14.03.2020

Epilog

W ciągu ostatnich kilku lat zaskakująco wiele razy sądziłem, że wszystko co dobre w moim życiu już się wydarzyło i nie pozostało mi nic innego, jak skrajny minimalizm w każdej kwestii, co by maksymalnie ograniczyć możliwość kolejnej porażki. Doszedłem też do wniosku, że byłem blisko śmierci częściej niż statystyczny człowiek i sam nie wiedziałem, czy zacząć się tym chwalić, czy pogrzebać w zakamarkach pamięci i „skupić się na pozytywach”. Każdy poradnik, jaki kiedykolwiek tknąłem, zawierał w sobie to zdanie, przez co zawsze traktowałem jego przesłanie przesadnie ironicznie. W końcu zacząłem kwestionować swoje podejście, jednak dopiero w momencie, gdy zostałem z niczym.
Nawet nie ukrywałem, że z podzięką przyjąłbym teraz jakikolwiek pozytyw, ponieważ zostałem z niczym tak bardzo, że ciężko było nawet z pewnością siebie, czy poczuciem własnej wartości. Nie wspominając o możliwości wzięcia odpowiedzialności za kogoś innego. Już z samym sobą radziłem sobie mocno średnio, a mimo to zapewniłem Sakurę, że zajmę się nią i Saradą. 
A ona znów mi uwierzyła. 
Byłbym hipokrytą, stwierdzając, że świat się na mnie mści i to pasmo niepowodzeń, przez które ucierpieli wszyscy moi bliscy, dopadło mnie kompletnie bez powodu. Mimo swojego zachowania doskonale zdawałem sobie sprawę z faktu, że sam sprowadziłem na siebie to piekło. Tym razem jednak byłem świadomy stojącego przede mną wyboru, ponieważ albo mogłem dać mu się pochłonąć, albo z nim walczyć - co brzmi trochę groteskowo, gdyż akurat z walką nigdy nie miałem problemów. 
Aż do teraz.
Samochód Raydera pojawił w zasięgu mojego wzroku w momencie, gdy skręcił w uliczkę, przy której znajdowała się kamienica, gdzie przed laty mieszkała Sakura. Rozklekotane auto, choć przegrywało ze mną w kategorii „kto jest starszy, cwaniaku?”, było mimo wszystko godnym przeciwnikiem. Stojąca obok mnie Sarada zupełnie nie wydawała się  przejęta brzydotą auta, które łącznie posiadało aż trzy kolory, bowiem Rayder uważał, że fenomenem części zamiennych były ich różne barwy - z tego co było mi wiadomo, czerwono-biało-zielony design tego samochodu był absolutnie przemyślany.
Po chwili auto zatrzymało się przy krawężniku, a Sarada spojrzała na mnie pytająco, ciągnąc lekko za rękę.
- Um, wsiadaj - mruknąłem, z opóźnieniem orientując się, że tym gestem pytała mnie o zgodę. 
Dziewczynka, gdy tylko usłyszała moją odpowiedź, ochoczo pokiwała głową, widocznie traktując tę przejażdżkę jako niezłą przygodę.
Trochę jej tego zazdrościłem. 
- Dzień dobry! - powiedziała, wdrapując się na tyle siedzenie. 
Szybko wgramoliłem się na kanapę zaraz obok niej i od razu zostałem zbombardowany zdziwionym spojrzeniem Raydera, które posłał mi w lusterku wstecznym z miejsca kierowcy.
- Dzień dobry - wydukał chłopak w odpowiedzi i chrząknął ostentacyjne, przykładając dłoń do ust. 
- Sarada, Rayder. Rayder, Sarada - mruknąłem i widząc na twarzy Sarady uśmiech, coś w moim sercu się uspokoiło, tak jakbym i ja zaczął traktować tę przejażdżkę jako coś więcej niż zwykły transport z miejsca na miejsce.
- Miło mi pana poznać. - Sarada wyciągnęła przed siebie rękę, a Rayder, choć z opóźnieniem, odwrócił się na siedzeniu i uścisnął jej dłoń. 
- Mów mi po prostu Rayder. Jak mówisz „pan”, to czuję się stary - rzucił spięty, na co ona zachichotała. 
- To super. Będziemy kolegami? 
- Tak - odparł po chwili i rozluźnił się lekko.
Najwyraźniej nie tylko mnie paraliżowała perspektywa dzieci w pobliżu. 
