pięć lat później
Świadomość, że to ostatni dzień, jaki spędzę w tym obskurnym miejscu, napawała mnie jakiś rodzajem szczęścia. Dziwnym, bo dziwnym, ale przynajmniej jakimkolwiek. Czas, który straciłem siedząc w tej celi, był już niemożliwy do odzyskania i obawiałem się, że to nie jedyna sprawa, która choćby ruszyła dalej bez mojego udziału.
Siedząc w więziennej stołówce spoglądałem na tych wszystkich mężczyzn i zastanawiałem się, czy tylko ja obawiałem się, że nie mam do kogo wrócić, że może na nich też nikt nie czekał. Pewnie częściowo tak było, choć niektórych egzemplarzy nie podejrzewałbym o jakąkolwiek empatię czy potrzebę bycia z innym człowiekiem w celach innych niż prokreacyjne.
Choć przepraszam. Jedyną osobą, która mnie regularnie odwiedzała był pewien blondyn, który wziął sobie za punkt honoru się ze mną zaprzyjaźnić. Naruto zawsze przynosił mi fajki i dzięki jego wizytom mogłem sobie przypomnieć jakie życie wiodłem, zanim tutaj trafiłem.
Pobyt tutaj trochę mnie upodlił, ale nie mogłem nic z tym zrobić. Wpadłem w ten chaos, próbując być na niego przygotowanym, w końcu miałem trochę czasu, żeby się na to przygotować. Nie wiedziałem jednak jak się zachować, żeby nie dostać wpierdolu tylko za to, że oddychałem. Co zrobić, żeby nikomu nie podpaść i po prostu przeżyć te lata bez zbędnych ekscesów. Nie mogłem powiedzieć, że mi to wyszło, bo już pierwszego dnia dostałem w mordę.
I to nawet z konkretnego powodu.
Uśmiechnąłem się cynicznie, mieszając łyżką w misce zupy, która dawno już wystygła. Strażnicy właśnie zasygnalizowali, że czas na stołówce dobiegał końca, a ja prawie jej nie ruszyłem. Nie zamierzając się teraz spieszyć, doszedłem do wniosku, że lekki głód dobrze mi zrobi. Może skupi moje myśli na czymś innym niż strach przed brakiem kobiety, która miała na mnie czekać.
I nie odezwała się do mnie przez całe pięć lat.
- Ej, stary. Nie śpij, bo wpierdol dostaniesz - zaśmiał się Hulk, uderzając mnie swoim wielkim łapskiem w plecy.
- Kręgosłup chcesz mi złamać, czy co? - warknąłem i posłałem mu spojrzenie mówiące, żeby mnie nie dotykał.
- Jakbym chciał, to tego kręgosłupa już byś dawno nie miał, Prezesie.
Olbrzym znów zaczął się śmiać, co robił dość często, pomijając momenty, w których chciał kogoś zabić. W sumie już zabił - dwa razy, a chciał to zrobić też całkiem często. Ale zawsze ze szlachetnych pobudek, za co go szanowałem. Ja nie miałbym tyle odwagi, żeby najpierw złapać gwałcicieli swojej siostry, potem obciąć im języki i jaja, żeby na końcu wrzucić do wielkiej prasy hydraulicznej. Naprawdę ceniłem go za pomysłowość.
- Daruj sobie - odparłem, odsuwając od siebie miskę z zimną już zupą.
- Coś ty taki nie w humorze dzisiaj?
Hulk oparł się łokciem o blat, tym samym będąc zwróconym do mnie przodem. Od jego łysej glacy odbijało się światło jarzeniówek, a małe szczurze oczka wpatrywały się we mnie, wręcz z zaciekawieniem. Był jak piętnastolatek wsadzony w wielkie, starsze cielsko, czasem niezgrabne, jednak zgrabne wystarczająco, aby skręcić komuś kark.
Urokliwe połączenie.
- Te, pytanie ci zadałem. - Szturchnął mnie w ramię, a ja oprzytomniałem.
- Jakie?
- Co ci dzisiaj? Przecie wychodzisz za kilka godzin - mruknął i jakby posmutniał. - Znowu będę sam.
Wielki, smutny olbrzym. Aż naprawdę przyznałem sam przed sobą, że będę za nim tęsknił. Był jednym z dwojga ludzi, z którymi mogłem tu porozmawiać, nie bojąc się, że skończę pod prysznicem z kutasem w dupie albo czymś zgoła gorszym. Rayder wyszedł dwa miesiące temu i skurwysyn miał na tyle tupetu, żeby wysyłać nam paczki. Zawsze różowe i zawsze z kokardą. Można nazwać to inwencją twórczą, jednak ja obstawiałbym na chęć pozostawienia nas w powolnej agonii w tej chmarze hien, które na widok różu dostawały erekcji na myśl o kobiecie, bo obstawiali, że coś takiego mogłaby wysłać tylko jedna z nich.
Co śmieszniejsze dla mnie róż był bardziej znaczący niż dla nich i, szczerze mówiąc, za pierwszym razem sądziłem, że to ona wreszcie w jakiś sposób się do mnie odezwała, ale się przeliczyłem. Po rozwiązaniu tej pierdolonej kokardy w środku były tylko ciastka, papierosy i zdjęcie Raydera w różowej ramce z dopiskiem: jeśli nie postawisz mnie przy łóżku, do końca życia będziesz impotentem. Jego poczucie humoru ledwo przewyższało to Hulka, choć w razie gdyby miało to się stać, patrzyłem na ryj Raydera za każdym razem, gdy się budziłem.
Aż chciało się wstawać.
- No mów do mnie, nooo - mruknął Hulk, jakby zawiedziony.
Spojrzałem na niego i trochę zmiękłem. Na szczęście złożyło się tak, że Hulk wyjdzie za równo miesiąc, więc nie zostanie tu długo sam. Jakbym miał młodszego brata, to bym się o niego martwił tak, jak o Hulka, choć on sam lat miał trzydzieści pięć i metr dziewięćdziesiąt osiem wzrostu. I tatuaż. Wielki kwiat paproci na klacie. Serio, nie żartuję. Jego babcia opowiadała mu za dzieciaka słowiańskie legendy i on doszedł do wniosku, że ten kwiat był tak mistyczny i tak ogólnie zajebisty, że wszystko mu w życiu wyjdzie, jak będzie miał go na klacie.
No i miał.
I jak na razie wciąż siedział w pierdlu za podwójne morderstwo.
Ale wciąż utrzymuję, że tamtym się należało.
- Przecież mówię - odparłem, gdy znów chciał o sobie przypomnieć.
- No tak - burknął obrażony. - Ja zdań pięć, a ty jedno słowo.
Jakbym miał misia, to bym mu go dał. Pasował do niego. Taki pluszak. Mógłby go sobie powiesić na szyi. Jestem pewien, że idealnie pasowałby do tego kwiatu paproci. Żadna by mu się nie oparła. Czuły skurwiel z kwiatem na klacie i misiem na szyi. Do tego ku sprawiedliwości wiedziony z racji swoich ideałów. No która by takiego nie chciała? Rurek nie nosi, lodówkę na ósme piętro by wniósł.
- Wybacz, jestem trochę zamyślony.
- No weź sobie wyobraź, że zauważyłem.
Do wyjścia ze stołówki zostały jakieś trzy minuty. Na myśl, że to ostatni raz, kiedy będę uczestniczył w tym procederze napawała mnie jednocześnie radością, ale i jakąś nostalgią. Pięć lat to dużo, to bardzo dużo, gdy jest się zamkniętym w małej celi, z dostępem jedynie do stołówki, łazienki i czasem biblioteki. Jednak z racji tego, że byłem wykształcony i nieco wyróżniałem się z ekipy ludzi, którym poziomowi IQ było bliżej do dziesięciu niż stu, potrafiłem sobie poradzić, załapując się na robotę.
Część z nas została skierowana do warsztatu pod nadzorem, gdzie przyuczali nas na mechaników. Inna ekipa zajmowała się hydraulictwem, a jeszcze inna budowlanką. Można było się tam wkręcić za dobre zachowanie, co z początku nie było może u mnie zbyt proste, ale dość szybko zrozumiałem zasady panujące w Izriari, dzięki czemu po pół roku trafiłem do ekipy mechaników. Robota była oczywiście bezpłatna, ale wolałem wszystko od bezczynności, na którą byłem skazany przez większość czasu. Prócz kilku zacyganionych książek z biblioteki przez Hulka - trzeba było przyznać, że nie podejrzewano go o czytanie, więc nie zwracano na niego uwagi - moją jedyną rozrywką były ćwiczenia i czasem pogranie w kosza, gdy wychodziliśmy na boisko w niedzielę.
W więzieniu liczyło się tylko kilka rzeczy: żeby nie dać sobie wpierdolić na samym początku, nie narobić sobie wrogów, nie zwracać na siebie zbytnio uwagi i trzymać się ze strażnikami, co nie było aż takie trudne, jeśli miało się chociaż trochę mózgu. Nie każdy z nich ciągle tylko ganiał z pałką albo paralizatorem i okładał cię przy pierwszej lepszej okazji. To byli też normalni ludzie i kiedy przestrzegałeś ich zasad i dałeś im do zrozumienia, że nie jesteś zwyrolem, który poluje na małych chłopców albo jakimś podrzędnym kryminalistą, to dało się z nimi nawet pogadać, a gdy już trzymałeś sztamę ze strażnikami, to nikt nie mógł ci podskoczyć. Dosłownie nikt.
Czas spędzony w warsztacie będę wspominał całkiem dobrze. To trochę jak gnojówka, a przecież wychodzi z niej czasem coś dobrego. Wiedziałem przynajmniej, że gdy wyjdę, będę miał jakąś możliwość roboty, bo o firmie nie chciałem nawet słyszeć. Należała teraz do Itachiego i Dyary i bardzo chciałem, aby tak zostało. Nie zamierzałem mieć z nią nic wspólnego. Ani z nią ani z jej pieniędzmi.
