłości sportowej.
Tay z premedytacją właśnie mi zaproponowała
wejściówki. Mogłam nawet stwierdzić, że wcale nie zostawił ich Onichi.
– Niegłupi pomysł – dodałam, jakby była to
najlepsza decyzja mojego życia.
– Ej. – Oblicze Tay od razu zostało
rozświetlone przez wielki uśmiech. – W takim razie dzisiaj pijemy.
– Jest okazja?
Prócz mojego idiotycznego pomysłu powrotu do
sportu i możliwości treningu po kilkuletniej przerwie, na co nie mogłam się
zdobyć przez ostatni rok?
Spojrzała na mnie, jakbym właśnie z niej
zakpiła.
– Mamy wolne? – Gdyby nosiła okulary, to
byłby właśnie ten moment, kiedy ściągałaby je delikatnie w dół, chcąc dać upust
swojemu zdegustowaniu.
– Okej, nie pytałam.
Zostało nam kilka minut spaceru do
mieszkania. Ino dzisiaj chyba też nie pracowała, więc tym bardziej „była
okazja”. Zazwyczaj kończyło się na moim narzekaniu na fakt, że Ichiro jest
nudny jak flaki z olejem, na gadkach Tayuyi o tym, że faceci są beznadziejni i
użalaniem się Ino na zły poziom jej chi. Albo chakry. Cholera wie. Tak czy siak
temu właśnie przypisywała powód tego, że każda agencja reklamowa, do której
wysyłała portfolio, odprawiała ją z kwitkiem. Nigdy za szczególnie nie
zagłębiałam się w jej karierę modelki, jednak uważałam, że dziewczyna była
bardzo ładna, piękna wręcz, więc niemożność znalezienia dobrego managera
wydawała mi się podejrzana.
Podeszłyśmy pod kamienicę, rozprawiając o
nowej mikrofalówce. Cały jej ewenement miał być podgrzewaniem zawartości miski,
a nie samej miski, co namiętnie preferowała nasza stara mikrofala. W końcu
odłożyłyśmy potrzebną sumę. Zaowocowało to dzisiejszymi zakupami, które
powinien dowieźć nam pod drzwi kurier w przeciągu dwudziestu czterech godzin.
Nasza klatka schodowa po remoncie była
całkiem przystępna. Szczególną robotę przy poprawie jej wystroju wykonały okna
z framugami z białego drewna, które rozjaśniły pomieszczenie, komponując się z
beżowymi ścianami. Z racji dofinansowania z miasta wymieniono też schody na
nówki pokryte jasnymi dużymi kaflami. Na szczęście nikt nie zdążył ich jeszcze
zniszczyć, ale spokojnie. Na to przyjdzie czas, bo przecież jak coś jest nowe,
nie może być za długo sprawne, ponieważ to zakłóca porządek chaosu ulicznych
band brzydzących się wszystkim, co jeszcze nie zdewastowane.
Wdrapałyśmy się aż na pierwsze piętro. Tay
zaczęła szukać po kieszeniach kluczy, narzekając pod nosem na Ino, która nie
zostawiła tych wspólnych pod wycieraczką. Jednak gdy zguba pojawiła się w jej
dłoni, drzwi niespodziewanie otworzyły się od wewnątrz. W przejściu stanęła
Yamanaka z rozpuszczonymi blond włosami do pasa, ubrana w granatowy, delikatny
szlafrok. Bez makijażu prezentowała się jak cnotliwa dziewczynka z dobrego
domu, która niegrzecznym chłopcom mówiła stanowcze: a ble, a fuj.
Pozory tak bardzo mylą.
– Zanim wejdziecie. – Wyciągnęła ręce przed
siebie, choć nie wyglądało to groźnie. Z jakiegoś powodu czułam, że była
cholernie szczęśliwa. Co mnie tam czekało? Pizza? Mojito? Przystojny brunet?
Trzy w jednym? – To jest Zołza. – Przesunęła się śmiało, spoglądając pod własne
nogi, za którymi schował się...
– Zwierzak? – mruknęłam, zastanawiając się,
czym była owa istota.
– Kiedyś świnka morska, dziś kawia domowa. –
Ino wzięła tę rudą kulkę w rękę, podając mi ją pod nos.
– A mamy ją, ponieważ? – Tayuya z lekką
kpiną przyglądała się małej pluszowej zabawce Ino.
Zołza była przestraszona i generalnie
odwróciła się do nas tyłkiem. W sumie też nie byłabym zachwycona, gdybyś ktoś
tak mnie podnosił i kładł, kiedy naszła go taka ochota. Przerąbane.
– Dzisiaj dziewczyny z Klubu Odnowy
powiedziały, że moje życie jest niespokojne, bo brakuje mi w nim ostoi czegoś z
natury dobrego, niewinnego. – Ino machnęła ręką, unosząc spojrzenie na sufit. –
Zołza będzie wyrównywała poziom odbieranej przeze mnie energii, bo sama emituje
tylko tę pozytywną.
Świnka, a raczej kawia, z tego co
powiedziała Ino, nie wyglądała na zachwyconą. Wręcz miała nas totalnie gdzieś,
choć Ino odbierała to raczej inaczej.
– Sakura, dla ciebie to nie koniec
niespodzianek. – Uśmiechnęła się, choć tym razem ten uśmiech przyprawił mnie o
ciarki. – Jest u ciebie.
Odstawiłam torebkę na szafkę, nic nie mówiąc.
To jak? Pizza, mojito i brunet w jednym?
– Cześć, żabko.
Moja szczęka wylądowała na podłodze na widok
Ichiro rozwalonego na moim pojedynczym łóżku. Nie żeby w pewnych sytuacjach nie
wystarczało dla dwóch osób, jednak na chwilę obecną zajmował całą jego
powierzchnię.
– Cześć.
Wyraźnie ucieszył się na mój widok. Usiadł i
poprawił krótkie blond włosy, nie spuszczając ze mnie wzroku. Zdjęłam skórzaną
kurtkę i powiesiłam ją na krześle. Czułam, jak obserwował każdy wykonywany
przeze mnie ruch. Delikatnie spociły mi się dłonie. Kilka sekund ciszy dłużyło
się w nieskończoność.
– Ino powiedziała, że rano pozbyłaś się w
końcu tego kota, więc postanowiłem, że wpadnę. – Wstał i podszedł do mnie.
Uśmiechnęłam się lekko, próbując rozluźnić
spięte mięśnie. On nachylił się i objął mnie w pasie, całując delikatnie w
usta. Były miękkie i ciepłe, przyjemne, ale to wszystko. Zaczęło mnie to teraz
nurtować, bo ostatnimi czasy nie zastanawiałam się nad tym za szczególnie. Po
prostu przyzwyczaiłam się do jego obecności.
Teraz wyswobodziłam się z jego objęć,
podchodząc do biurka.
Znaliśmy się bardzo dobrze, zgoda. Często
bardzo dobrze mnie rozumiał, rzadko się kłóciliśmy, dzięki czemu na pierwszy
rzut oka wyglądaliśmy jak para idealna. Chodziliśmy na długie spacery, czasami
potrafiliśmy przegadać całą noc przez telefon, jednak to było takie… platoniczne.
Przynajmniej teraz tak to postrzegałam mimo zbliżeń, mimo seksu, który sam w
sobie nie stanowił przecież deklaracji miłości.
– Chcesz mi coś powiedzieć? – Znów usiadł,
opierając się o ścianę. – Zachowujesz się inaczej od jakichś dwóch tygodni.
No co mam ci powiedzieć?
– Zdaje ci się się. – Rzuciłam mu szybkie
spojrzenie, chcąc zawrzeć w nim chociaż trochę czułości.
Poprawiłam ramkę ze zdjęciem na szafce, po
czym usiadłam obok Ichiro na pościeli, opierając głowę o jego ramię.
– Nie widzieliśmy się cały tydzień.
– Sam wiesz, ile spraw się złożyło.
Okej, kłamałam. Kłamałam bardzo, ale
potrzebowałam sobie to poukładać. Spróbować przywyknąć do samotności te siedem
dni. Trochę mi go brakowało, przyznaję się bez bicia, lecz nie było w tym nic z
namiętności. Zwykła… przyjacielska tęsknota, jak za bratem.
– Niby tak, ale mam dziwne wrażenie, że stoi
za tym coś jeszcze.
Nigdy nie chciałam ludziom celowo sprawiać
przykrości. Z reguły starałam się załagodzić wszystko tak, aby wyszło mniej
więcej po środku, żeby nie robić sobie wrogów tam, gdzie ich nie potrzeba.
Ichiro skłaniał mnie do naginania tej zasady, choć w sumie nikt szczególnie nie
cierpiał. Miałam przy sobie przyjaciela, a on dziewczynę, przynajmniej na
razie. Jednak mimo wszystko nie chciałam ranić go bardziej niż dotychczas. Nie
odczuwałam z tego mrocznej satysfakcji.
– Gdy faceci mają wrażenia, nigdy nie kończy
się to dobrze. – Dźgnęłam go lekko palcem w żebra, na co zaśmiał się cicho.
– To znowu jakaś feministyczna doktryna, o
której nie wiem?
– Ej, to wcale nie tak. – Zmarszczyłam brwi.
– Więc jak?
– Nie jestem feministką.
– A ja szowinistą, dobrze, że się zgadzamy. –
Zaczął zataczać palcem kółka po moim kolanie, opierając swoją głowę o moją.
Siedzieliśmy w ciszy. Nie bardzo wiedziałam,
co powiedzieć. Blondyn najwyraźniej również nie czuł potrzeby rozmowy.
Milczenie mi nie przeszkadzało, często je lubiłam. Z reguły byłam kompletnie
swobodna w towarzystwie Ichiro, dzięki czemu mogłam się zrelaksować.
– Masz kogoś?
I cały relaks poszedł w pizdu.
– Skąd ten kretyński pomysł? – Wyprostowałam
się, patrząc na niego czujnie.
– Wolę spytać.