Saradzie jednak coś nie pasowało, bo oparła brodę na zaciśniętej pięści w wyraźnym zamyśleniu. Było ono wręcz przerysowane, kojarzyło mi się z kreskówkami. Dopiero po chwili pomyślałem, że może po prostu dzieci przemyśliwały tak błahe sprawy naprawdę na poważnie i cała ta sytuacją była dla niej ekscytująca oraz wymagająca uwagi. 
- I nieważne, że jesteś starszy i mógłbyś być moim tatą?  - zapytała, a Rayder prawie natychmiast wyglądał, jakby właśnie połknął kij. 
- Wypluj te słowa. 
Sarada jednak nie wzięła tego do siebie i zachichotała cicho. 
-  No i co się cieszysz? 
- Bo tak śmiesznie powiększa ci się nos. 
Spojrzałem na Raydera, którego ta uwaga rozeźliła jeszcze bardziej, jednak musiałem przyznać, że Sarada miała rację. Płatki jego nosa rozszerzały się komicznie, gdy się złościł.
- Ona ma rację, stary - odparłem bezwiednie, nie mając zamiaru negować prawdy wygłoszonej przez moją córkę.
Rayder na to posłał mi urażone spojrzenie i nadął policzki, jakby bardzo chciał się odgryźć, ale nie wiedział co powiedzieć. Po kilku sekundach w końcu wybuchł.
- Bo zaraz was wysadzę! 
Drgnąłem, gdy Sarada szturchnęła mnie w udo. Zwróciłem się ku niej i z opóźnionym refleksem przybiłem jej piątkę, w pierwszej chwili nie rozumiejąc, po co wystawiła w moją stronę dłoń. 
- Moje niedoczekanie - mruknął Rayder, wciąż udając wściekłego, i  ruszył ostro, aż koła zaboksowały o asfalt. Sarada nie spodziewała się tak ostrego startu, przez co pisnęła cicho, zaciskając chwyt na mojej nodze, a ja przewróciłem oczami. 
- Nie można tak! - Sarada uniosła się, marszcząc brwi. - Mam na tatę uważać, nie jedź tak szybko. 
Auto jak na zawołanie zwolniło, a Rayder wyraźnie próbował pozostać poważny i prawie mu się udało. W końcu jednak jego opanowanie poniosło sromotną porażkę i roześmiał się, patrząc na Saradę przez ramię, gdy staliśmy na czerwonym świetle. 
- Teraz będziesz jego ochroniarzem? - zapytał.
- No jasne! 
- A jak będę chciał mu zrobić coś złego?
Sarada uniosła podbródek i w tym momencie bardzo mi się skojarzyła z upartą Sakurą. Wzruszyło mnie to bardziej, niż mógłbym kiedykolwiek przypuszczać. 
- To będę musiała ci zrobić krzywdę. Taką naprawdę, nie na niby.
Śmiech Raydera znów wypełnił małą przestrzeń samochodu. Z racji, że wjechaliśmy na drogę, nie mógł się już odwracać, ale spoglądał czasem w lusterko wsteczne, ponieważ Sarada rozmawiała z nim przez całą drogę. Ja z kolei milczałem, ciesząc się, iż córka znalazła sobie nieangażujące mnie zajęcie. 
Mimo chwilowego relaksu, perspektywa rozstania Sakury i Kirito wisiała nade mną jak widmo i wyzwalała we mnie lęk, nad którym nie miałem kontroli. Bałem się, że dziewczyna jednak się rozmyśli, że blondyn przekona ją, aby została. Sam nie miałem już nic nowego na swoją obronę. Odkryłem przed Sakurą wszystkie karty, mając dość sekretów. Pięć lat w zamknięciu skłoniło mnie do przemyśleń, dzięki którym przyznałem się do błędów. W pełni oddałem swoje życie Sakurze, która trzymała je w swoich dłoniach i mogła albo je strzaskać, albo otoczyć opieką. Decyzja należała już tylko do niej, a ja czułem się z tym okropnie. 
Ta zależność od innej osoby zaczynała mnie przytłaczać. 
Kiedy samochód w końcu zatrzymał się pod znajomym domem jednorodzinnym, nie mogłem opanować grymasu na swojej twarzy. Wszystko mnie irytowało. Idealnie przycięty trawnik, równe krzewy, kwiaty zasadzone przed wejściem, każdy o tym samym kolorze i kształcie. Nigdzie nie było miejsca na błędy. Zastanawiając się nad tym wszystkim, kurczowo trzymałem się myśli, że to wszystko to jednak pozory.
Bo to musiały być pozory.
Sarada zwróciła się ku oknu i westchnęła, spoglądając na budynek z nostalgią. 
- Będę tęsknić za wujkiem. 
Spojrzałem na nią niepewnie z boku. Wyłapałem też dyskretne spojrzenie Raydera.