Już nigdy.
- Zbierać się! Koniec czasu!
- Ej, słuchasz mnie ty w ogóle? - Hulk uderzył mnie pięścią w ramię.
I to wcale nie lekko.
- Miarkuj się trochę, dobra? - syknąłem, ale olbrzym jedynie się roześmiał.
- No nareszcie. Już myślałem, że totalnie spiździałeś.
- Ja nigdy nie spiździałem. - Wyprostowałem się i wstałem, ale Hulk znów się zaśmiał.
- Nigdy nie mów nigdy.
- Nie każ mi dać ci po ryju.
- Nie kuś.
Oboje podeszliśmy pod ścianę, gdzie założono nam kajdanki i parami odprowadzano do cel. Od dwóch lat mieszkałem z Rayderem i Hulkiem dzięki układom tego pierwszego, jak i mojej niezawodnej prezencji oraz kontaktom z Yirishem, naczelnikiem strażników, który czasem grał z nami przez kraty w brydża.
Jak widać nie mogłem za bardzo narzekać na pobyt tutaj, choć pierwsze kilka miesięcy było ciężkich, bo faktycznie ktoś chciał mnie przelecieć pod prysznicem. Na szczęście Hulk był chory na tym punkcie, więc wpierdolił tamtemu gościowi aż huczało. Mógł mieć jednak przez to problemy. Poświadczyłem więc dwukrotnie, że jeden facet dwa razy, dzień po dniu, wywrócił się pod prysznicem, przez co złamał sobie dwa żebra i nos. Nikt nie wnikał, a ja miałem ze sobą wszędzie towarzyszącą mi wielką maskotkę. A, i jeszcze nie śmiałem się z jego tatuażu. Powiedziałem, że jest majestatyczny i wyjątkowy i, że sam bym chciał taki mieć. Efekt był taki, że trzymaliśmy się razem. Czasem też dawałem mu papierosy.
Teraz jednak, gdy Rayder był na wolności i pewnie dupczył na lewo i prawo, zostaliśmy z Hulkiem dołączeni do gościa imieniem Shiko, który zabił swoją żonę i dwójkę dzieci. Siebie też chciał, ale nie zdążył.
A to pech.
- Ej, Prezes. - Hulk trącił mnie ramieniem, gdy już prawie byliśmy przy swojej celi.
- No?
- Bo ja tęsknić będę.
Uśmiechnąłem się lekko, choć trochę głupkowato.
- Masz już zdjęcie Raydera w różowej oprawie, to mogę wysłać ci też swoje. Reflektujesz jakiś konkretny kolor?
- Bardzo śmieszne - powiedział smutno. I mi teraz też zrobiło się smutno.
- Nie przejmuj się, stary. Jeszcze miesiąc.
- Miesiąc w tym siedlisku zła, chciałeś powiedzieć.
No naprawdę było mu smutno. Zgarbił się i patrzył przed siebie. W całym swoim hulkowym życiu miał tylko siostrę, którą mu zgwałcono i zabito. Nikt na niego nie czekał, a jedynie mnie i Raydera traktował jak kogoś bliskiego, więc to nie dziwne, że czuł się opuszczany.
- Przecież wiesz, że Rayder załatwił jakieś mieszkanie i jest tam dla ciebie miejsce - powiedziałem, nie chcąc jeszcze bardziej popsuć mu nastroju. Dla mnie było to już normalne, lecz dla ludzi postronnych połączenie wielkiego cielska, kartoteki mordercy i wrażliwego serduszka było dość niecodzienne.
- Ale przyzwyczaiłem się już do was obu, a ty jeszcze nie wiesz, gdzie będziesz mieszkał.
Zależy, czy będę miał do kogo wrócić, pomyślałem gorzko.
- Będę z tobą w kontakcie.
- A spróbowałbyś nie - powiedział groźnie, gdy właśnie wprowadzono nas do celi. - Inaczej bym cię znalazł i…
- I co? Wrzucił do jakiejś prasy hydraulicznej? - Spojrzałem na niego, powstrzymując się przed zaśmianiem się.
- Dla ciebie załatwiłbym jakąś ekstra turbinę.
- Dzięki, stary. Doceniam. - Poklepałem go po plecach i ruszyłem w stronę swojego łóżka.
- O, przyszły pedały. Dobrze, że jeden z was dzisiaj znika. - Shiko leżał na swoim i patrzył na nas z nieskrywaną pogardą.
- Będę tęsknił za tymi prysznicami, kotku - powiedziałem do Hulka, który już się zdążył lekko zdenerwować. - Z niecierpliwością czekam, aż ty też wyjdziesz i w końcu umyjesz mi plecki.
Na szczęście zrozumiał, że nie ma potrzeby się denerwować. Shiko, który zszokowany patrzył na mnie, jakby jego móżdżek nie pojmował tego, co właśnie powiedziałem. Hulk jednak podłapał.
- Ja bardziej. Szkoda, że Raydera już nie ma…
- Stop! Nie chcę tego słuchać, wy pedały jebane!
- Oj, jebane - potwierdził Hulk, ale ja już leżałem u siebie na górze przodem do ściany, więc bez problemu mogłem się uśmiechnąć
- To powinno być karalne! - dalej wyrokował Shiko, co mnie za bardzo nie zdziwiło.
- Ale co? - spytał olbrzym. Słyszałem dźwięk uginających się sprężyn pod jego cielskiem.
- No to, to wasze pedalstwo. To czyn z bogiem niezgodny!
- Ty, Shiko. - Wystawiłem głowę w dół, dzięki czemu miałem idealny widok na tego imbecyla, gdyż dzieliliśmy łóżko dwupoziomowe. - Ale wiesz, że jakby nas za to skazali, to musiałbyś dłużej z nami przebywać?
- O, to ja jednak podziękuję - żachnął się.
- Taki był plan - szepnąłem i kiwnąłem głową porozumiewawczo.
- Właśnie. Plan. - Hulk potwierdził. - Taki był plan, jakbyś chciał wiedzieć.
- Kretyni.
Shiko odwrócił się plecami do ściany, a ja wróciłem do siebie.
Znów nie miałem zajęcia. Znów miałem za dużo czasu na myślenie, które szło w bardzo złym kierunku. W kierunku, którego sam się bałem. Okazało się jednak, że bałem się niewystarczająco, ponieważ przysnąłem, a z drzemki obudził mnie głos Hulka.
- Ej, stary. Przyszli po ciebie.
No i przyszli. Zszedłem z łóżka, wziąłem torbę - cały mój dobytek - i już zbierałem się do wyjścia, gdy nagle ktoś mnie podniósł. Serialnie, podniósł.
- Stary, będę tęsknić - powiedział Hulk, bo to on właśnie trzymał mnie w powietrzu.
- Pedały, pedały - zaczął drzeć się Shiko.
- Ale postaw mnie, proszę - jęknąłem, gdyż ledwo mogłem oddychać.
- Inaczej nie dałbyś się przytulić - odparł Hulk, gdy moje stopy z powrotem dotknęły ziemi.
- Prawdopodobnie.
- Odbierzecie mnie z Rayderem?
Strażnik w przejściu już lekko się niecierpliwił, ale znał nas, więc nie poganiał zbytnio. Byłem mu za to wdzięczny. Czułem się źle z tym, że zasnąłem. Mogłem w tym czasie pogadać z Hulkiem.
- Jasne, że tak. - Pokiwałem głową do olbrzyma, którego twarz rozjaśnił uśmiech.
- To dobrze. Przynieście mi dużo mentosów.
- Czego? - Zmarszczyłem brwi, kojarząc takie gumowe cukierki.
- Słodycze takie, no.
- A, no dobra - odparłem i poprawiłem torbę na ramieniu. - Obiecuję, że przyślę ci paczkę.
- Wiedz, że jej nie przyjmę, jeśli będzie miała jakąś pierdoloną kokardę.
Zaśmiałem się pod nosem i ostatni raz w życiu pozwoliłem sobie założyć kajdanki.
- Nie zabij Shiko, kiedy mnie nie będzie - rzuciłem przez ramię, gdy strażnik wyprowadził mnie na korytarz.
- Spoko, nie mam tu żadnej turbiny. - Hulk puścił oczko do Shiko, który wzdrygnął się i warknął do mnie.
- Żebyś zgnił w piekle, pedale.
- Ja też będę tęsknił - odpowiedziałem, unosząc kącik ust.
- Ej, ja też. - Hulk założył ręce na piersi przez co wyglądał groźnie, choć w jego małych oczkach czaił się smutek. Jak u małego szczeniaka.
- Wiem, wiem. Do zobaczenia.
- Do zobaczenia, Prezesie.
Gdy minąłem zakręt, ciągle w towarzystwie strażnika, moim oczom ukazał się naczelnik Yirish ubrany w standardowy uniform i patrzący na mnie z czymś na kształt dumy.
- No, Uchiha. To twój szczęśliwy dzień.
Zaczął iść koło nas, żeby odprowadzić mnie do wyjścia. Aż mi się zrobiło miło, serialnie.
- Można tak powiedzieć - odparłem, a on zaśmiał się krótko.
- Wiesz, lubię cię, ale postaraj się tu więcej nie trafić.
- Mhmmm..
- Zaraz podpiszesz już ostatnie dokumenty, dostaniesz kasę i będziesz oficjalnie wolny.
- Nie mogę się doczekać - burknąłem pod nosem.
I tak rzeczywiście było. W ciasnym i zatęchłym biurze przywitał mnie prawnik o nosie szerokości Amazonki i podał jakieś papiery. Przeczytałem wszystkie, doszedłem do wniosku, że nie podpisuję kredytu na milion dolców ani wyroku śmierci, więc oddając je odetchnąłem. Czułem adrenalinę krążącą w moich żyłach na myśl o wyjściu. Było już tak blisko.
- Gratuluję, panie Uchiha. Jest pan wolnym człowiekiem.