Coś go wyraźnie męczyło i na
dziewięćdziesiąt procent było to związane ze mną. Tylko co ja miałam z tym
teraz, do diaska, zrobić?
– Nie, nie umawiam się z nikim.
– Aha.
Poprzednia przyjemna cisza zmieniła się w tę
nie do wytrzymania.
– Czemu pytasz?
– Już mówiłem. Mam wrażenie, że mnie unikasz
– mruknął, zamykając oczy. Głowę oparł o ścianę i westchnął cicho.
– To złe wrażenie – odparłam spokojnie,
siląc się na opanowany ton.
Z jednej strony chciałam go zostawić, a z
drugiej nie chciałam go stracić. To naprawdę fatalna sytuacja, w której każde
wyjście byłoby złe i niosło za sobą kiepskie konsekwencje.
– W takim razie nie było pytania. – Nachylił
się i pocałował mnie lekko w skroń, po czym odetchnął wyraźnie bardziej
rozluźniony. Klasnął dłońmi o własne uda. – Zjedzmy coś, jestem głodny.
I już? Koniec poważnej rozmowy,
przewidzianych wyrzutów?
To było za proste, jednak Ichiro po prostu
wstał i poszedł do kuchni. Siedziałam przez chwilę, nie bardzo wiedząc, co ze
sobą zrobić. Z tego wszystkiego poszłam za nim, bo w sumie też mogłabym coś
przekąsić.
– Sakura, Hanabi dzwoniła. – Tayuya stała
przy kuchence, przewracając smażące się właśnie kawałki kurczaka na patelce.
– Coś się stało? – Ichiro usiadł przy małym
stole pod oknem i oparł głowę na splecionych dłoniach, przyglądając się ruchom
dziewczyny.
– Podobno coś nie tak z Kibą – burknęła.
Patrząc na nią, kącik moich ust uniósł się,
jako symbol wszystkiego co niecne.
– Doprawdy, Tay?
– Tak – ucięła, dorzucając do
przygotowywanego mięsa sos ze słoika.
Stała do mnie tyłem, więc nie widziałam jej
twarzy, jednak byłam pewna, że wcale nie gościła na niej radość, a zirytowanie.
Mianowicie Tayuya miała w przeszłości wielu facetów. Jednych udanych bardziej,
drugich mniej, jednak nikogo na wystarczająco długo, aby się zaangażować, aby
się zakochać. Sama czasami nie wiedziała, co odbijało się na niej gorzej, ale,
że nie wychodziła na tym jakoś szczególnie fatalnie, nie zmieniała systemu
działania. Traktowała każdego faceta jako „tymczasowego”. Nikt nie pokazał jej,
że mogło być inaczej, przez co właśnie tak cisnęła po moim związku z Ichiro; bo
mimo wszystko dogadywałam się z nim tak jak ona z żadnym swoim eks.
Kiba w tym wszystkim stanowił problem
zupełnie innej kategorii.
– Co tym razem?
– Nie powiedziała. – Przykryła patelkę
nakrywką i zaczęła wyjmować talerze.
Podeszłam bliżej, aby jej pomóc.
– Więc co powiedziała?
– Że ten dzień nie mógł być gorszy, że
potrzebuje dużo alkoholu, dużo jedzenia i dobry film z Goslingiem w ilości co
najmniej trzech.
Rzuciła to z wyraźną ironią, ale w sumie nie
miałam co się jej dziwić. Jedyny facet, który wywoływał w niej coś innego niż
ochotę wytarcia jego twarzą podłogi oraz kpiny bądź znużenia, był zajęty przez
jej dobrą koleżankę.
– Jeśli znowu zacznie mi się żalić, że jego
największym przewinieniem jest to, że ostatni bukiet róż nie spełnił jej
oczekiwań co do wielkości i właśnie dlatego jest taka zrozpaczona, to wybacz
mi, ale wyjdę i trzasnę za sobą drzwiami wystarczająco mocno, żeby żadne słowa
nie były już potrzebne. – Zacisnęła dłoń na rączce patelni wyraźnie zła.
– Nie wiem, na co i kto będzie się żalić,
ale pamiętaj o kontrolowaniu swojej wewnętrznej chakry. – Ino weszła do kuchni
z Zołzą na ramieniu.
Tak. Zwierzak był odwrócony tyłkiem do
twarzy blondynki.
– W dupie mam twoją chakrę – warknęła Tay,
mijając ją, aby wyjść i zamknąć się w swoim pokoju.
– To ja dokończę – mruknęłam, nakładając
gotowe żarcie na wyjęte już talerze.
Yamanaka usiadła na przeciwko Ichiro, który
raz wyjrzał za okno i w tej pozycji pozostał.
– Myślisz, że nadal jej nie przeszło? – Ino
głaskała Zołzę siedzącą teraz na stole, wpatrując się w zwierzaka z taką samą
pustką w oczach jak chłopak ze wzrokiem wlepionym w kamienicę po drugiej
stronie ulicy.
– Jak widzisz.
– Moja yoga jej nie pomoże?
– Jestem pewna, że nie.
– Szkoda.
– Kochanie, pójdziemy jutro do kina?
Ichiro zbudził się, znowu przenosząc na mnie
uwagę. Ino za to idealnie panowała nad śmiechem, który kłębił się w niej, co
widziałam po lekko drgającej prawej brwi. Tylko to ją zdradzało, od lat.
– Pracuję jutro – odparłam naturalnie,
kładąc przed nimi jedzenie razem z widelcami.
– Szkoda. Wyszedł teraz dobry film, podobny
do ONA.
Odwróciłam się, aby nie widział grymasu na
mojej twarzy. To był najgorszy film, na jakim kiedykolwiek w życiu byłam. Gość
zakochał się w jednej z wielu osobowości sztucznej inteligencji. Odłączył się
od znajomych, rodziny, został tylko ze swoją nieistniejącą realnie miłością.
Kiedy nie mógł sobie tego jeszcze przyswoić, to zadzwonił raz na seks telefon,
gdzie babka przez słuchawkę kazała mu się gwałcić zdechłym kotem. Wiem, że to miało
odzwierciedlać poziom, do jakiego spadli ludzie w epoce myślących robotów, ale
i tak. Nadal nie.
– Jutro mam ten bankiet, o którym ci
opowiadałam.
Stanęłam obok niego z talerzem Tay w ręce.
– Ten strasznie ważny?
– Jo – przytaknęłam.
– Już pamię…
– Ino, nie karm jej spaghetti –
powiedziałam, sceptycznie przyglądając się próbom wciśnięcia Zołzie na siłę
kawałka makaronu.
– Nasza chakra musi być taka sama, musimy
jeść to samo – zaoponowała dziewczyna, naprawdę wydając się w to wierzyć.
– Wieczorem upijesz ją wódką?
– Nie zaprzeczam.
Westchnęłam, wychodząc z kuchni. Delikatnie
zapukałam do drzwi Tayuyi. Nie usłyszałam odzewu, więc weszłam do środka i
zobaczyłam dziewczynę leżącą na łóżku z słuchawkami w uszach. Nawet z miejsca,
w którym stałam, słyszałam, jak głośno puściła muzykę dla mnie osobiście
przypominającą pospolite darcie ryja. Nigdy nawet nie mogłam zrozumieć słów,
które wrzeszczą ci hardmetalowcy.
Podeszłam do niej i stuknęłam w nogę.
Otworzyła oczy, ale tak szybko jak to zrobiła, przewróciła nimi. Uniosłam brew
i dopiero to skłoniło ją do siadu oraz zdjęcia słuchawek.
– Masz żarcie, w końcu sama zrobiłaś. –
Podałam jej talerz, który przyjęła, choć z oporami.
– Dzięki – odparła, choć zrobiła to
najniechętniej, jak tylko się dało.
– Wyluzuj.
Spojrzała na mnie spod byka, choć doskonale
wiedziała, że miałam rację.
– Czasami ludzie mówią mi, że jestem jak
duże dziecko, bo tak mocno na wszystko reaguję, bo jeżdżę po większości i nie
przejmuję się zbytnio, co o mnie myślą. Mają to właśnie za moją dziecinność,
ale wiesz co? We mnie nie ma nic z dziecka. – Wzięła do buzi widelec obleczony
wielką kulką klusek.
Przez moment nie wiedziałam, co jej
powiedzieć.
– Skąd ta nagła refleksja?
– Po prostu przypomniało mi się to, co
słyszę od większości ludzi, ale przecież nie od niego. Z nim nawet nie
rozmawiam. – Kolejna porcja makaronu zniknęła z talerza, a ja miałam ochotę w
jakiś sposób pocieszyć dziewczynę, jednak moje próby kończyły się fiaskiem już
od plus–minus roku.
– No raczej nie możesz siebie za to winić –
odpowiedziałam, chcąc ją choć trochę uwolnić od poczucia winy.
Sprawa jej i Kiby, a raczej problem, że tej
sprawy nie było, czasami mnie przerastał. Tak jak teraz.
– Jasne, że nie mogę. To on jest kutasem, bo
wybrał ją, kiedy mógł mnie.
– Wybrał, wybrał. – Potarłam sobie skronie. –
Po prostu gdy cię poznał, to już był z nią. Nie ma co się nad tym za bardzo
głowić.
– Jak nie ma, jak jest.
Spaghetti zostało pochłonięte w
błyskawicznym tempie. Talerz gładko wylądował na podłodze.
– Wiem, że gadam bez sensu – odezwała się, z
powrotem kładąc się na łóżku, tylko tym razem na boku. Objęła ramionami
poduszkę, wywiercając spojrzeniem dziurę w szafce nocnej. – Ale to jest właśnie
mój problem. Jestem za bardzo…
– Barwna? – weszłam jej w słowo, żeby czasem
nie zaczęła jeździć po sobie samej.
– Nie.
– Intensywna?
– Nie. Po prostu za “bardzo”.
Przeczesałam dłonią włosy. Czułam, że
dzisiejszy wieczór wcale nie będzie taki radosny, jak zakładałyśmy.
– Tu masz te karnety. – Wyciągnęła z
szuflady dwie plastikowe karty, wciskając mi je.