Od mojej rozmowy z Sakurą minął tydzień. Oświadczyła, że tyle wystarczy, aby uporządkować swoje sprawy. Zgodnie z planem odebrałem dziś Saradę od Ino oraz zjawiłem się w ustalonym miejscu, jednak Haruno nigdzie nie było widać, choć godzina spotkania minęła pięć minut temu.
Każda kolejna sekunda wpatrywania się w zamknięte drzwi wejściowe domu Kirito przyprawiała mnie o coraz większą irytację.
- Będziemy go czasem odwiedzać? - Sarada przerwała ciszę panującą w samochodzie, zwracając się ku mnie z pytaniem w oczach. 
- Nie wiem.
Dziewczynka wyraźnie spodziewała się innej odpowiedzi, ponieważ zawiedziona spuściła wzrok. Po dłuższej chwili powiedziała:
- Bo wujek jest super, tylko czasem krzyczy, ale mnie kocha. 
Zacisnąłem usta, nie wiedząc, jak to skomentować. Nie chciałem myśleć o Kirito w pozytywnym świetle nawet przez moment. Część mnie wiedziała, że powinienem być mu wdzięczny i w głębi serca byłem, jednak nie miałem na tyle odwagi, żeby się do tego przyznać. To właśnie on opiekował się Sakurą i Saradą przez ostatnie pięć lat i nie mogłem powiedzieć, że robił to źle. Żadnej z nich niczego nie brakowało i, prawdę mówiąc, bałem się, że nie będę w stanie zaopiekować się nimi tak dobrze jak on, a Sakura kiedyś mi to wytknie. To wszystko wyzwalało we mnie jeszcze większe pokłady nienawiści.
Bo nienawiść zawsze była najłatwiejsza.
- Sasuke - mruknął Rayder, co wyrwało mnie z zamyślenia. Mimowolnie podążyłem wzrokiem ku wejściu do domu Kirito. 
Widząc, że drzwi zostały otwarte, natychmiast wysiadłem z samochodu. Czułem się dwojako i sam nie wiedziałem, co powinienem w tej chwili myśleć. Niepewność wyżerała we mnie dziurę, a jednocześnie cieszyłem się jak dziecko, że ten kulminacyjny moment był już na wyciągnięcie ręki. Cokolwiek miałoby się stać przynajmniej będę wiedział na czym stoję: czy los w końcu się do mnie uśmiechnie, czy kolejne pięć lat ponownie będę zbierał się w całość.
Moje serce zabiło szybciej, gdy ujrzałem w przejściu Sakurę, która ze złością wystawiała na ganek walizkę. Wyobraźnia nie zapytała mnie o zdanie, gdy na ten widok zaczęła snuć przeróżne wizje przyszłości, bombardując mnie obrazami, w  które jeszcze bałem się uwierzyć.
Zastrzyk adrenaliny poprowadził mnie w stronę kobiety, która sięgała do wnętrza domu po kolejny bagaż. Przeszedłem po trawniku na skróty, aby jak najszybciej znaleźć się obok niej. Byłem tak podekscytowany myślą, że wszystko zmierzało ku dobremu, że nie wyłapywałem znaków przeczących mojej teorii.
Zobaczyłem je dopiero, gdy stanąłem z Sakurą twarzą w twarz i ujrzałem w jej zielonych oczach wahanie - coś, czego za wszelką cenę chciałem się pozbyć.
- Możesz zanieść rzeczy do samochodu? - zapytała cicho, tchórzliwie uciekając wzrokiem gdzieś w bok. 
- Tak, ale…
- Po prostu je zanieś - przerwała mi, gdy mimowolnie wpatrywałem się we wnętrze domu Kirito.
Emanujące z dziewczyny napięcie nie trafiło we mnie od razu. Potrzebowałem kilku sekund, na to, aby upewnić się, że coś jednak było nie tak. Mimo to potrafiłem jedynie ją obserwować i czekać na rozwój wydarzeń. Nie miałem pojęcia, co zaszło między nią a Kirito, przez co mogłem powiedzieć coś nieodpowiedniego, więc ponownie wybrałem milczenie. 
Nie chcąc dawać Sakurze powodu do złości zaniosłem walizki do samochodu, które Rayder szybko schował do bagażnika. Wracając z powrotem na ganek domu, nie byłem w stanie poskładać własnych myśli, przez co wolałem się nie zastanawiać, jak z tym wszystkim musiała czuć się Sakura.