Wreszcie zdjęli mi kajdanki, wreszcie nie mieli prawa znów mi ich założyć, wreszcie mogłem o sobie decydować. Próbowałem zachowywać się normalnie, lecz myśl z tyłu głowy mająca nadzieję, że Sakura czeka na mnie przed główną bramą, nie chciała się ulotnić.
Na pewno czekała.
Musiała czekać.
Przecież obiecała.
- Może spotkamy się kiedyś na partyjkę brydża? - Yirish wyrwał mnie z zamyślenia.
- Chętnie.
- To jesteśmy umówieni. - Podał mi rękę, którą bez wahania uścisnąłem.
- Trzymaj się, Uchiha.
- Postaram się - mruknąłem, mijając go w drzwiach.
Długim korytarzem przeszedłem do holu. Czujnie obserwowałem co działo się dookoła, gdyby jednak ktoś chciał mnie tu jeszcze zatrzymać. Na przykład na kolejne pięć lat. Jednak gdy udało mi się przejść koło strażników, poprawiłem jedynie torbę sportową, która spadła mi z ramienia i wyprostowałem się.
Szczerze powiedziawszy obawiałem się, że nie przyjdzie, że jej tam nie będzie. Nie zliczę ile godzin zajęło mi rozmyślanie nad tym, co by było gdyby. Za każdym jednak razem dochodziło do mnie, że zjebałem dosłownie wszystko, co się dało. Z jej perspektywy musiało to wyglądać koszmarnie, jakbym naprawdę się z nikim nie liczył, a moje życie odzwierciedlała jedynie kasa. Z tego też powodu podziwiałem ją, że wytrzymała tak długo i że ostatecznie przystała na ofertę Cynthi i pozwoliła się pojmać.
Skoro już zrobiła dla mnie tak dużo, nie mogła się odezwać? Wysłać choćby krótkiego listu, że u niej wszystko w porządku?
Itachi pisał czasem, ale zawsze omijał jej temat, nawet gdy pytałem. Raczej wyglądało to jak sprawozdanie z ostatnich wydarzeń, pisane bezuczuciowo i sztywno, a nie jak list do brata, którego długo się nie widziało. Itachi nigdy nie był wylewny, ale tutaj pobił swój poziom nie-wylewności.
Podchodząc do wysokiej bramy, która jako ostatnia dzieliła mnie od wolności, czułem ścisk w żołądku. Naprawdę długo czekałem na tę chwilę. Miałem już plan co z sobą zrobić pod względem pracy, zamieszkania, wszystkich ważnych przyziemnych rzeczy, nad którymi miałem władzę. Jedyną niewiadomą była kobieta, od której zależało to wszystko. Nie wiedziałam, czy sama zdawała sobie z tego sprawę, lecz tylko o niej mogłem myśleć, gdy brama zaczęła odsuwać się w prawo.
Powoli szedłem przed siebie i gdy postawiłem pierwszy krok na chodniku, dotarło do mnie, że patrzyłem na pustą ulicę, że jestem sam. Że nikt, nawet mój brat, nie przyszedł. Że byłem kompletnie sam.
Wziąłem głęboki oddech, zastanawiając się co dalej.
Okej.
Tego się nie spodziewałem.
Odszedłem kilka kroków w lewo, rzuciłem torbę pod mur i usiadłem na niej. Ciągle byłem w więziennych ciuchach, więc mijający ludzie patrzyli na mnie a to z odrazą, a to ze strachem. Ja natomiast siedziałem bezczynnie jak ostatni kretyn. Nie tak miało być. Zupełnie nie tak miało być.
Nie miałem planu na taki wypadek. Uświadomiło mi to jednak jak bardzo źle rozegrałem pewne sprawy kilka lat temu i oto były tego konsekwencje.
- Te, Uchiha!
Uniosłem głowę i spojrzałem skąd dochodził głos, po czym oklapłem jeszcze bardziej.
- Długo tak siedzisz? Korki były. - Rayder przerzucił w dłoniach klucze od auta.
Ubrany w sprany podkoszulek z logiem Disturbed i stare, poprzecierane jeansy stał nade mną uśmiechnięty. Jego okulary przeciwsłoneczne działały jak lusterka, więc dokładnie widziałem jak żałośnie prezentowałem się w tym momencie.
- No chodź, lecimy. - Machnął na mnie ręką i znów zaczął bawić się kluczykami.
- Jeszcze poczekam - odparłem, wstając. Wsadziłem ręce w kieszenie, udając zainteresowanego przejeżającymi mi przed oczami samochodami.
- Skoro teraz jej nie ma, to już nie będzie - powiedział bez złośliwości. Nawet on sam trochę przygasł.
Przecież obiecała, że będzie czekać. Jak wiele musiało się zmienić, że osobą, która mnie wita jest ten przemytnik od siedmiu boleści. Cholera by to.
- Daruj sobie - warknąłem, zaczynając rozumieć, że miał rację.
- Spoko. Jak chcesz, to możemy tu gnić.
Nie czekając na moją odpowiedź usiadł na chodniku, oparty plecami o ścianę. Nie wiele myśląc zrobiłem to samo i po chwili oboje koczowaliśmy pod murami więzienia, z którego de facto już wyszliśmy.
Rayder stuknął mnie w ramię i podstawił fajki pod nos. Skinąłem głową i wziąłem jedną. Po chwili wcisnął mi w rękę też zapalniczkę, więc nie tracąc czasu odpaliłem papierosa.
- Wcześniej chyba nie paliłeś, nie? - spytał, wpatrując się w coś przed sobą.
- Dopiero jak cię poznałem, to zacząłem.
- Otóż to. Trzeba szukać pozytywów.
- Gdzie w tym pozytywy? - mruknąłem. - Rak płuc?
- A ty jak zawsze, od razu najgorszy scenariusz.
Rayder zdjął okulary i włożył je we włosy tak, że przytrzymywały je w górze. On, tak samo cała jego rodzina, włosy miał szare z powodu braku jakiegoś tam pigmentu. Nie postarzało go to jednak, bo wciąż wyglądał na swoje dwadzieścia sześć lat, a nawet młodziej, mimo tej szarości. Do tego zawsze powtarzał, że leciało na to wiele lasek. Wolałem nie upewniać się, czy była to prawda, czy nie.
- Uchiha, ona nie przyjdzie - powiedział, gdy nie odzywałem się jakiś czas.
Ja natomiast wolałem o tym nie myśleć. Próbowałem wyrzucić z myśli wszystko, co z nią związane, bo wiem, że gdybym zaczął jej wypatrywać, to nie mógłbym przestać. Źle by się to skończyło. Wolałem więc skupić się na irytującym dźwięku, który wydawały kluczyki, gdy Hatake się nimi bawił, czy suwakiem od torby. Jednak im dłużej starałem się powstrzymywać, tym gorzej mi to wychodziło. Przez to pięć lat nabrałem naprawdę dużo cierpliwości, lecz z jakiegoś powodu nie wyzbyłem się nadziei. A chyba powinienem.
- Jeśli chcesz tu siedzieć przez kolejną godzinę, to ja pojadę do marketu. - Rayder podniósł się i wyprostował. - Właśnie przeszedłem ostatnią mapę w Angry Birds, a od patrzenia na twoją smętną mordę, aż mi się robi smętnie.
- Polecam się - odparłem, mając nadzieję, że już się zamknie.
- Dawaj, nie ma na co czekać.
- Idź, ja tu jeszcze posiedzę.
- Nie wiedziałem, że z ciebie taki romantyk, Uchiha - zaśmiał się, choć doskonale zdawał sobie sprawę z faktu, że to kiepski moment. - Na mnie też byś tak czekał?
- A miałbym wyjście? - Spojrzałem na niego pod słońce, przez co musiałem zmrużyć oczy.
- No w sumie to nie.
- Więc w sumie to idź już.
Poklepał mnie po plecach i poszedł. A ja siedziałem i rozglądałem się. Patrzyłem, szukałem, czekałem. Coraz bardziej zaczynałem rozumieć, że ona faktycznie nie przyjdzie, że tym razem to ona złamie mi serce, a nie odwrotnie. Najgorsze było to, że zasłużyłem i nawet nie mogłem jej za to winić, więc gdy po jakichś czterdziestu minutach Rayder wrócił z kilkoma siatkami zakupów, już nie protestowałem, tylko poszedłem za nim do starego bmw zaparkowanego niedaleko.
Hatake, gdy już włożył wszystkie zakupy na tylne siedzenie, a ja wrzuciłem tam swoją torbę, oparł się po stronie kierowcy o dach i spojrzał na mnie.
- Nie chcesz o tym pogadać?
- A czy ja kiedykolwiek chciałem o tym gadać? - Uniosłem brew, na co ten spasował i wsiadł do środka.
Chwilę później ruszyliśmy, choć nie do końca wiedziałem gdzie. Znałem plan generalny, ale ten szczegółowy - nie za bardzo i, szczerze mówiąc, było mi chyba wszystko jedno.
- Nawet jeśli nie pytasz, to ja ci i tak powiem - chrząknął Rayder, spoglądając na mnie kątem oka. - Załatwiłem nam miejscówkę, tymczasową oczywiście, ale jest spoko na chwilę.
- Tylko nie jakaś melina - mruknąłem, stukając palcami w kolano.
Ciągle byłem niespokojny, choć próbowałem trzymać nerwy na wodzy. Z racji, że rzadko na kimś polegałem, to rzadko byłem zawiedziony. Teraz jednak poczułem to ze zdwojoną siłą i nie mówię, że mnie to trochę nie przytłoczyło. Mimo to nie mogłem się mazać i jęczeć, jak mi źle, bo miałem za dużo do zrobienia.
- Spoko. Zmieścimy się tam we trójkę.
- Na razie, to we dwójkę - mruknąłem, mając na myśli Hulka, który wyjdzie za miesiąc.
- Tym bardziej. Ej, a tak w ogóle. - Rayder wyraźnie się rozpogodził, gdy stanęliśmy na światłach i odwrócił się do mnie przodem.
- No?