– Ichiro spytał mnie, czy kogoś mam –
powiedziałam cicho, obracając je w palcach.
– O proszę, czyżby wreszcie zaczął szukać
własnych jaj?
– Widzę, że nic ci nie jest – parsknęłam,
zabierając talerz z podłogi.
– Dobrze się kryję.
– W takim razie wychodzi ci to wyśmienicie.
Wyszłam, oczekując, że w kuchni zobaczę tą
samą ilość ludzi, którą kojarzyłam ostatnio, lecz tym razem zabrakło tam Ino.
Ichiro za to siedział w tym samym miejscu, popijając colę.
– Nie chcesz iść ze mną na siłownię? –
mruknęłam, wkładając wszystkie brudne naczynia do zlewu.
– Na siłownię? Skarbie. Ja na siłownię?
– Mam dwa karnety.
W duchu odetchnęłam, że nie chciał ze mną
iść. Potrzebowałam pobyć sama, na czymś się wyżyć. Może naprawdę wrócę do
stałych treningów?
– Nie, kotku. Naprawdę dziękuję – powiedział
i podszedł do mnie, obejmując od tyłu. – Ale mogę cię odprowadzić – mruknął
blisko mojego ucha, na co odchyliłam głowę, dając mu buziaka w policzek.
– To tylko się spakuję i spadamy.
Wpadłam do pokoju. Zabrałam potrzebne ciuchy
i buty. Moja torba sportowa leżała na dnie szafy, odkąd przestałam regularnie
trenować, więc wyjęcie jej stamtąd było trochę jak grzebanie we własnej
przeszłości. Ignorując jednak towarzyszącą temu zbędną nostalgię, wrzuciłam do niej
wszystko co potrzebne. Przepakowałam podręczną torebkę, wskoczyłam w trampki i
byłam gotowa do wyjścia.
– Sakura, czy ja jestem naprawdę aż taka
brzydka, żeby nie chciały mnie inne agencje oprócz tych robiących reklamy
płatków śniadaniowych? – Ino z Zołzą na rękach stała w wejściu do łazienki.
Ichiro, nie chcąc uczestniczyć w tej
rozmowie, taktycznie wycofał się na klatkę schodową.
– Może źle szukasz? – zagaiłam,
przewieszając torbę przez ramię.
– Albo jestem po prostu paskudna. –
Ostentacyjnie odwróciła się na pięcie, niknąc w łazience.
Miałam już dość babskich problemów na dzień
dzisiejszy, więc jak najszybciej opuściłam mieszkanie. Ichiro czekał na mnie na
dole. Bez słowa wzięłam go pod rękę, ciągnąc przed siebie.
– Wiesz w ogóle, gdzie jest ta siłownia? –
spytał, a ja dyskretnie wyciągnęłam z portfela jeden karnet. Podałam mu adres,
na co skinął głową. – Możemy się przejść, to bardzo blisko.
Mieszkałam w tej dzielnicy niecałe trzy
miesiące i jeszcze nie do końca ogarnęłam, co i gdzie się znajdowało. Ichiro
jednak był na tyle obeznany w mieście, że mógł robić za prywatny GPS, co
znacznie ułatwiało życie.
– Co cię w ogóle wzięło na tę całą siłownię?
– mruknął, kiedy akurat zbliżyliśmy się do dużego skrzyżowania.
– No Tay dała mi te karnety, nic takiego. –
Machnęłam ręką, choć on nie wydawał się być przekonany.
– Ale nie wracasz do treningów?
– Nie myślałam o tym jeszcze.
Za nic nie chciałam teraz ruszać tego
tematu. Miałam go na razie za sobą i lepiej, żeby na razie tak pozostało –
wcześniejsza rozmowa o leginsach nie miała z tym nic wspólnego, a teraz szłam
po prostu się rozruszać.
Tak.
– Więc w ogóle zapomnij o tym, dla mnie.
Nie spojrzał w moją stronę ani razu przez
ostatnią minutę. Uparcie jak osioł patrzył przed siebie, jakby specjalnie ignorując
wszystko, co mówiłam. Trenowanie, jak i wszystko, co z nim związane, było tylko
i wyłącznie moją sprawą. Jemu nic do tego.
– Obiecałam, że dam sobie z tym spokój na
jakiś czas, nie na zawsze. – Poczułam, jak napiął ramię, które, de facto, wciąż
obejmowałam.
– Odpuść.
– Niby czemu?
– Bo się o ciebie martwię. To bardzo
kontaktowy sport.
– Każdy sport sztuk walki jest kontaktowy –
warknęłam.
Jakoś rozmowa o mojej byłej karierze
sportowej w tym momencie średnio pasowała mojego humoru, który nagle zmienił
się w ten szczególnie nieprzyjemny.
– O tym mówię.
– Więc przestań.
Puściłam jego rękę, przyspieszając. Ichiro
jednak szybko zrównał ze mną krok.
– Nie znałem cię jeszcze, gdy trenowałaś,
ale nie raz mówiłaś, że był to dość mroczny okres – zaczął, starając się silić
na spokojny ton.
Ja natomiast byłam bardzo niespokojna.
– Więc skąd wiesz, co dla mnie lepsze? –
rzuciłam, mrużąc powieki.
– Nie no, dobrze. Jak chcesz…
Jak zwykle. Jak zwykle nie mógł dociągnąć
argumentu do końca, jak zwykle poddawał się w połowie. Jak zwykle zaprzestał w
momencie, gdy mógł już coś ugrać. Doprowadzało mnie to do szału. Nigdy nie
podejmował samodzielnych decyzji. Nawet kiedy mówiłam, żeby wybrał w parku
dróżkę w lewo bądź w prawo – bo naprawdę nieważne, którą byśmy poszli – to i
tak rzucił standardowe “jak wolisz”, mimo że cokolwiek by powiedział, to i tak
byłoby dobrze. Nie chodzi o to, że facet ma wszystko negować, ale gdy zgadza
się na każde moje słowo, to chyba jest to nawet gorsze, tak w ogólnym
rozrachunku. A teraz? Teraz zaprzeczył choć kilka razy.
Rekord.
– I tak, będzie jak chcę – odparłam, biorąc
głęboki oddech.
– W porządku, kochanie. Przepraszam, że naciskałem.
– Czy ty chociaż raz możesz postawić na
swoim? – Zatrzymałam się, stając na przeciwko niego. – Chociaż raz mógłbyś
przedstawić mi swoje stanowisko i się go trzymać. Nie musimy się we wszystkim
zgadzać, ile można!
Zawsze decydowałam za niego, bo jemu zawsze
było “wszystko jedno” w co się ubierze, jak wygląda, co zrobi, kim będzie. Z
początku myślałam, że to po prostu nieśmiałość, ale z czasem nabrało to tak
dużego wymiaru… Zaczęło mnie przerastać, a szczególnie w kwestii przyszłości.
Do końca życia będzie taki niezdecydowany, nieokreślony, nijaki?
– Nie chcę się z tobą kłócić. Po co? –
Patrzył na mnie urażonym wzrokiem, co tylko podjudziło mnie jeszcze bardziej.
– Bo ludzie mają coś takiego jak swoje
zdanie, kojarzysz? I trzymają się go, bo jest zgodne z ich pieprzonymi
wartościami czy choćby sumieniem. – Wbił wzrok w podłogę. Z całej siły starałam
się spuścić z tonu, ale nakręcałam się z sekundy na sekundę coraz mocniej. –
Dlatego istnieją sprzeczki.
– Sakura, naprawdę nie wiem, czego ode mnie
oczekujesz – powiedział, zdając sobie sprawę z moich zarzutów, ale oczywiście
nie przyswajając ich na tyle, aby coś z nimi zrobić, bo przecież jak? Musiałby
zrobić to sam.
– Jakiejś, nie wiem, stanowczości, choćby w
codziennych sprawach. Nie każę podejmować ci decyzji twojego życia, ale ile to
ja mam za ciebie decydować?
Włożył ręce w kieszenie i spojrzał w niebo.
Spojrzał, kurwa, w niebo, kiedy ja wychodziłam z siebie i zaraz chyba
stanęłabym obok. Na środku ulicy.
– Nie masz zamiaru czegoś mi powiedzieć?
– Nie, bo masz rację.
Wybuchłam.
– Świetnie, naprawdę świetnie. – Wyrzuciłam
ręce do góry nieźle wkurzona. – Do zobaczenia.
Odwróciłam się i odeszłam.
Na horyzoncie widziałam już szyld siłowni,
więc narzuciłam sobie porządne tempo. Właśnie o tym problemie chciałam pogadać
z Tay, zanim mnie wyśmiała. Przypomniało mi się również, dlaczego chciałam
odpocząć od Ichiro. Był cudownym przyjacielem, ale wszystko, co żywiłam do
niego jak do mężczyzny chyba wygasło. Nie miał tej stanowczości, stanowił taki
wyblakły kolor na tle ostrych barw. A przecież nie mogłam go na siłę
pokolorować – co nie znaczy, że przez to pół roku nie próbowałam…
Miałam w głowie mętlik. Byłam rozeźlona i na
tyle rozjuszona, żeby po krótkiej rozgrzewce dopaść dzisiaj do worka
treningowego. Chciałam za wszelką cenę przestać się choćby na chwilę nad tym
zastanawiać, bo gdy już ledwo patrzysz na oczy ze zmęczenia, to ostatnią
rzeczą, o której chcesz myśleć, to twój cipowaty facet.
Potwierdzone info.
Weszłam przez szklane drzwi do wnętrza dość
obszernego budynku. Przywitał mnie równie oszklony hol, wysoki sufit, niskie
stoliki z kanapami po bokach oraz czarny dywan prowadzący do recepcji pod ścianą
na przeciwko wejścia. Kilkoro ludzi siedziało na wspomnianych sofach, żywo
rozprawiając o najnowszych odżywkach i suplementach. Cóż. Nigdy nie byłam fanką
tych środków. Tak czy siak podeszłam do lady i podałam kobiecie za nią karnet
od Tayuyi. Szatynka w wysokim koku na czubku głowy popatrzyła na mnie
sceptycznie, jednak nic nie mówiąc, przyjęła formę zapłaty. Podała mi
plastikową wejściówkę. Wszystko zrobiła bez słowa. Nie powiedziała nawet
standardowego “dzień dobry”.