- Tutaj są jeszcze dwie. Zaraz podam ci jeszcze plecak Sarady - powiedziała Haruno, ponownie nie patrząc mi w oczy. Wcześniej posłuchałem jej, nie zadając żadnych pytań. Teraz jednak nie mogłem się już powstrzymać.
- Co zdecydowałaś?
Mój ton zabrzmiał o wiele chłodniej niż chciałem, lecz zorientowałem się o nim, gdy było już za późno, a usta Sakury wykrzywiał grymas.
- Wyprowadzam się - powiedziała równie ostro, a ja nie mogłem połączyć jej chwilowej odsłony z tą wczorajszą, w której oczach widziałem cały swój świat, ponieważ teraz gościła w nich zimna pustka. I żal. Dużo żalu, którego mogłem nie udźwignąć. 
- W takim razie przygotowałem już…
- Nie wprowadzamy się do ciebie, Sasuke.
Mało rzeczy potrafiło spowodować, że zamilknę w ułamku sekundy. Przy okazji zastygłem też w jednej pozycji, pochylony, aby podnieść kolejne walizki.
- Nie rozumiem - odparłem zgodnie z prawdą, nie wiedząc co jeszcze mógłbym jej teraz powiedzieć. Wyprostowałem się z ociąganiem.
- Nie chcę o tym teraz rozmawiać. 
- Chyba nie masz wyjścia.
Sakura zacisnęła szczęki w reakcji na moje słowa i wściekła zwróciła się ku mnie.
- Właśnie mam. Potrzebuję czasu i musisz to zrozumieć. Teraz jestem odpowiedzialna za dwie osoby i nie mogę myśleć tylko o sobie.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- Że się stąd wyprowadzam, co nie znaczy, że od razu wprowadzę się do ciebie, a my w mig zmienimy się w kochającą rodzinę.
Chyba wolałbym, żeby mnie spoliczkowała. Miałem to najwyraźniej wypisane na twarzy, ponieważ, gdy tylko na mnie spojrzała, westchnęła i sfrustrowana przyłożyła palce do nasady nosa.
- Zerwałam zaręczyny, nie jestem już narzeczoną Kirito. - Wciąż wpatrywałem się w nią bez słowa, obserwując uważnie jej twarz, przez którą przelatywała gama najrozmaitszych emocji. Sam nawet nie wiedziałem, co jej powiedzieć. Byłem bezradny. - Przestań tak na mnie patrzeć, nie mogę tego znieść - warknęła, uderzając mnie pięścią w klatkę piersiową, jednak nawet to nie przekonało mnie do mówienia. Wciąż milczałem, nawet gdy zwróciłem uwagę na jej zaszklone oczy i drżące usta. - Przestań patrzeć na mnie, jakbym właśnie złamała ci serce, nie mam na to siły.
A więc tak to jest mieć złamane serce?
Byłem już blisko, żeby jednak coś jej odpowiedzieć, lecz Sakura mnie ubiegła.
- Boję się, dobrze? Zamieszkać z tobą, żyć z tobą, zaufać ci. To nie jest proste. W dodatku nie zrobiłeś jeszcze nic, żeby to zaufanie odzyskać, a ja już raz zrobiłam coś tylko dlatego, że tak kazało mi serce i oboje wiemy, jak się to skończyło.
Niczym z boku patrzyłem, jak wchodzi do domu, aby zabrać stamtąd dziecięcy plecak, jak omiata wzrokiem pomieszczenie, a ja namacalnie czuję jej nostalgię i wahanie. W głowie miałem tylko jedną myśl, która wręcz krzyczała, że nie czekał mnie jeszcze żaden szczęśliwy koniec. Jedyne co miałem w perspektywie to jego możliwość.
Sakura wyszła na ganek i położyła dłoń na klamce. Widziałem, jak emocje biorą nad nią górę, jednak nie miałem pojęcia, jak mógłbym jej z tym pomóc. Nie miałem instrukcji do samego siebie, a co dopiero do tak złożonej kobiety jak Sakura, która właśnie wywracała swoje życie do góry nogami z mojego powodu.
Nagle kurczowo złapałem się tej myśli.
Gdyby nie ja, prawdopodobnie nadal tkwiłaby w związku z Kirito, a przecież właśnie oświadczyła mi, że go zakończyła. Wykonała pierwszy krok, urzeczywistniła pierwszą wielką zmianę, która dawała nam szansę. 
Ten wniosek uderzył mnie niczym obuchem i nagle zrozumiałem, że teraz nadeszła moja kolej. Czegokolwiek Sakura by teraz potrzebowała, to w moim obowiązku leżało, aby jej to zapewnić - nawet jeśli nie oznaczało to wspólnego życia i zamieszkania, a powolny proces, który będzie wymagał ode mnie więcej starań niż cokolwiek innego.
