2.10.2015

I - HAVE YOU GOT COLOUR IN YOUR CHEEKS

"Do I wanna know?" 
- Arctic Monkeys

– Jak tak patrzę po ludziach, to dochodzę do pewnego wniosku. – Tayuya mało dyskretnie spojrzała w bok. – Aparat oszukasz, znajomych oszukasz, ale… – zrobiła dramatyczną pauzę, mocno mrużąc oczy – ale legginsów już nie oszukasz.
Westchnęłam w duchu, zastanawiając się, ile było w tym prawdy, a ile czystej uszczypliwości. Fakt, nie ćwiczyłam ostatnio, lecz słysząc te słowa, moje kobiece ego poczuło się zdecydowanie naruszone, wręcz podjechało pod niebezpieczną granicę, kiedy niespodziewanie mogło wszcząć alarm z byle powodu. Tay miała dziś gorszy dzień i cisnęła po wszystkim i wszystkich, a że ostatnie cztery godziny spędziłyśmy razem, duma rodu Haruno została bardzo potężnie zbombardowana i zaczynała powoli pękać.
– Zejdź ze mnie – mruknęłam, lecz ona machnęła ręką z dezaprobatą, jakbym w ogóle się nie odezwała.
– Mówiłam to do tej laski po prawo.  
Odwróciłam się we wskazaną stronę, gdzie na ławce siedziała dość spora dziewczyna, z żywą fascynacją pochłaniając cheeseburgera.
– Pewnie ma kiepską przemianę – powiedziałam, choć widziałam, że jej figura raczej oscylowała wokół kształtu beczki, nie gruszki.
– Wieloryby to czasem nie miały być pod ochroną, gdzieś daleko, monitorowane, z ustaloną dietą?
Prychnęłam cicho, akurat kiedy Tayuya poprawiła kucyka.
– Jesteś okropna – odparłam, gdy ona wciąż spojrzeniem maltretowała biedną nastolatkę.
– Albo jej nie kochali w dzieciństwie i dawali ciastka za karę, albo jest chora, ale po tym, z jaką pasją wcina tę bułkę, obstawiam pierwsze.
– Przestań obgadywać ludzi aż tak perfidnie.
– Co jeśli to silniejsze ode mnie? – Spojrzenie ciemnych oczu prześlizgnęło się po mojej sylwetce, jednoznacznie dając mi do zrozumienia, że jego właścicielka miała mnie głęboko gdzieś.
– To jesteś słaba – prychnęłam, mimowolnie, kątem oka patrząc na obiekt zamieszania.
– Przynajmniej starcza dla mnie rozmiarówki w C&A.
– Dla mnie też, a jakoś nie robię z tego sensacji.
Tay zaśmiała się cicho, posyłając mi spory kawał litości zawarty w jednym, krótkim kontakcie wzrokowym, na co zacisnęłam zęby, starając wykrzesać z siebie maksymalną dawkę ironii.
– Przynajmniej już wiem, czemu nie nosisz legginsów.
Ten krótki moment, w którym jej twarz nabrała odcieniu purpury, wspaniale wręcz komponując się z czerwienią włosów, uznałam za sukces.
Umilkłyśmy obie, wciąż idąc jedną z wielu jednokierunkowych uliczek Tokio. Generalnie nasze mieszkanie znajdowało się blisko centrum, jednak na tyle daleko od największego gwaru, aby móc zasnąć, nie bojąc się, że zaraz wleci ci do domu migracyjna impreza jakiegoś korpo–bossa, mimo że twój lokal sam prosił o rentę, bo jego stan dotknął dna. Problem polegał na tym, iż wcale nie chciał się od niego odbić. Ten szkopuł ostatnimi czasy mnie trochę smucił, ale mogłam przecież skończyć gorzej. Na przykład w jednym pokoju z własnym facetem.
– Ej – mruknęłam cicho, gdy akurat weszłyśmy na przejście dla pieszych przy jednym z wielkich biurowców, chowając się w padającym na ulicę cieniu.
– No? Czuję jakiś głębszy tekst. Nie krępuj się – rzuciła, wkładając ręce do kieszeni. Poprawiła torbę na ramieniu, rozglądając się na boki.
– Ta twoja wrodzona empatia wcale nie pomaga mi tego powiedzieć.
– Nie kazałam ci się nastawiać na tryb szczerości, aczkolwiek jestem, czekam.
Przygryzłam usta. Już dawno powinnam się przyzwyczaić do jej sposobu bycia, jednak irytował on trochę, kiedy planowałam wyskoczyć z jakimś, nie daj Boże, zwierzeniem, a ona moją długą przemowę zwieńczała jednym krótkim zdaniem, które, de facto, wcale nie pomagało rozwiązać przedstawionego problemu. Ot tak lubiła wszystko komplikować.
Przeszłyśmy przez spory parking, wchodząc na teren parku. Cały czas zastanawiałam się, jak ją podejść, żeby nie wyśmiała mnie już po pierwszych słowach, co niestety zakładałam już teraz. Z drugiej strony powód mojej żałości był naprawdę fatalny i cała gadka o tym, że życie jest niesprawiedliwe, nie imałaby się obecnej sprawy.
Choć ono było niesprawiedliwe. Bardzo, bardzo, bardzo.
Zatrzymałam się.
– Chyba nie dam rady być dłużej z Ichiro – wydusiłam z siebie, zaciskając na chwilę powieki. Policzyłam do trzech, pięciu. Uchyliłam je i od razu moje nadzieje na zostanie wysłuchaną legły w gruzach.
– Ty chyba nie mówisz poważnie!
Szyderczy, choć perlisty, nienawistny, choć nadal szczery, śmiech Tayuyi przeciął chwilowe milczenie. Najlepsze było to, że dziewczyna wcale nie udawała rozbawionej. Autentycznie wybuchła nieopanowanym śmiechem, zwracając uwagę większości mijających nas przechodniów.
Cudnie. Tay wcale nie wyglądała, jakby miała przestać rechotać. Czułam tę emanującą od ludzi żałość.
– No zamknij się – syknęłam, a ona uspokoiła się trochę, choć nadal nie przestawała się uśmiechać.
– Czy nasza Sakura, cnotka trzymająca faceta we friendzonie pod pozorem związku, w końcu dorosła do poważnej decyzji? Ludzie! – krzyknęła, obracając się. – Ludzie, wiekopomna chwila!
– Cicho – warknęłam, łapiąc ją za rękę i ciągnąc w stronę domu.
Poszła za mną niczym niechętny dzieciak.
– Jak to możliwe, że wreszcie zdecydowałaś się zakończyć tę pseudorelację?
– Nie nazywaj tego tak.
– A jak? – sarknęła z dezaprobatą.
Doskonale wiedziałam, co myślała na temat mojego, jakby to... o! powiązania z Ichiro, ale w sumie musiałam jej to dziś wyjawić, wyłożyć kawę na ławę, o losie, przyznać się, bo chyba to stanowiło największy kłopot. Przez ostatni tydzień nie myślałam o niczym innym, jak o tym, żeby czasem nie widzieć własnego chłopaka. Użyłam już wszystkich wymówek, aby jakoś odwlec spotkanie, jednak w takim stylu, aby wyszło realistycznie. Tylko ile można udawać jelitówkę, przyjazd ciotki i kota znajomej na przetrzymaniu, na którego sierść miał alergię?
No nie dłużej niż pieprzony tydzień.
– To po prostu… zastój w związku – mruknęłam wymijająco, na co prychnęła pod nosem, nawet nie starając się udawać, że przejęła się faktem rozpadu owego związku najlepszej przyjaciółki. Uwielbiałam te momenty.
– Skarbie, co? – Popatrzyła na mnie z litością, a ja puściłam jej rękę, upewniwszy się, że nie zacznie się znowu rzucać. – Ile wy macie lat? Siedemnaście? Bo na tyle się zachowujecie, oboje – skwitowała, na co westchnęłam cicho, niestety musząc przyznać jej rację.
– Dopiero ostatnio zaczęło mi to przeszkadzać – odparłam, ale ta znowu posłała mi wzrok pełen pogardy, przez co poczułam natychmiastową potrzebę obrony. – No co? – Zmarszczyłam brwi. – Wcześniej było okej.
– Było okej. – Przewróciła oczami. – Okej, to jest, nie wiem. – Wyrzuciła ręce do góry, szukając odpowiednich słów. – Okej jest, gdy kupisz sobie nową wycieraczkę, jak odepchasz kibel i nie zalejesz całej łazienki, jak dostaniesz psa, który nie będzie szczał na każdą szafkę w zasięgu wzroku na linii kilku centymetrów nad ziemią, jak…
– Dobra, starczy.
Perspektywa nowej wycieraczki naprawdę była okej. Cała reszta też prezentowała się znośnie, bo toaletę zawsze warto mieć, a pies nie załatwiający się wszędzie i zawsze tam, gdzie najdzie go ochota, to też nie najgorsza opcja. Zawsze lepsza niż facet zabierający cię do kina tego samego dnia tygodnia od pół roku i udający, że za każdym razem jest tak samo podekscytowany, kiedy natomiast twoja ekscytacja z jawnym protestem ciągnie się za tobą na łańcuchu, z głośnym zgrzytem rysując kafelki galerii handlowej, gdzie on wspaniałomyślnie zabrał cię na kolejną randkę twojego życia.
Okej.
Kiedyś nawet z tego wszystkiego policzyłam siedzenia w sali kinowej, oglądając te same reklamy tych samych dzbanków do filtrowania wody, miejscowego salonu spa i karmy dla kotów. To przecież istotne, że wpływa dobrze na trawienie. Gdyby nie ta informacja moje życie byłoby takie ubogie w sensacje.
– Bejbe, wróć do mnie. – Tay pstryknęła mi palcami przed twarzą, wyrywając z przemyśleń natury realistycznej, ten dramat był realny i naprawdę zdarzał się dokładnie raz na tydzień.
– Jestem, jestem – mruknęłam, orientując się, że zbliżałyśmy się już do wyjścia z parku.
– Zostaw go wreszcieee – jęknęła, masując skronie. – Mam dość tego, jak się marnujesz. Ten facet to porażka męskiego gatunku, jakiś wypierdek w łańcuchu ewolucji.
– Ej, nadal mówisz o moim facecie.
– Jeszcze – dopowiedziała, nie kryjąc swojej niechęci do Ichiro, który sam w sobie nie był złym człowiekiem.
Wręcz przeciwnie. Średnio u niego ze sprzątaniem, fakt, ale świecił przykładem jako miły, uczynny, kulturalny… i niestety strasznie monotonny chłopak. To nie tak, że na każdym spotkaniu oczekiwałam porcji adrenaliny jak po skoku na bungee, ale czasem miałam wrażenie, że kopulacja biedronek przyprawiała mnie o większe dreszcze niż nasze zbliżenia.
Wzdrygnęłam się.
Może lepiej nie ruszać teraz akurat tego aspektu naszej znajomości.
– Coś taka cicha? – Tayuya rzuciła mi kontrolne spojrzenie, które zbyłam krótkim pomrukiem. – No?
– Zastanawiam się, jak to jest być singielką – rzuciłam pół żartem, pół serio.
– Wspaniale! – Klasnęła w dłonie, a ja właśnie zaczęłam żałować własnych słów.
– Udawajmy, że tego jednak nie powiedziałam…
– Singielstwo jest w porządku, dopóki nie masz trzydziestu czterech lat, parcia na faceta i dzieciaka, rozstępów po ciąży, której przecież nie przechodziłaś, oraz kondycji psychicznej godnej mojej babki z powodu ciągłego zamartwiania, co stanie się, gdy się rozbierzesz, a twoje cycki wcale nie będą takie fajne jak dziesięć lat temu.
Westchnęłam.
Co, jeśli przepowiedziała mi przyszłość?
– Spoko, to nie proroctwo – uprzedziła mnie, uśmiechając się, doskonale wiedząc, o czym myślałam.
Wrzuciła do buzi gumę i sprawdziła godzinę na ekranie telefonu. Przez moment mogłam na spokojnie przedstawić sobie jakieś „za” i „przeciw” w kwestii bycia ową singielką, jednak Tay nie wytrzymała długo w ciszy.
– Wczoraj Anko wyspowiadała mi się doszczętnie do tego stopnia, że znam nawet termin jej miesiączek. – Przełknęłam ślinę zdegustowana, wyobrażając sobie Mitarashi, która naprawdę w dość dużym dole emocjonalnym opowiadała o problemach w swoim nieistniejącym związku. – Wiesz, upewniałyśmy się, że to nie menopauza albo ciąża.
– Chyba spożywcza.
– Rzeczywiście, przybyło jej parę kilo.
Anko sama w sobie reprezentowała typową przedstawicielkę klasy średniej z kredytem na koncie, autem, którym nie wyjedzie poza granice miasta, i perfumami kosztującymi tyle co nowa porządna kanapa. Nie wnikałam w jej stosunki towarzyskie, bo, szczerze mówiąc, moje własne były wystarczająco pochłaniające – przytłaczające – ale z tego, czego zdążyłam dociec, to osiągnęłyśmy ten sam pułap kryzysu.
– A jeśli już mowa o wadze – Tay spojrzała na szyld sklepu spożywczego, który właśnie mijałyśmy – to mam dwa karnety na siłownię.
– Przecież ty nienawidzisz siłowni. – Uniosłam brew, doszukując się ukrytego motywu jej działania.
– Jedwab! – Nie mówiąc nic więcej, odwróciła się i weszła do marketu.
Westchnęłam, ruszając za nią. Gdy znalazłam ją przy malutkim stoisku z kosmetykami, uparcie szukała czegoś wzrokiem na niskich półkach. Przeniosłam ciężar ciała na jedną nogę, zakładając ręce na piersi.
– Więc?