Może też ma faceta cipę?
Jeśli tak, to winy zostały jej wybaczone.
Ruszyłam do szatni, przemaszerowując przez
wąski, aczkolwiek długi korytarz. Ogrom ekstrawagancji lokalu ani mnie nie
przytłoczył, ani nie zaskoczył. Spodziewałam się jakiejś mega odwalonej
miejscówki, a ta była właśnie taką, jaką sobie ją wyobrażałam. Jednak przy
moich finansach nie chciałam wiedzieć, ile rzeczywiście kosztował jeden karnet.
Wolałam zostać w tej błogiej nieświadomości, bo gdybym dowiedziała się, że za
jego równowartość kupiłabym sobie całkiem niezłe łóżko… to prosiłabym o
wycofanie transakcji i opchnęła go na Allegro, a wolałam się już dziś nie
kompromitować.
Gdy weszłam do przestronnej szatni całej
ustrojonej w biel, znalazłam się tam wraz z grupą, która właśnie wyszła z zajęć
fitnessu. Nie, nie miały tego wypisanego na czołach. Po prostu neonowe napisy
na jednakowych bluzach przekazywały dość klarowną wiadomość.
– Ten nowy krem ujędrniający jest boski,
Michi!
– No mówiłam, heloooł.
– Chodź, strzelimy sobie focię po treningu.
Oby się na owej “foci” czasem przypadkiem
nie znaleźć, zrobiłam kilka kroków w prawo, chowając się za rzędem szafek. Pech
jednak chciał, że musiałam przejść do sześciu pań po drugiej stronie.
– Może jutro, co? Bo jutro crossfit i będę
miała jeszcze zdjęcie obiadu. Wiesz, weganizm.
– I zrobimy kolaż?
– Mnie pasi. Muszę podbić sobie followersów,
bo trochę spadłam ostatnio.
Naprawdę starałam się je ignorować. Niestety
jedna z nich miała tak wysoki głos, że za Chiny nie udałoby mi się go nie
zarejestrować. Tak więc w akompaniamencie mocno irytującego trajkotania Pani z
numerem 1 założyłam stary, trochę wyblakły już od lat prania, kiedy był jeszcze
używany, stanik sportowy. Krótkie czarne spodenki i tego samego koloru bokserka
stanowiły element mojego ubioru chwilę później. Szybko związałam włosy i zmyłam
makijaż, z musu słysząc historię o nowych trendach w ciuchach do biegania, o
których z zawziętością opowiadała Pani numer 2.
Zaczęłam zastanawiać się nad kupnem
stoperów.
Kiedy wreszcie udało mi się wyswobodzić z
damskiej śmietanki towarzyskiej, znalazłam się na dużej sali całej w weneckich
lustrach. Podczas ćwiczeń mogłam swobodnie oglądać wszystko, co działo się na
zewnątrz, nie bojąc się, że ktoś z fascynacją będzie oglądał mnie czerwoną i
spoconą w stanie wręcz agonalnym, gdy zrobię trening, który sobie zaplanowałam.
Jak już znalazłam się w lansiarskim miejscu, wypadało z tego skorzystać – i
wcale nie po to, żeby strzelić sobie “focię” zaraz po wyjściu z toalety.
Ale uwaga, tak też się da.
Nie interesując się zbytnio towarzystwem,
weszłam na pierwszą wolną bieżnię. Szczerze mówiąc, wytrzymałam na niej tylko
piętnaście minut i wystarczyło to, abym ledwo mogła złapać oddech. Dobiło mnie
to strasznie, bo pamiętałam czasy, gdy do walk biegałam ponad pół godziny, i to
jeszcze w interwałach, a teraz? Niecałe trzy kilometry, ja ledwo dycham.
Wkurzyło mnie to.
W odległym końcu sali zauważyłam drabinki.
Nikt ich nie używał, bo przecież przy tak wielkim wyborze sprzętu coś tak
prymitywnego było na pewno niemodne i zdecydowanie “passe”. Łamiąc tenże
stereotyp, podeszłam do nich i narzuciłam sobie tempo w robieniu przysiadów,
pompek oraz brzuszków, zdając się na sprawdzone kiedyś serie.
Kiedy nie byłam w stanie zrobić kolejnego
podciągnięcia do zgiętych kolan, z głośnym westchnieniem położyłam plecy na
ziemi, wpatrując się w sufit. Starając się uspokoić oddech, próbowałam
uświadomić sobie parę rzeczy. Tę nadrzędną ochrzciłam pseudonimem: Ichiro. Do
żadnych wniosków nie doszłam, a w dodatku zawiesiłam się na dłuższą chwilę, bo
zaczynałam odczuwać zmęczenie mięśni.
Szybko wstałam, kątem oka zauważając wejście
na drugą salę przeznaczoną typowo do sportów walki, pełną worków i mat. Nie
trzeba było mnie długo namawiać. Nadszedł czas podjąć decyzję. Samodzielną,
własną oraz jednocześnie świadomą, bo konsekwencje były nieuniknione. Cały pic
polegał na tym, aby przyjąć je na klatę, a ja miałam zamiar to zrobić.
Moją uwagę od razu przykuł worek w sam raz
dla mnie. Nie był kolosalnie wielki i ciężki bądź zdecydowanie za mały i lekki.
Po prostu idealny.
Podeszłam do niego, stanęłam obok. Dopiero
teraz obleciał mnie strach. Kiedyś walka stanowiła całe moje życie. Trenowałam
codziennie, przekładałam to ponad wszystko i wszystkich. Swego czasu osiągnęłam
w tej dyscyplinie, co tylko mogłam, a jednak musiałam zrezygnować. Odgórnie,
mimowolnie, brutalnie i nagle. Zabrano mi większą część życia, abym do jego
końca mogła w ogóle używać rąk. Moje stawy łokciowe i nadgarstki były
niestabilne. Potrafiły wypaść na treningu, a nawet na walce na zawodach. To
dopiero dało mi w kość – te momenty, kiedy z użycia wypadła mi jedna ręka. Po
prostu potrafiła opaść w dół tułowia i stać się kompletnie bezużyteczną.
Pamiętam to do dziś.
Kilkuletnia rehabilitacja po operacjach
stanowczo pozbawiła mnie sporej ilości nawyków. Jednak i tak dotknęłam pięścią
worka, popychając go. Zakołysał się lekko. Moje biodra odruchowo skręciły się
do ciosu, mimo że ten sam w sobie nie został wykonany. Drugi już bardziej
przypominał uderzenie. Trzeci, czwarty, pięćdziesiąty. Worek podskakiwał rytmicznie,
a ja nabierałam tempa.
Tak jak kiedyś.
W końcu padłam zmachana pod ścianą.
Przyciągnęłam uwagę innych ćwiczących, tylko sama nie wiedziałam, czy tym, z
jaką pasją okładałam worek, czy tym, że cycki częściowo wyswobodziły się z
klatki, co bokserka tylko im ułatwiła. Postanowiłam jednak nie zagłębiać się w
te szczegóły.
Wreszcie podniosłam się i zaśmiałam, gdy
moje zmęczone nogi ugięły się. To już nie te czasy, gdy ćwiczyłam dwie godziny
bez przerwy, nadal gotowa na więcej.
W szatni nie napotkałam zapalonych
uczestniczek różnych zorganizowanych tu zajęć. Umyłam się i przebrałam wręcz w
ciszy. Mokre włosy porządnie wytarłam, pozwalając im wyschnąć później. Było
wystarczająco ciepło, aby mnie nie przewiało. Suszarki mnie do siebie nie
przekonywały. Miałam do nich swoistą awersję.
Narzuciłam na siebie jasną bluzkę z dużym
napisem “Paris” z przodu. Czarne jeansy i trampki przywdziałam chwilę później.
Na twarz nałożyłam fluid, po czym zamknęłam za sobą drzwi, znajdując się w
jakimś ciemnym holu, oświetlonym podłużnymi lampami. Na ścianach powieszono plakaty
związane z wieloma zabiegami pielęgnacyjnymi, kuracjami skóry, włosów, paznokci…
– Witam. Pani umówiona na osiemnastą? –
Uniosłam wzrok na kobietę przede mną. Miała na sobie dopasowany, błękitny
uniform i uśmiech firmowy użyteczny w każdej sytuacji.
– Witam, nie. Raczej sądzę, że zabłądziłam,
szukając wyjścia z siłowni – mruknęłam, wyglądając przy niej jak ostatnia
ofiara.
Może naprawdę powinnam iść z Ino na zakupy?
– Ciężko zabłądzić, skoro wszystko jest opisane.
Zza zakrętu za jej plecami wyłonił się
wysoki blondyn w białej koszuli i stylowo dopasowanej marynarce. Spojrzał na
mnie wzrokiem przyjaznym, ale i dziwnie… zaintrygowanym. Tak, tak bym to
określiła.
– Jak widać, cuda się zdarzają –
odparłam, nie do końca wiedząc, jak się zachować. Facet definitywnie mnie
zawstydzał i najwyraźniej doskonale o tym wiedział. – Mogą mnie państwo
skierować do wyjścia?
– Oczywiście, proszę za mną. - Minął zdezorientowaną brunetkę, która
czmychnęła za róg. Podszedł do mnie, po czym wyciągnął przed siebie rękę.
– Kirito, miło poznać. – Rzucił
mi spojrzenie spod lekko opuszczonych powiek, unosząc podbródek. Dopiero wtedy
zobaczyłam delikatny ślad zarostu.
O losie.
– Miło mi. – Uścisnęłam jego dłoń, szybko
odwracając wzrok. – Mógłybyś mnie już odprowadzić? – Postąpiłam kilka kroków w
miejscu, czując się strasznie niekomfortowo. Onieśmielał mnie. – Jestem
umówiona.