Odstawiłem walizki na ziemię i, choć było to do mnie niepodobne, przyciągnąłem dziewczynę do siebie i objąłem ramionami, nie wiedząc, jak inaczej mógłbym jej przekazać, że już zrozumiałem czego potrzebowała oraz że byłem w stanie się na to zgodzić i ją wspierać. Nawet jeśli nie było to tym, czego sam chciałem, już mogłem to zaakceptować.
- Poradzimy sobie - mruknąłem cicho, nie zdając sobie jeszcze sprawy, że łzy Sakury wsiąkały w materiał mojej koszulki.
- Nie musimy się nigdzie śpieszyć - wymamrotała w moje ramię, a ja uniosłem dłoń i  wplątałem w jej włosy.
- Tak, ty masz rację, a my czas.
Wtuliła się we mnie mocniej, tym samym upewniając mnie, że jednak wykonałem dobry ruch. Może z tego wszystkiego nawet będę robił to częściej.
- Wrócę do swojego starego mieszkania, dziewczyny już się zgodziły, a Sarada je lubi - powiedziała, lekko odsunąwszy się do tyłu. - Znajdę pracę, stanę na nogi. Tak samo jak ty. Powoli poukładamy własne sprawy, żeby nie zaśmiecać nimi tych wspólnych.
- Dobrze. - Skinąłem głową, a ona dotknęła lekko mojego policzka.
Odetchnąłem. Już nie wydawała się przestraszona, to co zrobiłem i powiedziałem ją uspokoiło. Musiałem przyznać, że i ja poczułem się spokojniejszy. Mimo że pośpiech nigdy nie był dla mnie problemem, zrozumiałem, iż akurat w tej kwestii mógł sprowadzić na nas wiele kłopotów.
- Mam rozumieć, że jeszcze mnie nie skreśliłaś?
Sakura uniosła kącik ust w słabym uśmiechu.
- Nie, co nie znaczy, że jesteśmy razem ani, że ci ufam. Zero gwarancji, że kiedyś nam się uda.
- Nie jesteśmy razem? - zapytałem od razu, nawet o tym nie myśląc. 
- Tylko spaliśmy ze sobą. To już deklaracja związku? - Uniosła brew pytająco. Uśmiechnęła się szerzej po krótkiej chwili i aż do tego momentu nie wiedziałem, że się ze mnie naigrywa. - Nie przypominam sobie, abyś zapytał, czy zechciałabym być twoją dziewczyną.
- A chciałabyś?
- Sasuke! - jęknęła zażenowana. - Jak pytasz w taki sposób, to kategorycznie nie.
Zmarszczyłem brwi, nie rozumiejąc, co miała na myśli. Ona natomiast całkowicie zignorowała mój brak odpowiedzi i nachyliła się w moją stronę, sięgając moich ust, na których złożyła krótki pocałunek. 
- Postaraj się, to się zastanowię. - Trąciła nosem mój policzek i cofnęła się poprawiając plecak Sarady na plecach, aby zmierzyć mnie zdystansowanym spojrzeniem. - Jak chcesz ze mną być, skoro nawet nie wiesz, czy wolę majonez czy keczup?
- Majonez.
Sakura przewróciła oczami zażenowana, zamykając za sobą drzwi.
- I właśnie dlatego nie możemy być razem.
Wzruszyła ramionami jak gdyby nigdy nic i pociągnęła jedną walizkę za sobą. Nie ociągając się wziąłem drugą i złapałem dziewczynę za dłoń, gdy szliśmy w stronę samochodu. Sarada, wciąż znajdując się w aucie, pomachała nam zza szyby, kiedy otwierałem przed Sakurą furtkę posiadłości Kirito. 
Sakura zdawała się zawahać, jednak w końcu postawiła krok przed siebie i odwróciła się, aby na mnie spojrzeć, stojąc już na chodniku. Wraz z momentem opuszczenia więzienia, byłem pewien, że nikogo już nie pociągnę za sobą na dno i zamierzałem się tego ponad wszystko trzymać. Myśleć o innych, niekoniecznie tylko o sobie. Stawiać dobro innych nad własnym, mimo że moja egoistyczna dusza mocno przed tym protestowała. Być po prostu lepszym człowiekiem, co stanowiło dla mnie wyzwanie. 
Jednak z momentem, gdy usłyszałem strzał, wiedziałem, że poniosłem porażkę. Widziałem ją w oczach Sakury, zanim jeszcze zorientowałem się, skąd nadszedł odgłos wystrzału. Widziałem ją w strachu Sarady, która zakryła rękoma głowę i skuliła się na tylnej kanapie samochodu. 