– Sorry, że tak nagle, ale ciągle zapominałam, żeby go kupić – mruknęła, obracając w palcach małą buteleczkę.
– Ale co?
– Jedwab do włosów – odparła wyraźnie zadowolona, za to ja nadal byłam tak samo zdezorientowana jak wcześniej. – A wracając do tematu siłowni. – Przeszła do stoiska z pieczywem i wzięła pod pachę bochenek chleba. – Tak, ale znalazłam dwa w kieszeni starej bluzy. Kojarzysz Onichiego? – Pokiwałam głową, doskonale pamiętając jedną z kilku miłostek Tayuyi, czyli gościa, który był szerszy niż wyższy, choć z gadki wydawał się całkiem inteligentny. Nadmieniam jednak, że zostawił ją, bo była za mało „fit”. – Kiedyś mi je dał, ale o nich totalnie zapomniałam, a są ważne jeszcze cztery dni.
– I niby ja mam je wykorzystać? – Wzięłam z półki czekoladę, aby potem dyskretnie podrzucić ją do rachunku Tay.
– No mogłabym dać je Ino, choć sądzę, że ty zrobisz z nich większy pożytek – parsknęła, kierując się do kasy.
– W sumie racja.
Ino ostatnio zaczęła zagłębiać się w yogę oraz medytację i wszystko, co z tym związane. Po domu rozstawiała świeczki, na ścianach powiesiła jakieś wisiorki. Sama nosiła na szyi jeden z ying&yang. Na co? Nie wiem. Podobno regulowało to przepływ jej energii wewnętrznej, chakry jakiejś czy coś w tym guście. Paranoja.
– Chętnie skorzystam. – Tay dała się zaskoczyć.
Na pewno nie spodziewała się, że tak szybko się zgodzę. Chcąc jednak odejść od tego tematu, pomyślałam, czy miałam w czym iść na taką siłownię. Nie wypadało wyskoczyć w starym rozciągniętym dresie i bluzce z nadrukiem z anime na plecach. Goku był w porządku, jednak raczej nie na takie okazje.
– No ja myślę. Podobno to jakaś mega odwalona miejscówka. Raibaru, chyba.
Mój plan polegający na podrzuceniu czekolady na taśmę oraz późniejszym podharcerzeniu jej z foliówki został zrealizowany. Milka z borówkowym nadzieniem bezpiecznie leżała w mojej torebce, dojrzewając. Potem, prosto z lodówki, będzie idealna.
– Luz, może nawet dzisiaj się wybiorę. Jutro obskakuję ten ważny bankiet, ale do tego czasu mam wolne – rzuciłam za siebie, wychodząc z marketu oraz starając się nie myśleć za bardzo o swojej dość traumatycznej przeszłości sportowej.
Tay z premedytacją właśnie mi zaproponowała wejściówki. Mogłam nawet stwierdzić, że wcale nie zostawił ich Onichi.
– Niegłupi pomysł – dodałam, jakby była to najlepsza decyzja mojego życia.
– Ej. – Oblicze Tay od razu zostało rozświetlone przez wielki uśmiech. – W takim razie dzisiaj pijemy.
– Jest okazja?
Prócz mojego idiotycznego pomysłu powrotu do sportu i możliwości treningu po kilkuletniej przerwie, na co nie mogłam się zdobyć przez ostatni rok?
Spojrzała na mnie, jakbym właśnie z niej zakpiła.
– Mamy wolne? – Gdyby nosiła okulary, to byłby właśnie ten moment, kiedy ściągałaby je delikatnie w dół, chcąc dać upust swojemu zdegustowaniu.
– Okej, nie pytałam.
Zostało nam kilka minut spaceru do mieszkania. Ino dzisiaj chyba też nie pracowała, więc tym bardziej „była okazja”. Zazwyczaj kończyło się na moim narzekaniu na fakt, że Ichiro jest nudny jak flaki z olejem, na gadkach Tayuyi o tym, że faceci są beznadziejni i użalaniem się Ino na zły poziom jej chi. Albo chakry. Cholera wie. Tak czy siak temu właśnie przypisywała powód tego, że każda agencja reklamowa, do której wysyłała portfolio, odprawiała ją z kwitkiem. Nigdy za szczególnie nie zagłębiałam się w jej karierę modelki, jednak uważałam, że dziewczyna była bardzo ładna, piękna wręcz, więc niemożność znalezienia dobrego managera wydawała mi się podejrzana.
Podeszłyśmy pod kamienicę, rozprawiając o nowej mikrofalówce. Cały jej ewenement miał być podgrzewaniem zawartości miski, a nie samej miski, co namiętnie preferowała nasza stara mikrofala. W końcu odłożyłyśmy potrzebną sumę. Zaowocowało to dzisiejszymi zakupami, które powinien dowieźć nam pod drzwi kurier w przeciągu dwudziestu czterech godzin.
Nasza klatka schodowa po remoncie była całkiem przystępna. Szczególną robotę przy poprawie jej wystroju wykonały okna z framugami z białego drewna, które rozjaśniły pomieszczenie, komponując się z beżowymi ścianami. Z racji dofinansowania z miasta wymieniono też schody na nówki pokryte jasnymi dużymi kaflami. Na szczęście nikt nie zdążył ich jeszcze zniszczyć, ale spokojnie. Na to przyjdzie czas, bo przecież jak coś jest nowe, nie może być za długo sprawne, ponieważ to zakłóca porządek chaosu ulicznych band brzydzących się wszystkim, co jeszcze nie zdewastowane.
Wdrapałyśmy się aż na pierwsze piętro. Tay zaczęła szukać po kieszeniach kluczy, narzekając pod nosem na Ino, która nie zostawiła tych wspólnych pod wycieraczką. Jednak gdy zguba pojawiła się w jej dłoni, drzwi niespodziewanie otworzyły się od wewnątrz. W przejściu stanęła Yamanaka z rozpuszczonymi blond włosami do pasa, ubrana w granatowy, delikatny szlafrok. Bez makijażu prezentowała się jak cnotliwa dziewczynka z dobrego domu, która niegrzecznym chłopcom mówiła stanowcze: a ble, a fuj.
Pozory tak bardzo mylą.
– Zanim wejdziecie. – Wyciągnęła ręce przed siebie, choć nie wyglądało to groźnie. Z jakiegoś powodu czułam, że była cholernie szczęśliwa. Co mnie tam czekało? Pizza? Mojito? Przystojny brunet? Trzy w jednym? – To jest Zołza. – Przesunęła się śmiało, spoglądając pod własne nogi, za którymi schował się...
– Zwierzak? – mruknęłam, zastanawiając się, czym była owa istota.
– Kiedyś świnka morska, dziś kawia domowa. – Ino wzięła tę rudą kulkę w rękę, podając mi ją pod nos.
– A mamy ją, ponieważ? – Tayuya z lekką kpiną przyglądała się małej pluszowej zabawce Ino.
Zołza była przestraszona i generalnie odwróciła się do nas tyłkiem. W sumie też nie byłabym zachwycona, gdybyś ktoś tak mnie podnosił i kładł, kiedy naszła go taka ochota. Przerąbane.
– Dzisiaj dziewczyny z Klubu Odnowy powiedziały, że moje życie jest niespokojne, bo brakuje mi w nim ostoi czegoś z natury dobrego, niewinnego. – Ino machnęła ręką, unosząc spojrzenie na sufit. – Zołza będzie wyrównywała poziom odbieranej przeze mnie energii, bo sama emituje tylko tę pozytywną.
Świnka, a raczej kawia, z tego co powiedziała Ino, nie wyglądała na zachwyconą. Wręcz miała nas totalnie gdzieś, choć Ino odbierała to raczej inaczej.
– Sakura, dla ciebie to nie koniec niespodzianek. – Uśmiechnęła się, choć tym razem ten uśmiech przyprawił mnie o ciarki. – Jest u ciebie.
Odstawiłam torebkę na szafkę, nic nie mówiąc.
To jak? Pizza, mojito i brunet w jednym?
– Cześć, żabko.
Moja szczęka wylądowała na podłodze na widok Ichiro rozwalonego na moim pojedynczym łóżku. Nie żeby w pewnych sytuacjach nie wystarczało dla dwóch osób, jednak na chwilę obecną zajmował całą jego powierzchnię.
– Cześć.
Wyraźnie ucieszył się na mój widok. Usiadł i poprawił krótkie blond włosy, nie spuszczając ze mnie wzroku. Zdjęłam skórzaną kurtkę i powiesiłam ją na krześle. Czułam, jak obserwował każdy wykonywany przeze mnie ruch. Delikatnie spociły mi się dłonie. Kilka sekund ciszy dłużyło się w nieskończoność.
– Ino powiedziała, że rano pozbyłaś się w końcu tego kota, więc postanowiłem, że wpadnę. – Wstał i podszedł do mnie.
Uśmiechnęłam się lekko, próbując rozluźnić spięte mięśnie. On nachylił się i objął mnie w pasie, całując delikatnie w usta. Były miękkie i ciepłe, przyjemne, ale to wszystko. Zaczęło mnie to teraz nurtować, bo ostatnimi czasy nie zastanawiałam się nad tym za szczególnie. Po prostu przyzwyczaiłam się do jego obecności.
Teraz wyswobodziłam się z jego objęć, podchodząc do biurka.
Znaliśmy się bardzo dobrze, zgoda. Często bardzo dobrze mnie rozumiał, rzadko się kłóciliśmy, dzięki czemu na pierwszy rzut oka wyglądaliśmy jak para idealna. Chodziliśmy na długie spacery, czasami potrafiliśmy przegadać całą noc przez telefon, jednak to było takie… platoniczne. Przynajmniej teraz tak to postrzegałam mimo zbliżeń, mimo seksu, który sam w sobie nie stanowił przecież deklaracji miłości.
– Chcesz mi coś powiedzieć? – Znów usiadł, opierając się o ścianę. – Zachowujesz się inaczej od jakichś dwóch tygodni.
No co mam ci powiedzieć?
– Zdaje ci się się. – Rzuciłam mu szybkie spojrzenie, chcąc zawrzeć w nim chociaż trochę czułości.
Poprawiłam ramkę ze zdjęciem na szafce, po czym usiadłam obok Ichiro na pościeli, opierając głowę o jego ramię.
– Nie widzieliśmy się cały tydzień.
– Sam wiesz, ile spraw się złożyło.
Okej, kłamałam. Kłamałam bardzo, ale potrzebowałam sobie to poukładać. Spróbować przywyknąć do samotności te siedem dni. Trochę mi go brakowało, przyznaję się bez bicia, lecz nie było w tym nic z namiętności. Zwykła… przyjacielska tęsknota, jak za bratem.
– Niby tak, ale mam dziwne wrażenie, że stoi za tym coś jeszcze.
Nigdy nie chciałam ludziom celowo sprawiać przykrości. Z reguły starałam się załagodzić wszystko tak, aby wyszło mniej więcej po środku, żeby nie robić sobie wrogów tam, gdzie ich nie potrzeba. Ichiro skłaniał mnie do naginania tej zasady, choć w sumie nikt szczególnie nie cierpiał. Miałam przy sobie przyjaciela, a on dziewczynę, przynajmniej na razie. Jednak mimo wszystko nie chciałam ranić go bardziej niż dotychczas. Nie odczuwałam z tego mrocznej satysfakcji.
– Gdy faceci mają wrażenia, nigdy nie kończy się to dobrze. – Dźgnęłam go lekko palcem w żebra, na co zaśmiał się cicho.
– To znowu jakaś feministyczna doktryna, o której nie wiem?
– Ej, to wcale nie tak. – Zmarszczyłam brwi.
– Więc jak?
– Nie jestem feministką.
– A ja szowinistą, dobrze, że się zgadzamy. – Zaczął zataczać palcem kółka po moim kolanie, opierając swoją głowę o moją.
Siedzieliśmy w ciszy. Nie bardzo wiedziałam, co powiedzieć. Blondyn najwyraźniej również nie czuł potrzeby rozmowy. Milczenie mi nie przeszkadzało, często je lubiłam. Z reguły byłam kompletnie swobodna w towarzystwie Ichiro, dzięki czemu mogłam się zrelaksować.
– Masz kogoś?
I cały relaks poszedł w pizdu.
– Skąd ten kretyński pomysł? – Wyprostowałam się, patrząc na niego czujnie.
– Wolę spytać.
Coś go wyraźnie męczyło i na dziewięćdziesiąt procent było to związane ze mną. Tylko co ja miałam z tym teraz, do diaska, zrobić?
– Nie, nie umawiam się z nikim.
– Aha.
Poprzednia przyjemna cisza zmieniła się w tę nie do wytrzymania.
– Czemu pytasz?
– Już mówiłem. Mam wrażenie, że mnie unikasz – mruknął, zamykając oczy. Głowę oparł o ścianę i westchnął cicho.
– To złe wrażenie – odparłam spokojnie, siląc się na opanowany ton.
Z jednej strony chciałam go zostawić, a z drugiej nie chciałam go stracić. To naprawdę fatalna sytuacja, w której każde wyjście byłoby złe i niosło za sobą kiepskie konsekwencje.
– W takim razie nie było pytania. – Nachylił się i pocałował mnie lekko w skroń, po czym odetchnął wyraźnie bardziej rozluźniony. Klasnął dłońmi o własne uda. – Zjedzmy coś, jestem głodny.
I już? Koniec poważnej rozmowy, przewidzianych wyrzutów?
To było za proste, jednak Ichiro po prostu wstał i poszedł do kuchni. Siedziałam przez chwilę, nie bardzo wiedząc, co ze sobą zrobić. Z tego wszystkiego poszłam za nim, bo w sumie też mogłabym coś przekąsić.
– Sakura, Hanabi dzwoniła. – Tayuya stała przy kuchence, przewracając smażące się właśnie kawałki kurczaka na patelce.
– Coś się stało? – Ichiro usiadł przy małym stole pod oknem i oparł głowę na splecionych dłoniach, przyglądając się ruchom dziewczyny.