– Czyli mój plan, aby gdzieś cię zaprosić spalił się już na starcie. –
Popatrzyłam na niego z lekko rozchylonymi ustami, a on zaśmiał się szczerze. W
kącikach jego oczu pojawiły się delikatne zmarszczki, dodające mu uroku. Mimo
tego wyglądał, jakby wszystkie te teksty miał opanowane do perfekcji, jakby
odtwarzał wiersze. – Szkoda.
Wzięłam głęboki oddech.
– Niestety nie dziś. – Uśmiechnęłam się
najmilej jak potrafiłam, choć uśmiech nie dosięgnął moich oczu. Starałam się
ogarnąć, musiałam jak najszybciej stąd wyjść.
Wyczuł to.
– Niezmiernie mi przykro z tego powodu –
powiedział, przeczesując włosy palcami. Wydawał mi się teraz trochę sztuczny,
taki na siłę próbujący grać casanovę. Nie wiem, czy dobrze go odebrałam, ale
dla przykładu Tay by go od razu skreśliła za bycie narcyzowatym bufonem. Mnie
to nie denerwowało, śmieszyło co najwyżej, jeśli miał w tym umiar, rzecz jasna.
– W takim razie zostaje tylko wskazanie drogi powrotnej.
Kiedy ja wcale nie chciałam wychodzić.
– Tak, czas na mnie.
– Zapraszam. – Obrócił się i wskazał dłonią
korytarz za sobą. – Tamtędy będzie szybciej.
Skinęłam głową, starając sobie przypomnieć
jak się oddycha.
Czy Ichiro kiedykolwiek wywołał we mnie taką
reakcję?
– Gdzie się tak spieszysz? – Włożył ręce w
kieszenie marynarki, wypowiadając do mnie te słowa bynajmniej bez spięcia.
Wręcz przeciwnie, był bardzo wyluzowany.
Może jednak się myliłam?
– Babskie spotkanie. Wiesz, noc z czwartku
na sobotę.
Zaśmiał się cicho, spoglądając na mnie z
góry. Wzrostem górował nade mną jakieś dziesięć centymetrów, przez co czułam
się przy nim bardzo drobna, a to zdarzało się raczej rzadko. Mięśnie, mimo, że
wyrobione lata temu, nie wyparowały tak, jak umiejętności. Nadal miałam zarys
sylwetki sportowca.
– Męskie potrafią trwać po trzy dni.
– Nie wątpię.
Doszliśmy do ciemnych drzwi, które on
otworzył, przepuszczając mnie w przejściu.
– Co tu robisz? – spytałam, intuicyjnie nie
biorąc go za zwykłego klienta.
– Powiedzmy, że jestem w interesach –
mruknął, chyba pewien, że będę dalej drążyć ten temat. Naprawdę czekał na dalsze pytania, widziałam to po jego kontrolnym
spojrzeniu.
Błąd.
Znaleźliśmy się w pomieszczeniu z kanapami,
szafkami pod ścianami… małą kuchnią.
– Czy to na pewno droga do wyjścia? –
rzuciłam, rozglądając się dyskretnie.
– Śmiesz wątpić?
Przełknęłam ślinę, czując dreszcz przebiegający
po moich plecach. Niepotrzebnie się odzywałam, choć on nie wyszedł z roli.
Nadal był arogancki i zbyt pewny siebie.
– Może.
– Dzień dobry, panie Kirito. – Zza
meblościanki wychyliła się kobieta w takim samym uniformie, jak poprzednia
pracownica. Patrzyła na niego również dokładnie tak samo, jak ta pierwsza.
Miałam nadzieję, że przynajmniej ja nie miałam aż tak maślanego wzroku.
– Cześć, Meria. – Skinął na nią głową, ale
to na mnie znów skierował swoją uwagę. – Jak bardzo ci się spieszy?
– Wystarczająco. – Zmarszczyłam brwi, bo
poważnie zaczęłam się zastanawiać, czy na pewno prowadził mnie do wyjścia.
– Szkoda, bo wpadłem na świetny pomysł, ale skoro nie masz czasu... – Otworzył przede mną
kolejne drzwi, tym razem węższe, przez co musiałam przejść bliżej niego.
Poczułam jego perfumy, które były jednoczenie orzeźwiające i delikatnie
słodkie.
– To dość dziwne - mruknęłam, zakłądając pasmo włosów za ucho. - Szczerze mówiąc dopiero co wyszłam z siłowni i nie wyglądam zbyt korzystnie, a
z pewnością gorzej niż personel, więc? dlaczego w ogóle poświęcasz mi uwagę? Przecież widać, że nie jesteś tu dla rozrywki.
Spojrzał na mnie znów z ukosa, uśmiechając
się szerzej.
– Ładnemu we wszystkim ładnie. - W reakcji na mój wzrok pełen politowania zaśmiał się krótko. - W takim razie pójdźmy na kompromis. – Znów
przeszliśmy przez drzwi, a ja poznałam biały hol, który przywitał mnie na samym
wejściu. Skierowaliśmy się do wyjścia.
– To znaczy?
– Kawa, ale nie dzisiaj.
Wszyscy pracownicy mu się kłaniali, przez co
czułam się trochę nie na miejscu. Moje włosy nadal nie wyschły, do tego
wyglądałam przy nim dość kiepsko, co tylko dodatkowo mnie przybiło.
– Pomyślę – odpowiedziałam, wbijając wzrok w
podłogę.
– Dobrze, że kompromis, to wspólne
podejmowanie moich decyzji.
Ten uśmiech miał zniewalający. Naprawdę.
Tylko, że ja nie mogłam się mu poddać. No za nic. Mimo to, leciałam właśnie na
jego standardowe teksty, a on przywykł, że reszta mknęła do niego jak ćmy do
ognia. Po pierwsze wciąż byłam w związku – przynajmniej na razie. Po drugie nie
mogłam dać się tak łatwo podejść. Widać po nim, że nie przywykł do odmów. Może
czas, aby spotkało go coś nowego?
– Cóż, nie tym razem – rzuciłam przez ramię,
poprawiając torbę, bo stałam już przy drzwiach wyjściowych. Na widok jego lekko
zdezorientowanego wzroku, uśmiechnęłam się w duchu. – Miło było cię poznać,
Kirito.
Szybko czmychnęłam na dwór, skręcając w
prawo.
Boże, dawno tak na kogoś nie zareagowałam. W
myślach właśnie wyobrażałam go sobie na tej kawie, czy w apartamencie, czy
gdziekolwiek indziej, byle blisko. Westchnęłam jednak przeciągle, bo takie
rzeczy się nie zdarzały, bo nawet jeśli bym się z nim umówiła, to i tak
chodziłoby mu o jedno. Może nie przyprowadziłby ze sobą za pierwszym razem
haremu dziwek, ale z czasem na pewno. A ja nie chciałam być kolejną “pierwszą”.
Zresztą. Po co tak to przeżywać? Gość
poflirtował, pogadał, niebiańsko się pouśmiechał, ale co z tego? To tylko
sztuka dla sztuki, bez przyszłości, a ja snuję plany, jakby już mi się
oświadczył. Fatalnie.
– Sakura!
Odwróciłam się za siebie, gdzie spostrzegłam
samochód Hanabi, który stał zaparkowany po drugiej stronie ulicy. Dziewczyna
nerwowo machała ręką, żebym szybko do niej podeszła. Rozejrzałam się i
przebiegłam do niej, wsiadając do auta.
– Poznałam właśnie gościa lepszego niż
Gosling – powiedziałam, nawet nie dając jej dojść do słowa.
– Chyba jestem singielką – odparła od razu,
a ja, nie myśląc za wiele, rzuciłam:
– Tayuya się ucieszy.
Zestrofowałam się prawie natychmiast, jednak
mleko już zostało rozlane.
– W końcu będzie miała z kim się upijać pod
pretekstem bycia singlem – poprawiłam się, chcąc, aby wyszło to naturalnie.
Jej jasne oczy były podpuchnięte, trochę
czerwone, a makijaż zdecydowanie po przejściach, co w duecie z jej długimi
ciemnogranatowymi włosami wyglądało dość mrocznie. Siedziałyśmy w ciszy przez
chwilę, każda zatopiona we własnych myślach. Wiedziałam, że powinnam przejmować
się problemem Hyuugi, jednak wciąż miałam przed oczami błękitne tęczówki i ten
uśmiech…
– On jest kutasem, wiesz? – mruknęła,
podpierając się łokciem o drzwi. Spojrzałam na nią, mimowolnie spoglądając na
wejście do siłowni. Drgnęłam, gdy zobaczyłam go przed budynkiem.
Hanabi najwyraźniej wyłapała, że coś było na
rzeczy, bo również odwróciła głowę.
Poczułam ten cichy sygnał od losu.
Ichiro, jeszcze raz Ichiro. Nie blondyn w granatowej marynarce z aparycją
zdecydowanie nie zwyczajną. Nie.
– Mów dalej – odparłam, lekko zsuwając się
na siedzeniu.
Nie mógł mnie zobaczyć, bo już wtedy nie
miałabym wymówki, aby mu odmówić.
– Żeby to zrobić muszę się napić.
Odpaliła silnik i wyjechała z pobocza.
Śledziłam Kirito wzrokiem, aż nie zniknął z mojego radaru. Jednak, gdy już to
zrobił, usiadłam prosto z głośnym sapnięciem.
– Aż tak źle? – spytałam, ale ona tylko
skinęła głową. – Skąd w ogóle wiedziałaś, że tu jestem?
– Zadzwoniłam do Tay, bo ty nie odbierałaś i
mi powiedziała.
– No to wiele wyjaśnia. – Rozczesałam
palcami włosy, patrząc na powoli zachodzące słońce widoczne co jakiś czas
między budynkami. – Musimy podjeżdżać do sklepu, czy wszystko mamy?
– Mamy tyle, że jeszcze zostanie –
powiedziała cicho pod nosem, parkując.