- To kiedy chcesz się zobaczyć z tą swoją?
Zmrużyłem oczy, czując, że to kiepski moment na to pytanie. On też to wiedział, ale najwyraźniej już długo musiał się powstrzymywać z zapytaniem. Z tego wszystkiego nawet chciałem mu odpowiedzieć, ale nie wiedziałem co.
- Skoro nie przyszła, to nie chce mnie widzieć - powiedziałem powoli. - Więc nie wiem, czy jest sens ją nagabywać.
- Ty sobie teraz żartujesz, nie? - Rayder stanął na najbliższym przystanku autobusowym, zaciągnął ręczny i spojrzał na mnie z niedowierzaniem.
- Co ty robisz? - syknąłem, odpalając awaryjne.
- Potrafiłeś nie odzywać się kilka dni jak załapałeś przez nią doła, czekałeś jak dziecko aż przyjdzie się z tobą zobaczyć, miałem wrażenie, że mi umierasz z dnia na dzień i teraz mówisz mi, że “nie wiesz, czy jest sens ją nagabywać”? - Podniósł głos w niedowierzaniu.
Przetrawiłem jego słowa.
- Tak.
- Nie! - Uderzył się dłonią w czoło, po czym dźgnął mnie palcem w ramię. - Nawet nie ma mowy, nie pozwalam.
- Nie potrzebuję twojego pozwolenia.
- Ale potrzebujesz moje mieszkanie i kasę jak na razie.
- No nie mów, że będziesz mnie tym szantażował.
- A jakże. Sam wiesz, że jestem w tym dobry.
Rayder dalej szedł w zaparte i fakt, w szantażach był dobry. I w przemytach. Ach, i podobno też świetnie gotował. Zawsze się tym chwalił.
- Stary, to kiepski moment na takie rozmowy - powiedziałem wreszcie, chcąc, żeby odpuścił.
- Kiepski moment, to jest wtedy, gdy cię przymkną. Kiedy już cię wypuszczą, możesz mieć same dobre momenty - odparł i zapalił silnik, po czym włączył się z powrotem do ruchu.
- Jak ty to sobie w ogóle wyobrażasz? - mruknąłem zapatrzony w okno. - Nie widzimy się pięć lat, nie przyszła mnie odebrać i ja teraz jadę do niej do domu i co jej mówię? Cześć, Sakura. Kopę lat?
- Dobrze wiesz, że nie.
- No właśnie nie wiem - warknąłem, nie chcąc o tym rozmawiać. Rayder był jednak uparty.
- Musi być ładna, skoro po tylu listach od fanek, które dostawałeś do więzienia, na żadną się nie skusiłeś - rzucił żartem, na co przewróciłem oczami.
- Nie interesują mnie jakieś desperatki żądne wrażeń, które chcą żebym je przeleciał tylko dlatego, że siedzę w pace.
- Teraz, to już “siedziałeś”.
- Och, daruj sobie szczegóły.
- Lepiej wymyśl, co zrobić, a nie na mnie się wyżywasz - żachnął się, przyspieszając. - Po prostu przygotuj się na ewentualność, że może ona cię już nie chce.
- Kurwa, Rayder. Ja z jej powodu chciałem jak najszybciej wyjść z pierdla, a ty mówisz mi, że może bym przemyślał, że ona to mnie nie chce. Ja pierdolę takie rady.
Byłem rozgoryczony i zły, totalnie nie wiedziałem co myśleć. I dawno nie piłem alkoholu. To brzmiało jak plan.
- Dziś sobie jeszcze odpoczniesz, a jutro coś wymyślimy, co? - mruknął, widząc, że straciłem początkowy zapał.
- Nie wiem, nie mówmy o tym.
Kilkanaście minut później dojechaliśmy do jakiegoś małego domku na końcu ulicy, pod las. Tam Rayder zaparkował i wysiadł, taszcząc zakupy. Bez słowa ruszył w stronę budynku, a ja nie tracąc czasu zrobiłem to samo. Sceptycznie spoglądałem na domek i aż bałem się pytać, kto mu go polecił. Trochę rozpadał się z zewnątrz, generalnie nie zachęcał wizualnie i przypominał ruderę, ale nie mogłem narzekać. Posiadałem jakieś swoje oszczędności, ale musiałbym iść po nie do banku, a dziś średnio miałem na to ochotę, więc poszedłem za Rayderem, nawet nie pytając.
Ten jednak przystanął na małym ganku przed otworzeniem drzwi i spojrzał na mnie przez ramię.
- Więc tak. - Oparł ciężar ciała na jednej nodze, szukając czegoś w kieszeni spodni. - To jest dom, w którym kilka lat temu mieszkała moja babcia. Z racji, że to ona mnie wychowała, a rodzice zawsze byli dla mnie enigmą, byłem jedynym, kto mógł dostać tę uroczą chatkę.
- Naprawdę chatkę - odparłem, widząc jak farba odchodzi ze ścian.
- Z racji na swoją wspaniałomyślność pozwolę wam tu mieszkać - powiedział i otworzył drzwi. Pierwszy wszedł do środka, nawet się na mnie nie oglądając.
Nie było tak źle, jak się spodziewałem. Jedynie biednie, ale nie brudno. Stare meble oraz sprzęt, ale poza tym było znośnie - przynajmniej w małym holu, w którym właśnie stałem, mając widok na duży pokój.
- Jestem wielkoduszny i zrobię kolację - krzyknął Rayder, a ja poszedłem za jego głosem.
Wszedłem do małej, ciasnej kuchni. Moją uwagę jako pierwszy przyciągnęła zasłonka w kaczuszki. Serio, w kaczuszki.
- Skoro wychowała cię babcia, to tu mieszkałeś? - spytałem, gdy Hatake wypakowywał zakupy.
- Taaa. Trochę inaczej niż twoje luksusy, co, Prezes?
- Ah, daruj sobie.
- Przez ten miesiąc zdążyłem zamontować kablówkę i nawet mamy wifi.
- A to jest tu w ogóle telewizor?
- Wyobraź sobie, że tak.
Poszedłem na dalsze zwiedzanie domu. Nie bardzo było co, gdyż trzy małe pokoje, malutki korytarz i mikroskopijna kuchnia oraz łazienka nie stanowiły rezydencji. Były dwa łóżka, stary telewizor i nawet laptop, choć mógł mieć jakieś dziesięć lat, na oko. Przynajmniej działał, podobno.
Ogarnąłem jakieś ciuchy i wziąłem prysznic. Szybki i zimny, co by się czasem nie zagłębiać w otchłań swojego umysłu, z którego później mogłem nie wrócić. Jednak to kilka minut wystarczyło, abym podjął bardzo głupią decyzję. I tak z nią zwlekałem, ale wiedziałem, że prędzej czy później tak się to skończy.
Ogolony i ubrany w czyste ciuchy wyszedłem z łazienki.
- Muszę jechać - powiedziałem do Raydera, który siedział w największym z pokoi i oglądał coś w telewizji.
- Czekałem aż się złamiesz - mruknął z pełną buzią, wskazując coś za moimi plecami. - Zapakowałem ci nawet żarcie.
- E? - Odwróciłem się i wziąłem w ręce małe pudełko.
- No tak obstawiałem, że jak wyjdziesz z tej łazienki, to pękniesz i będzie: oh Rayder, jesteś taki cudowny, pożycz mi samochód, jesteś taki wspaniały, daj kluczykiii.
- Bardzo śmieszne - mruknąłem, zakładając buty.
- No ja się nie śmieję, ale! - Odstawił talerz i podszedł do mnie. - Jakby cię jednak rzuciła, to mam tyle alkoholu, że tak cię napruję, że nic nie będziesz pamiętał! - powiedział, jakby był to jego najlepszy pomysł od bardzo dawna.
- Nie wiem, kiedy wrócę - rzuciłem przez ramię, idąc w stronę samochodu.
- Czekam na ploteczki.
Jadąc w stronę jej mieszkania nie myślałem za dużo, nie wiedziałem nawet co, dlatego podróż zleciała mi bardzo szybko. Nie próbowałem się nawet zastanawiać nad tym, co jej powiem, bo byłem pewien, że na sam jej widok zgłupieję na tyle, żeby mieć problem z powiedzeniem “cześć”, czy jakąś inną formą przywitania, która mogłaby być odpowiednia.
Udało mi się wejść do klatki razem z lokatorem któregoś z mieszkań, więc dotarłem pod jej drzwi bardzo szybko. Szybciej niż się spodziewałem, choć nadal nie wiedziałem co powiedzieć. W tej kwestii zupełnie nic się nie zmieniło. Stałem oparty barkiem o ścianę i już nawet uniosłem rękę, aby zapukać do drzwi, lecz zamarłem w ostatnim momencie.
Przez głowę zaczęły mi przelatywać myśli treści, której nie chciałem znać - że ułożyła sobie życie z kimś innym, a dla mnie była jedynie pomocą na przetrwanie pięciu lat w pace, aby nie zwariować.
I wtedy opadła mi dłoń, uderzając kostką o drzwi. Było za późno, żeby uciekać, więc zapukałem raz jeszcze. Usłyszałem kobiecy głos po drugiej stronie i przez chwilę miałem nadzieję. W ostatnim momencie zorientowałem się do kogo należał.
- Ja mu mówię wtedy, że… - I po tych słowach Ino pisnęła i złapała się za klatkę piersiową, o mało nie upuszczając telefonu. Patrząc na mnie uważnie uniosła komórkę z powrotem do ucha i powiedziała: potem oddzwonię.
Usłyszałem dźwięk zakończonej rozmowy oraz ciche skrzypienie drzwi, gdy te uchylały się coraz bardziej.
- Mogę wejść? - spytałem, choć to chyba tylko bardziej ją przestraszyło. Do tego miałem zachrypnięty głos, co znaczyło, że ta zimna kąpiel to wcale nie był dobry pomysł, choć na Yamanakę zadziałało jak straszak.