– Podobno coś nie tak z Kibą – burknęła.
Patrząc na nią, kącik moich ust uniósł się, jako symbol wszystkiego co niecne.
– Doprawdy, Tay?
– Tak – ucięła, dorzucając do przygotowywanego mięsa sos ze słoika.
Stała do mnie tyłem, więc nie widziałam jej twarzy, jednak byłam pewna, że wcale nie gościła na niej radość, a zirytowanie. Mianowicie Tayuya miała w przeszłości wielu facetów. Jednych udanych bardziej, drugich mniej, jednak nikogo na wystarczająco długo, aby się zaangażować, aby się zakochać. Sama czasami nie wiedziała, co odbijało się na niej gorzej, ale, że nie wychodziła na tym jakoś szczególnie fatalnie, nie zmieniała systemu działania. Traktowała każdego faceta jako „tymczasowego”. Nikt nie pokazał jej, że mogło być inaczej, przez co właśnie tak cisnęła po moim związku z Ichiro; bo mimo wszystko dogadywałam się z nim tak jak ona z żadnym swoim eks.
Kiba w tym wszystkim stanowił problem zupełnie innej kategorii.
– Co tym razem?
– Nie powiedziała. – Przykryła patelkę nakrywką i zaczęła wyjmować talerze.
Podeszłam bliżej, aby jej pomóc.
– Więc co powiedziała?
– Że ten dzień nie mógł być gorszy, że potrzebuje dużo alkoholu, dużo jedzenia i dobry film z Goslingiem w ilości co najmniej trzech.
Rzuciła to z wyraźną ironią, ale w sumie nie miałam co się jej dziwić. Jedyny facet, który wywoływał w niej coś innego niż ochotę wytarcia jego twarzą podłogi oraz kpiny bądź znużenia, był zajęty przez jej dobrą koleżankę.
– Jeśli znowu zacznie mi się żalić, że jego największym przewinieniem jest to, że ostatni bukiet róż nie spełnił jej oczekiwań co do wielkości i właśnie dlatego jest taka zrozpaczona, to wybacz mi, ale wyjdę i trzasnę za sobą drzwiami wystarczająco mocno, żeby żadne słowa nie były już potrzebne. – Zacisnęła dłoń na rączce patelni wyraźnie zła.
– Nie wiem, na co i kto będzie się żalić, ale pamiętaj o kontrolowaniu swojej wewnętrznej chakry. – Ino weszła do kuchni z Zołzą na ramieniu.
Tak. Zwierzak był odwrócony tyłkiem do twarzy blondynki.
– W dupie mam twoją chakrę – warknęła Tay, mijając ją, aby wyjść i zamknąć się w swoim pokoju.
– To ja dokończę – mruknęłam, nakładając gotowe żarcie na wyjęte już talerze.
Yamanaka usiadła na przeciwko Ichiro, który raz wyjrzał za okno i w tej pozycji pozostał.
– Myślisz, że nadal jej nie przeszło? – Ino głaskała Zołzę siedzącą teraz na stole, wpatrując się w zwierzaka z taką samą pustką w oczach jak chłopak ze wzrokiem wlepionym w kamienicę po drugiej stronie ulicy.
– Jak widzisz.
– Moja yoga jej nie pomoże?
– Jestem pewna, że nie.
– Szkoda.
– Kochanie, pójdziemy jutro do kina?
Ichiro zbudził się, znowu przenosząc na mnie uwagę. Ino za to idealnie panowała nad śmiechem, który kłębił się w niej, co widziałam po lekko drgającej prawej brwi. Tylko to ją zdradzało, od lat.
– Pracuję jutro – odparłam naturalnie, kładąc przed nimi jedzenie razem z widelcami.
– Szkoda. Wyszedł teraz dobry film, podobny do ONA.
Odwróciłam się, aby nie widział grymasu na mojej twarzy. To był najgorszy film, na jakim kiedykolwiek w życiu byłam. Gość zakochał się w jednej z wielu osobowości sztucznej inteligencji. Odłączył się od znajomych, rodziny, został tylko ze swoją nieistniejącą realnie miłością. Kiedy nie mógł sobie tego jeszcze przyswoić, to zadzwonił raz na seks telefon, gdzie babka przez słuchawkę kazała mu się gwałcić zdechłym kotem. Wiem, że to miało odzwierciedlać poziom, do jakiego spadli ludzie w epoce myślących robotów, ale i tak. Nadal nie.
– Jutro mam ten bankiet, o którym ci opowiadałam.
Stanęłam obok niego z talerzem Tay w ręce.
– Ten strasznie ważny?
– Jo – przytaknęłam.
– Już pamię…
– Ino, nie karm jej spaghetti – powiedziałam, sceptycznie przyglądając się próbom wciśnięcia Zołzie na siłę kawałka makaronu.
– Nasza chakra musi być taka sama, musimy jeść to samo – zaoponowała dziewczyna, naprawdę wydając się w to wierzyć.
– Wieczorem upijesz ją wódką?
– Nie zaprzeczam.
Westchnęłam, wychodząc z kuchni. Delikatnie zapukałam do drzwi Tayuyi. Nie usłyszałam odzewu, więc weszłam do środka i zobaczyłam dziewczynę leżącą na łóżku z słuchawkami w uszach. Nawet z miejsca, w którym stałam, słyszałam, jak głośno puściła muzykę dla mnie osobiście przypominającą pospolite darcie ryja. Nigdy nawet nie mogłam zrozumieć słów, które wrzeszczą ci hardmetalowcy.
Podeszłam do niej i stuknęłam w nogę. Otworzyła oczy, ale tak szybko jak to zrobiła, przewróciła nimi. Uniosłam brew i dopiero to skłoniło ją do siadu oraz zdjęcia słuchawek.
– Masz żarcie, w końcu sama zrobiłaś. – Podałam jej talerz, który przyjęła, choć z oporami.
– Dzięki – odparła, choć zrobiła to najniechętniej, jak tylko się dało.
– Wyluzuj.
Spojrzała na mnie spod byka, choć doskonale wiedziała, że miałam rację.
– Czasami ludzie mówią mi, że jestem jak duże dziecko, bo tak mocno na wszystko reaguję, bo jeżdżę po większości i nie przejmuję się zbytnio, co o mnie myślą. Mają to właśnie za moją dziecinność, ale wiesz co? We mnie nie ma nic z dziecka. – Wzięła do buzi widelec obleczony wielką kulką klusek.
Przez moment nie wiedziałam, co jej powiedzieć.
– Skąd ta nagła refleksja?
– Po prostu przypomniało mi się to, co słyszę od większości ludzi, ale przecież nie od niego. Z nim nawet nie rozmawiam. – Kolejna porcja makaronu zniknęła z talerza, a ja miałam ochotę w jakiś sposób pocieszyć dziewczynę, jednak moje próby kończyły się fiaskiem już od plus–minus roku.
– No raczej nie możesz siebie za to winić – odpowiedziałam, chcąc ją choć trochę uwolnić od poczucia winy.
Sprawa jej i Kiby, a raczej problem, że tej sprawy nie było, czasami mnie przerastał. Tak jak teraz.
– Jasne, że nie mogę. To on jest kutasem, bo wybrał ją, kiedy mógł mnie.
– Wybrał, wybrał. – Potarłam sobie skronie. – Po prostu gdy cię poznał, to już był z nią. Nie ma co się nad tym za bardzo głowić.
– Jak nie ma, jak jest.
Spaghetti zostało pochłonięte w błyskawicznym tempie. Talerz gładko wylądował na podłodze.
– Wiem, że gadam bez sensu – odezwała się, z powrotem kładąc się na łóżku, tylko tym razem na boku. Objęła ramionami poduszkę, wywiercając spojrzeniem dziurę w szafce nocnej. – Ale to jest właśnie mój problem. Jestem za bardzo…
– Barwna? – weszłam jej w słowo, żeby czasem nie zaczęła jeździć po sobie samej.
– Nie.
– Intensywna?
– Nie. Po prostu za “bardzo”.
Przeczesałam dłonią włosy. Czułam, że dzisiejszy wieczór wcale nie będzie taki radosny, jak zakładałyśmy.
– Tu masz te karnety. – Wyciągnęła z szuflady dwie plastikowe karty, wciskając mi je.
– Ichiro spytał mnie, czy kogoś mam – powiedziałam cicho, obracając je w palcach.
– O proszę, czyżby wreszcie zaczął szukać własnych jaj?
– Widzę, że nic ci nie jest – parsknęłam, zabierając talerz z podłogi.
– Dobrze się kryję.
– W takim razie wychodzi ci to wyśmienicie.
Wyszłam, oczekując, że w kuchni zobaczę tą samą ilość ludzi, którą kojarzyłam ostatnio, lecz tym razem zabrakło tam Ino. Ichiro za to siedział w tym samym miejscu, popijając colę.
– Nie chcesz iść ze mną na siłownię? – mruknęłam, wkładając wszystkie brudne naczynia do zlewu.
– Na siłownię? Skarbie. Ja na siłownię?
– Mam dwa karnety.
W duchu odetchnęłam, że nie chciał ze mną iść. Potrzebowałam pobyć sama, na czymś się wyżyć. Może naprawdę wrócę do stałych treningów?
– Nie, kotku. Naprawdę dziękuję – powiedział i podszedł do mnie, obejmując od tyłu. – Ale mogę cię odprowadzić – mruknął blisko mojego ucha, na co odchyliłam głowę, dając mu buziaka w policzek.
– To tylko się spakuję i spadamy.
Wpadłam do pokoju. Zabrałam potrzebne ciuchy i buty. Moja torba sportowa leżała na dnie szafy, odkąd przestałam regularnie trenować, więc wyjęcie jej stamtąd było trochę jak grzebanie we własnej przeszłości. Ignorując jednak towarzyszącą temu zbędną nostalgię, wrzuciłam do niej wszystko co potrzebne. Przepakowałam podręczną torebkę, wskoczyłam w trampki i byłam gotowa do wyjścia.
– Sakura, czy ja jestem naprawdę aż taka brzydka, żeby nie chciały mnie inne agencje oprócz tych robiących reklamy płatków śniadaniowych? – Ino z Zołzą na rękach stała w wejściu do łazienki.
Ichiro, nie chcąc uczestniczyć w tej rozmowie, taktycznie wycofał się na klatkę schodową.
– Może źle szukasz? – zagaiłam, przewieszając torbę przez ramię.
– Albo jestem po prostu paskudna. – Ostentacyjnie odwróciła się na pięcie, niknąc w łazience.
Miałam już dość babskich problemów na dzień dzisiejszy, więc jak najszybciej opuściłam mieszkanie. Ichiro czekał na mnie na dole. Bez słowa wzięłam go pod rękę, ciągnąc przed siebie.
– Wiesz w ogóle, gdzie jest ta siłownia? – spytał, a ja dyskretnie wyciągnęłam z portfela jeden karnet. Podałam mu adres, na co skinął głową. – Możemy się przejść, to bardzo blisko.
Mieszkałam w tej dzielnicy niecałe trzy miesiące i jeszcze nie do końca ogarnęłam, co i gdzie się znajdowało. Ichiro jednak był na tyle obeznany w mieście, że mógł robić za prywatny GPS, co znacznie ułatwiało życie.
– Co cię w ogóle wzięło na tę całą siłownię? – mruknął, kiedy akurat zbliżyliśmy się do dużego skrzyżowania.
– No Tay dała mi te karnety, nic takiego. –  Machnęłam ręką, choć on nie wydawał się być przekonany.
– Ale nie wracasz do treningów?
– Nie myślałam o tym jeszcze.
Za nic nie chciałam teraz ruszać tego tematu. Miałam go na razie za sobą i lepiej, żeby na razie tak pozostało – wcześniejsza rozmowa o leginsach nie miała z tym nic wspólnego, a teraz szłam po prostu się rozruszać.
Tak.
– Więc w ogóle zapomnij o tym, dla mnie.
Nie spojrzał w moją stronę ani razu przez ostatnią minutę. Uparcie jak osioł patrzył przed siebie, jakby specjalnie ignorując wszystko, co mówiłam. Trenowanie, jak i wszystko, co z nim związane, było tylko i wyłącznie moją sprawą. Jemu nic do tego.
– Obiecałam, że dam sobie z tym spokój na jakiś czas, nie na zawsze. – Poczułam, jak napiął ramię, które, de facto, wciąż obejmowałam.
– Odpuść.
– Niby czemu?
– Bo się o ciebie martwię. To bardzo kontaktowy sport.
– Każdy sport sztuk walki jest kontaktowy – warknęłam.
Jakoś rozmowa o mojej byłej karierze sportowej w tym momencie średnio pasowała mojego humoru, który nagle zmienił się w ten szczególnie nieprzyjemny.
– O tym mówię.
– Więc przestań.
Puściłam jego rękę, przyspieszając. Ichiro jednak szybko zrównał ze mną krok.
– Nie znałem cię jeszcze, gdy trenowałaś, ale nie raz mówiłaś, że był to dość mroczny okres – zaczął, starając się silić na spokojny ton.
Ja natomiast byłam bardzo niespokojna.
– Więc skąd wiesz, co dla mnie lepsze? – rzuciłam, mrużąc powieki.
– Nie no, dobrze. Jak chcesz…
Jak zwykle. Jak zwykle nie mógł dociągnąć argumentu do końca, jak zwykle poddawał się w połowie. Jak zwykle zaprzestał w momencie, gdy mógł już coś ugrać. Doprowadzało mnie to do szału. Nigdy nie podejmował samodzielnych decyzji. Nawet kiedy mówiłam, żeby wybrał w parku dróżkę w lewo bądź w prawo – bo naprawdę nieważne, którą byśmy poszli – to i tak rzucił standardowe “jak wolisz”, mimo że cokolwiek by powiedział, to i tak byłoby dobrze. Nie chodzi o to, że facet ma wszystko negować, ale gdy zgadza się na każde moje słowo, to chyba  jest to nawet gorsze, tak w ogólnym rozrachunku. A teraz? Teraz zaprzeczył choć kilka razy.