Zapowiadała się długa noc.
– Czekam na was i czekam.
Ledwo wysiadłyśmy, a już przywitała nas
Anko, opierająca się plecami o ścianę kamienicy. Ubrana w czarny golf i dżinsy
modne, kiedy miała piętnaście lat, patrzyła na nas lekko udręczonym wzrokiem.
Włosy tradycyjnie spięła w coś, co przypominało pomieszanie kucyka i koka, a na
nogach miała swoje sławne martensy. Razem wyglądała jak jedno wielkie
bezguście. Ale kochane bezguście.
– Znowu o czymś nie wiem? – Wzięłam torbę i
zamknęłam za sobą drzwi. Hana w tym czasie wyciągnęła z bagażnika dużą
foliówkę. Usłyszałam dźwięk zderzającego się ze sobą szkła. Będzie się działo.
– Ino obdzwoniła nas wszystkie. – Anko
ruszyła w stronę klatki schodowej. – Nawet specjalnie wzięłam jutro urlop.
Zaczęłyśmy wspinać się po schodach.
– Wszystkie będziemy opijać tragedię mojego
życia – sarknęła Hana, idąc na samym końcu.
– Też mam wam dużo do opowiedzenia.
– Ja nie – mruknęłam, nie mając
najmniejszego zamiaru wyciągać tematu Ichiro na tej babskiej stypie.
– Podobno wpadnie Hinata i może Kin. –
Mitarashi stanęła przed drzwiami mojego mieszkania, po czym weszła do środka,
skąd dobiegały już rytmy “Ghost town”.
– Halo, halo, zapraszamy! – Ino zaciągnęła
nas do środka. Ze świecącymi oczami odebrała od Hanabi reklamówkę i zniknęła w
kuchni.
– One już są po dingsie.
– Żeby to jednym. – Anko z długim
westchnieniem zdjęła buty, ruszając w ślad za blondynką.
– Sakura. – Odwróciłam się do Hyuugi, która
stała pod ścianą, bawiąc się dłońmi. – Co by się nie działo, nie pozwól mi do
niego zadzwonić.
– Widzę, że mamy ten sam defekt. –
Podrapałam się po karku, siląc się na pocieszający ton.
– Dzwonienie do byłych to wielki błąd…
– Oj żebyś wiedziała.
– Halo, laski! Ile można czekać? – Ino znów
wparowała do przedpokoju, tylko tym razem z Zołzą na ręce. To biedne zwierzę
miało przypiętą spinkę i jakieś… buciki.
– Dlaczego ty tak maltretujesz tą biedną
istotę? – Zaśmiałam się, jednak Zołzie chyba nie było do śmiechu.
– Ja ją uszczęśliwiam, tylko ona tego
jeszcze nie docenia. – Puściła mi oczko, chwiejnym krokiem znikając za rogiem.
Nie miałam nic innego do roboty, niż pójść za nią.
– Facet na odległość to taka fatalna sprawa!
– Usłyszałam głos Kin, która, jak się okazało, siedziała na stole kuchennym,
swobodnie machając nogami w powietrzu oraz dzierżąc w dłoni szklankę z czymś,
co zdecydowanie nie było sokiem.
– Ja nie mam żadnego. – Anko wypiła dość
sporą ilość wódki na raz i popiła colą. Wzięłam głęboki oddech.
Naprawdę miały zamiar się po prostu uchlać.
– Jestem eurosierotą. – Tsuchi znów jęknęła,
również biorąc łyk. – Ja mu nie kazałam studiować w Europie. Co on sobie
myślał, zostawiając mnie na tak długo?
– Może po prostu ma drugą. – Tayuya ze swoim
najbardziej pozytywnym nastawieniem do świata wjechała jak zawsze w
najodpowiedniejszym momencie.
– Naprawdę sądzisz, że kogoś ma?
– To niewykluczone – dorzuciła Ino,
wyciągając z zamrażarki kostki lodu.
– Nie wiem. Jestem od was starsza o dziesięć
lat, a nadal nie potrafię zrozumieć mężczyzn. – Mitarashi nalała sobie
odpowiednią porcje wódki, po czym zalała ją fantą.
– Nie da się zrozumieć czegoś, co jest
pozbawione logiki. – Tay znów wyczuła chwilę, rozstawiając na stole kieliszki.
– Niechętnie przyznam ci rację. – Do małej
kuchni wepchnęła się jeszcze Karin, która najwyraźniej była w toalecie. – Boże,
więcej was nie mogło być? – Omiotła naszą siódemkę spojrzeniem.
– Zawsze mogło być gorzej. – Hinata
wzruszyła ramionami w geście bezradności, odpisując na smsa.
– Znowu Kimimaro? – Ino zaglądała jej przez
ramię najmniej dyskretnie jak się dało.
– To jasne, że się kontaktujemy, jest moim
mężem – odpowiedziała spokojnie, jak zawsze uchodząc za ideał niewinności.
– Z miłości, czy przymusu? – Tayuya uniosła
brew, na co Hinata zaczerwieniła się lekko.
– Zostawcie moją siostrę w spokoju. –
Zaoponowała Hanabi, choć nie było w tym ni krzty radości. – To ja dziś jestem
ofiarą losu – powiedziała, patrząc na nas po kolei wzrokiem zbitego psa.
Co ten Kiba narobił?
– Dziś? A nie zawsze? – Karin wzięła w dłoń
kieliszek, podając go dziewczynom dalej stojącym od stołu.
– Odpyskuję ci, jak już będę pijana. – Po
czym wychyliła dwie kolejki, krzywiąc się okropnie.
– Halo, dla mnie zabrakło. – Kin zmarszczyła
brwi. Ino szybko uzupełniła braki w alkoholu. Teraz każda z nas miała w ręce
własny kieliszek.
– Słuchajcie. – Tay wyprostowała się,
zapatrując w szkło. – Zaczniemy gadać o czymkolwiek, a i tak skończy się na
standardowym zdaniu: faceci to chuje. – Przewróciła oczami. – Nawet nie
próbujcie negować. – Uniosła do góry rękę, aby któraś jej czasem nie
przeszkodziła. – Także przestańmy udawać, że dzisiejszego wieczoru interesuje
nas cokolwiek prócz facetów i po prostu zacznijmy po nich jawnie jeździć. –
Skinęła głową, unosząc kieliszek do góry. – Za szczerość tego spotkania,
dziewczyny.
Pierwsza kolejka zniknęła, choć druga
natychmiast pojawiła się w jej miejscu.
– Jestem za tym, żeby pójść do salonu –
powiedziałam, przepychając się na korytarz. – Ta kuchnia jest zdecydowanie za
mała na tyle osób.
– Wiem, nawet do niej nie weszłam – mruknęła
Anko, jako pierwsza idąc za mną, która wcześniej stała w przejściu.
– Weźcie wszystko ze sobą, żebyśmy nie
musiały potem bezsensownie ganiać! – krzyknęłam, choć nie byłam pewna, czy mnie
usłyszały, bo Karin właśnie zaczęła sprzeczać się z Ino. Nawet nie miałam
pojęcia o co, ale i tak starczyło, aby zrobiło się głośno.
– A tu co? – Kin stanęła w przejściu,
patrząc na rozłożone na podłodze kołdry, poduszki i koce.
– W sumie też się zastanawiam – odparłam,
siadając na kanapie. Podciągnęłam nogi do góry, patrząc, jak reszta dziewczyn
wchodzi do pokoju.
– Hinata, odłóż ten telefon. – Ino niosła
butelkę wódki i tyle kieliszów ile udało jej się zabrać.
– Odpiszę mu tylko.
– Mówisz to co chwilę…
– No bo on ciągle pisze.
Przewróciłam oczami, uśmiechając się lekko.
Dawno nie spotkałyśmy się wszystkie w jednym czasie. Rzadko udawało się
zorganizować spotkanie tak, aby wszystkim pasowało.
– Po prostu wyłącz telefon. Nic prostszego. –
Karin niosła resztę kieliszków i butelkę coli pod pachą. Położyła wszystko na
podłodze, po środku koła z pierzyn.
– Ale będzie się martwił. – Biedna Hinata
pod naszym ostrzałem malała w oczach jeszcze bardziej, o ile się tak w ogóle
dało. Żeby uniknąć zbędnego kontaktu wzrokowego udała wielkie zaaferowanie
otwieraniem paczek chipsów.
Reszta dziewczyn przyniosła drugą część
prowiantu. Usiadłyśmy w spokoju. Z głośników tym razem leciało “Take me to
church”, co stanowczo pogłębiło nasz stan poddepresyjny. Bo tak naprawdę każda
z nas miała probleby; większe, mniejsze, ale nadal. To, co dla mnie mogło być
niczym, dla takiej Hinaty mogło być ciosem krytycznym. Nie należało więc
wpakowywać nas wszystkich do jednego worka, bo byłoby to kategorycznie
niesprawiedliwe.
Salon sprawiał teraz wrażenie mniejszego,
mimo jasnych ścian. Telewizor pod ścianą nie zajmował wiele miejsca. Stól
dziewczyny przesunęły pod parapet, robiąc dzięki temu więcej miejsca.
Nie tracąc czasu, gdy każda usadowiła się w
miarę przyzwoicie, wypiłyśmy następną kolejkę.
– Wy jesteście jeszcze młode, macie czas, a
ja? – Anko wzięła się do polewania nowej, przerywając jazgot Ino o tym, że
Zołza schowała się za kanapą. – Za kilka lat czterdziestka, za moment
pięćdziesiątka, a potem już tylko menopauza i senatorium…
– Och, przestań. – Tayuya machnęła ręką. –
Posiadanie faceta nie powinno być wyznacznikiem czyjejś atrakcyjności.
– Ale jakoś to się dzieje, że laska, na
którą byś nawet z litością nie spojrzała ma faceta, którego w przeciwieństwie
do niej pożerasz wzrokiem – odgryzła się Karin, przeżuwając czekoladowe
ciastko. – Coś musi w tym być.
– No nie wiem. Wolę być sama niż z byle kim.