- A-a po co? - Wyprostowała się, jakby chcąc udać, że jej mały moment paniki nie miał miejsca.
- Przejmę go, Ino.
Za jej plecami pojawiła się Tayuya. Zmieniła się bardziej niż Ino, która wciąż wyglądała jak z okładki, choć wyostrzyły jej się rysy twarzy. Tay za to mocno wydoroślała, zapuściła włosy i spoglądała na mnie z jakąś dziwną rezygnacją.
- W porządku, bierz go sobie. - Ino prychnęła cicho. - Mnie tu nawet nie było.
I zamknęła się w swoim pokoju, głośno trzasnąwszy drzwiami. Ciągle czekałem na tą trzecią, która miała na mnie tu czekać, rzucić się na szyję i powiedzieć, jak bardzo tęskniła. Zamiast tego patrzyłem na jej przyjaciółkę, obdarowywującą mnie ciężkim milczeniem.
- Nie ma jej - powiedziała w końcu. Nijak nie zareagowałem, po prostu już w momencie, gdy Ino otworzyła mi drzwi, czułem, że coś poszło nie tak. - Wejdź.
Tayuya cofnęła się kilka kroków, tym samym dając mi pozwolenie na wejście do środka. Skorzystałem, nie miałem wyboru. Robiłem to jednak tak mechanicznie, że chyba nawet ona to zauważyła.
- Butów nie zdejmuj, i tak długo tu nie zabawisz.
Zamarłem w połowie ruchu. Usłuchałem jednak i poszedłem za nią do jej pokoju, nie chcąc robić problemów. I tak miałem ich ogrom, a obawiałem się, że zaraz zostanę uświadomiony o kolejnych.
W małym pokoju Tay wskazała mi fotel przy drzwiach. Nie chcąc tracić czasu usiadłem. Ona zrobiła to samo, tyle, że na łóżku. Dopiero teraz zarejestrowałem, że wyglądała na bardzo zmęczoną.
- Po co dokładnie tu przyszedłeś, Sasuke?
Sceptyzm. Tym właśnie mnie potraktowała, nie zdejmując ze mnie wzroku.
- Dobrze wiesz po co - odparłem, a ona uniosła cynicznie kącik ust.
- I tego najbardziej się obawiam. - Usiadła wygodnie, jakby to odwlekając. - Obawiam się, że wiem...
- Też chciałbym. - Wszedłem jej w słowo coraz bardziej poddenerwowany. - Wiedzieć choćby cokolwiek.
Zachodzące słońce za oknem i nikłe oświetlenie tej małej sypialni zupełnie mi nie pomagały. Wręcz tylko pogłębiały każdy zły scenariusz.
- Kiedy wyszedłeś?
- Dzisiaj.
- Rozumiem.
Skinęła głową jakby do siebie i nic więcej nie powiedziała. Siedzieliśmy więc tak chwilę w ciszy, lecz ja miałem już dość czekania - tak mniej więcej o pięć lat za dużo.
- Kiedy wróci? - spytałem i wstałem, kierując się do pokoju Sakury.
- Co robisz? - syknęła Tayuya i poszła za mną.
Gdy wyszła na korytarz i zobaczyła, że otwieram drzwi do pokoju Haruno, uderzyła mnie w ramię.
- Nie wchodź tam. - Pociągnęła mnie za łokieć. - Przestań, mówię. - Nacisnąłem klamkę i pchnąłem drzwi. - Obudzisz Miyę.
- Kogo obudzę? - warknąłem, wchodząc do środka.
Na widok dziecięcej kołyski, zabawek i całej reszty rzeczy potrzebnych do małego dziecka, zrobiło mi się trochę słabo. Z kilkusekundowym opóźnieniem uderzyła mnie myśl, że Sakura tu wcale nie mieszka. I to od jakiegoś dłuższego czasu.
- Co to? - mruknąłem, próbując poukładać fakty.
Tay wypchnęła mnie z sypialni na korytarz i delikatnie zamknęła drzwi.
- Nie co, tylko kto - fuknęła. - Moja córka. Miya.
Córka. Boże, co się dzieje z tym światem. Tayuya ma dziecko. Takie prawdziwe.
- Że twoja?
- Nie kurwa, adoptowana.
Dziewczyna z powrotem wepchnęła mnie do pokoju, w którym wcześniej rozmawialiśmy. Tym razem bez pozwolenia usiadłem na fotelu. Tay z westchnieniem opadła na łóżko.
- Zadowolony?
- Nie bardzo - odparłem i spojrzałem na nią, a ona zacisnęła usta.
- Uchiha, lubię cię, ale nie mogę ci pomóc.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- Że zupełnie nic nie mogę ci powiedzieć.
- Tayuya, to nie jest śmieszne - warknąłem, zaciskając pięści na oparciu fotela. - Masz pojęcie, jak długo czekałem? Ani raz się do mnie nie odezwała. Nawet nie przyszła dzisiaj, wiesz? Nie przyszła - wyrzuciłem z siebie ze złością. - Jeśli nie chce mieć ze mną nic wspólnego, powinna mi to powiedzieć w twarz, nie uważasz?
- Sasuke, jak ty nic nie rozumiesz. - Nie powiedziała tego tak, aby mnie w jakiś sposób zranić. Jakby znów do siebie, zastanawiając się, co tym razem zaadresować do mnie.
- Czego nie rozumiem, Tay? Czego?
- Ona musi ci to wszystko powiedzieć, ja nie jestem do tego upoważniona - powiedziała wreszcie, choć widocznie biła się z myślami.
- Wiesz w jakim jestem położeniu, prawda?
- Wiem.
- Więc dlaczego nie chcesz mi pomóc, do cholery?
- Bo ona jest szczęśliwa, Sasuke.
Zamarłem. Wciąż wspierałem się na podpaciach fotela, nawet nie usiadłem z powrotem.
- Jest szczęśliwa, bez ciebie.
Wreszcie usiadłem. Przycisnąłem do ust zaciśniętą pięść, próbując się uspokoić, próbując zrozumieć, to, co właśnie usłyszałem.
- Gdzie ona jest? - warknąłem, nie mając zamiaru dalej być tu jedynym poszkodowanym. - Pytam: gdzie? - wycedziłem, a Tay zmrużyła oczy.
- Nic już nie zdziałasz. Nie mieszaj się w jej życie znowu.
- Pozwól, że ja o tym zdecyduję.
- Ona by tego nie chciała.
- Niech sama mi to powie.
Tay prychnęła i wstała. Podeszła do jakiejś szuflady. Wyjęła stamtąd kartkę i długopis. Po chwili podeszła do mnie i podała mi świstek.
- Żebym tego nie żałowała.
Nie chcąc czekać aż się rozmyśli, wziąłem od niej papier i ruszyłem do wyjścia.
- Dziękuję, Tayuya - powiedziałem w przejściu, ale pożegnało mnie milczenie. Jedyne co zrobiła dziewczyna, to zamknęła za mną drzwi, co głucho echem poniosło się po klatce schodowej.
Roznosiło mnie. Roznosiło mnie od środka na tyle, że nie byłem w stanie racjonalnie myśleć. Była szczęśliwa, tak? Szczęśliwa dlatego, że mnie przy niej nie było. Jakby przy mnie nie mogła zaznać tego szczęścia.
Zbiegłem na dół i jak najszybciej dotarłem do samochodu. Nie miałem telefonu, aby wklepać adres w nawigację, ale wiedziałem, gdzie znajdowała się ta dzielnica, a to było już coś.
Przez całą godzinę błądziłem po małych i większych uliczkach, szukając tej właściwej. W końcu jakiś przechodzień wskazał mi drogę, dzięki czemu dotarłem tam jeszcze szybciej.
Gdy wysiadłem, to z tego wszystkiego musiałem aż oprzeć się o karoserię.
Miałem przed oczami średniej wielkości jednorodzinny domek z ogrodem, tarasem, podjazdem wyłożonym kostką. Wyglądał idealnie, jak z okładki, co tylko bardziej podsyciło moją złość. Nikogo jednak nie było w środku. Dom był pusty. Czyżby Tay chciała tylko kupić Sakurze trochę czasu i dlatego mnie tu wysłała?
Zamknąłem samochód i jeszcze raz podszedłem do domofonu. Ponownie zadzwoniłem, lecz odpowiedziała mi cisza. Żadne światło w domu nie paliło się, co tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że nikogo tu nie było. Zdecydowałem, że nie odpuszczę i zrobię wszystko, żeby się z nią dziś zobaczyć, nawet, jeśli miałby stać tu przez kolejne kilka godzin.
W końcu jednak ruszyłem przed siebie. I tak będę tu wracał co jakiś czas, a chodzenie po okolicy na pewno mi nie zaszkodzi. Może wręcz przeciwnie - nawet pozwoli się uspokoić.
Dwadzieścia minut później nadal nie pomogło.
Spokojne osiedle pełne szczęśliwych rodzin mnie przygnębiało. Gdzie się nie obejrzałem, to gdzieś szła jakaś rodzinka albo i same dzieci z plecakami. Słońce leniwie zachodziło za horyzont, było ciepło i przyjemnie. Miałem wrażenie, że tylko ja tutaj nie pasowałem, zaniżając swoją obecnością poziom radości dookoła.
Wypatrzyłem park. Szczerze mówiąc, to bolały mnie nogi, a tam była ławka. Wracanie pod dom średnio miało teraz sens, bo robienie tego częściej niż co godzinę było nieopłacalne, a patrzenie na kolejne takie same budynki mi trochę zbrzydło.
Poprawiłem czarną bluzę z suwakiem, podciągnąłem rękawy i wsadziłem ręce w kieszenie, skręcając w prawo. Co najśmieszniejsze wciąż nie wiedziałem, co jej powiem. Tym razem byłem już wściekły, co mogło tylko pogorszyć nieuniknione spotkanie, lecz po rewelacjach od Tay spojrzałem na to wszystko inaczej, trzeźwiej. W końcu.