Z duszą na ramieniu odwróciłem się w stronę domu i nie wiem co dokładnie myślałem, gdy ujrzałem rozbryźgniętą plamę krwi na wewnętrznej części szyby balkonu sypialni, do której jeszcze kilka dni temu zaniosłem osłabioną Sakurę. Położyłem ją wtedy na łóżku i nakryłem czystą kołdrą. Teraz pościel z pewnością była zachlapana kroplami świeżej krwi uchodzącej z ciała, które właśnie upadło na podłogę, ześlizgując się po zakrwawionym balkonowym oknie. Mimo, że trwało to bardzo krótko, nawet z tej odległości widziałem pokryte posoką, znajome jasne włosy. 
Sakura zareagowała szybciej. Nawet nie zarejestrowałem, kiedy się poruszyła i odczułem to dopiero w momencie, gdy przepchnęła mnie, aby jak najszybciej wbiec do budynku, który przez ostatnie pięć lat był dla niej domem. Nie potrafiłem się ruszyć, nie wiedziałem jak. Perspektywa skutków tego, co właśnie się stało spadła na mnie jak grom z jasnego nieba i zrozumiałem, że ta śmierć mogła już przeważyć szalę moich prób i błędów, szalę poczucia winy, jakie Sakura była w stanie przyjąć na swoje barki.
Sztywnymi ruchami wyciągnąłem z kieszeni telefon. Dopiero wtedy zorientowałem się, jak bardzo drżą mi dłonie, ponieważ miałem trudność z wybraniem numeru alarmowego. Nie wiedziałem, czy tak głośno oddychałem, czy moje serce zaczęło pracować tak szybko, że przytępiło mi zmysły. 
Nie potrzebowałem wchodzić do domu, żeby wiedzieć, co się stało. Znałem Kirito lepiej niż ktokolwiek inny i mimo że nie rozmawialiśmy przez ponad pięć lat, ten czas nie spowodował, że o nim zapomniałem czy przestałem go rozumieć. Najbardziej w sumie się bałem, że go właśnie rozumiałem, ponieważ nie miałem wątpliwości, że kochał Sakurę. To ona nie potrafiła odwzajemnić jego uczuć i proszę, oto jesteśmy. Z trójki tylko dwoje żywi, lecz wszyscy trochę martwi.
Uniosłem wzrok i zobaczyłem w zakrwawionym oknie zalaną łzami, klęczącą Sakurę, która pochylała się do przodu nad ciałem, którego już nie widziałem. Skryły je bordowe zasłony, a ich kolor jedynie potęgował wrażenie ogromu krwi, której ślad pozostał na szybie.
Z trudem nacisnąłem przycisk wybierania numeru i lakonicznym ruchem uniosłem telefon do ucha. Miarowe pikanie doprowadzało mnie do szału, nawet jeśli z zewnątrz wyglądałem na chłodnego i opanowanego - na takiego, na którego nie wpłynęło samobójstwo najlepszego przyjaciela.
W słuchawce rzeczowym tonem odezwała się kobieta, już na starcie zarzucając mnie gradem pytań. O adres, o przyczynę, o moje nazwisko. Odpowiadałem jej bez zastanowienia, a mój głos był cichy i niewzruszony, zupełnie przeciwny do chaosu, który dział się w mojej głowie. 
Gdy połączenie zakończyło się, ja nadal stałem w miejscu. Nie byłem w stanie się ruszyć, szok nie wyzwolił we mnie adrenaliny, a przerażenie. Mimo że wiedziałem co się stało, to zaprzeczałem temu nawet wtedy, gdy spojrzenie moje i Sakury skrzyżowało się na chwilę. Dziewczyna przyciskała do piersi martwe ciało, tak jakby to mogło zwrócić mu życie, a ja stałem przy furtce, ciągle w tej samej pozycji, wpatrując się w okno balkonowe, tak jakbym miał zobaczyć tam odkupienie.
Nagle podszedł do mnie Rayder, coś do mnie mówił, ale go nie słyszałem. Jego słowa rozmywały się w kakofonii dźwięków w mojej głowie, które doprowadzała mnie do szaleństwa. Niepewność znów stała się głównym wyznacznikiem mojego życia, a wszystko co stałe ponownie zniknęło. Sakura mogła mi tego już nigdy nie wybaczyć.
Przeniosłem wzrok na chodnik. Kręciło mi się w głowie, świat wirował. Przez chwilę nawet wydawało mi się, że mam krew na rękach i, szczerze mówiąc, znów wcale nie było to dalekie od prawdy. 