– Tay rozparła się wygodnie, patrząc na dziewczynę z satysfakcją.
– Ale żadnen nie woli być z tobą. – Karin
spojrzała na nią z ukosa. – Jesteś jak sekator do obcinania jaj. Pozbawiasz
facetów męskości.
– Bo co? – warknęła. – Bo jestem mechanikiem?
– Och, myślę, że to jeden z mniej ważnych
powodów...
– Ja mam męża, a jakoś nie czuję się boginią
seksu – wcięła się Hinata podpierająca głowę ręką, bawiąc się pustym
kieliszkiem.
– Ja nie mam, a też się nie czuję. Więc nie
ma na to reguły. – Anko poprawiła golf, który podwinął się na rękawie. Ja też
skontrolowałam swój stan, zajadając się chipsami. Ta siłownia wszystko ze mnie
wyciągnęła.
– Ja mam faceta, choć tak namacalnie go nie
ma. – Kin z założonymi rękoma na piersi jęknęła chyba na samą myśl braku Zaku. –
Nie widziałam go już pięć miesięcy.
– I dajesz radę?
– A mam wyjście?
– Zostaw go. – Karin przechyliła głowę w
bok, na co Tsuchi obruszyła się porządnie.
– Nie mogę, kocham go!
– I tu pies pogrzebany – dorzuciła Tayuya.
– Ja jestem sama, ale z wyboru. – Yamanaka
wydostała Zołzę z jej azylu za kanapą, znów mając ją na rękach. Wcześniej w
międzyczasie przebrała się w dresy i koszulkę, puszczając włosy z przodu, przez
co wyglądała jak cnotliwa licealistka. – Nie chcę utknąć z jakimś księgowym do
końca życia. – Spojrzała na Hinatę. – Bez urazy.
– Kimimaro jest księgowym, no i? –
Posmutniała trochę, choć wyczułam w jej tonie zalążek gniewu.
– W łóżku wylicza ci statystyki? – Karin
uwielbiała podjudzać starszą Hyuugę od zawsze, a w duecie z Tay nie miały sobie
równych.
Hinata momentalnie zrobiła się czerwona.
– My… nie ten…
– Co? – Anko pochyliła się do przodu,
zbliżając się niebezpiecznie do jedynej mężatki w tym pomieszczeniu. – Chcesz
powiedzieć, że masz faceta na wyłączność i z niego nie korzystasz?
– N–nie chcę się narzucać.
– To jest właśnie związek “okej” – rzuciła
Tayuya, patrząc na mnie ostentacyjnie.
– A to, jest idealny czas, żeby się napić.
Kieliszki poszły w ruch. Ino zaoferowała
się, że pójdzie po kolejną butelkę. Nikt nie protestował. Sama blondynka
wróciła chwilę później.
– Hanabi, może ty w końcu walniesz jakąś
retrospekcję? – spytałam, bo dziewczyna ani razu od wejścia do salonu jeszcze
się nie odezwała.
– Jeszcze nie.
– Hinata, odłóż telefon! – Karin pogroziła
jej pięścią.
– Dobrze, już dobrze…
– Tak poza tematem, to czy tylko ja jestem w
związku? – Kin spojrzała po nas z dystansem. Pokiwałyśmy głowami. – Trochę
dziwne.
– Wręcz bardzo – poparła ją Anko.
– W sumie, to dlaczego tak jest? – Tsuchi
nie dawała za wygraną, znów polewając.
Moja głowa lekko chybotała się na boki, ale
nie był to jeszcze czas, żeby przestać pić. Jednak na skraju umysłu zamajaczył
mi obraz Kirito, co definitywnie wytrąciło mnie z rytmu spokojnego myślenia.
– Właśnie problem w tym, że nie jesteśmy
jakoś szczególnie szkaradne. – Ino wreszcie puściła Zołzę na podłogę. Zwierzak
od razu zniknął z pokoju.
– Mnie faceci na przykład rozczarowują. –
Tayuya poprawiła kucyka, lekko przygryzając w zamyśleniu wargę. – Nie spotkałam
jeszcze takiego, co wymagałby od siebie samego tyle, co ja od samej siebie.
Rozumiecie? – Pokiwałyśmy głowami. – Jak się uprę, to zrobię wszystko, a oni
odpuszczają już na starcie.
– Mnie mój były stalkuje. Zamienił się w
psychola – mruknęła Karin, popijając ciastka colą.
– Ja z kolei przyciągam tylko uwagę jakichś
kretynów. – Yamanaka westchnęła. – Facet widzi blond włosy i nie najmniejsze
cycki i już jestem z góry skreślona.
– A może na innych nie zwracasz uwagi? – Nie
poddawała się Kin.
– Jeśli są zbyt “nieśmiali”, żeby podejść i
po ludzku porozmawiać, to ich strata, wybacz. Nie będę się ich pytać, czy nie
chcą ze mną porozmawiać, bo są zbyt cipowaci, żeby zacząć rozmowę samodzielnie.
– Tu się zgodzę. – Tay skinęła głową.
– Ja jestem po prostu stara. – Wtrąciła
Anko. – Większość facetów, którymi mogłabym się zainteresować jest już żonata i
dzieciata. Nie życzę wam tego.
Bawiła się swoim naszyjnikiem, spojrzeniem
maltretując podłogę. Nie byłam jeszcze na tyle pijana, żeby zacząć się
zwierzać, ale “Are you with me?” zawsze mocno na mnie działało, więc czułam, że
nieuniknione właśnie nadchodziło.
Niespodziewanie Hinata wzięła do ręki
butelkę i napiła się prosto z gwinta. Wszystkie, jak jeden mąż, ucichłyśmy
momentalnie. Część nawet wstrzymała oddech. Obiekt zamieszania chwycił szklankę
colą, wypijając ją do połowy.
– Moje małżeństwo to katastrofa. –
Wiedziałam, że tak się to skończy.– Nigdy go nie kochałam.
Słyszałam, że Hinata miała słabą głowę, ale
żeby po kilku kieliszkach wyjeżdżać z kimś takim? Zapowiadało się jeszcze
lepiej niż z początku.
– To wyjaśnij mi, czemu masz obrączkę na
palcu? – Tayuya spojrzała na nią krytycznie, w głębi siebie osobiście gardząc
ludźmi, którzy nie potrafili być szczerzy z samymi sobą, zgadzając się na różne
układy, jak to małżeństwo na przykład.
– To zbyt skomplikowane.
– Co jest w tym skomplikowane? – prychnęła
Tay. – Bo na pewno nie miłóść.
– Rozmawiałaś z nim o tym? – Kin od razu
podłapała temat.
– Zgłupiałaś? – Zamknęła oczy, biorąc
głębsze oddechy.
– Miałam podobny problem, z rozmową w
sensie. – Hanabi w końcu się odezwała. Bawiła się srebrnym pierścionkiem, który
dostała kiedyś od Kiby. – Porozmawiałam, tylko nie z nim, a z jego kochanką.
Znowu zamilkłyśmy, rzucając sobie zdziwione
spojrzenia.
– No nie pierdol.
Niezawodna Tay znów w akcji.
– Jakaś barmanka od niego z pracy,
niezobowiązujący numerek. Takie, o – machnęła ręką – nic. – Hana przełknęła
ślinę, choć łzy zaczęły powoli kapać na podłogę.
– Po prostu się puścił? – Tayuya otworzyła
szeroko oczy, a ja zacisnęłam usta. Jej idealny facet właśnie okazał się być
tym z rodzaju chujus pospolitus. To musiało zaboleć.
– Tak, nic prostszego.
– Zemsta.
– Co?
– Musimy się zemścić.
– Litości, ile wy macie lat? – Karin
popatrzyła na nie z dezaprobatą.
– To wcale nie taki zły pomysł. – Hana
skinęła głową, choć wcale nie miała ochoty planować zemsty. Chciała się po
prostu rozryczeć. To było widać.
– Wiecie, byle nie przesadzić – mruknęłam,
nie bardzo wiedząc, co powiedzieć.
Poczułam, jak mój telefon zawibrował.
Wyciągnęłam go z kieszeni.
– Nawet nie wiem, co ze sobą teraz zrobić. –
Kontynuowała Hanabi, dopóki Anko nie przyszła z pomocą.
– Zawsze możesz kupić sobie kota. Ja mam już
dwa.
– Ej, dziewczyny – powiedziałam głośno, bo
nie dowierzałam w to, co właśnie widziałam.
Śmiać się, czy płakać?
– No? – Ino przeciągnęła się, ziewając.
– Dostałam… smsa.
– I?
– Od Ichiro.
Zacisnęłam dłoń na komórce, czując, jak
momentalnie stałam się centrum zainteresowania.
– Czytaj – rzuciła niechętnie Tayuya.
Wyciągnęłam jednak komórkę przed siebie.
Wszystkie zbliżyły się, chcąc odczytać treść.
Sakura, kochanie. Chyba naprawdę nie
nadajemy na tych samych falach, coś nas od siebie odpycha. Dzisiaj widziałem to
już na żywo. Wybacz, to nie twoja wina, ale dłużej już tak nie mogę. Jesteś
świetną dziewczyną, super mi się z tobą rozmawia, lecz za dużo wymagasz, a ja
nie umiem być taki, jaki chcesz, żebym był. Przepraszam, ale to koniec.
Przerosło mnie to. Jutro będę tego żałować, a szczególnie sposobu, w jaki to
zrobiłem, ale nie potrafiłbym powiedzieć ci tego w twarz. Miałaś rację. Jestem
tchórzem.
Dobrej nocy.
Śmiech. Ten sam śmiech Tayuyi, co rano na
ulicy, rozległ się w salonie. Żadna z dziewczyn jej nie zawtórowała, jednak jej
to nie przeszkadzało.
– Jedyna męska decyzja w jego życiu.
– Tay, jesteś okropna. Tu nie należy się
śmiać, a współczuć. – Kin zmarszczyła brwi, nigdy do końca nie mogąc pojąc toku
rozumowania czerwonowłosej, która nadal uśmiechała się jak głupia.