Minęło pięć lat. Pięć lat bez wiadomości, bez słowa, bez odzewu. W pięć lat może stać się wszystko. Może wyszła za mąż, może zmieniła pracę, może naprawdę mieszka w tym uroczym domku z jakimś fagasem. Co gorsza, ja musiałem to wszystko przyjąć. Inny był fakt, że z pewnością tego nie zaakceptuję. Między rozumieniem a akceptacją istniała solidna granica, którą miałem zamiar przedstawić jej, gdy ją zobaczę. O, przynajmniej tyle już wiedziałem.
Wszedłem trochę głębiej w park i wypatrzyłem wolną ławkę. Stanąłem przy niej i dość swobodnie rozejrzałem się dookoła, jednak w pewnym momencie znieruchomiałem. Omiotłem spojrzeniem już prawie całą okolicę, lecz gdy zobaczyłem ją, stojącą wśród kilku innych kobiet, radosną, śmiejącą się, na chwilę przestałem oddychać.
Nie mogłem oderwać od niej wzroku. Od jej dłuższych, niż pamiętałem, włosów, od zgrabnej sylwetki, zaczynając od kształtnych piersi, szczupłej talii, kończąc na smukłych, odsłoniętych nogach. Ubrana w czerwoną sukienkę wyróżniała się spośród małego tłumu. Promieniała czymś, czego wcześniej w niej nie widziałem, czymś, czego nie znałem.
W jednej, krótkiej chwili odwróciła się w moją stronę. Szybko jednak z powrotem zwróciła się do koleżanek. Na jej twarzy pojawił się grymas, po czym ponownie spojrzała na mnie. Poznała. Zrozumiała.
Nikt nie zauważył, że nagle przestała się odzywać. Kobiety nadal nadawały między sobą, jakby delikatnie ją alientując. Ona za to stała w bezruchu wpatrzona we mnie wręcz bez tchu. I tak staliśmy przez paręnaście sekund w odległości kilkunastu metrów od siebie. Wpatrywałem się w nią bez cienia krępacji, choć z góry. Dopiero teraz zaczynałem rozumieć, że to zaczynało czaić się w jej oczach to nie zdziwienie przez radość, a przez strach. Odsuwałem od siebie uczucie odrzucenia najbardziej jak to możliwe. Powoli docierało do mnie, że wszystko, co powiedziała Tayuya było prawdą.
Do teraz nie wiedziałem, że prawda może tak boleć.
Z transu wyrwało mnie lekkie szarpnięcie. Ocknąłem się, nieznacznie kręcąc głową. Szarpnięcie się powtórzyło. Zmarszczyłem brwi i z opóźnieniem spojrzałem w dół.
- Tata?
Usiadłem. Tak jak stałem, tak usiadłem. Na ślepo. Przynajmniej trafiłem w ławkę. Dziecko, na oko cztero-pięcioletnie wpatrywało się we mnie wielkimi czarnymi oczami. Patrzyło spokojnie, czekało na moją reakcję. Wciąż trzymało w rączce materiał moich spodni i właśnie ponownie za nie pociągnęło.
Działo się coś, co nie mieściło mi się w głowie. Naprawdę przestałem myśleć. Nie mogłem znaleźć słów.
- Tata, to ty?
Znów spojrzałem na dziewczynkę, której czarne włosy były identyczne jak moje, której oczy były odzwierciedleniem moich, która patrzyła na mnie z mieszanką spokoju i fascynacji. Zaciekawienia.
Zgłupiałem. W pełni. To było niemożliwe.
Uniosłem głowę, aby spojrzeć w miejsce, gdzie przed chwilą stała Sakura i tym razem wstrzymałem oddech, próbując sobie poukładać to, co widziałem. Ostatnim, czego bym się spodziewał po wyjściu, to widok Kirito ciągnącego Sakurę za rękę przez park w moją stronę. Tego nie przewidziałem. W ogóle nic nie przewidziałem. Byłem na tyle głupi, że ufałem temu, co powiedziała mi przed laty, wychodząc teraz na kompletnego głupca.
- Sasuke, co ty tu robisz?
Kirito. Stał przede mną, a ona schowała się za jego plecami. Tak, jakbym mógł zrobić jej krzywdę, jakby musiał ją przede mną chronić. Nie mogłem tego zrozumieć.
- To chyba ja powinienem o to zapytać - odpowiedziałem po chwili, wpatrując się w dziecko, które wciąż było mnie uczepione i wpatrzone tak, jak jeszcze nikt.
- Nie powinno cię tu być - odparł zdenerwowany blondyn, próbując jeszcze mocniej ją sobą zasłonić.
Tak, jakby nie mogła spojrzeć mi w oczy i sama powiedzieć, że byłem dla niej jedynie błędem. Choć patrząc na to dziecko, nie wiedziałem już zupełnie nic. Nigdy nie zostałem postawiony w takiej sytuacji.
- Jak nas znalazłeś? - spytał, a ja wziąłem głęboki oddech.
- Jakich nas? - syknąłem, mimo że powoli pojmowałem powagę sytuacji, pojmowałem fakty, które mnie nie dotyczyły, a uderzyły jak mało co w całym moim życiu.
- Kirito, chodźmy stąd. Ludzie patrzą. - W końcu się odezwała. Cichym, drżącym głosem. Sama też drżała. Lekko wychyliła się zza blondyna, ale wciąż nie spojrzała mi w oczy. Unikała mojego wzroku, trzęsąc się delikatnie i szarpiąc blondyna za ramię. - Po prostu stąd chodźmy.
- Czyli ty naprawdę jesteś tata.
Dziewczynka odczepiła się od moich spodni, ale od razu złapała mnie za rękę. Poczułem dziwne mrowienie w tym miejscu, mimo wszystko starając się ochłonąć.
- Tata? - spytałem cicho, a ona skinęła głową.
- Tata, którego nigdy nie ma obok, ale zawsze jest tu. - Uniosła drugą dłoń i przyłożyła palec w okolice serca. - Mama mówi, że tak już musi być.
- Starczy tego - powiedział Kirito, zaciskając usta. - Sasuke, skontaktujemy się z tobą jutro.
Znów zadrżała. Jakby chciała coś powiedzieć, ale w ostatniej chwili się powstrzymała. Nie wiedziałem, że ukarze mnie aż tak. To przechodziło wszelkie pojęcie.
- Sarada, chodź - powiedział Kirito, gdy po wcześniejszych słowach nikt się nie ruszył.
- Więc tak ma na imię moja córka.
Dziewczynka zbliżyła się do mnie i oparła o moje udo. Uniosła głowę, a pojedyncze kosmyki włosów opadły jej na czoło. Delikatnie założyłem je palcami za jej ucho. Uśmiechnęła się w odpowiedzi, a ja nagle zrozumiałem, że naprawdę była moim dzieckiem. Była do mnie tak bardzo podobna, że nie potrzebowałem na to żadnych innych dowodów.
- Tak. Mam na imię Sarada, tato.
Tato. Ciągle mówiła do mnie tato. Wiedziała, że ma ojca, mimo że on nie wiedział, że ma córkę. Czułem, jakby wydarto mi coś ze środka. Jakąś wielką część, o której wcześniej nie miałem pojęcia, jednak teraz świadomość jej braku przeszkadzała mi na tyle, iż nie mogłem normalnie funkcjonować.
Czas zwolnił, gdy wyciągnęła do mnie ręce.
Kirito chciał ją powstrzymać, ale Sakura w końcu wykonała jakiś ruch. Złapała go za ramię, nie pozwalając dotknąć dziecka. Widziałem to kątem oka, ponieważ cała reszta mojej uwagi była skupiona na dziewczynce, która wpatrywała się we mnie z pełną ufnością, czekając, aż wezmę ją na ręce.
Miałem wrażenie, że ktoś siłą wsadził mnie w jakąś alternatywną rzeczywistość, w której wszystko działo się bez mojego udziału. Nie chcąc jednak stracić tej chwili podniosłem Saradę. Sam również wstałem.
Dziecko uczepiło się mojej szyi, lecz tylko jedną ręką. Wtuliło się w moją pierś, ale na tyle, aby mieć ciągle widok na matkę. I Kirito. Kim on w ogóle dla niej był?
Blondyn również się wyprostował. Mojej uwadze nie uszło, że Sakura wciąż była uczepiona jego ramienia. Straciła na moment koncentrację i spojrzała mi w oczy. Już nie wiedziałem, czy czaiła się w nich rozpacz, strach czy jakiekolwiek inne uczucia. Zrozumiałem, że kobieta, którą znałem zniknęła, że kobieta, którą kochałem odeszła.
- Chyba musimy porozmawiać - przerwałem milczenie, choć Kirito rwał się do tego pierwszy.
Był wściekły. Ja również, choć przez chwilę zamaskowało to zaskoczenie. Ciągle czułem na rękach lekkie, wtulone we mnie ciało i wciąż próbowałem pojąć, jak mogło do tego wszystkiego dojść. Jak wiele z mojego życia zabrała Sakura i czy tyle samo czy więcej, niż ja z jej.
- Zostaniesz już? - Usłyszałem tuż przy uchu.
Kirito zesztywniał, a Sakura była bliska płaczu. To wszystko zakrawało o jedną wielką groteskę, w której nieświadomie brałem udział, zupełnie bez mojej zgody.
- Tak. Już nigdzie nie zniknę.
I tak staliśmy jeszcze przez kilka sekund, choć miałem wrażenie, że czas ciągnął się niemiłosiernie, jakby każda sekunda była minutą.
- Kirito, zabierz Saradę do domu.
Do domu?
Sakura wreszcie ukazała mi się w całości. Przestała kryć się za plecami blondyna i wyciągnęła ręce do Sarady i znów spojrzała mi w oczy. Dziecko przytuliło mnie mocniej ostatni raz, po czym pozwoliło odebrać się matce i postawić na ziemię.
- Idźcie do domu, ja niedługo wrócę. - Haruno kucnęła i poklepała dziewczynkę po głowie.