Rekord.
– I tak, będzie jak chcę – odparłam, biorąc głęboki oddech.
– W porządku, kochanie. Przepraszam, że naciskałem.
– Czy ty chociaż raz możesz postawić na swoim? – Zatrzymałam się, stając na przeciwko niego. – Chociaż raz mógłbyś przedstawić mi swoje stanowisko i się go trzymać. Nie musimy się we wszystkim zgadzać, ile można!
Zawsze decydowałam za niego, bo jemu zawsze było “wszystko jedno” w co się ubierze, jak wygląda, co zrobi, kim będzie. Z początku myślałam, że to po prostu nieśmiałość, ale z czasem nabrało to tak dużego wymiaru… Zaczęło mnie przerastać, a szczególnie w kwestii przyszłości. Do końca życia będzie taki niezdecydowany, nieokreślony, nijaki?
– Nie chcę się z tobą kłócić. Po co? – Patrzył na mnie urażonym wzrokiem, co tylko podjudziło mnie jeszcze bardziej.
– Bo ludzie mają coś takiego jak swoje zdanie, kojarzysz? I trzymają się go, bo jest zgodne z ich pieprzonymi wartościami czy choćby sumieniem. – Wbił wzrok w podłogę. Z całej siły starałam się spuścić z tonu, ale nakręcałam się z sekundy na sekundę coraz mocniej. – Dlatego istnieją sprzeczki.
– Sakura, naprawdę nie wiem, czego ode mnie oczekujesz – powiedział, zdając sobie sprawę z moich zarzutów, ale oczywiście nie przyswajając ich na tyle, aby coś z nimi zrobić, bo przecież jak? Musiałby zrobić to sam.
– Jakiejś, nie wiem, stanowczości, choćby w codziennych sprawach. Nie każę podejmować ci decyzji twojego życia, ale ile to ja mam za ciebie decydować?
Włożył ręce w kieszenie i spojrzał w niebo. Spojrzał, kurwa, w niebo, kiedy ja wychodziłam z siebie i zaraz chyba stanęłabym obok. Na środku ulicy.
– Nie masz zamiaru czegoś mi powiedzieć?
– Nie, bo masz rację.
Wybuchłam.
– Świetnie, naprawdę świetnie. – Wyrzuciłam ręce do góry nieźle wkurzona. – Do zobaczenia.
Odwróciłam się i odeszłam.
Na horyzoncie widziałam już szyld siłowni, więc narzuciłam sobie porządne tempo. Właśnie o tym problemie chciałam pogadać z Tay, zanim mnie wyśmiała. Przypomniało mi się również, dlaczego chciałam odpocząć od Ichiro. Był cudownym przyjacielem, ale wszystko, co żywiłam do niego jak do mężczyzny chyba wygasło. Nie miał tej stanowczości, stanowił taki wyblakły kolor na tle ostrych barw. A przecież nie mogłam go na siłę pokolorować – co nie znaczy, że przez to pół roku nie próbowałam…
Miałam w głowie mętlik. Byłam rozeźlona i na tyle rozjuszona, żeby po krótkiej rozgrzewce dopaść dzisiaj do worka treningowego. Chciałam za wszelką cenę przestać się choćby na chwilę nad tym zastanawiać, bo gdy już ledwo patrzysz na oczy ze zmęczenia, to ostatnią rzeczą, o której chcesz myśleć, to twój cipowaty facet.
Potwierdzone info.
Weszłam przez szklane drzwi do wnętrza dość obszernego budynku. Przywitał mnie równie oszklony hol, wysoki sufit, niskie stoliki z kanapami po bokach oraz czarny dywan prowadzący do recepcji pod ścianą na przeciwko wejścia. Kilkoro ludzi siedziało na wspomnianych sofach, żywo rozprawiając o najnowszych odżywkach i suplementach. Cóż. Nigdy nie byłam fanką tych środków. Tak czy siak podeszłam do lady i podałam kobiecie za nią karnet od Tayuyi. Szatynka w wysokim koku na czubku głowy popatrzyła na mnie sceptycznie, jednak nic nie mówiąc, przyjęła formę zapłaty. Podała mi plastikową wejściówkę. Wszystko zrobiła bez słowa. Nie powiedziała nawet standardowego “dzień dobry”.
Może też ma faceta cipę?
Jeśli tak, to winy zostały jej wybaczone.
Ruszyłam do szatni, przemaszerowując przez wąski, aczkolwiek długi korytarz. Ogrom ekstrawagancji lokalu ani mnie nie przytłoczył, ani nie zaskoczył. Spodziewałam się jakiejś mega odwalonej miejscówki, a ta była właśnie taką, jaką sobie ją wyobrażałam. Jednak przy moich finansach nie chciałam wiedzieć, ile rzeczywiście kosztował jeden karnet. Wolałam zostać w tej błogiej nieświadomości, bo gdybym dowiedziała się, że za jego równowartość kupiłabym sobie całkiem niezłe łóżko… to prosiłabym o wycofanie transakcji i opchnęła go na Allegro, a wolałam się już dziś nie kompromitować.
Gdy weszłam do przestronnej szatni całej ustrojonej w biel, znalazłam się tam wraz z grupą, która właśnie wyszła z zajęć fitnessu. Nie, nie miały tego wypisanego na czołach. Po prostu neonowe napisy na jednakowych bluzach przekazywały dość klarowną wiadomość.
– Ten nowy krem ujędrniający jest boski, Michi!
– No mówiłam, heloooł.
– Chodź, strzelimy sobie focię po treningu.
Oby się na owej “foci” czasem przypadkiem nie znaleźć, zrobiłam kilka kroków w prawo, chowając się za rzędem szafek. Pech jednak chciał, że musiałam przejść do sześciu pań po drugiej stronie.
– Może jutro, co? Bo jutro crossfit i będę miała jeszcze zdjęcie obiadu. Wiesz, weganizm.
– I zrobimy kolaż?
– Mnie pasi. Muszę podbić sobie followersów, bo trochę spadłam ostatnio.
Naprawdę starałam się je ignorować. Niestety jedna z nich miała tak wysoki głos, że za Chiny nie udałoby mi się go nie zarejestrować. Tak więc w akompaniamencie mocno irytującego trajkotania Pani z numerem 1 założyłam stary, trochę wyblakły już od lat prania, kiedy był jeszcze używany, stanik sportowy. Krótkie czarne spodenki i tego samego koloru bokserka stanowiły element mojego ubioru chwilę później. Szybko związałam włosy i zmyłam makijaż, z musu słysząc historię o nowych trendach w ciuchach do biegania, o których z zawziętością opowiadała Pani numer 2.
Zaczęłam zastanawiać się nad kupnem stoperów.
Kiedy wreszcie udało mi się wyswobodzić z damskiej śmietanki towarzyskiej, znalazłam się na dużej sali całej w weneckich lustrach. Podczas ćwiczeń mogłam swobodnie oglądać wszystko, co działo się na zewnątrz, nie bojąc się, że ktoś z fascynacją będzie oglądał mnie czerwoną i spoconą w stanie wręcz agonalnym, gdy zrobię trening, który sobie zaplanowałam. Jak już znalazłam się w lansiarskim miejscu, wypadało z tego skorzystać – i wcale nie po to, żeby strzelić sobie “focię” zaraz po wyjściu z toalety.
Ale uwaga, tak też się da.
Nie interesując się zbytnio towarzystwem, weszłam na pierwszą wolną bieżnię. Szczerze mówiąc, wytrzymałam na niej tylko piętnaście minut i wystarczyło to, abym ledwo mogła złapać oddech. Dobiło mnie to strasznie, bo pamiętałam czasy, gdy do walk biegałam ponad pół godziny, i to jeszcze w interwałach, a teraz? Niecałe trzy kilometry, ja ledwo dycham. Wkurzyło mnie to.
W odległym końcu sali zauważyłam drabinki. Nikt ich nie używał, bo przecież przy tak wielkim wyborze sprzętu coś tak prymitywnego było na pewno niemodne i zdecydowanie “passe”. Łamiąc tenże stereotyp, podeszłam do nich i narzuciłam sobie tempo w robieniu przysiadów, pompek oraz brzuszków, zdając się na sprawdzone kiedyś serie.
Kiedy nie byłam w stanie zrobić kolejnego podciągnięcia do zgiętych kolan, z głośnym westchnieniem położyłam plecy na ziemi, wpatrując się w sufit. Starając się uspokoić oddech, próbowałam uświadomić sobie parę rzeczy. Tę nadrzędną ochrzciłam pseudonimem: Ichiro. Do żadnych wniosków nie doszłam, a w dodatku zawiesiłam się na dłuższą chwilę, bo zaczynałam odczuwać zmęczenie mięśni.
Szybko wstałam, kątem oka zauważając wejście na drugą salę przeznaczoną typowo do sportów walki, pełną worków i mat. Nie trzeba było mnie długo namawiać. Nadszedł czas podjąć decyzję. Samodzielną, własną oraz jednocześnie świadomą, bo konsekwencje były nieuniknione. Cały pic polegał na tym, aby przyjąć je na klatę, a ja miałam zamiar to zrobić.
Moją uwagę od razu przykuł worek w sam raz dla mnie. Nie był kolosalnie wielki i ciężki bądź zdecydowanie za mały i lekki. Po prostu idealny.
Podeszłam do niego, stanęłam obok. Dopiero teraz obleciał mnie strach. Kiedyś walka stanowiła całe moje życie. Trenowałam codziennie, przekładałam to ponad wszystko i wszystkich. Swego czasu osiągnęłam w tej dyscyplinie, co tylko mogłam, a jednak musiałam zrezygnować. Odgórnie, mimowolnie, brutalnie i nagle. Zabrano mi większą część życia, abym do jego końca mogła w ogóle używać rąk. Moje stawy łokciowe i nadgarstki były niestabilne. Potrafiły wypaść na treningu, a nawet na walce na zawodach. To dopiero dało mi w kość – te momenty, kiedy z użycia wypadła mi jedna ręka. Po prostu potrafiła opaść w dół tułowia i stać się kompletnie bezużyteczną. Pamiętam to do dziś.
Kilkuletnia rehabilitacja po operacjach stanowczo pozbawiła mnie sporej ilości nawyków. Jednak i tak dotknęłam pięścią worka, popychając go. Zakołysał się lekko. Moje biodra odruchowo skręciły się do ciosu, mimo że ten sam w sobie nie został wykonany. Drugi już bardziej przypominał uderzenie. Trzeci, czwarty, pięćdziesiąty. Worek podskakiwał rytmicznie, a ja nabierałam tempa.
Tak jak kiedyś.
W końcu padłam zmachana pod ścianą. Przyciągnęłam uwagę innych ćwiczących, tylko sama nie wiedziałam, czy tym, z jaką pasją okładałam worek, czy tym, że cycki częściowo wyswobodziły się z klatki, co bokserka tylko im ułatwiła. Postanowiłam jednak nie zagłębiać się w te szczegóły.
Wreszcie podniosłam się i zaśmiałam, gdy moje zmęczone nogi ugięły się. To już nie te czasy, gdy ćwiczyłam dwie godziny bez przerwy, nadal gotowa na więcej.
W szatni nie napotkałam zapalonych uczestniczek różnych zorganizowanych tu zajęć. Umyłam się i przebrałam wręcz w ciszy. Mokre włosy porządnie wytarłam, pozwalając im wyschnąć później. Było wystarczająco ciepło, aby mnie nie przewiało. Suszarki mnie do siebie nie przekonywały. Miałam do nich swoistą awersję.
Narzuciłam na siebie jasną bluzkę z dużym napisem “Paris” z przodu. Czarne jeansy i trampki przywdziałam chwilę później. Na twarz nałożyłam fluid, po czym zamknęłam za sobą drzwi, znajdując się w jakimś ciemnym holu, oświetlonym podłużnymi lampami. Na ścianach powieszono plakaty związane z wieloma zabiegami pielęgnacyjnymi, kuracjami skóry, włosów, paznokci…
– Witam. Pani umówiona na osiemnastą? – Uniosłam wzrok na kobietę przede mną. Miała na sobie dopasowany, błękitny uniform i uśmiech firmowy użyteczny w każdej sytuacji.
– Witam, nie. Raczej sądzę, że zabłądziłam, szukając wyjścia z siłowni – mruknęłam, wyglądając przy niej jak ostatnia ofiara.
Może naprawdę powinnam iść z Ino na zakupy?
– Ciężko zabłądzić, skoro wszystko jest opisane.
Zza zakrętu za jej plecami wyłonił się wysoki blondyn w białej koszuli i stylowo dopasowanej marynarce. Spojrzał na mnie wzrokiem przyjaznym, ale i dziwnie… zaintrygowanym. Tak, tak bym to określiła. 
– Jak widać, cuda się zdarzają – odparłam, nie do końca wiedząc, jak się zachować. Facet definitywnie mnie zawstydzał i najwyraźniej doskonale o tym wiedział. – Mogą mnie państwo skierować do wyjścia?
– Oczywiście, proszę za mną. - Minął zdezorientowaną brunetkę, która czmychnęła za róg. Podszedł do mnie, po czym wyciągnął przed siebie rękę.
– Kirito, miło poznać. – Rzucił mi spojrzenie spod lekko opuszczonych powiek, unosząc podbródek. Dopiero wtedy zobaczyłam delikatny ślad zarostu.
O losie.
– Miło mi. – Uścisnęłam jego dłoń, szybko odwracając wzrok. – Mógłybyś mnie już odprowadzić? – Postąpiłam kilka kroków w miejscu, czując się strasznie niekomfortowo. Onieśmielał mnie. – Jestem umówiona.