– Szczerze mówiąc, dawno uważałam, że
powinniście się rozejść – powiedziała Ino, polewając. – Już ameba ma więcej
namiętności niż on.
– Fakt, coś miał w tym swoim sposobie
chodzenia nawet. Zawsze taki przykulony, przygaszony – ciągnęła Karin, kiwając
głową. – Nudny.
Hinata potarła skronie w geście zakłopotania.
– Mi nie przeszkadzał, ale jeśli ci tak
lepiej...
– Już obie jesteśmy same, także w kupie
raźniej. – Hanabi pociągnęła nosem, a Tauya jak była uśmiechnięta wcześniej,
tak i teraz.
– Jeśli już go nie chcesz, to możesz mi go
odpalić?
Po tej wypowiedzi Anko wybuchnęłyśmy
śmiechem. Tylko ja przez chwilę miałam opory. Jednak mimo tego wzięłam w dłoń
kieliszek, unosząc go do góry. Dziewczyny poszły w moje ślady.
Zacisnęłam zęby i wzięłam głęboki oddech.
Spojrzałam na nie po kolei, skinęłam głową. Sam tego chciałeś Ichiro. Fakt,
twoja pierwsza męska decyzja. Jeśli ty ruszyłeś do przodu, ja też mogę.
Czas na zmiany.
– No to co, panienki? – Uśmiechnęłam się. –
Za singielstwo!
Witam!
W końcu, w końcu, w końcu. Dodaję rozdział, mimo że nie został sprawdzony w całości. Zaktualizuję go, gdy beta go skończy to robić. Podjęłam współpracę z Nearyh z czego na razie jestem bardzo zadowolona, więc warto czekać.
No, ode mnie to tyle. Myślę, że nie ma się za bardzo nad czym rozpisywać, choć oczywiście mam szczerą nadzieję, że w to zrobicie :>
Bywajcie!
Cały tydzień jęczałam, że nikt nie dodaje rozdziałów. Uszczęśliwiłaś mnie. <3
OdpowiedzUsuńBoshh, uwielbiam Tay. Jest świetna z tymi tekstami, no. Stworzyłaś sympatyczną ekipę. O dziwo, wszystkie podobają mi się z charakteru. Nawet Sakura, choć u ciebie zawsze jest spoko, w przeciwieństwie do kanonu. C:
Po cichu czekałam na Saska, ale Kirito złagodził mój ból z powodu braku Uchihy. Tak ciacho z takimi tekstami... A Sakura nie dała mu szansy. </3
Za to Ichiro. To taka nieudana, niezdecydowana cipa, że aż mi się go żal zrobiło. Nie ma to jak zrywać przez SMS'a. To takie romantyczne. :") Choć ja parę razy dałam kosza przez fb, więc lepsza nie jestem. xD
Przez Zamknięte Dusze Mayako polubiłam Kibę, więc ma być go duuużo, lol. Proszę? xD
Jak ja się stęskniłam za twoim charakterem pisma, no... Wiesz o co chodzi, nie? xD Czekałam na Kesshite, tak bardzo, ale okey, poczekam jeszcze trochę. Może znowu ruszysz po półrocznej przerwie? Miło by było.
No. To chyba tyle. Oficjalnie uwielbiam tego bloga i shippuje Tay i Kibę. Pisz szybko next'a.
Weny, weny i czekolady z nadzieniem borówkowym
Kisame Omori
Pamiętasz o borówkowej czekoladzie! <3
UsuńNie sądziłam, że ktoś się za mną stęsknił, także twoje słowa cieszą mnie bardzo, bardzo, bardzo. Uchiha pojawi się w odpowiednim momencie, może niezbyt gustownym, lecz to wszystko niebawem. I tak, Kirito również :>
Ichiro jest dobrym chłopakiem, zobaczysz. Nie planuję zrobić z niego papierowej postaci, po której można tylko cisnąć. Jeszcze cię blondynek zaskoczy :>
Kesshite, tak...
Tay i Kiba to bardzo barwna para XD zresztą sama zobaczysz mam nadzieję.
Dziękuję za odzew <3
Jak powszechnie wiadomo, fizyka skłania ludzi do rzeczy, których nikt się nie spodziewa. Jak byłam mała, w jakiejś bajce widziałam gościa, który puszczał latawiec podczas burzy, żeby zobaczyć, co się stanie.
OdpowiedzUsuńA ja odpaliłam Ferris. I przypomniałam sobie, dlaczego ponad 2 lata temu napisałam do pewnej blogerki, zakochana po uszy w jej opowiadaniach. Bo Twój styl pisana jest o wiele bardziej ciekawy niż prawa dynamiki Newtona.
Mówiłaś, FW będzie ulepszoną wersją Karuzeli, ale mam nadzieje, że nie zaserwujesz nam podobnej historii. Karuzela była dobra, ale teraz liczę na coś innego, bardziej... emocjonującego. Tak, to chyba dobre słowo.
Zaczęło się ja "Dziennik Bridget Jones". Lubię Bridget. Rozkręć to. Rozkręć swoje diabelskie koło. Niech mnie porwie, tak jak kiedyś Karuzela. Chcę czekać na rozdział z niecierpliwością. Przekonaj mnie z powrotem do czytania fanfiction, pokarz, że da się napisać coś nowego, coś czego jeszcze nie było, bazując na cudzej historii. Chcę znowu być tą dziewczynką zakochaną w Twoich opowiadaniach.
Niech to będzie nasz wspólny "wielki powrót".
Me
Fizyka właśnie skłoniła mnie do kilkugodzinnej randki, a elektrostatyka jest niestety odtwórcza (Y) Może kiedyś puścimy taki latawiec, może być ciekawie :>
UsuńOj nie kłam, Me xD Może nie wszystko jest ciekawsze od praw Newtona, ale sporo by się tego znalazło.
Emocjonujące to było 9c, bejbe. Ferris będzie czymś pomiędzy 9c, a Karuzelą. Przekonam cię, nie bój żaby.
Zakochuj się do woli <3
Sheeiren
Hej Aga! Przyszłam tutaj napisać Ci parę pytań bo aż umieram z ciekawości!
OdpowiedzUsuń1. Co się stało z Sovri Mne? Czego nie piszesz? Musisz mieć sławę i komentarze?
2. Co z książką? Chwaliłaś się, że wydajesz to czemu jej jeszcze nie ma? Chodze codziennie do Empiku i czekam kiedy sie pokaże a tu dupa i nic nie ma..... aż tak wydawnictwo Ci skrytykowało?
3. Słyszałam, że bierzesz pomysł z innych książek a swojego nic nie masz :( Zasmuciło mnie to troche.
CHCE POZNAĆ PRAWDĘ !
P S Na ch*j ci fizyka xD
P S TU CZEGO NIE MASZ SZABLONU OD AKEMII ? ZBRZYDŁY CI ?
No aż zaspokoję twoją ciekawość.
OdpowiedzUsuń1. Jest słabe, więc nie widziałam sensu, aby publikować to dalej.
2. Mówiłam, że wysłałam, a nie, że wydaję. Tak, odrzucono ją, co też już dawno napisałam.
3. Aha :V
Nie ma to jak dobry początek opowiadania, na niedosyt, który ostatnio odczuwam. :)
OdpowiedzUsuńWszystko co do tej pory mogłam, już dawno przeczytałam, a teraz tylko czekam, aż ktoś doda coś nowego, tak jak czekam na kolejny rozdział Skip Beat.
Cały czas szukam, szukam, szukam. I trafiłam! :)
Niesamowicie cieszę się na tego bloga, ponieważ lubię twój sposób przekazu, to jakich słów używasz, jak ubierasz je w zdania, a także to, jak świetnie Ci wychodzi robota, którą odwalasz.
Z niecierpliwością czekam na dalszy ciąg, pozdrawiam serdecznie i życzę dużo chęci do pisania! :)
Jakimś przypadkiem tutaj zawitałam, pomyślałam: "ładna szata graficzna" i nie wiedzieć kiedy, zaczęłam czytać. Wciągnęło mnie, choć ubolewałam nad brakiem dłuższych opisów (za dużo dialogów, ale jakoś specjalnie mi to nie przeszkadzało; wróć, opisów było sporo, ale potem znowu za dużo dialogów). Dobra, walić te opisy. Czasami się troszeńkę gubiłam, co, kto i o czym mówi, ale to może z mojego roztrzepania, nie zwracaj na to uwagi. Szkoda mi jest tego chłopaczka, jak mu tam było, oh damn it, why. Nie pamiętam >< BYŁY Sakury. Żal mi się go zrobiło, bo mam za dobre serce :c Ogólnie, przekonanie, że faceci są do dupy mija wraz z kolejnym zauroczeniem, kolejną miłością. Czuję jednak, że tutaj będzie to albo bardzo skomplikowane, albo bardzo szybkie :D Tak czy inaczej, nie mogę się doczekać, by dowiedzieć się, co dalej. I jak Sakura pozna Sasuke! I czy ów pan z siłowni (wybacz, nie pamiętam imienia i tego PANA) jeszcze się pojawi z niecnymi planami? A może wręcz przeciwnie? Cóż, pozostaje mi czekać na jakieś wyjaśnienia w następnym rozdziale :)
OdpowiedzUsuńA sama tutaj zostaję, zaintrygowana ów historią.
Pozdrawiam serdecznie!
PS Ino wyszła Ci tutaj przezabawnie z tą Zołzą :D
[szept-szalenstwa]
Ooooooo! Coś nowego xD Bardzo mi się to podobało; szczególnie do gustu przypadła mi postać Tayuyi, lubię takie szalone jędze w opowiadaniach xD Fabuła jest... Fajna? Wciągająca? Nawet nie wiem w jaki sposób mogę ją określić :D Bądź co bądź, pisz dalej, bo nie mogę się doczekać, kiedy Sakura na swej drodze spotka Sasuke xD no i oczywiście ciężko mi rozstać się z moją faworytką Tayuyą xD
OdpowiedzUsuń