- A tata nie wraca?
Sakura zacisnęła usta. Przyglądałem się temu bezwiednie, nawet nie mając pojęcia, co mógłbym powiedzieć. Pozwoliłem, aby rozegrała to po swojemu. Już wystarczająco dużo działo się na oczach, mojego już, dziecka.
- Później o tym porozmawiamy. Teraz już idźcie. - Lekko popchnęła ją w stronę blondyna, który milczał, choć dobrze go znałem i wiedziałem, jak wiele go to kosztowało.
Sarada bez wahania przyjęła jego dłoń.
- To cześć, tato. - Uniosła wolną rękę i pomachała mi na pożegnanie.
Chwilę zajęło mi, aby się w sobie zebrać.
- Cześć, Sarada.
Było stać mnie tylko na uniesienie dłoni. Dziewczynce jednak to wystarczyło, ponieważ uśmiechnęła się ponownie zanim poszła z Kirito, który spojrzał na mnie przez ramię, lecz nie odgadłem jego intencji.
- Masz mi to wszystko wytłumaczyć, natychmiast - warknąłem zanim jeszcze się do niej odwróciłem. A zrobiłem to szybko. W końcu nie musiałem hamować tego wszystkiego, co siedziało we mnie od momentu, gdy nie przyszła, gdy potraktowała mnie jak śmiecia.
Stała przede mną bezbronna, ze spuszczoną głową i zgarbionymi ramionami. Widziałem jak nerwowo przygryza wargę, próbując zebrać myśli. Przecież miała mi do powiedzenia więcej niż ja jej.
- Wyjaśnij mi do cholery, co tu się dzieje - syknąłem, łapiąc ją za ramię.
Wzdrygnęła się na mój dotyk. Wyraźnie oddychała szybciej. Błądziła wzrokiem dookoła, ponownie chcąc uniknąć mojego. Mając dość czekania, drugą dłonią chwyciłem jej brodę i siłą nakierowałem na siebie. Tym razem nie miała jak uciec spojrzeniem, które wlepiła teraz we mnie, wciąż bez słowa.
- Jak mogłaś mi to wszystko zrobić? Do cholery, Sakura. Jak mogłaś?! - wrzasnąłem, a ona znów się skuliła. Próbowałem coś wyczytać z jej twarzy, ale nadaremnie. - Nie powiedziałaś mi nawet, że mam córkę!
- A jak miałam ci powiedzieć? - Jednym szybkim ruchem wyrwała się z mojego uścisku i z żalem oraz pretensją spojrzała mi w oczy. - Spotykałbyś się z nią w pokoju widzeń? Prowadził do przedszkola na Skypie? Sasuke, zastanów się, o czym ty w ogóle mówisz.
- To ty się zastanów, co ty robisz - warknąłem i podszedłem do niej bliżej. Ku mojemu zdziwieniu nie cofnęła się, a wręcz przeciwnie zaparła w miejscu, wojowniczo unosząc na mnie wzrok.
- Chronię swoje dziecko.
- Przed kim? - wycedziłem.
- Przed tobą.
- Jak śmiesz?
- Ja? - zaśmiała się, a pierwsze łzy pociekły po jej policzkach. - Znikasz jak kamfora na pięć lat. Nie ma cię przy mnie, gdy mam depresję, gdy jestem w ciąży, gdy rodzę. Jak możesz mieć do mnie jakiekolwiek pretensje?!
- To ty przez ten cały czas się do mnie nie odezwałaś! - krzyknąłem, czując, jak rozsadza mnie wściekłość. - Wytrwałem tam z jedną myślą. Z myślą o tobie! - Drgnęła, jakby coś ją jednak ruszyło. - I wyszedłem dzisiaj, a ty nie przyszłaś. Czekałem ponad dwie godziny, a ty nie przyszłaś.
Wiatr zawiał mocniej. Tak, że i mnie przeszły dreszcze. Zupełnie mnie to jednak nie ostudziło. Wręcz rozeźliło jeszcze bardziej, podsycając cały żal i złość.
- Pojechałem do twojego mieszkania, gdzie Tayuya mi oświadcza, że już tam nie mieszkasz. Dostaję adres i szukam go na ślepo jak kretyn. Potem chodzę między tymi domami i zastanawiam się, czy naprawdę któryś z nich jest twój, czy naprawdę ułożyłaś sobie beze mnie życie. Ale ty… Ty przeszłaś moje najśmielsze oczekiwania.
Słuchała moich słów w milczeniu. Wlepiła wzrok w swoje buty i czekała aż skończę. Miałem zamiar powiedzieć jej wszystko. Wszystko, co przez pięć lat nie dawało mi spokoju.
- Nawet nie powiedziałaś mi, że mam córkę - warknąłem i lekko ją popchnąłem, chcąc, żeby zwróciła na mnie uwagę. Tak jak chciałem, przestraszona uniosła na mnie oczy, zaciskając pięść. - Do tego wychowujesz ją z moim najlepszym przyjacielem.
Nie musiała sama tego mówić. Razem we trójkę na spacerku w parku, ładny domek z ogródkiem. Szybko połączyłem fakty.
- Nie jestem przygotowana na tę rozmowę - powiedziała wreszcie, a we mnie się zagotowało.
- Zamierzasz kiedykolwiek być?!
- Nie mów do mnie tak, jakbyś to ty był poszkodowany.
Zmrużyłem powieki.
- Czegoś jeszcze nie wiem? Czymś jeszcze mnie zaskoczysz?
- Nie zrzucaj na mnie całej winy! - krzyknęła i odepchnęła mnie. - Sam jesteś sobie winien!
- O, doprawdy?!
- W końcu to ty nie chciałeś utrzymywać z nikim kontaktu! Wiesz, jak się poczułam, gdy się dowiedziałam? Wiesz?!
Jak widać nie tylko ja miałem do wykrzyczenia żal. Jednak to o czym mówiła nie miało sensu. Zupełnie nie zgadzała nam się wersja wydarzeń.
- O czym ty bredzisz? - syknąłem, a na jej twarzy pojawił się grymas.
- “Chcę te pięć lat być sam. Żyjcie, jakby w ogóle mnie nie było”. Może to nie twoje słowa?
- Oczywiście, że nie.
Zdystansowałem się. Ktoś znów zamieszał w moim życiu bez mojej zgody.
- Każdego dnia czekałem na twój list, na to, jak przyjdziesz, żebym mógł znów cię zobaczyć. Obiecałaś, że będziesz na mnie czekać… - Przechodziła przez nią różnoraka gama emocji. Widziałem je wszystkie, nigdy nie potrafiła ich przede mną ukryć. Zmieniały się jak w kalejdoskopie, jedna po drugiej, a ja chłonąłem je wszystkie. - A gdy wychodzę - warknąłem, znów się do niej zbliżając - okazuje się, że ty nigdy nie zamierzałaś na mnie czekać, że czekałaś tylko na to, aż zniknę.
- Muszę już iść - powiedziała, jakby trochę wytrącona z równowagi.
- Słucham? - spytałem, gdybym jednak się przesłyszał.
- Muszę iść. Skontaktuję się z tobą jutro - powtórzyła, gdy wciąż nie dowierzałem.
Spojrzała na coś ponad moim ramieniem i wyminęła mnie nim zdążyłem zareagować. Puściła się biegiem przed siebie, upuszczając coś.
- Sakura! - krzyknąłem za nią, ale nie zatrzymała się.
Dobiegła do auta stojącego przy drodze, gdzie za kierownicą zobaczyłem Kirito. Sarada siedziała z tyłu i pomachała mi, gdy auto ruszyło ostro, zostawiając mnie samego w parku pełnym ludzi.
Nic nie rozumiałem, nie chciałem rozumieć. To chyba najmroczniejszy scenariusz ze wszystkich możliwych. I co miała na myśli, mówiąc, że sam nie chciałem się do niej odzywać? Że kazałem zostawić siebie w spokoju?
- Kurwa!
Uderzyłem pięścią w drzewo, od razu czując ból wzdłuż całego ramienia.
- Proszę przestać albo zadzwonię po policję. - Usłyszałem za sobą. Machnąłem ręką na przechodnia i poszedłem w stronę, w którą biegła Sakura.
Zatrzymałem się, gdy zobaczyłem spinkę do włosów na żwirowej drodze. To ona musiała wypaść jej z torebki, kiedy biegła. Nie myśląc za wiele podniosłem przedmiot i zacisnąłem go w dłoni.
Nie miałem zamiaru tak tego zostawić. Ze mną nie postępuje się w tej sposób.
Nie wiele myśląc ruszyłem biegiem do miejsca, gdzie zostawiłem samochód. Gdy tam dobiegłem, szybko schowałem się do środka, wyczekując momentu, aż Sakura wyjdzie z domu. Byłem pewien, że właśnie kłóciła się z Kirito, a po kłótni zawsze musiała odetchnąć, więc na dziewięćdziesiąt dziewięć procent wyjdzie z mieszkania.
Przez okno widziałem, jak na niego krzyczy. Jak on krzyczy na nią. Jak ona daje mu w twarz. Na myśl o tym, że Kirito mógł mieć ją w łóżku co noc, że zabrał mi ukradkiem moje życie, kobietę, nawet dziecko, robiło mi się niedobrze. Uświadomiłem sobie, jak wiele straciłem i jak wiele on na tym zyskał.
Nie minęło dziesięć minut, a Sakura pojawiła się na ganku. Kirito wyszedł za nią, a z okna na piętrze wszystkiemu przyglądała się Sarada. Wiedziałem, że to moja ostatnia szansa, więc gdy Haruno tylko wyszła za bramę na chodnik, natychmiast odpaliłem silnik i zajechałem jej drogę.
Zatrzymała się w półkroku z przerażenia, zdziwienia, nie byłem pewien. Złapałem ją za nadgarstek i pociągnąłem ją w stronę auta. Próbowała się stawiać, ale siłą wsadziłem ją na siedzenie pasażera. Słyszałem wrzaski Kirito i wiedziałem, że lada moment uniemożliwi mi odjechanie. Dosłownie kilka sekund przed tym jak mógł zatarasować mi odjazd, samochód ruszył.