***

No, stało się.
To zakończenie wydawało mi się najbardziej zbliżone do klimatu drugiej serii Ferris, gdzie nie tylko bohaterowie dojrzeli do pewnych rzeczy, ale ja również. Stąd też nie mogłam postawić na klasyczny happy end, ponieważ takie są mało realne. Chyba wszyscy możemy się co do tego zgodzić.



Nie wiem, czy tak wyobrażaliście sobie koniec tej historii i bardzo chętnie dowiedziałabym się, czy wstrzeliłam się w wasze oczekiwania, czy wręcz przeciwnie przyszłam po latach i rzuciłam wam odgrzewany kotlet zawinięty w złoty papierek, jakim jest piękny szablon. Może spodziewaliście się czegoś więcej? A może trafiłam z dawką szczęścia pomieszanego z dramatyzmem?
Może jest jednak ktoś kto chciał, aby Sakura została z Kirito, ponieważ Sasek jest egoistycznym chamem i tak naprawdę zawsze postawi siebie na pierwszym miejscu? (czyt. np ja).


*** 

Moja blogowa podróż faktycznie wreszcie dobiegła końca, nawet jeśli pisanie epilogu zajęło mi dwa lata. Co prawda nie próżnowałam w tym czasie, ponieważ skupiłam się na swojej powieści, a jestem w trakcie pisania czwartego tomu, więc możecie mi uwierzyć, że nie odpoczywałam!
Ferris należał się epilog, nawet jeśli nie jest to opowieść wysokich lotów, z czego zdaję sobie sprawę. Zanim napisałam tę notkę musiałam nadrobić całego bloga od nowa - wcale nie dlatego, że sama zapomniałam jego fabułę... W każdym razie z notki na notkę - swoją drogą latka lecą, pierwszy rozdział napisałam jak miałam 17 lat - widziałam zmiany w swoim stylu i miejmy nadzieję, iż nie tylko ja określiłabym je jako pozytywne.
Sam epilog powstał nie do końca z mojej inicjatywy. Nie mogłam się do niego zebrać przez długi czas, nie mając serca do tej historii. Trochę wyrzuciłam ją z pamięci i, gdy próbowałam do niej wrócić, wychodziło mi to bardzo marnie. W każdy razie w końcu się udało, co trzeba oddać Klaudii (kc sis). Epilog powstał, a udział miała w tym jeszcze Anka i Wiktoria - nie zapomniałam, no co wy. 
Cieszę się, że napisałam ten rozdział z dwóch powodów, ponieważ nie tylko Ferris doczekało się zakończenia, ale również ja w pewien sposób żegnam się z blogami. Część z was wie, część nie, że podpisałam umowy na wydanie serii z gatunku fantastyki z wydawnictwem Nowa Baśń. Seria będzie nosić nazwę "Mojra", a jej pierwsza część przechodzi obecnie redakcję, więc lada moment będę mogła już oficjalnie nazwać się pisarką, co z pewnością nie stałoby się, gdyby nie wy i lata czytania moich blogów o głupich chińskich bajkach. 
Stąd też chciałabym wam wszystkim podziękować. Z częścią z was się zakolegowałam, z częścią nawet widziałam się na żywo, a same blogi zasponsorowały mi super paczkę koleżanek, z którymi spotykam się do dziś, jeżdżę na koncerty i oglądam koreańskie dramy. Przede wszystkim dziękuję tym, którzy komentowali, ponieważ pozytywny odzew rozdziału motywował mnie jak nic innego. Tym, którzy działali w trybie incognito, również dziękuję, ponieważ wyświetlenia nie klikały się same, a to również mnie budowało jako autora. 


To wszystko zmotywowało mnie do napisałnia czegoś własnego i... udało się. "Mojra" nie będzie już jedynie moim wymysłem, który skrzętnie chowałam na dysku. Jeszcze w tym roku stanie się książką, którą będzie można postawić na półce, taką wiecie... rzeczywistą. Już nie tylko pisadłem on-line, a w dodatku będzie wielotomowa, więc jeśli lubicie moje suche poczucie humoru i dużo akcji oraz magii, to serdecznie zapraszam do śledzenia moich małych poczynań w wielkim wydawniczym świecie -->klik, aby przejść na fanpage.


Słowem końca. 
Jeszcze raz dziękuję za wszystkie te lata. Były super i pozwoliły mi się rozwinąć, a bez was by mi się to nie udało. Dlatego żegnam się nie tylko z Ferris, ale i resztą mojego blogowego jestestwa. Z wami się nie żegnam, ponieważ mam nadzieję, że będziecie towarzyszyć mi i Mojrze w najnowszej podróży.
Sheeiren Imai
Agnieszka Kulbat

7 komentarzy:

  1. Ty wiesz, co ja o tym myślę, co czuję po przeczytaniu tego i w ogóle. No wiesz... OGHOASEGONAOGOANGOAONGAONGANO.

    alogmoagmoamoga
    esghasegesaesgsgdsgsege

    JA NAPRAWDĘ MYŚLAŁAM, ŻE TO SAKURA DEDNIE, NOOO. Normalnie byłam tego pewna — tu tak prawie słodko, tu już niby dobrze, no i właśnie. Za dobrze. Zbyt długo Cię znam, Imai, żeby naiwnie myśleć, że wszystko będzie po cukierkowemu zakończone. No ale spodziewałam się, to co już Ci pisałam wcześniej, że albo ona już wcześniej walnęła zgona i leży martwa w domu, a oni tam wbiją, albo (jak już się pokazała), że samochód ją pierdolnie ot tak. A tu potem SRUUUU, jakiś strzał! I no przyrzekam, już miałam takie NO I BAJOOO, SAKU.