– Czyli mój plan, aby gdzieś cię zaprosić spalił się już na starcie. – Popatrzyłam na niego z lekko rozchylonymi ustami, a on zaśmiał się szczerze. W kącikach jego oczu pojawiły się delikatne zmarszczki, dodające mu uroku. Mimo tego wyglądał, jakby wszystkie te teksty miał opanowane do perfekcji, jakby odtwarzał wiersze. – Szkoda.
Wzięłam głęboki oddech.
– Niestety nie dziś. – Uśmiechnęłam się najmilej jak potrafiłam, choć uśmiech nie dosięgnął moich oczu. Starałam się ogarnąć, musiałam jak najszybciej stąd wyjść.
Wyczuł to.
– Niezmiernie mi przykro z tego powodu – powiedział, przeczesując włosy palcami. Wydawał mi się teraz trochę sztuczny, taki na siłę próbujący grać casanovę. Nie wiem, czy dobrze go odebrałam, ale dla przykładu Tay by go od razu skreśliła za bycie narcyzowatym bufonem. Mnie to nie denerwowało, śmieszyło co najwyżej, jeśli miał w tym umiar, rzecz jasna. – W takim razie zostaje tylko wskazanie drogi powrotnej.
Kiedy ja wcale nie chciałam wychodzić.
– Tak, czas na mnie.
– Zapraszam. – Obrócił się i wskazał dłonią korytarz za sobą. – Tamtędy będzie szybciej.
Skinęłam głową, starając sobie przypomnieć jak się oddycha.
Czy Ichiro kiedykolwiek wywołał we mnie taką reakcję?
– Gdzie się tak spieszysz? – Włożył ręce w kieszenie marynarki, wypowiadając do mnie te słowa bynajmniej bez spięcia. Wręcz przeciwnie, był bardzo wyluzowany.
Może jednak się myliłam?
– Babskie spotkanie. Wiesz, noc z czwartku na sobotę.
Zaśmiał się cicho, spoglądając na mnie z góry. Wzrostem górował nade mną jakieś dziesięć centymetrów, przez co czułam się przy nim bardzo drobna, a to zdarzało się raczej rzadko. Mięśnie, mimo, że wyrobione lata temu, nie wyparowały tak, jak umiejętności. Nadal miałam zarys sylwetki sportowca.
– Męskie potrafią trwać po trzy dni.
– Nie wątpię.
Doszliśmy do ciemnych drzwi, które on otworzył, przepuszczając mnie w przejściu.
– Co tu robisz? – spytałam, intuicyjnie nie biorąc go za zwykłego klienta.
– Powiedzmy, że jestem w interesach – mruknął, chyba pewien, że będę dalej drążyć ten temat. Naprawdę czekał na dalsze pytania, widziałam to po jego kontrolnym spojrzeniu.
Błąd.
Znaleźliśmy się w pomieszczeniu z kanapami, szafkami pod ścianami… małą kuchnią.
–  Czy to na pewno droga do wyjścia? – rzuciłam, rozglądając się dyskretnie.
– Śmiesz wątpić?
Przełknęłam ślinę, czując dreszcz przebiegający po moich plecach. Niepotrzebnie się odzywałam, choć on nie wyszedł z roli. Nadal był arogancki i zbyt pewny siebie.
– Może.
– Dzień dobry, panie Kirito. – Zza meblościanki wychyliła się kobieta w takim samym uniformie, jak poprzednia pracownica. Patrzyła na niego również dokładnie tak samo, jak ta pierwsza. Miałam nadzieję, że przynajmniej ja nie miałam aż tak maślanego wzroku.
– Cześć, Meria. – Skinął na nią głową, ale to na mnie znów skierował swoją uwagę. – Jak bardzo ci się spieszy?
– Wystarczająco. – Zmarszczyłam brwi, bo poważnie zaczęłam się zastanawiać, czy na pewno prowadził mnie do wyjścia.
– Szkoda, bo wpadłem na świetny pomysł, ale skoro nie masz czasu... – Otworzył przede mną kolejne drzwi, tym razem węższe, przez co musiałam przejść bliżej niego. Poczułam jego perfumy, które były jednoczenie orzeźwiające i delikatnie słodkie.
– To dość dziwne - mruknęłam, zakłądając pasmo włosów za ucho. - Szczerze mówiąc dopiero co wyszłam z siłowni i nie wyglądam zbyt korzystnie, a z pewnością gorzej niż personel, więc? dlaczego w ogóle poświęcasz mi uwagę? Przecież widać, że nie jesteś tu dla rozrywki.
Spojrzał na mnie znów z ukosa, uśmiechając się szerzej.
– Ładnemu we wszystkim ładnie. - W reakcji na mój wzrok pełen politowania zaśmiał się krótko. - W takim razie pójdźmy na kompromis. – Znów przeszliśmy przez drzwi, a ja poznałam biały hol, który przywitał mnie na samym wejściu. Skierowaliśmy się do wyjścia.
– To znaczy?
– Kawa, ale nie dzisiaj.
Wszyscy pracownicy mu się kłaniali, przez co czułam się trochę nie na miejscu. Moje włosy nadal nie wyschły, do tego wyglądałam przy nim dość kiepsko, co tylko dodatkowo mnie przybiło.
– Pomyślę – odpowiedziałam, wbijając wzrok w podłogę.
– Dobrze, że kompromis, to wspólne podejmowanie moich decyzji.
Ten uśmiech miał zniewalający. Naprawdę. Tylko, że ja nie mogłam się mu poddać. No za nic. Mimo to, leciałam właśnie na jego standardowe teksty, a on przywykł, że reszta mknęła do niego jak ćmy do ognia. Po pierwsze wciąż byłam w związku – przynajmniej na razie. Po drugie nie mogłam dać się tak łatwo podejść. Widać po nim, że nie przywykł do odmów. Może czas, aby spotkało go coś nowego?
– Cóż, nie tym razem – rzuciłam przez ramię, poprawiając torbę, bo stałam już przy drzwiach wyjściowych. Na widok jego lekko zdezorientowanego wzroku, uśmiechnęłam się w duchu. – Miło było cię poznać, Kirito.
Szybko czmychnęłam na dwór, skręcając w prawo.
Boże, dawno tak na kogoś nie zareagowałam. W myślach właśnie wyobrażałam go sobie na tej kawie, czy w apartamencie, czy gdziekolwiek indziej, byle blisko. Westchnęłam jednak przeciągle, bo takie rzeczy się nie zdarzały, bo nawet jeśli bym się z nim umówiła, to i tak chodziłoby mu o jedno. Może nie przyprowadziłby ze sobą za pierwszym razem haremu dziwek, ale z czasem na pewno. A ja nie chciałam być kolejną “pierwszą”.
Zresztą. Po co tak to przeżywać? Gość poflirtował, pogadał, niebiańsko się pouśmiechał, ale co z tego? To tylko sztuka dla sztuki, bez przyszłości, a ja snuję plany, jakby już mi się oświadczył. Fatalnie.
– Sakura!
Odwróciłam się za siebie, gdzie spostrzegłam samochód Hanabi, który stał zaparkowany po drugiej stronie ulicy. Dziewczyna nerwowo machała ręką, żebym szybko do niej podeszła. Rozejrzałam się i przebiegłam do niej, wsiadając do auta.
– Poznałam właśnie gościa lepszego niż Gosling – powiedziałam, nawet nie dając jej dojść do słowa.
– Chyba jestem singielką – odparła od razu, a ja, nie myśląc za wiele, rzuciłam:
– Tayuya się ucieszy.
Zestrofowałam się prawie natychmiast, jednak mleko już zostało rozlane.
– W końcu będzie miała z kim się upijać pod pretekstem bycia singlem – poprawiłam się, chcąc, aby wyszło to naturalnie.
Jej jasne oczy były podpuchnięte, trochę czerwone, a makijaż zdecydowanie po przejściach, co w duecie z jej długimi ciemnogranatowymi włosami wyglądało dość mrocznie. Siedziałyśmy w ciszy przez chwilę, każda zatopiona we własnych myślach. Wiedziałam, że powinnam przejmować się problemem Hyuugi, jednak wciąż miałam przed oczami błękitne tęczówki i ten uśmiech…
– On jest kutasem, wiesz? – mruknęła, podpierając się łokciem o drzwi. Spojrzałam na nią, mimowolnie spoglądając na wejście do siłowni. Drgnęłam, gdy zobaczyłam go przed budynkiem.
Hanabi najwyraźniej wyłapała, że coś było na rzeczy, bo również odwróciła głowę.
– Jak na Goslinga można tylko popatrzeć, to tego można nawet świadomie zgwałcić – powiedziała gorzko, lustrując sylwetkę Kirito, który rozglądał się na boki, jedną dłonią robiąc sobie daszek nad czołem. – Byleby tylko nikogo w międzyczasie nie zdradzać.
Więc o to poszło.
I tak. Poczułam ten cichy sygnał od losu. Ichiro, jeszcze raz Ichiro. Nie blondyn w granatowej marynarce z aparycją zdecydowanie nie zwyczajną. Nie.
– Mów dalej – odparłam, lekko zsuwając się na siedzeniu.
Nie mógł mnie zobaczyć, bo już wtedy nie miałabym wymówki, aby mu odmówić.
– Żeby to zrobić muszę się napić.  
Odpaliła silnik i wyjechała z pobocza. Śledziłam Kirito wzrokiem, aż nie zniknął z mojego radaru. Jednak, gdy już to zrobił, usiadłam prosto z głośnym sapnięciem.
– Aż tak źle? – spytałam, ale ona tylko skinęła głową. – Skąd w ogóle wiedziałaś, że tu jestem?
– Zadzwoniłam do Tay, bo ty nie odbierałaś i mi powiedziała.
– No to wiele wyjaśnia. – Rozczesałam palcami włosy, patrząc na powoli zachodzące słońce widoczne co jakiś czas między budynkami. – Musimy podjeżdżać do sklepu, czy wszystko mamy?
– Mamy tyle, że jeszcze zostanie – powiedziała cicho pod nosem, parkując.
Zapowiadała się długa noc.
– Czekam na was i czekam.
Ledwo wysiadłyśmy, a już przywitała nas Anko, opierająca się plecami o ścianę kamienicy. Ubrana w czarny golf i dżinsy modne, kiedy miała piętnaście lat, patrzyła na nas lekko udręczonym wzrokiem. Włosy tradycyjnie spięła w coś, co przypominało pomieszanie kucyka i koka, a na nogach miała swoje sławne martensy. Razem wyglądała jak jedno wielkie bezguście. Ale kochane bezguście.
– Znowu o czymś nie wiem? – Wzięłam torbę i zamknęłam za sobą drzwi. Hana w tym czasie wyciągnęła z bagażnika dużą foliówkę. Usłyszałam dźwięk zderzającego się ze sobą szkła. Będzie się działo.
– Ino obdzwoniła nas wszystkie. – Anko ruszyła w stronę klatki schodowej. – Nawet specjalnie wzięłam jutro urlop.
Zaczęłyśmy wspinać się po schodach.
– Wszystkie będziemy opijać tragedię mojego życia – sarknęła Hana, idąc na samym końcu.
– Też mam wam dużo do opowiedzenia.
– Ja nie – mruknęłam, nie mając najmniejszego zamiaru wyciągać tematu Ichiro na tej babskiej stypie.
– Podobno wpadnie Hinata i może Kin. – Mitarashi stanęła przed drzwiami mojego mieszkania, po czym weszła do środka, skąd dobiegały już rytmy “Ghost town”.
– Halo, halo, zapraszamy! – Ino zaciągnęła nas do środka. Ze świecącymi oczami odebrała od Hanabi reklamówkę i zniknęła w kuchni.
– One już są po dingsie.
– Żeby to jednym. – Anko z długim westchnieniem zdjęła buty, ruszając w ślad za blondynką.
– Sakura. – Odwróciłam się do Hyuugi, która stała pod ścianą, bawiąc się dłońmi. – Co by się nie działo, nie pozwól mi do niego zadzwonić.
– Widzę, że mamy ten sam defekt. – Podrapałam się po karku, siląc się na pocieszający ton.
– Dzwonienie do byłych to wielki błąd…
– Oj żebyś wiedziała.
– Halo, laski! Ile można czekać? – Ino znów wparowała do przedpokoju, tylko tym razem z Zołzą na ręce. To biedne zwierzę miało przypiętą spinkę i jakieś… buciki.
– Dlaczego ty tak maltretujesz tą biedną istotę? – Zaśmiałam się, jednak Zołzie chyba nie było do śmiechu.
– Ja ją uszczęśliwiam, tylko ona tego jeszcze nie docenia. – Puściła mi oczko, chwiejnym krokiem znikając za rogiem. Nie miałam nic innego do roboty, niż pójść za nią.
– Facet na odległość to taka fatalna sprawa! – Usłyszałam głos Kin, która, jak się okazało, siedziała na stole kuchennym, swobodnie machając nogami w powietrzu oraz dzierżąc w dłoni szklankę z czymś, co zdecydowanie nie było sokiem.
– Ja nie mam żadnego. – Anko wypiła dość sporą ilość wódki na raz i popiła colą. Wzięłam głęboki oddech.
Naprawdę miały zamiar się po prostu uchlać.
– Jestem eurosierotą. – Tsuchi znów jęknęła, również biorąc łyk. – Ja mu nie kazałam studiować w Europie. Co on sobie myślał, zostawiając mnie na tak długo?
– Może po prostu ma drugą. – Tayuya ze swoim najbardziej pozytywnym nastawieniem do świata wjechała jak zawsze w najodpowiedniejszym momencie.
– Naprawdę sądzisz, że kogoś ma?
– To niewykluczone – dorzuciła Ino, wyciągając z zamrażarki kostki lodu.
– Nie wiem. Jestem od was starsza o dziesięć lat, a nadal nie potrafię zrozumieć mężczyzn. – Mitarashi nalała sobie odpowiednią porcje wódki, po czym zalała ją fantą.
– Nie da się zrozumieć czegoś, co jest pozbawione logiki. – Tay znów wyczuła chwilę, rozstawiając na stole kieliszki.
– Niechętnie przyznam ci rację. – Do małej kuchni wepchnęła się jeszcze Karin, która najwyraźniej była w toalecie. – Boże, więcej was nie mogło być? – Omiotła naszą siódemkę spojrzeniem.