- Zostaw mnie w spokoju! - krzyknęła Sakura, pięściami zdzielając mnie w ramię. - Wysadź mnie natychmiast!
- Siedź spokojnie - warknąłem, spoglądając w tylne lusterko. Kirito nie mógł pojechać za nami, ponieważ musiałby zostawić Saradę samą w domu, ale mimo to przyspieszyłem, chcąc stąd jak najszybciej zniknąć.
- Wysadź mnie!
- Siedź cicho.
- Do kurwy nędzy, Sasuke!
- O proszę, przypomniałaś sobie jak mam na imię - powiedziałem chłodno, nie chcąc się juz unosić. Nauczyłem się już, że nic nie boli jej bardziej niż cisza bądź ignorancja, a teraz chciałem, żeby ją bolało. Chciałem, żeby bolało ją tak, jak mnie.
- Co ty sobie w ogóle myślałeś?!
Była cała we łzach, już nawet krzyczeć nie mogła normalnie, bo zdarła sobie gardło. Nie mogłem jednak się nad nią zlitować i odstawić do domu. Nie było o tym mowy. Była mi winna informacje, była mi winna siebie. I musiała ponieść tego konsekwencje.
- Co myślałem? - mruknąłem z wyrzutem, gdy zatrzymaliśmy się na światłach i spojrzałem jej prosto w te znajome, pełne łez, zielone oczy. - Myślałem, że mnie kochasz.
***
Teraz już możecie mnie linczować, jestem przygotowana, choć to dopiero początek problemów XD
Jestem dość sentymentalna, i jak pierwsza seria zwała się "Do I wanna know?" tak druga zwie się "Are you mine?". Obie nazwy to tytuły piosenek Arctic Monkeys, których szanuję całym serduszkiem. Wcześniej wszystkie nazwy rozdziałów pochodziły z z pierwszej piosenki, a teraz będzie je można znaleźć w tekście drugiej.
Gdy Nikiro wreszcie zrobi mi szablon również i na nim pojawi się zmieniona nazwa.
Efekt jest taki, że moje wesołe miasteczko - wiecie, śmieszne, bo karuzela(carousel-of-chances) i diabelskie koło(ferris-wheel) - nadal się kręci i zamierza jeszcze trochę się kręcić. Wszystko dzięki wam <3
Peace!
To żeś poleciała.
OdpowiedzUsuńNie no odjęlo mi mowę chociaż obstawiałam taki scenariusz . No ale kuuurna pierdolnięcie siedziałam i ryczalam. Szok przeżyłam ja podeszła Sarada do Sasuke . Realnie szok bo WTF stoi taka mała istotka mówi tato, z kad ona wgl wiedziała? Ze zdjęć?! Nie no dzieci kumate są naprawdę kodują i powtarzają naprawdę !!
Maluch stoi i mówi tato. Szczena opada i taka chwila w głowie Sasuke że nie odpowiada milczy i w sumie nic nie wie. Zero , nul i takie WTF 😵😱.
Haruno mega pogubiona , przybita i nie obecna w tym amoku, jedynie Sarada się odnalazła (jak to dziecko) prosto z mostu -mama mi opowiadała o tobie.
Ja cieee😨
Ale coś mi tu nie gra czuć intrygę po samej kłótni z Kirito (o co tam chodziło?) To samo tyczy się niby słów Sasuke. Ale czuję , normalnie czuję że to nie tylko Kirito wszystko tak nakręcił ale i ktoś inny miał w tym udział .
Imai normalnie realnie dla mnie jakiś next level dowalilas . Szanuje i podziwiam .
Rayder i Hulk mnie rozwalili na początku szczególnie że Rayder to z kreskówki i moja córka często krzyczy o nim (Megamaszyny, monstertruck, super bieg i te sprawy😂)
Oni chyba zostaną na dłużej bo coś się dzieje ja to czuję , oni nie są przypadkowi i z nimi coś będzie .😎
Czuję się dopieszczona i nie hejtuje Haruno bo jako matka wszystko zrobiła jak należy, zapewniła dziecku wszystko (nawet męski wzorzec czyli Kirito, którego lubić przestałam) tylko nie liczyła się z przeszłością i stanęła z nią twarzą w twarz zupełnie nieprzygotowana.
Rayder i sprawną koszulka z napisem Disturbed 💘👄 się słuchało a słuchało 💚
Nocny Marek czuwa 👀 pisane ze srajfona 💬💣
Witam!
UsuńKomentarze od ciebie zawsze poprawiają mi humor, bez kitu XD Yo, Sarada wiedziała ze zdjęć. Sakura mimo wszystko nie chciała pozbawić jej ojca. Miała jednak nadzieję, że pozostanie on w cieniu, a tu proszę. Niespodzianka XD
No Sasek nie bardzo into dzieci i całą tę resztę. Do tego widok Sakury z Kirito trochę nim wstrząsnał. Się facet w pace nasiedział, w końcu wyszedł, a tu takie kwiatki.
Masz rację, Hulk i Rayder zostaną na dłużej i duuużo nabroją XD Ale po cichaczu mam nadzieję, że bardzo ich polubicie, bo mnie już kupili XD
Dziękuję za pamięć i wyjatkowy, jedyny komentarz pod tym rozdziałem <3
Se klepnę miejsce. Zacne drugie, ale przez tę robotę to ja nawet czasu zbytnio na granie nie mam!!! Przecie to skandal.
OdpowiedzUsuńKocham Hulka. Serio. Kocham. A Kirito nie cierpię teraz bardziej niż wcześniej. Twoja zasługa xD
Więcej w czwartek lub w weekend, zależy ile mi z dnia wolnego w tym tygodniu godzin starczy na życie XD
Kocham ❤
Miejsce zaklepane, potwierdzam! ❤
Usuń3 miejsce !!!! Podium XD Ten rozdział to jakaś miazga,cudo ❤️❤️. Bardzo szybko mi się go czytało. Nagle zapomniałam gdzie jestem jestem tylko ja i Twoja historia. Hulk i Rayder wielbię ❤️❤️. Mimo że Kirito nie wypadł dzisiaj apetycznie ja tam wierze w jego niewinność.Blonadasek nie mógłby się zachować tak podle. Nie on. Mam wrażenie , że z tym wszystkim będzie miał związek nasz kochany psycholog. Nie ufam mu i jakoś musi się tu pojawić XD. Czekam na następny rozdział. Mam cichą nadzieje , że będzie on w tym tygodniu ... Błagam Hahaha
OdpowiedzUsuńPodium zajęte!
UsuńSzybko się czytało, a był całkiem długaśny. 19 stron to nie przelewki XD
Ale się cieszę, że ktoś polubił Hulka i Raydera. Jeju, jeju XD Bardzo łatwo mi się o nich pisze, a to raczej dobry znak, bo trochę namieszają potem xD
"Apetycznie" XD Lecz wierzysz w niego! Chyba jako jedyna spośród czytelników! A ja to doceniam :>
Aj, ćśśś. Psycholog na razie owiany jest tajemnicąąą. On jest wiesz, mysterious XD
Do następnego!
Tego się nie spodziewałam. Już nie mogę doczekać się następnego rozdziału. Przez chwilowy szok nie jestem w stanie napisać tu nic sensownego. Zaskakujesz Imai ❤️
OdpowiedzUsuńUwielbiam te twoje zwroty akcji. ;__;
Jak ja lubię, jak uda mi się kogoś zaskoczyć, totalnie XD A będzie sekretów tylko więcej :3
UsuńDziękuję <3
Kurwa! Sarada to mnie zmiotła normalnie. Ja myślałam, że nie wyrobię i jak Saska kocham uroniłam łzy.
OdpowiedzUsuńTata, którego nigdy nie ma obok, ale zawsze jest tu.
MOJE SERCE!
to KIRITO TEN CHOLERNY KIRITO ZA TYM STOI! O matko! To na bank on!
Bo poczuł się panem i władcą, bo Sakura została przy nim! I cham, nie chciał jej oddać Sasuke.
I na boga! JEŚLI ONA Z NIM SPAŁA to ja nawet nie mam dobrej groźby!
Nawet mi to przez myśl nie przechodzi. Ja nie zdzierżę. Nie dam rady, nie akceptuję niczego innego oprócz SasuSaku.
POTRZEBUJĘ PIWA, ALKOHOLU! Nie zdzierżę na trzeźwo. nie ma bata.
I tak w ogóle to ja już tu zostaję. Ot co! Tak na pełnych obrotach, a nie jak zwykle w ninja się bawiłam.
UsuńNIEZŁE WESOŁE MIASTECZKO, NIE POWIEM!
Bo i karuzela swego czasu mnie o gęsią skórkę przyprawiała.
Buziaki! ♥
"Jak Saska kocham" <3
UsuńOj od razu Kirito, Kirito. Toż to złoty chłopiec jest. Kocha Sakurę, zrobił dla niej wszystko co mógł. Pokochał, przygarnął Saradę jak swoją, zapewnił jej i Sakurze dom, utrzymanie. Pomógł Sakurze, gdy była w depresji - nie tylko on, hehehehe. Dał jej niebo, gdy Sasek je zabrał ze sobą.
Aj piwa to też bym się napiła, aż by się lepiej kolejny rozdział pisało, bo właśnie do niego siadam XD
Wesołe miasteczko <3
Nie wiem. Jeśli powstanie kolejny blog, to jak go nazwać? Dom strachów, czy rollercoaster? XDDD
Pozdrawiam i dziękuję <3
PS Szykuj dobre groźby
Ja, nawet jeśli Kirito zrobił dla niej tyle dobrego, nadal team Sasuke. Gościa nie trawię. Czuję, że on za dużo kombinuje.
UsuńP.S. Błagam, nie każ mi ich szykować xD Bo coś czuję, że piwo okaże się za słabe xDD