    A tu nie. Jednak nie Sakura.
    wagtmoaogaogaoga
    QOWAOGOAWNGNOA

    W sensie, wiesz, ja ofkors #TeamSasuSaku. ALE NO, KUŹWA, JAK MOGŁAŚ TO ZROBIĆ? Ja się pytam: jakkkkkkkk?

    Oks, emocje nadal nie opadły. Tak ciutkę tylko, no. Słowem: godne zakończenie Ferris. W ogóle podziwiam, szanuję i gratuluję, że ot tak zakończyłaś je po 2 latach, bo wielu jednak się poddaje, nawet przed samym końcem. Ale no, nie byłabyś Imai, gdybyś nie walczyła do końca.

    ♥ U 3000, ziom. I no, ten. Elo.

    Ferris [*]
    Mojra: rehehehe
    (muszę zrobić takie meme lol)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wszystko ci już powiedziałam na privie, ale podziękuję tu jeszcze raz <3

      PS Czekam na tego mema.

      Usuń
  2. Kurcze...
    Brak mi słów.
    Epilog trudny. Właściwie. Ciężko mi sobie to teraz poukładać.
    Tak czy siak, na pewno pożegnałaś się z nami naprawdę wystrzałowo. I generalnie na pewno długo tego nie zapomnę.
    A o to chyba chodziło, nie? :D

    I tutaj z miejsca chciałabym błagać Cię na kolanach, abyś tej nieszczęsnej Mojrze nie fundowała tyle negatywnych wrażeń co na obecnym blogu musiał odbębnić Sasuke xd
    Miej litość i serce - poza tym takich rzeczy nie robi się przecież własnym dzieciom.
    Przemyśl to! Serio xD

    Pozdrawiam i dziękuje!
    To było niesamowite

    Temira ♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! Bardzo się bałam po tej przerwie, że epilog wam się nie spodoba i będzie z tego jedna wielka klapa. Miło mi, że tak się nie stało ♥

      Co do negatywnych wrażeń w Mojrze, to... NO OBIECAĆ NIE MOGĘ XD ale będę się starać i mam nadzieję, że przeżyjesz zawartą w niej dawkę bez uszczerbków na zdrowiu ♥
      Mam litość i serce! Tylko nie w nadmiarze XD

      Dzięki, dzięki, dzięki! ♥

      Usuń
  3. Przeczytałam, po tylu latach przerwy. PRZECZYTALAM


    oddychaj..


    Cieszę się że nie skończyło się to happy end'em. Po prostu czekałam na taki totalny rozpierdol. No i co ? No i Imai musiała komuś sprzedać kulkę! Jestem z Tobą i twoimi blogami od zawsze.( Chociaż pierwsza była Miku na Onecie. ) I powiem Ci więcej! Jestem z Ciebie dumna jako czytelniczka, jak i średnich lotów blogerka ( ile lat kończę już Omoide?)

    Cieszę się że masz coś co wyszło z pod twojej ręki w świat:) ! Ale mimo wszystko będzie mi brakować Sasusaku w Twoim stylu kobieto ❤ bez tych słodkich pierdow hehe :D Jak pisałam kilka dni temu na fb tak i uczyniłam. Przez te kilka dni przeczytałam cała historię.

    Pożegnanie godne ale czekam na Mojre.
    No i na kinówke pod tytułem "skąd wzięła się Sarada" hehehe:)

    Więc tego, bywaj Imai:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oddychaj, oddychaj! Oddychanie jest ważne! XD

      Ha! Wiedziałam, że chociaż jedna osoba nie chciała klasycznego happy end'u!
      Pamiętaj, jeśli ja skończyłam Ferris, to nie ma rzeczy niemożliwych i każdy blog może doczekać się zakończenia XD

      Bardzo dziękuję za miłe słowa, mam nadzieję, że nie zawiedziesz się na Mojrze ❤

      xoxo ❤

      Usuń
  4. Ale mnie miło zaskoczyłaś! Opłacało się tyle czekać :)) To smutne, że już nic się więcej tu nie pojawi, ale zakończenie odwaliło całą robotę! Ta opowieść była tak niezwykła, że to jest całkowicie w Twoim stylu!

    OdpowiedzUsuń