– Zawsze mogło być gorzej. – Hinata wzruszyła ramionami w geście bezradności, odpisując na smsa.
– Znowu Kimimaro? – Ino zaglądała jej przez ramię najmniej dyskretnie jak się dało.
– To jasne, że się kontaktujemy, jest moim mężem – odpowiedziała spokojnie, jak zawsze uchodząc za ideał niewinności.
– Z miłości, czy przymusu? – Tayuya uniosła brew, na co Hinata zaczerwieniła się lekko.
– Zostawcie moją siostrę w spokoju. – Zaoponowała Hanabi, choć nie było w tym ni krzty radości. – To ja dziś jestem ofiarą losu – powiedziała, patrząc na nas po kolei wzrokiem zbitego psa.
Co ten Kiba narobił?
– Dziś? A nie zawsze? – Karin wzięła w dłoń kieliszek, podając go dziewczynom dalej stojącym od stołu.
– Odpyskuję ci, jak już będę pijana. – Po czym wychyliła dwie kolejki, krzywiąc się okropnie.
– Halo, dla mnie zabrakło. – Kin zmarszczyła brwi. Ino szybko uzupełniła braki w alkoholu. Teraz każda z nas miała w ręce własny kieliszek.
– Słuchajcie. – Tay wyprostowała się, zapatrując w szkło. – Zaczniemy gadać o czymkolwiek, a i tak skończy się na standardowym zdaniu: faceci to chuje. – Przewróciła oczami. – Nawet nie próbujcie negować. – Uniosła do góry rękę, aby któraś jej czasem nie przeszkodziła. – Także przestańmy udawać, że dzisiejszego wieczoru interesuje nas cokolwiek prócz facetów i po prostu zacznijmy po nich jawnie jeździć. – Skinęła głową, unosząc kieliszek do góry. – Za szczerość tego spotkania, dziewczyny.
Pierwsza kolejka zniknęła, choć druga natychmiast pojawiła się w jej miejscu.
– Jestem za tym, żeby pójść do salonu – powiedziałam, przepychając się na korytarz. – Ta kuchnia jest zdecydowanie za mała na tyle osób.
– Wiem, nawet do niej nie weszłam – mruknęła Anko, jako pierwsza idąc za mną, która wcześniej stała w przejściu.
– Weźcie wszystko ze sobą, żebyśmy nie musiały potem bezsensownie ganiać! – krzyknęłam, choć nie byłam pewna, czy mnie usłyszały, bo Karin właśnie zaczęła sprzeczać się z Ino. Nawet nie miałam pojęcia o co, ale i tak starczyło, aby zrobiło się głośno.
– A tu co? – Kin stanęła w przejściu, patrząc na rozłożone na podłodze kołdry, poduszki i koce.
– W sumie też się zastanawiam – odparłam, siadając na kanapie. Podciągnęłam nogi do góry, patrząc, jak reszta dziewczyn wchodzi do pokoju.
– Hinata, odłóż ten telefon. – Ino niosła butelkę wódki i tyle kieliszów ile udało jej się zabrać.
– Odpiszę mu tylko.
– Mówisz to co chwilę…
– No bo on ciągle pisze.
Przewróciłam oczami, uśmiechając się lekko. Dawno nie spotkałyśmy się wszystkie w jednym czasie. Rzadko udawało się zorganizować spotkanie tak, aby wszystkim pasowało.
– Po prostu wyłącz telefon. Nic prostszego. – Karin niosła resztę kieliszków i butelkę coli pod pachą. Położyła wszystko na podłodze, po środku koła z pierzyn.
– Ale będzie się martwił. – Biedna Hinata pod naszym ostrzałem malała w oczach jeszcze bardziej, o ile się tak w ogóle dało. Żeby uniknąć zbędnego kontaktu wzrokowego udała wielkie zaaferowanie otwieraniem paczek chipsów.
Reszta dziewczyn przyniosła drugą część prowiantu. Usiadłyśmy w spokoju. Z głośników tym razem leciało “Take me to church”, co stanowczo pogłębiło nasz stan poddepresyjny. Bo tak naprawdę każda z nas miała probleby; większe, mniejsze, ale nadal. To, co dla mnie mogło być niczym, dla takiej Hinaty mogło być ciosem krytycznym. Nie należało więc wpakowywać nas wszystkich do jednego worka, bo byłoby to kategorycznie niesprawiedliwe.
Salon sprawiał teraz wrażenie mniejszego, mimo jasnych ścian. Telewizor pod ścianą nie zajmował wiele miejsca. Stól dziewczyny przesunęły pod parapet, robiąc dzięki temu więcej miejsca.
Nie tracąc czasu, gdy każda usadowiła się w miarę przyzwoicie, wypiłyśmy następną kolejkę.
– Wy jesteście jeszcze młode, macie czas, a ja? – Anko wzięła się do polewania nowej, przerywając jazgot Ino o tym, że Zołza schowała się za kanapą. – Za kilka lat czterdziestka, za moment pięćdziesiątka, a potem już tylko menopauza i senatorium…
– Och, przestań. – Tayuya machnęła ręką. – Posiadanie faceta nie powinno być wyznacznikiem czyjejś atrakcyjności.
– Ale jakoś to się dzieje, że laska, na którą byś nawet z litością nie spojrzała ma faceta, którego w przeciwieństwie do niej pożerasz wzrokiem – odgryzła się Karin, przeżuwając czekoladowe ciastko. – Coś musi w tym być.
– No nie wiem. Wolę być sama niż z byle kim. – Tay rozparła się wygodnie, patrząc na dziewczynę z satysfakcją.
– Ale żadnen nie woli być z tobą. – Karin spojrzała na nią z ukosa. – Jesteś jak sekator do obcinania jaj. Pozbawiasz facetów męskości.
– Bo co? – warknęła. – Bo jestem mechanikiem?
– Och, myślę, że to jeden z mniej ważnych powodów...
– Ja mam męża, a jakoś nie czuję się boginią seksu – wcięła się Hinata podpierająca głowę ręką, bawiąc się pustym kieliszkiem.
– Ja nie mam, a też się nie czuję. Więc nie ma na to reguły. – Anko poprawiła golf, który podwinął się na rękawie. Ja też skontrolowałam swój stan, zajadając się chipsami. Ta siłownia wszystko ze mnie wyciągnęła.
– Ja mam faceta, choć tak namacalnie go nie ma. – Kin z założonymi rękoma na piersi jęknęła chyba na samą myśl braku Zaku. – Nie widziałam go już pięć miesięcy.
– I dajesz radę?
– A mam wyjście?
– Zostaw go. – Karin przechyliła głowę w bok, na co Tsuchi obruszyła się porządnie.
– Nie mogę, kocham go!
– I tu pies pogrzebany – dorzuciła Tayuya.
– Ja jestem sama, ale z wyboru. – Yamanaka wydostała Zołzę z jej azylu za kanapą, znów mając ją na rękach. Wcześniej w międzyczasie przebrała się w dresy i koszulkę, puszczając włosy z przodu, przez co wyglądała jak cnotliwa licealistka. – Nie chcę utknąć z jakimś księgowym do końca życia. – Spojrzała na Hinatę. – Bez urazy.
– Kimimaro jest księgowym, no i? – Posmutniała trochę, choć wyczułam w jej tonie zalążek gniewu.
– W łóżku wylicza ci statystyki? – Karin uwielbiała podjudzać starszą Hyuugę od zawsze, a w duecie z Tay nie miały sobie równych.
Hinata momentalnie zrobiła się czerwona.
– My… nie ten…
– Co? – Anko pochyliła się do przodu, zbliżając się niebezpiecznie do jedynej mężatki w tym pomieszczeniu. – Chcesz powiedzieć, że masz faceta na wyłączność i z niego nie korzystasz?
– N–nie chcę się narzucać.
– To jest właśnie związek “okej” – rzuciła Tayuya, patrząc na mnie ostentacyjnie.
– A to, jest idealny czas, żeby się napić.
Kieliszki poszły w ruch. Ino zaoferowała się, że pójdzie po kolejną butelkę. Nikt nie protestował. Sama blondynka wróciła chwilę później.
– Hanabi, może ty w końcu walniesz jakąś retrospekcję? – spytałam, bo dziewczyna ani razu od wejścia do salonu jeszcze się nie odezwała.
– Jeszcze nie.
– Hinata, odłóż telefon! – Karin pogroziła jej pięścią.
– Dobrze, już dobrze…
– Tak poza tematem, to czy tylko ja jestem w związku? – Kin spojrzała po nas z dystansem. Pokiwałyśmy głowami. – Trochę dziwne.
– Wręcz bardzo – poparła ją Anko.
– W sumie, to dlaczego tak jest? – Tsuchi nie dawała za wygraną, znów polewając.
Moja głowa lekko chybotała się na boki, ale nie był to jeszcze czas, żeby przestać pić. Jednak na skraju umysłu zamajaczył mi obraz Kirito, co definitywnie wytrąciło mnie z rytmu spokojnego myślenia.
– Właśnie problem w tym, że nie jesteśmy jakoś szczególnie szkaradne. – Ino wreszcie puściła Zołzę na podłogę. Zwierzak od razu zniknął z pokoju.
– Mnie faceci na przykład rozczarowują. – Tayuya poprawiła kucyka, lekko przygryzając w zamyśleniu wargę. – Nie spotkałam jeszcze takiego, co wymagałby od siebie samego tyle, co ja od samej siebie. Rozumiecie? – Pokiwałyśmy głowami. – Jak się uprę, to zrobię wszystko, a oni odpuszczają już na starcie.
– Mnie mój były stalkuje. Zamienił się w psychola – mruknęła Karin, popijając ciastka colą.
– Ja z kolei przyciągam tylko uwagę jakichś kretynów. – Yamanaka westchnęła. – Facet widzi blond włosy i nie najmniejsze cycki i już jestem z góry skreślona.
– A może na innych nie zwracasz uwagi? – Nie poddawała się Kin.
– Jeśli są zbyt “nieśmiali”, żeby podejść i po ludzku porozmawiać, to ich strata, wybacz. Nie będę się ich pytać, czy nie chcą ze mną porozmawiać, bo są zbyt cipowaci, żeby zacząć rozmowę samodzielnie.
– Tu się zgodzę. – Tay skinęła głową.
– Ja jestem po prostu stara. – Wtrąciła Anko. – Większość facetów, którymi mogłabym się zainteresować jest już żonata i dzieciata. Nie życzę wam tego.
Bawiła się swoim naszyjnikiem, spojrzeniem maltretując podłogę. Nie byłam jeszcze na tyle pijana, żeby zacząć się zwierzać, ale “Are you with me?” zawsze mocno na mnie działało, więc czułam, że nieuniknione właśnie nadchodziło.
Niespodziewanie Hinata wzięła do ręki butelkę i napiła się prosto z gwinta. Wszystkie, jak jeden mąż, ucichłyśmy momentalnie. Część nawet wstrzymała oddech. Obiekt zamieszania chwycił szklankę colą, wypijając ją do połowy.
– Moje małżeństwo to katastrofa. – Wiedziałam, że tak się to skończy.– Nigdy go nie kochałam.
Słyszałam, że Hinata miała słabą głowę, ale żeby po kilku kieliszkach wyjeżdżać z kimś takim? Zapowiadało się jeszcze lepiej niż z początku.
– To wyjaśnij mi, czemu masz obrączkę na palcu? – Tayuya spojrzała na nią krytycznie, w głębi siebie osobiście gardząc ludźmi, którzy nie potrafili być szczerzy z samymi sobą, zgadzając się na różne układy, jak to małżeństwo na przykład.
– To zbyt skomplikowane.
– Co jest w tym skomplikowane? – prychnęła Tay. – Bo na pewno nie miłóść.
– Rozmawiałaś z nim o tym? – Kin od razu podłapała temat.
– Zgłupiałaś? – Zamknęła oczy, biorąc głębsze oddechy.
– Miałam podobny problem, z rozmową w sensie. – Hanabi w końcu się odezwała. Bawiła się srebrnym pierścionkiem, który dostała kiedyś od Kiby. – Porozmawiałam, tylko nie z nim, a z jego kochanką.
Znowu zamilkłyśmy, rzucając sobie zdziwione spojrzenia.
– No nie pierdol.
Niezawodna Tay znów w akcji.
– Jakaś barmanka od niego z pracy, niezobowiązujący numerek. Takie, o – machnęła ręką – nic. – Hana przełknęła ślinę, choć łzy zaczęły powoli kapać na podłogę.
– Po prostu się puścił? – Tayuya otworzyła szeroko oczy, a ja zacisnęłam usta. Jej idealny facet właśnie okazał się być tym z rodzaju chujus pospolitus. To musiało zaboleć.
– Tak, nic prostszego.
– Zemsta.
– Co?
– Musimy się zemścić.
– Litości, ile wy macie lat? – Karin popatrzyła na nie z dezaprobatą.
– To wcale nie taki zły pomysł. – Hana skinęła głową, choć wcale nie miała ochoty planować zemsty. Chciała się po prostu rozryczeć. To było widać.
– Wiecie, byle nie przesadzić – mruknęłam, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć.
Poczułam, jak mój telefon zawibrował. Wyciągnęłam go z kieszeni.
– Nawet nie wiem, co ze sobą teraz zrobić. – Kontynuowała Hanabi, dopóki Anko nie przyszła z pomocą.
– Zawsze możesz kupić sobie kota. Ja mam już dwa.
– Ej, dziewczyny – powiedziałam głośno, bo nie dowierzałam w to, co właśnie widziałam.
Śmiać się, czy płakać?
– No? – Ino przeciągnęła się, ziewając.
– Dostałam… smsa.
– I?
– Od Ichiro.
Zacisnęłam dłoń na komórce, czując, jak momentalnie stałam się centrum zainteresowania.
– Czytaj – rzuciła niechętnie Tayuya.
Wyciągnęłam jednak komórkę przed siebie. Wszystkie zbliżyły się, chcąc odczytać treść.

Sakura, kochanie. Chyba naprawdę nie nadajemy na tych samych falach, coś nas od siebie odpycha. Dzisiaj widziałem to już na żywo. Wybacz, to nie twoja wina, ale dłużej już tak nie mogę. Jesteś świetną dziewczyną, super mi się z tobą rozmawia, lecz za dużo wymagasz, a ja nie umiem być taki, jaki chcesz, żebym był. Przepraszam, ale to koniec. Przerosło mnie to. Jutro będę tego żałować, a szczególnie sposobu, w jaki to zrobiłem, ale nie potrafiłbym powiedzieć ci tego w twarz. Miałaś rację. Jestem tchórzem.
Dobrej nocy.

Śmiech. Ten sam śmiech Tayuyi, co rano na ulicy, rozległ się w salonie. Żadna z dziewczyn jej nie zawtórowała, jednak jej to nie przeszkadzało.
– Jedyna męska decyzja w jego życiu.
– Tay, jesteś okropna. Tu nie należy się śmiać, a współczuć. – Kin zmarszczyła brwi, nigdy do końca nie mogąc pojąc toku rozumowania czerwonowłosej, która nadal uśmiechała się jak głupia.
– Szczerze mówiąc, dawno uważałam, że powinniście się rozejść – powiedziała Ino, polewając. – Już ameba ma więcej namiętności niż on.
– Fakt, coś miał w tym swoim sposobie chodzenia nawet. Zawsze taki przykulony, przygaszony – ciągnęła Karin, kiwając głową. – Nudny.
Hinata potarła skronie w geście zakłopotania.
– Mi nie przeszkadzał, ale jeśli ci tak lepiej...
– Już obie jesteśmy same, także w kupie raźniej. – Hanabi pociągnęła nosem, a Tauya jak była uśmiechnięta wcześniej, tak i teraz.
– Jeśli już go nie chcesz, to możesz mi go odpalić?
Po tej wypowiedzi Anko wybuchnęłyśmy śmiechem. Tylko ja przez chwilę miałam opory. Jednak mimo tego wzięłam w dłoń kieliszek, unosząc go do góry. Dziewczyny poszły w moje ślady.
Zacisnęłam zęby i wzięłam głęboki oddech. Spojrzałam na nie po kolei, skinęłam głową. Sam tego chciałeś Ichiro. Fakt, twoja pierwsza męska decyzja. Jeśli ty ruszyłeś do przodu, ja też mogę.
Czas na zmiany.
– No to co, panienki? – Uśmiechnęłam się. – Za singielstwo!

*** 
Witam!
W końcu, w końcu, w końcu. Dodaję rozdział, mimo że nie został sprawdzony w całości. Zaktualizuję go, gdy beta go skończy to robić. Podjęłam współpracę z Nearyh z czego na razie jestem bardzo zadowolona, więc warto czekać. 
No, ode mnie to tyle. Myślę, że nie ma się za bardzo nad czym rozpisywać, choć oczywiście mam szczerą nadzieję, że w to zrobicie :> 
Bywajcie! 

9 komentarzy:

  1. Cały tydzień jęczałam, że nikt nie dodaje rozdziałów. Uszczęśliwiłaś mnie. <3
    Boshh, uwielbiam Tay. Jest świetna z tymi tekstami, no. Stworzyłaś sympatyczną ekipę. O dziwo, wszystkie podobają mi się z charakteru. Nawet Sakura, choć u ciebie zawsze jest spoko, w przeciwieństwie do kanonu. C:
    Po cichu czekałam na Saska, ale Kirito złagodził mój ból z powodu braku Uchihy. Tak ciacho z takimi tekstami... A Sakura nie dała mu szansy. </3
    Za to Ichiro. To taka nieudana, niezdecydowana cipa, że aż mi się go żal zrobiło. Nie ma to jak zrywać przez SMS'a. To takie romantyczne. :") Choć ja parę razy dałam kosza przez fb, więc lepsza nie jestem. xD
    Przez Zamknięte Dusze Mayako polubiłam Kibę, więc ma być go duuużo, lol. Proszę? xD
    Jak ja się stęskniłam za twoim charakterem pisma, no... Wiesz o co chodzi, nie? xD Czekałam na Kesshite, tak bardzo, ale okey, poczekam jeszcze trochę. Może znowu ruszysz po półrocznej przerwie? Miło by było.
    No. To chyba tyle. Oficjalnie uwielbiam tego bloga i shippuje Tay i Kibę. Pisz szybko next'a.
    Weny, weny i czekolady z nadzieniem borówkowym
    Kisame Omori

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pamiętasz o borówkowej czekoladzie! <3
      Nie sądziłam, że ktoś się za mną stęsknił, także twoje słowa cieszą mnie bardzo, bardzo, bardzo. Uchiha pojawi się w odpowiednim momencie, może niezbyt gustownym, lecz to wszystko niebawem. I tak, Kirito również :>
      Ichiro jest dobrym chłopakiem, zobaczysz. Nie planuję zrobić z niego papierowej postaci, po której można tylko cisnąć. Jeszcze cię blondynek zaskoczy :>
      Kesshite, tak...
      Tay i Kiba to bardzo barwna para XD zresztą sama zobaczysz mam nadzieję.
      Dziękuję za odzew <3

      Usuń
  2. Jak powszechnie wiadomo, fizyka skłania ludzi do rzeczy, których nikt się nie spodziewa. Jak byłam mała, w jakiejś bajce widziałam gościa, który puszczał latawiec podczas burzy, żeby zobaczyć, co się stanie.
    A ja odpaliłam Ferris. I przypomniałam sobie, dlaczego ponad 2 lata temu napisałam do pewnej blogerki, zakochana po uszy w jej opowiadaniach. Bo Twój styl pisana jest o wiele bardziej ciekawy niż prawa dynamiki Newtona.
    Mówiłaś, FW będzie ulepszoną wersją Karuzeli, ale mam nadzieje, że nie zaserwujesz nam podobnej historii. Karuzela była dobra, ale teraz liczę na coś innego, bardziej... emocjonującego. Tak, to chyba dobre słowo.
    Zaczęło się ja "Dziennik Bridget Jones". Lubię Bridget. Rozkręć to. Rozkręć swoje diabelskie koło. Niech mnie porwie, tak jak kiedyś Karuzela. Chcę czekać na rozdział z niecierpliwością. Przekonaj mnie z powrotem do czytania fanfiction, pokarz, że da się napisać coś nowego, coś czego jeszcze nie było, bazując na cudzej historii. Chcę znowu być tą dziewczynką zakochaną w Twoich opowiadaniach.
    Niech to będzie nasz wspólny "wielki powrót".
    Me

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fizyka właśnie skłoniła mnie do kilkugodzinnej randki, a elektrostatyka jest niestety odtwórcza (Y) Może kiedyś puścimy taki latawiec, może być ciekawie :>
      Oj nie kłam, Me xD Może nie wszystko jest ciekawsze od praw Newtona, ale sporo by się tego znalazło.
      Emocjonujące to było 9c, bejbe. Ferris będzie czymś pomiędzy 9c, a Karuzelą. Przekonam cię, nie bój żaby.
      Zakochuj się do woli <3
      Sheeiren

      Usuń
  3. Hej Aga! Przyszłam tutaj napisać Ci parę pytań bo aż umieram z ciekawości!
    1. Co się stało z Sovri Mne? Czego nie piszesz? Musisz mieć sławę i komentarze?
    2. Co z książką? Chwaliłaś się, że wydajesz to czemu jej jeszcze nie ma? Chodze codziennie do Empiku i czekam kiedy sie pokaże a tu dupa i nic nie ma..... aż tak wydawnictwo Ci skrytykowało?
    3. Słyszałam, że bierzesz pomysł z innych książek a swojego nic nie masz :( Zasmuciło mnie to troche.
    CHCE POZNAĆ PRAWDĘ !

    P S Na ch*j ci fizyka xD

    P S TU CZEGO NIE MASZ SZABLONU OD AKEMII ? ZBRZYDŁY CI ?

    OdpowiedzUsuń
  4. No aż zaspokoję twoją ciekawość.
    1. Jest słabe, więc nie widziałam sensu, aby publikować to dalej.
    2. Mówiłam, że wysłałam, a nie, że wydaję. Tak, odrzucono ją, co też już dawno napisałam.
    3. Aha :V

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie ma to jak dobry początek opowiadania, na niedosyt, który ostatnio odczuwam. :)
    Wszystko co do tej pory mogłam, już dawno przeczytałam, a teraz tylko czekam, aż ktoś doda coś nowego, tak jak czekam na kolejny rozdział Skip Beat.
    Cały czas szukam, szukam, szukam. I trafiłam! :)
    Niesamowicie cieszę się na tego bloga, ponieważ lubię twój sposób przekazu, to jakich słów używasz, jak ubierasz je w zdania, a także to, jak świetnie Ci wychodzi robota, którą odwalasz.
    Z niecierpliwością czekam na dalszy ciąg, pozdrawiam serdecznie i życzę dużo chęci do pisania! :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Jakimś przypadkiem tutaj zawitałam, pomyślałam: "ładna szata graficzna" i nie wiedzieć kiedy, zaczęłam czytać. Wciągnęło mnie, choć ubolewałam nad brakiem dłuższych opisów (za dużo dialogów, ale jakoś specjalnie mi to nie przeszkadzało; wróć, opisów było sporo, ale potem znowu za dużo dialogów). Dobra, walić te opisy. Czasami się troszeńkę gubiłam, co, kto i o czym mówi, ale to może z mojego roztrzepania, nie zwracaj na to uwagi. Szkoda mi jest tego chłopaczka, jak mu tam było, oh damn it, why. Nie pamiętam >< BYŁY Sakury. Żal mi się go zrobiło, bo mam za dobre serce :c Ogólnie, przekonanie, że faceci są do dupy mija wraz z kolejnym zauroczeniem, kolejną miłością. Czuję jednak, że tutaj będzie to albo bardzo skomplikowane, albo bardzo szybkie :D Tak czy inaczej, nie mogę się doczekać, by dowiedzieć się, co dalej. I jak Sakura pozna Sasuke! I czy ów pan z siłowni (wybacz, nie pamiętam imienia i tego PANA) jeszcze się pojawi z niecnymi planami? A może wręcz przeciwnie? Cóż, pozostaje mi czekać na jakieś wyjaśnienia w następnym rozdziale :)
    A sama tutaj zostaję, zaintrygowana ów historią.
    Pozdrawiam serdecznie!

    PS Ino wyszła Ci tutaj przezabawnie z tą Zołzą :D

    [szept-szalenstwa]

    OdpowiedzUsuń
  7. Ooooooo! Coś nowego xD Bardzo mi się to podobało; szczególnie do gustu przypadła mi postać Tayuyi, lubię takie szalone jędze w opowiadaniach xD Fabuła jest... Fajna? Wciągająca? Nawet nie wiem w jaki sposób mogę ją określić :D Bądź co bądź, pisz dalej, bo nie mogę się doczekać, kiedy Sakura na swej drodze spotka Sasuke xD no i oczywiście ciężko mi rozstać się z moją faworytką Tayuyą xD

    OdpowiedzUsuń